Przyjęłam dwie zasady kształtowania nowej europejskiej służby dyplomatycznej: zapewnienie równowagi geograficznej i równowagi między kobietami i mężczyznami. W lipcu mianuję pierwszą trzydziestkę nowych ambasadorów. Chcę, aby to byli najlepsi kandydaci. Nie mam wątpliwości, że właśnie takie osoby przedstawi Polska. Jednak nie oznacza to, że już w pierwszym roku działania nowej służby osiągniemy równowagę geograficzną na kluczowych stanowiskach.
Nie będę nikomu niczego obiecywać.
Nie odpowiem. Sam pan wie dlaczego.
Są różne koncepcje. Na razie wydaje mi się, że powinno być trzech zastępców. Bo służba, którą kieruję, ma trzy aspekty: zajmuje się sprawami zagranicznymi, obronnymi oraz jest rodzajem wielkiego sekretariatu dla państw Unii. Podstawowy problem polega na tym, że nie mogę osobiście uczestniczyć w każdym posiedzeniu Parlamentu Europejskiego. A deputowani chcą, aby ktoś mógł przekazywać im stanowisko polityczne w imię całej Europy. Pod moją nieobecność tę rolę mógłby pełnić jeden z trzech komisarzy, którzy ze mną bezpośrednio współpracują, albo minister spraw zagranicznych kraju, który w danym momencie sprawuje przewodnictwo w Unii.
Nie. Wszystko będzie zależało od tematu, jakim będzie chciał się zająć Parlament Europejski. Jeśli będzie chodziło o naszą misję w Afganistanie czy też u wybrzeży Somalii – to są to kompetencje rządów narodowych krajów UE. I wtedy tę sprawę powinien w tej chwili przedstawiać szef hiszpańskiej dyplomacji. Ale jeśli problem będzie dotyczył efektów pomocy humanitarnej Unii dla Haiti, to jest to rzecz dla komisarza ds. pomocy humanitarnej. Gdy zaś idzie o Partnerstwo Wschodnie, to tak zbudujemy strukturę europejskiej służby zagranicznej, aby nie było tu żadnych zaniedbań.