Pięciu b. szefów MSZ wydało wspólne oświadczenie, w którym wyrazili solidarność z kanclerz Niemiec Angelą Merkel. "Czujemy się w obowiązku wyrazić głęboki sprzeciw wobec ostatnich wypowiedzi prezesa Jarosława Kaczyńskiego o stosunkach polsko-niemieckich" - napisali.

Protest wobec niedawnej wypowiedzi szefa PiS o kanclerz Niemiec Angeli Merkel podpisali: Władysław Bartoszewski, Andrzej Olechowski, Włodzimierz Cimoszewicz, Dariusz Rosati i Adam Daniel Rotfeld.

B. minister spraw zagranicznych w rządzie PiS Anna Fotyga powiedziała PAP odnosząc się do tego oświadczenia: "nie tylko nie zamierzam się do tego dołączyć - w ogóle nie ma mowy - ale prawdę powiedziawszy, nie rozumiem idei". Fotyga oceniła, że "prezes Kaczyński nie powiedział niczego nadzwyczajnego". "To jest niestosowne, bo najpierw niemieckie media wypaczają, nadinterpretowują wypowiedź, a potem piłeczkę podejmują polscy politycy i zwracają się przeciwko jednemu z ważnych graczy własnej sceny politycznej" - powiedziała była szefowa MSZ.

Rzecznik PiS Adam Hofman powiedział wcześniej PAP, że wydanie tego oświadczenia to "oczywisty gest wyborczy". "Ale najgorsze jest w nim co innego, (byli) ministrowie spraw zagranicznych zamiast przepraszać kanclerz Merkel i Niemców, powinni wystosować taki list właśnie do kanclerz Merkel, żeby Gazociąg Północny nie blokował polskich portów oraz list w sprawie gazu łupkowego" - powiedział rzecznik PiS.

Według pierwszych informacji przekazanych przez Władysława Bartoszewskiego, podpis pod listem złożył także obecny szef dyplomacji Radosław Sikorski. Jednak rzecznik MSZ Marcin Bosacki oświadczył, że Sikorski z uwagą patrzy na tę inicjatywę, jak zwykle, gdy wypowiadają się osoby z takim autorytetem, ale sam oświadczenia nie podpisał i nie był o to proszony.

Szef MSZ pytany w czwartek wieczorem w Polsat News, dlaczego nie podpisał listu powiedział, że byłym ministrom wolno więcej niż jemu. "Ale rozumiem ich stanowisko, to są bardzo poważni ludzie" - powiedział Sikorski.

"To pokazuje, jak poważna to sprawa, bo poprzedni raz, ministrowie wypowiedzieli się też w sprawach niemieckich, kiedy prezydent Lech Kaczyński odwołał udział w Trójkącie Weimarskim, dlatego że ukazał się głupi artykuł w satyrycznej gazecie" - powiedział szef dyplomacji.

"To jest wredne w polityce krajowej, a w polityce zagranicznej niebezpieczne"

W czerwcu 2006 roku lewicowa niemiecka gazeta "Die Tageszeitung" opublikowała artykuł, w którym porównano prezydenta Lecha Kaczyńskiego do kartofla. Wówczas spekulowano, że publikacja ta przyczyniła się do odwołania przez Lecha Kaczyńskiego planowanego spotkania z przywódcami Niemiec i Francji. Lech Kaczyński zapewniał, że odwołanie jego udziału w spotkaniu było spowodowane "dość dotkliwą niedyspozycją" zdrowotną.

Sikorski odnosząc się do publikacji prezesa PiS powiedział, że Jarosław Kaczyński "zrobił w polityce zagranicznej to, co nagminnie robi w polityce krajowej tzn. rzucił insynuację, nie wiadomo o co chodzi, ale na pewno jest coś złego". "To jest wredne w polityce krajowej, a w polityce zagranicznej niebezpieczne" - stwierdził szef MSZ.

W książce "Polska naszych marzeń" prezes PiS napisał, że nie sądzi, "żeby kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności". "Nie będę jednak tego przeświadczenia rozwijał, zostawiam to politologom i historykom" - napisał Kaczyński. Dopytywany o to w wywiadzie dla "Newsweeka", powiedział: "Ona wie, co ja chcę przez to powiedzieć. Tyle wystarczy".

W swoim liście byli ministrowie podkreślili, że "szczególny niepokój budzi insynuacja, iż wybór na urząd kanclerza pani Angeli Merkel nie był wynikiem czystego zbiegu okoliczności oraz zdanie ważne jest, że od Polski Merkel chce przede wszystkim może miękkiego, ale jednak podporządkowania".

Jak ocenili, insynuowanie podejrzanych przyczyn demokratycznego wyboru przywódcy kraju, który jest ważnym partnerem w Unii Europejskiej i z którym łączą nas przyjazne relacje, przez lidera najważniejszej partii opozycyjnej i kandydata na premiera RP, jest dla Polski szkodliwe.

Byli ministrowie przypomnieli, że od czasu odzyskania przez Polskę niepodległości, zjednoczenia Niemiec i polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie z 1991 roku stosunki między naszymi krajami stają się coraz bliższe i przyjazne.

"Republika Federalna Niemiec udzieliła Polsce wsparcia w kluczowych kwestiach naszego interesu narodowego, w tym przyjęcia do NATO i UE. Kanclerz Merkel osobiście należy do najbardziej Polsce przychylnych polityków niemieckich" - podkreślili.

Sygnatariusze oświadczenia przyznali, że między Polską a Niemcami są różnice, a nawet spory. "Jednak w dialogu z każdym partnerem zagranicznym, zwłaszcza tak bliskim, nie ma miejsca na język insynuacyjnych niedomówień" - zaznaczyli.

"Tu chodzi o państwo polskie, a nie o jedną kadencję jednego rządu"

Jak zauważyli, o polską politykę zagraniczną wszyscy mają prawo się spierać i często do tego dochodzi. "Jednak wszyscy uczestnicy tej debaty muszą przestrzegać podstawowych reguł: dbania o polską rację stanu oraz szacunku dla partnerów zagranicznych. Żałujemy, że przywódca partii opozycyjnej narusza te reguły w imię iluzorycznych korzyści w kampanii wyborczej" - napisali dyplomaci.

"W tej chwili czujemy moralny obowiązek powiedzenia pani kanclerz Merkel: solidaryzujemy się z Panią. Polacy i Niemcy mają jeszcze wiele razem do zrobienia. Nie tylko w stosunkach dwustronnych, ale i dla dobra zjednoczonej Europy" - zakończyli wspólne oświadczenie.

Olechowski odnosząc się do listu, powiedział PAP: "Rzadko wspólnie występujemy, ale jednak (robimy to) od czasu do czasu wówczas, kiedy uważamy, że w Polsce obecne są przejawy złych obyczajów, które mogą być niestety zaraźliwe. Stad inicjatywy tego oświadczenia".

Bartoszewski podkreślił, że jest rzeczą niebywałą, żeby padały insynuacyjne wypowiedzi wobec urzędującej kanclerz Niemiec. Jak zaznaczył, oświadczenie wydane przez niego i innych byłych szefów polskiej dyplomacji jest w interesie naszego kraju, bo cała sprawa - jak mówił - wywołała "międzynarodowy skandal", pisało o niej wiele zagranicznych tytułów.

Wyjaśnił, że pod oświadczeniem nie ma podpisu Anny Fotygi, ponieważ jest ona kandydatką do parlamentu partii, której szefem jest Kaczyński. "Biografie osobiste i polityczne pana Cimoszewicza, Rosatiego, moja, Rotfelda są zupełnie różne, ale nie widzę, żadnego powodu, by te osoby nie mogły przyjąć wspólnego stanowiska" - powiedział PAP Bartoszewski.

Bartoszewski zwrócił uwagę, że Polska w niedługim czasie będzie prowadziła negocjacje w sprawie nowego budżetu UE do roku 2020. Według niego wypowiedzi Kaczyńskiego nie służą dobrze naszemu krajowi w tym kontekście. "Tu chodzi o państwo polskie, a nie o jedną kadencję jednego rządu" - podkreślił.