Izabela Leszczyna, minister zdrowia, zapowiedziała, że w ciągu 12 miesięcy do podmiotów leczniczych zostanie przekazane 18 mld zł.

– Wygląda na to, że te pieniądze mają sfinansować również nadwykonania w świadczeniach. A nie tak miało być – tłumaczy Zarząd Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych (ZO ZPSP). 18 mld zł jest potrzebne na pokrycie samego wzrostu wynagrodzeń w skali całego roku.

– Tymczasem wszystko wskazuje na to, że na wynagrodzenia zostanie połowa tej kwoty. To za mało – mówi Krzysztof Żochowski, dyrektor szpitala w Garwolinie.

Marsz na Miodową w związku ze wzrostem minimalnego wynagrodzenia

– Dlatego domagamy się jasnego komunikatu z resortu zdrowia na temat tego, ile dokładnie środków będzie na podwyżki pensji, czy będą obejmowały tylko umowy o pracę, czy też cywilnoprawne i wreszcie – skąd mają pochodzić pieniądze na zapłatę wyższych wynagrodzeń. Bo wygląda na to, że ciągle ma to być ze składek pacjentów, a powinno być z osobnego budżetu, czyli dotacji z budżetu państwa, by nie tracił na tym chory – zauważa Mariusz Trojanowski, członek ZO ZPSP i dyrektor szpitala w Aleksandrowie Kujawskim. Dodaje, że w lipcu związek spotyka się z NFZ oraz Agencją Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT) w tej sprawie.

– Jeśli nie otrzymamy odpowiedzi na ważne dla nas pytania, w tym też kiedy dokładnie do szpitali trafią dodatkowe pieniądze, ruszamy z marszem na Miodową i Radę Ministrów – zaznacza. Akcja była planowana już na koniec czerwca, ale została zawieszona do czasu ogłoszenia wsparcia dla placówek medycznych przez MZ.

Dyrektorzy placówek przyznają, że bez dodatkowych środków czeka ich dalsze zadłużanie się.

– Ze wstępnych szacunków wynika, że podwyżka zaplanowana od 1 lipca będzie nas kosztowała 15 mln zł – mówi Tomasz Kopiec, ekspert BCC ds. polityki senioralnej i zarządzania w ochronie zdrowia oraz dyrektor Szpitala im. prof. W. Orłowskiego CMKP w Warszawie. Dziś jego szpital nie ma takich pieniędzy.

– Jeśli nie dostaniemy dodatkowych środków, trzeba będzie go zadłużyć – przyznaje. Nie jest to oczywiście nowa sytuacja, bo z podobnym wyzwaniem placówka mierzy się co roku, gdy przychodzi wzrost minimalnego wynagrodzenia dla medyków.

– Z roku na rok jednak coraz trudniej jest sprostać tym wymaganiom – zaznacza Tomasz Kopiec.

Krzysztof Żochowski wyliczył, że u niego wydatki związane ze wzrostem minimalnego wynagrodzenia dla medyków będą kosztowały 11–12 mln zł. Z kolei Mariusz Trojanowski szacuje, że jego szpital ma w tym roku do dyspozycji o 30 proc. mniej pieniędzy niż w 2024 r. , a już wtedy nie starczało na podwyżki wynagrodzeń.

– Dyrektor szpitala ma obowiązek pod groźbą kary zapłacić pensje, składki, podatki, a dopiero potem inne należności. Może dojść do sytuacji, że te inne należności, zwłaszcza względem dostawców, będą musiały zaczekać. Kto w takiej sytuacji będzie chciał współpracować ze szpitalami? – pyta retorycznie Mariusz Trojanowski.

Tymczasem z danych ZUS opracowanych dla DGP wynika, że zadłużenie szpitali wobec ZUS rośnie i w tym roku przekracza już 985 mln zł. Na koniec 2024 r. było to 954 mln zł. Widać też zwiększenie tej kwoty rok do roku. W 2024 r. o tej porze było to bowiem 965,49 mln zł.

Dyrektorzy mówią, że do tej pory posiłkowali się często kredytami obrotowymi.

– Jednak dziś trudno się w ten sposób zadłużać. Placówki tracą wiarygodność w oczach instytucji – zaznacza Tomasz Kopiec. Jego zdaniem cała nadzieja w tym, że organy założycielskie dofinansują placówki w razie kłopotów.

Inni też chcą podwyżek

Przedstawiciele szpitali w rozmowach z DGP przyznają, że nie byłoby tak trudno, gdyby nie to, że podwyżki nie będą dotyczyły tylko osób zatrudnionych na podstawie umów o pracę.

– Zmian w wynagrodzeniu oczekują też pracownicy kontraktowi – informuje Marek Działoszyński, prezes Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze. Rosnące minimalne wynagrodzenie lekarzy i pielęgniarek sprawia, że pozostałe grupy pracowników też mają większe oczekiwania finansowe.

– Czeka nas więc renegocjacja umów z pozostałymi pracownikami. Brak zgody może spowodować odpływ kadry do szpitali, które zapłacą więcej, a to z kolei może się skończyć kłopotami z realizacją świadczeń – wyjaśnia Marek Działoszyński.

– Proszę sobie wyobrazić ambulans, w którym mamy ratowników i pielęgniarki. Część jest na umowach o pracę, a część na kontraktach. Nie można doprowadzać do sytuacji, że wzrost wynagrodzeń będzie dotyczył tylko części obsady – zauważa Krzysztof Żochowski. Jego zdaniem w systemie nic się nie zmieni, dopóki większa liczba świadczeń nie będzie wykonywana w ramach POZ i ambulatoryjnej opieki specjalistycznej.

– Cieszy nas deklaracja resortu, że pokryje wszystkie nadwykonania, nawet w limitowanych świadczeniach onkologicznych. W samych programach lekowych mamy kilkanaście mln zł nadwykonań. Pytanie tylko, jak to będzie z tą stawką degresywną – uzupełnia Marek Działoszyński, podkreślając, że każde opóźnienie w płatnościach za świadczenia ze strony NFZ to kłopot dla szpitala.

– Trzeba się ratować kredytem obrotowym, a ten kosztuje. Pieniądze na ten cel pochodzą oczywiście z systemu ochrony zdrowia. Ostatecznie więc traci pacjent – tłumaczy.

Krzysztof Żochowski dodaje, że ze względu na stosowanie stawek degresywnych do szpitali popłyną mniejsze pieniądze niż wynika to z faktycznie zrealizowanych świadczeń. To również rodzi pytanie, jak w tej sytuacji placówki mają sobie poradzić z podwyżkami dla personelu medycznego, szczególnie że zapłacić więcej trzeba będzie jednak wszystkim. ©℗

ikona lupy />
Minimalne wynagrodzenie dla lekarzy i pielęgniarek / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe