Premier Donald Tusk ogłosił, że na trasie Warszawa–Lublin niedaleko Garwolina doszło do aktu dywersji, a dokładnie do eksplozji, „która najpewniej miała na celu wysadzenie pociągu na trasie”. Jeśli wierzyć w ten scenariusz, to sytuacja mogła zakończyć się tragedią.
Uporządkujmy chronologicznie przebieg wydarzeń. W niedzielę o godz. 6.40 maszynista pociągu PKP Intercity „Wisłok” z Warszawy do Rzeszowa zgłosił dyżurnemu ruchu na stacji Dęblin, że w torze między Garwolinem i Dęblinem istnieje niepokojąca nierówność. Dyżurny ruchu nakazał jadącemu kilkadziesiąt minut później maszyniście pociągu Kolei Mazowieckich z Warszawy do Dęblina jazdę ze zmniejszoną prędkością. Skład dotarł tam ok. godz. 7.30, ale maszynista nie zdążył zahamować przed zniszczonym fragmentem, tylko zatrzymał się okrakiem nad nim. Kiedy maszynista wyszedł z pociągu, stwierdził, że brakuje odcinka jednej szyny o długości ok. 1 m. Tor nr 1 (w kierunku Lublina) został zamknięty na odcinku kilku kilometrów. Pociągi w obu kierunkach zaczęły jeździć tam jednym torem, co zaczęło generować opóźnienia.
Dlaczego pociągi nie wykoleiły się?
Jak to jednak możliwe, że pociągi przejechały po odcinku torów, na którym brakowało jednometrowego fragmentu torów i się nie wykoleiły? Ekspert kolejowy Jacek Fink-Finowicki mówi DGP, że jeśli brakuje tylko metrowego odcinka jednej szyny, to pociąg bez większych problemów przejedzie tam, bo wózki wagonów mają przynajmniej 2,5 metra długości. W efekcie tylko jedno koło przez chwilę wisi w powietrzu. – Ryzyko wykolejenia jest wtedy minimalne, zwłaszcza przy wyższych prędkościach – mówi nasz rozmówca. Pociąg PKP Intercity, którego maszynista zgłosił ubytek w torach, mógł zaś tam jechać z prędkością prawie 160 km/h, bo na tyle pozwala infrastruktura. Do samej eksplozji na torach najpewniej doszło zaś jeszcze w sobotę wieczorem – ok. godz. 21, bo wtedy okoliczni mieszkańcy słyszeli wybuch. Według szefa MSWiA Marcina Kierwińskiego ładunek został zdetonowany za pośrednictwem przewodu elektrycznego. Jak sprawdziliśmy, potem po tym odcinku toru przejechały jeszcze trzy pociągi – wszystkie były to składy Kolei Mazowieckich. Ich maszyniści nie zgłosili jednak nic niepokojącego. Eksperci nie wykluczają jednak, że sama wyrwa początkowo mogła być mniejsza i powiększyła się dopiero na skutek kolejnych przejazdów.
Tymczasem w niedzielę wieczorem, także na torze z Warszawy do Lublina, zaledwie ok. 40 km od miejsca wybuchu, tuż przed Puławami doszło do innego niebezpiecznego zdarzenia. Maszynista pociągu PKP Intercity „Górski” ze Świnoujścia do Rzeszowa zgłosił zerwaną sieć trakcyjną. Jej elementy wybiły trzy okna w jednym z wagonów. W poniedziałek rano patrol Straży Ochrony Kolei kilkaset metrów dalej odkrył blachę przytwierdzoną śrubami do szyny, a kilkadziesiąt metrów dalej znaleziono przyczepiony do torów smartfon wraz z okablowaniem. W poniedziałek na konferencji prasowej szef MSWiA przyznał, że o ile to pierwsze zdarzenie na pewno jest aktem dywersji, to w przypadku drugiego trwają jeszcze analizy służb, ale jak stwierdził, najprawdopodobniej wydarzenia koło Puław mają taki sam charakter.
Zarzuty dywersji lub sprowadzenia zagrożenia katastrofy
Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek poinformował, że sprawę wyjaśnia wspólnie prokuratura, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralne Biuro Śledcze Policji. Wszczęto już postępowanie przygotowawcze, w którym postawione mogą być dwa zarzuty – dywersji oraz usiłowania sprowadzenia zagrożenia katastrofy lądowej. Według rządu to może być elementem wojny hybrydowej i ataku obcych służb.
Minister infrastruktury Dariusz Klimczak powiedział, że pracownicy spółki PKP Polskie Linie Kolejowe oraz Straż Ochrony Kolei w najbliższym czasie zintensyfikują inspekcje tras kolejowych.
Przypomnijmy, że w ostatnim czasie na polskiej kolei dochodziło już do groźnych zdarzeń, które także można było zakwalifikować jako akty sabotażu. We wrześniu w okolicach Katowic ktoś odczepił od składu towarowego jeden wagon. Uderzenie innego pociągu w porzucony pojazd mogło doprowadzić do katastrofy kolejowej.
Z kolei 17 marca 2022 r., czyli trzy tygodnie po wybuchu pełnoskalowej wojny na terenie Ukrainy, doszło do ogromnego paraliżu na polskich torach z powodu awarii urządzeń sterowania ruchem zarządzających torami na 820 km linii. Tego dnia opóźnionych było 1300 pociągów, a 205 zostało odwołanych. Zarządzająca systemem firma Alstom twierdziła, że kłopoty nie mają związku z sabotażem czy atakami hakerskimi, tylko z błędem systemowym związanym z formatowaniem zegara czasu. ©℗