Dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi Alaksandr Łukaszenka coraz częściej przypomina o możliwości użycia siły.
Coraz więcej sygnałów świadczy o tym, że białoruskie władze, korzystając z poparcia Moskwy, rozpatrują siłowy wariant pacyfikacji protestów, gdyby ich eskalacja nastąpiła w noc wyborczą. Białorusini chętnie przychodzą na wiece opozycyjnej kandydatki Swiatłany Cichanouskiej nawet w małych miasteczkach. Takich scen nie widziano tu od lat 90. W sobotę Cichanouska, startująca w zastępstwie uwięzionego męża Siarhieja, odwiedziła Bobrujsk, Mohylew i Orszę, a w niedzielę Żłobin.
Finał weekendowego objazdu wschodniej Białorusi zaplanowano na wczorajszy wieczór w Homlu. Cichanouska stała się główną kandydatką opozycji po tym, jak władze odmówiły rejestracji bankierowi Wiktarowi Babaryce, który razem z synem trafił do aresztu. Wspierają ją dwie inne kobiety: Maryja Kalesnikawa ze sztabu Babaryki i Wieranika Capkała, żona Waleryja, innego niezarejestrowanego kandydata. Sam Waleryj w obawie o bezpieczeństwo rodziny wyjechał z dziećmi do Rosji. Dzieci Cichanouskich są pod opieką babci w jednym z państw UE.
Poprzednie kampanie prezydenckie kończyły się Płoszczą, jak Białorusini nazywają protesty na jednym z mińskich placów. W latach 2006 i 2010 Płoszcze były wielotysięczne i zostały rozpędzone przez milicję. W 2015 r. wyszło kilkaset osób, więc władze nie interweniowały. Na razie Cichanouska nie nawołuje otwarcie do Płoszczy, a Babaryka wprost odżegnywał się od takiego sposobu walki o uczciwe wybory, jednak sprzeciw wobec Łukaszenki jest okazywany tak otwarcie, że trudno się spodziewać, by do takich manifestacji nie doszło.
Władze grożą użyciem wojska, choć dotychczas do rozpędzania manifestacji używano specjalnych oddziałów milicji AMAP. W piątek Łukaszenka odwiedził komandosów z 5 brygady stacjonującej w Marinej Horce pod Mińskiem. – W siłach zbrojnych mamy dwa takie oddziały: waszą brygadę i zmechanizowaną brygadę w Uruczczy (w Mińsku – red.). Nie chciałoby się, żebyśmy musieli użyć sił zbrojnych. Ale wszystko może się zdarzyć. Ta jednostka ze względu na swoją specjalizację, jeśli nie daj Boże, zdarzy się jakiś Majdan, może zostać zgodnie z prawem użyta do zaprowadzenia porządku – dodawał. Władze w takich przypadkach często sięgają po analogie z Libią, Syrią czy Ukrainą. Przekonują, że wojny w tych krajach również zaczęły się od ulicznych protestów.
– Nie ma co płakać i myśleć, że ktoś tam powiedział, że armia będzie strzelać do narodu. Już ja, towarzyszu prezydencie, powiem od serca. Jesteśmy instrumentem siłowym i naszym zadaniem jest nie dopuścić do upadku państwa – mówił w obecności Łukaszenki Andrej Raukou, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Białorusi. Sam prezydent ciepło wspominał przywódcę Uzbekistanu Isloma Karimova. – Zapomnieli, jak były prezydent Karimov w Andiżanie zdławił pucz, rozstrzelał tysiące ludzi. Wszyscy go potępili, a kiedy umarł, padali na kolana i płakali. My czegoś takiego nie przeżyliśmy, dlatego niektórzy nie chcą tego rozumieć. Skoro tak, to przypomnimy – groził Łukaszenka 4 czerwca.
Prorządowy publicysta Andrej Mukawozczyk na łamach prezydenckiej gazety „SB. Biełaruś Siegodnia” porównał niedawno opozycję do hitlerowskich kolaborantów. „Jesteście gotowi, by w waszej rodzinie, domu, otoczeniu kogoś zabrakło? Szykujcie się. Mogą nawet zabić, pewnie zabiją. Bez tego babi bunt nie dorośnie do kolorowej rewolucji. I to najpewniej zabiją swoi, bo prowokacja to alfa i omega buntu. Kolorowa rewolucja to grób dla państwa. Widzieliśmy to nieraz. A wy chcecie go wykopać, łopaty macie już w rękach. Więc przypomnijcie sobie mądrość ludową i zacznijcie kopać groby dla siebie” – pisał Mukawozczyk.
Łukaszenka ma pełne poparcie Kremla. W piątek rosyjskie MSZ oskarżyło Zachód o ingerencję w wewnętrzne sprawy Białorusi, która ma się przejawiać wezwaniami do uwolnienia więźniów politycznych. Rosja nie zareagowała też stanowczo na faktyczne przejęcie przez państwo kontroli nad rosyjskim Biełgazprombankiem, której celem było zdobycie materiałów do sprawy karnej przeciwko Babaryce. Z punktu widzenia Moskwy przelew krwi w Mińsku byłby korzystny, bo ograniczyłby Łukaszence swobodę w kontaktach z Zachodem.