Czy emerytury powszechne mogą być pomniejszane o emerytury wcześniejsze, pobrane przed osiągnięciem wieku emerytalnego? O tym już jutro rozstrzygnie Trybunał Konstytucyjny. Negatywna odpowiedź na to pytanie będzie oznaczać poważne koszty dla budżetu państwa – już na początku będzie to ponad 10 mld zł.

Na jutro, 4 czerwca, o godz. 10.30 w TK zaplanowano bowiem publiczne ogłoszenie wyroku w sprawie o sygn. akt SK 140/20. Będzie on odpowiedzią na skargę konstytucyjną, w której emeryt Tadeusz K. kwestionuje przepis, zgodnie z którym podstawa obliczenia emerytury jest pomniejszana o sumę kwot pobranych emerytur wcześniejszych.

Sprawa dotyczy ok. 200 tys. osób – kobiet urodzonych w latach 1949–1959, z wyłączeniem roku 1953, oraz mężczyzn urodzonych w latach 1949–1952 i 1954 (TK uznał już bowiem w 2019 r. niekonstytucyjność kwestionowanego przepisu w odniesieniu do rocznika 1953). To osoby, które wniosek o wcześniejszą emeryturę złożyły przed 1 stycznia 2013 r., a prawo do emerytury powszechnej nabyły po 2012 r.

Wątpliwy skład, wątpliwy wyrok

Rozstrzygnięcie ma zapaść w składzie, któremu przewodniczy sędzia Krystyna Pawłowicz, a sprawozdawcą jest sędzia Justyn Piskorski. Ten ostatni zaś to jeden z „Sędziów dublerów” w TK, a w związku z tym orzeczenie wydane z nim w składzie może być nieuznawane. Ministerstwo Sprawiedliwości w oficjalnym komunikacie na swojej stronie internetowej wskazuje bowiem, że „sędziowie dublerzy”, w tym Justyn Piskorski, nie są sędziami Trybunału Konstytucyjnego. „Liczne orzeczenia TK są dotknięte wadą prawną, ponieważ brali oni udział w działalności orzeczniczej TK (w składach jedno- i wielo osobowych)” – głosi MS.

Pytanie, co rząd robi z tym wyrokiem i czy w ogóle uzna go za wyrok – zwraca uwagę dr Tomasz Lasocki z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert w zakresie ubezpieczeń społecznych.

Awantura o kasę

Sprawa ma potężny zasięg, gdy spojrzymy choćby na same szacunki przygotowane przez ZUS w 2023 r. na zlecenie ówczesnego Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej (jeszcze za rządów PiS). Jeśli emerytury powszechne byłyby obliczane bez pomniejszania ich o wcześniejsze emerytury, to w pierwszej kolejności w grę wchodzi przeliczenie emerytur dla 150 tys. osób, które wystąpiły już o emeryturę powszechną, oraz wypłata dla nich wyrównań. Te ostatnie oszacowano na 9,5 mld zł. Natomiast przeciętna miesięczna podwyżka świadczenia dla tej grupy osób miałaby wynieść 1191 zł, a przeciętna kwota wyrównania – aż 64 075 zł. Z kolei jeśli chodzi o wypłaty nowych, już niepomniejszonych świadczeń, to rocznie wzrost wydatków wyniósłby w kwotach nominalnych od 2,3 mld do 2,6 mld zł.

Do tego dochodzą 53 tys. osób, które dotychczas nie wystąpiły o emeryturę powszechną, a byłyby objęte zmianą. W ich przypadku zwiększenie wydatków na emerytury rokrocznie w najbliższym dziesięcioleciu wyniosłoby w kwotach nominalnych od 3,0 mld do 3,3 mld zł. Przeciętna miesięczna podwyżka świadczenia dla tej grupy osób wynosi zaś 4493 zł.

W powyższych szacunkach przyjęto, że zmiana weszłaby w życie w styczniu 2024 r. Wobec tego, jak wskazuje dr Lasocki, na ten moment wymienione kwoty należałoby zwiększyć o 12–15 proc., aby uwzględnić waloryzację świadczeń.

To jest sprawa 10-lecia, jeśli chodzi o sprawy rozstrzygane przez TK. W grę wchodzą ogromne pieniądze – wskazuje dr Lasocki. Jak dodaje, gdyby rząd zastanowił się wcześniej, jak ten spór rozwiązać, to można by uniknąć wypłaty wyrównań wstecz. – Można było ustawowo uregulować to, że wyrównujemy świadczenia tylko na przyszłość, np. od marca 2024 r. Specyfika prawa ubezpieczeń społecznych na to bowiem pozwala, bo co do zasady jednorazowe wyrównanie nie realizuje idei zabezpieczenia społecznego. Wówczas postępowanie przed TK stałoby się bezprzedmiotowe. A tak przez opieszałość rządzących szansa na takie rozwiązanie i oszczędności została zaprzepaszczona. I teraz być może zabraknie pieniędzy na inne sprawy – zauważa.©℗