Pierwszą zmianą była skala. Jeśli przed 2022 r. rosyjskie operacje dywersyjne były rzadkie i selektywne, to po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny przybrały formę kampanii. W ciągu kilkunastu miesięcy doszło do setek incydentów w państwach NATO – od podpaleń po ataki cybernetyczne. Płonęły magazyny z pomocą dla Ukrainy w Wielkiej Brytanii, centrum handlowe Marywilska 44 w Warszawie, sklepy IKEA w Wilnie. Uszkadzano kable energetyczne, próbowano wykolejać pociągi, strącać samoloty, zakłócano sygnał GPS nad Bałtykiem, a w kilku przypadkach celem były obiekty wojskowe i fabryki zbrojeniowe.

Jednorazowi agenci Rosji

Drugą zmianą były operacje oparte na tzw. modelu gig economy. Masowe wydalenie rosyjskich dyplomatów po 2022 r. do pewnego stopnia ograniczyło zdolność rosyjskich służb do działania. Tajemnicą poliszynela jest, że spora część rosyjskich dyplomatów łamie Konwencję Wiedeńską, co w praktyce oznacza, że oficerowie służb kryją się pod immunitetem dyplomatycznym na całym świecie. Kreml został zmuszony do przestawienia się na model rozproszony oparty na jednorazowych agentach.

Zdalnie werbowani wykonawcy przez komunikatory, płatności w kryptowalutach i niskie ryzyko dla rosyjskich służb – to modus operandi Moskwy po 2022 roku. Rosja nie musi ryzykować wolnością swoich oficerów – Kreml korzysta z ludzi gotowych za kilkaset euro podpalić magazyn czy napisać antyukraiński napis na ścianie. Czasami ci jednorazowi współpracownicy nie mają nawet świadomości, z kim współpracują. To sabotaż niskokosztowy i łatwiejszy dla Kremla do wyparcia. Co więcej, Rosja stara się werbować zachodnich obywateli oraz Ukraińców do działań sabotażowych. Celem nie jest wyłącznie szkoda materialna. Chodzi o zasianie podejrzeń wobec uchodźców i podważenie poparcia dla Kijowa.

Warto podkreślić, że jak dotąd w tych operacjach nie zginął żaden cywil. Choć i to zdaje się nie być już żelazną zasadą. W kilku przypadkach sabotaż mógł się skończyć naprawdę tragicznie. Gdyby kilka miesięcy temu faktycznie doszło do wybuchu ładunku na pokładzie samolotów cargo, ryzyko ofiar byłoby wysokie. Podobnie z potencjalnym wysadzeniem pociągu na trasie Warszawa–Dęblin, o którym w poniedziałek wspominał premier Donald Tusk. To wydarzenie, jeśli atrybucja w kierunku Moskwy się potwierdzi, jest najpoważniejszym aktem sabotażu (a właściwie terroru), do którego dopuścił się Kreml. Nic nie wskazuje na to, aby Rosja miała zwolnić tempo swojej eskalacji.

Trzy powody, by Rosja eskalowała

Powody są trzy – i wszystkie racjonalne z punktu widzenia Kremla:

Po pierwsze: Rosja nie dostaje sygnału, że powinna przestać.

Zachodnia odpowiedź ogranicza się do sankcji, śledztw, not dyplomatycznych i wydalenia dyplomatów. Nie ma w tym zdecydowania, które mogłoby odstraszyć Kreml. Jeśli prześledzimy ponad 25 lat rządów Putina, to zobaczymy, że działania Zachodu, o ile w ogóle podejmowane, miały charakter reaktywny – nie było w nich skutecznej polityki odstraszania hybrydowych ataków. Z perspektywy Moskwy to znaczy: „można iść dalej”.

Po drugie: sabotaż ma wywołać panikę, chaos i polityczne podziały.

Kreml wie, że destabilizacja świadomości społecznej działa skuteczniej niż ofensywa pancerna przeciwko NATO. Pożar magazynu z pomocą dla Ukrainy działa psychologicznie: pokazuje, że wojna „przesuwa się do Europy” i generuje strach wśród społeczeństwa. Podpalenia są tutaj dobrym przykładem – wystarczy, aby Rosji udało się kilka takich operacji, żebyśmy za każdym razem, kiedy słyszymy o pożarze, myśleli „to znowu Rosja!”. Co więcej, Kreml od lat stara się wzmacniać lub kreować podziały polityczne w zachodnich państwach. Im bardziej poróżnione elity, tym mniejsza szansa na np. konsensus wobec jednoznacznej polityki wobec Kremla.

Po trzecie: sabotaż jest narzędziem erozji poparcia dla Ukrainy.

Cel: osłabienie poparcia dla Ukrainy

Duża liczba spektakularnych aktów sabotaży ma osłabiać poparcie dla Ukrainy, sugerując zachodnim obywatelom, że póki Zachód nie zatrzyma swojego wsparcia, Rosja będzie eskalować. Podobnie jest z operacjami z udziałem Ukraińców – chodzi o zaszczepienie nieufności i skłócenia sojuszników.

Rosja kalkuluje. I jak na razie rachunek jest dla niej jednoznaczny: sabotaż się opłaca. A skoro się opłaca – nie ma żadnego powodu, by przestać. Zmiana po 2022 roku nie polega tylko na tym, że Rosja atakuje częściej. Kreml testuje odporność Zachodu dzień po dniu.

Zachód reaguje coraz szybciej, ale nadal w sposób wyłącznie defensywny: wzmocnienie ochrony infrastruktury, monitorowanie kabli podmorskich, nowe przepisy o „nieświadomym sabotażu”. To konieczne, ale nie wystarczające. Bo jeśli sabotaż jest strategią, to odpowiedź także musi być strategiczna, nie administracyjna. ©℗