Estończycy z ironią komentowali pojawienie się na Narwie rosyjskiej łodzi straży granicznej z wywieszoną flagą wagnerowców. „– Grupa Wagnera znów ruszyła na Moskwę, czy tym razem zaczyna od Sankt Petersburga? Trudno rzec. Możliwe, że Wagner przejął już rosyjską straż graniczną. Kto wie...” – napisał estoński MSZ na portalu X. – Putin nie ma lepszego pomysłu, niż dzwonić po Grupę Wagnera? – skomentował z kolei premier Kristen Michal.
Co się wydarzyło na granicy estońsko-rosyjskiej na Narwie?
W rzeczy samej, sektor prywatnych firm wojskowych swój renesans ma za sobą. Grupa Wagnera jest swego rodzaju franczyzą. Jewgienij Prigożyn – mimo spiskowych teorii – nie odżył i nie odnalazł się w Afryce. Zginął w powietrzu. Jak komentowali niektórzy: Buk tak chciał. Niemniej wykorzystanie symboliki Wagnera na Narwie, a wcześniej wysłanie nieoznakowanych żołnierzy przypominających pracowników prywatnej firmy wojskowej niedaleko przejścia granicznego w estońskim Saatse, mówi wszystko o logice, którą w odniesieniu do wschodniej flanki NATO stosuje Kreml. Granica nie jest obszarem tradycyjnej konfrontacji wojskowej. To obszar poniżej progu wojny, poddany mechanice dywersji i służb specjalnych, czyli tego, co NATO nazywa fazą zero.
W przypadku Estonii to prywatna firma wojskowa, która, działając bez flagi, może wygenerować eskalację, za którą Rosja nie weźmie odpowiedzialności. W przypadku granicy Litwy to balony „przemytnicze”, które mogą przemycić np. ładunek wybuchowy. W przypadku Polski w użyciu są biedni ludzie z krajów globalnego Południa poszukujący zatrudnienia w sektorze IT i szpitalach, którzy w ostateczności mogą zgodzić się na zbudowanie separatystycznej republiki namiotowej na Przesmyku Suwalskim czy w sąsiedztwie Podlasia, w kooperacji z białoruskim KGB i Państwowym Komitetem Granicznym.
Na granicy obowiązują zasady dywersji i awantury. Ani Polska, ani państwa bałtyckie nie wygrają tej rywalizacji, wysyłając w jej rejon nawet najbardziej elitarne jednostki.
Władze w Warszawie zamroziły na granicy z Białorusią poważny kontyngent wojskowy, który ma doświadczenie z Iraku i Afganistanu, co już rodzi korzyści dla Rosji. Bo ci żołnierze muszą się szkolić do wojny, a nie brać udział w fazie zero.
WOT jak Korpus Ochrony Pogranicza? Problem leży gdzie indziej
Czy przekształcanie WOT w coś, co przypomina Korpus Ochrony Pogranicza z czasów pisarza Sergiusza Piaseckiego, pomoże lepiej zabezpieczyć granicę? Pewnie tak. Choć, przyznajmy szczerze, nie w tym leży istota problemu. Państwu, które nie ma jasnych regulacji użycia sił specjalnych w czasach pokoju (quasi-wojny w fazie zero), te kilka brygad WOT przekształconych w neo-KOP może nie wystarczyć.
Problem zresztą nie w liczbie żołnierzy, tylko w niechęci do czerpania z logiki epoki Piaseckiego. Zagadnieniem jest raczej niechęć do utrzymywania otwartej głowy na walkę z kreacjami Władimira Putina i Alaksandra Łukaszenki na granicy. Piasecki oprócz pracy w wywiadzie był awanturnikiem, przestępcą i narkomanem. Ale finalnie to on znalazł klucze do zrozumienia sowietów, a nie urzędnicy z Warszawy. Z fazą zero może wygrać tylko „Piąty etap”. ©℗