Niemal przy każdej rozmowie ze Sławomirem Broniarzem, prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego, słyszę odwołanie do śp. ministra Mirosława Handkego, który gimnazja wprowadził. Prezes ZNP był przeciwny tamtej reformie, a później też był przeciw likwidacji gimnazjów. Jest w tym jednak sens, bo ciągłe reformy i próba zaistnienia na kartach historii przez kolejnych ministrów są silniejsze niż dobro uczniów, nie mówiąc o stresie rodziców.
Czego to nie było? Hallówki, godziny karciane, mundurki, gimnazja, sześciolatki, prace domowe...
W redakcji DGP śledziłem poczynania wszystkich ministrów edukacji, począwszy od Katarzyny Hall, która wprowadziła dodatkowe godziny dla nauczycieli, tzw. hallówki, bo zwiększyć pensum, jak widać do tej pory, żadnemu ministrowi się nie udało. Tamta zmiana była akurat z korzyścią dla uczniów, bo dodatkowy czas nauczyciele poświęcali na pracę z dziećmi. Roman Giertych wprowadził do podstawówek i gimnazjów mundurki. Krystyna Szumilas odpowiadała za reformę sześciolatków, czyli obowiązkowej nauki w szkole dla sześciolatków i zakaz nauki w przedszkolach. Jej reforma była nieprzygotowana i spotkała się z dużym sprzeciwem społecznym, a opozycja przekonywała, że rządzący chcą wypuścić młodych ludzi wcześniej na rynek pracy.
Joanna Kluzik-Rostkowska chciała zrobić porządek z Kartą Nauczyciela, ale po wybuchu afery taśmowej pomysł wygasł. Za to Anna Zalewska zasłynęła zniesieniem obowiązku nauki dla sześciolatków i właśnie likwidacją gimnazjów. Był jeszcze Dariusz Piontkowski, który nie miał czasu na reformy, bo musiał zmierzyć się z przeprowadzeniem szkół i przedszkoli przez pandemię i wprowadził tymczasowe nauczanie zdalne w trakcie lockdownu.
Po nim był Przemysław Czarnek, który przywrócił godziny karciane (wspomniane wcześniej „hallówki”), uchylone wcześniej przez jego koleżankę z partii Zalewską. Czarnek też chciał reformować szkoły i blokować pojawianie się w nich niechcianych przez niego gości. Ustawy określane mianem Lex Czarnek zderzyły się jednak z prezydenckim wetem Andrzeja Dudy.
„Nowa szkoła dla nowego pokolenia” – brzmi dumnie. Jaki jest więc problem z reformą edukacji minister Nowackiej?
Po ośmiu latach wróciła poprzednia ekipa, która jest również żądna reform w oświacie. Reforma 26. Kompas Jutra „Nowa szkoła dla nowego pokolenia” – brzmi dumnie. Przejrzysta i spójna podstawa programowa, więcej godzin zajęć praktycznych i projektowych, nowy system oceniania oraz większa autonomia i wsparcie dla nauczycieli. Tak brzmią założenia reformy, którą minister edukacji Barbara Nowacka zapowiedziała w lipcu, a dziś czeka na podpis prezydenta. Obecna ekipa uchyliła już przywrócone przez Czarnka godziny karciane, a przy okazji zlikwidowała zadania domowe w podstawówkach.
Ten rys historyczny pokazuje, że każdy minister chce czymś spektakularnym w swojej kadencji zaistnieć. Nikt nie skupia się na tym, aby kontynuować reformy poprzedników i je udoskonalać. Nie, każdy kolejny chce przynajmniej zmienić podręczniki i ekspertów od podstawy programowej. Można więc dojść do wniosku, że tylko gigantyczne odszkodowania od Skarbu Państwa są w stanie skutecznie zablokować polityków przed dalszymi próbami zapisania się w dziejach polskiej edukacji. Albo kolejna pandemia – czego oczywiście sobie i państwu nie życzę.