Prawnicza błędologia, malkontenckie szukanie dziur w całym: co jest perwersją, niechcianym efektem ubocznym działania prawa – wydawały mi się zawsze ciekawsze niż analizy tekstu prowadzące do drobiazgowych wniosków „jak być powinno”.
Każda z władz ciągnie do siebie. Sądownicza też
Weźmy podział władz. Mimo założenia (w preambule Konstytucji) harmonii współdziałania, każda z nich „ciągnie do siebie”. To jednak normalna, systemowa oczywistość podziału władzy. Mniej dostrzegalne są natomiast mankamenty podziału wynikające z rozproszonej struktury trzeciej z władz i jej cnoty, skądinąd fundamentalnej: niezawisłości sędziów i niezależności sądów.
Wymiar sprawiedliwości – jako taki – jest bezwładny. Trudno więc w nim o jednoczesne zgranie wszystkich zegarków. Już zwykłe zmiany prawa muszą nie tylko dotrzeć do wszystkich sędziów, ale i być przez nich zinternalizowane. To w rozproszonej strukturze sądowej wymaga czasu. A co dopiero bardziej wymagające koncepty: europeizacja, transformacja, konstytucjonalizacja systemu prawa, prawa człowieka i ich wpływ na wykładnię. One o tyle tylko „przyjmą się” w praktyce – i co ważniejsze – będą dostrzeżone przez szerszą publiczność, o ile nadąży za nimi mentalnie najpowolniejsze ogniwo wymiaru sprawiedliwości: sąd pierwszej instancji na najdalszej prowincji. Współczesna publiczność zaś szybko chce wystawiać rachunki już za samo bycie trzecią władzą. Tymczasem – gdy idzie o zestrajanie orzecznictwa klasycznymi środkami – trudno tu liczyć nawet na pomoc Sądu Najwyższego, a to z uwagi na dzisiejszą jego abdykację w tej mierze.
Jak daleko zajedzie sędzia albo minister solista?
„Sędzia dostaje akta na biurko, o resztę troszczy się sekretariat” – powiedział mi ongiś bardzo doświadczony i ceniony sędzia. W tej ocenie to sekretariat „niesie” sędziego, troszcząc się o jego obsługę. Samemu sędziemu w tej relacji nie przypisuje się roli aktywnej. Jeżeli rzeczywiście sędziowie nie są socjalizowani do czynnej roli wobec własnego aparatu obsługowego, to nie chodzi tu tylko o sprawny nadzór nad sekretariatami. Sędziowie spełniają się przecież w funkcjach nie tylko orzeczniczych. Uczestniczą w pracach legislacyjnych, komisjach kodyfikacyjnych, bywają delegowani, by dbać „managersko” o usprawnienie wymiaru sprawiedliwości jako całości. I wtedy dotyka ich nieoczekiwana zmiana miejsc: powinni się wykazać aktywnością, szerszym zmysłem strategicznym, refleksem i położeniem we właściwym momencie właściwych akt na biurko własnego ministra. A nie biernie czekać, aż ten ostatni o to poprosi albo ktoś z zewnątrz krytycznie przypomni o zaniechaniu.
Tak jak sprawny sekretariat „niesie” sędziego, tak ministra powinno nieść jego ministerstwo. Nieudolność sekretariatu unicestwia efektywność sądzenia i podważa wiarygodność trzeciej władzy. Solista minister też daleko nie zajedzie, już nie wspominając o „dowożeniu”.