Efektywność pracy i architekta, i prawoznawcy zależy nie tylko od nich samych. Architekt ma kształtować otaczającą przestrzeń. Wizję trzeba więc połączyć z umiejętnościami budowniczego. Ideę opracować inżynieryjnie, wszystko przeliczyć, uwzględnić środki, wymagania, ograniczenia inwestora, wreszcie całość przekształcić w projekt realizacyjny. Nie wspomnę, że w końcu trzeba wznieść budowlę, co może zepsuć myśl architekta.
Ktoś pytał architektkę Zahę Hadid, czy „dowoziła” swoje projekty budynków?
Zaha Hadid, brytyjsko-iracka architektka, zyskała sławę jako wizjonerka; nikt jednak nie zaliczyłby jej do budowniczych. Inni ją tu z zasady wyręczali. Przed laty zaplanowała dla Warszawy imponującą Lilium Tower. Do budowy nie doszło, nawet nie bardzo wiadomo, dlaczego. Ale nawet niezrealizowane projekty konkursowe przynosiły Hadid prestiż, nagrody i międzynarodową sławę. I nikt nie miał do niej pretensji, że czegoś „nie dowoziła”.
Prawnik-teoretyk interpretuje prawo, pisze, przedstawia ekspertyzy jako spekulatywną narrację. Jego pomysły to law in books. Czy te pomysły interpretacyjne, wnioski de lege lata i de lege ferenda zostaną urzeczywistnione w postaci law in action, nie zależy od niego. Jest projektantem-architektem, nie jest budowniczym. Aby jego imperio rationis przekształciło się w realność ratione imperii, wizja musi zmienić się w decyzję: ustawę, akt administracyjny czy wyrok, egzekwowane autorytetem władzy.
Nawet bardzo kompetentny, mądry, szanowany, kreatywny ekspert-prawnik będzie bezradny wobec szlabanu komunikacyjnego, nieumiejętności, niechęci czy prostactwa przy korzystaniu z dorobku akademii albo wobec sabotażu idei przez „trzymających władzę”.
W warunkach kryzysu państwa prawa, dysfunkcji wymiaru sprawiedliwości, upadku kontroli konstytucyjności, wrogich przejęć instytucji i atrapizacji prawa, ograniczenie dyskursu o prawie do cyzelowania konstrukcji na papierze czy analizy idealnych „bytów normatywnych” – nie przyniesie uznania. Bardziej ceni się wtedy prawoznawcze umiejętności inżynieryjne: „jak”; jakim kosztem, przy jakich warunkach brzegowych i nakładzie sił da się osiągnąć może nie byty idealne, ale przynajmniej wkroczyć na ścieżkę do nich prowadzącą.
Architekta nagradza się za samo romantyczne mierzenie sił na zamiary. Od prawnika piszącego prawo wymaga się więcej
Prawnicy (ci, którzy działają tylko imperio rationis) są więc w gorszym położeniu niż architekci. Nie mogą liczyć nie tylko na nagrody, ale nawet na zrozumienie. Trochę zresztą są tu sami sobie winni. Błędem jest ich złudzenie, niestety przekazywane powszechnie przy nauczaniu prawa, że w walce o rząd dusz w publicznym dyskursie wystarczy wiara (nawet skądinąd zasadna) w trafność własnych analiz, ekspertyz, wykładni.
Architekta nagradza się za samo romantyczne mierzenie sił na zamiary. Od prawnika-eksperta czy projektanta zmian w prawie wymaga się więcej, także pragmatycznej oceny zamiaru wedle sił. Władza stanowiąca i egzekwująca prawo nie będzie tu więc miała bezpośredniego wpływu na to, czy koncept prawoznawczy albo idea interpretacyjna „się przyjmą”.
Nauczając prawa na studiach, zbyt mało się mówi (a nawet ostrzega), o tych przyziemnych rewersach obranej dyscypliny. I że nie można liczyć na zawodowy sukces, skupiając się tylko na modelowej wizji prawa, nie dostrzegając zarazem inżynieryjnych aspektów prawa oraz wynikających z nich niebezpieczeństw.