Publicysta "Gazety Wyborczej" Wojciech Maziarski nie zgadza się z Dominiką Wielowieyską, która zadeklarowała, że jest jej wszystko jedno, gdzie jest wrak prezydenckiego Tu-154M, który rozbił się w katastrofie smoleńskiej. W swoim komentarzu przekonuje, że samolot powinien być przetopiony na żyletki czy puszki, tak jak się to robi ze złomem. Maziarski uważa też, że wrak tupolewa powinno się trzymać jak najdalej od Krakowskiego Przedmieścia - dziennikarz proponuje Władywostok, Bangkok lub Sydney.

Tym samym Maziarski krytykuje starania ministra spraw zagranicznych o odzyskanie wraku. Jego zdaniem, przywiezienie wraku do Polski do śledztwa nic nie wniesie. Przyczyny katastrofy ustaliła już bowiem komisja Jerzego Millera. Zadaniem śledczych jest teraz ustalenie tylko zakresu winy poszczególnych osób.

"Rozbity samolot to nie Pismo Święte, które jest studiowane od dwóch tysiącleci i wciąż dostarcza czytelnikom oraz badaczom żywej inspiracji. Rozbity samolot to kawał złomu i należy go potraktować tak samo jak samochody zniszczone w wypadkach - po ustaleniu przebiegu i przyczyn katastrofy wrzuca się je do pieca hutniczego - pisze w "Gazecie Wyborczej" Maziarski.

Publicysta dodaje, że wrak tupolewa stałby się nowym miejscem kultu i zastąpiłby krzyż spod pałacu Prezydenckiego. Przez to miałby ważną funkcję w drodze po władzę.

"Nie bądźmy naiwni - w tym całym zgiełku na temat nieobecności tupolewa w Warszawie nie o badanie faktów chodzi, lecz o sprowadzenie relikwii. Przywódcy sekty smoleńskiej potrzebują jej, by grać na emocjach wiernych i mobilizować ich do walki z niewiernymi. Natomiast oponenci Kaczyńskiego dali się złapać w pułapkę i potulnie powtarzają to, co głosi zakon badaczy wraku świętego" - pisze w "Gazecie Wyborczej" Maziarski.