Co chcesz wiedzieć?
Ludzie są trochę podzieleni w ocenie mojej działalności. Osoby, które przychodzą na koncerty, wiedzą, co się dzieje – jest moc, potrafimy z chłopakami grać ostro. Inni wyrabiają sobie zdanie na podstawie dowolnych skojarzeń – ta córka Markowskiego od popowych numerów w stylu „Drogi kolego” czy „Świat się pomylił”. Ale kiedy to było? Minęło ponad 20 lat.
Nagrałam jedną z najlepszych płyt w życiu. Rockowe stacje radiowe nie przyjęły do wiadomości mojej przemiany artystycznej i nie witają mnie z otwartymi ramionami. (śmiech) Nagrałam duety z Dawidem Karpiukiem i Rayem Wilsonem, jednak nadal jestem „nierockowa”. Trochę mi to ciąży, ale robię swoje. Na szczęście ludzie docierają teraz do muzyki sami – przez internet czy koncerty.
Nie w tym rzecz. Opowiem ci coś. Jesteś pierwszą osobą, której to mówię. Przy poprzedniej płycie, „Wilczy pęd”, poszłam na pewien kompromis. Cała płyta była raczej bluesowa, ale jeden utwór „Wilczy pęd” – po wskazówkach z rozgłośni – podmiksowaliśmy, skróciliśmy tak, żeby pojawił się w mainstreamowej stacji radiowej. A mimo tego kompromisu i tak nie ukazał się na antenie. Pomyślałam sobie wtedy, że to już ostatni taki kompromis w moim wykonaniu.
Dzięki temu, że nagrałam kiedyś „popowe przeboje” pozwoliło mi to dotrzeć do szerszej publiczności. Chciałam iść swoją drogą i dużo grać. I to się udało. Do tej pory gramy plenery, imprezy zamknięte i biletowane koncerty klubowe. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kocham koncerty. Ruszamy właśnie w trasę klubową płyty „Obłęd” po całej Polsce.
Rzeczywiście na początku nie było łatwo ze znalezieniem wytwórni.
To nie jest muza dla wszystkich. Ale kocham nagrywać całe albumy. Wolę to, niż wypuszczać pojedyncze single i sprawdzać, jak zareagują rynek i słuchacze. Nie wiem, czy to odwaga, czy po prostu idealizm?
Z „Obłędem” było tak, że miałam już przygotowane nowe piosenki – nie szkice, tylko kompletne wersje. Wydawcy kręcili nosem: „To nie są radiowe kawałki”.
Z chłopakami z zespołu zdecydowaliśmy się na połączenie grania gitarowego z talentem muzycznym Tomka Świerka z grupy LemON, który nadał naszym piosenkom klawiszowy, nowoczesny sznyt. Na „Obłędzie” słychać sporo elektroniki. Jest seksownie, sensualnie, transowo. Nagrywaliśmy w studiu trzy wersje jednej piosenki z rzędu i braliśmy zazwyczaj drugą lub pierwszą. Fajna praca w atmosferze totalnego porozumienia. I słuchacze to później czują, odbierają szóstym zmysłem, czy była męka podczas nagrań, czy poszło gładko.
Na tej płycie nie ma słabych utworów. To bardzo dojrzała rzecz. Cholera, gdybym miała kiedyś puścić wnukom płytę, z której jestem szczególnie dumna, to albo właśnie tę, albo „Alter Ego” [album z 2013 r. – red.]. Ale potencjalni wydawcy narzekali: „Nowe numery nie kojarzą się z Patrycją Markowską”. W końcu znalazła się chętna wytwórnia. Podzieliliśmy się kosztami pół na pół.
Człowiek jest nieustannie pod ostrzałem porównań. A ja nie śpiewam, aby się ścigać, coś udowadniać. Nigdy nie miałam takich ambicji, to nie moje klimaty. Ludzie nie przyjdą na koncert i nie zapłacą za bilet dla nazwiska. Trzeba się przebić piosenką, co łatwe nie jest z uwagi na ogromną ilość dostępnej muzyki, mnóstwa premier i wybrzydzania mediów i wydawców. Podam przykład. Na festiwalu w Sopocie zaśpiewała ze mną w chórkach bardzo zdolna dziewczyna, naprawdę świetna wokalistka – Jowita. Poszła do wytwórni, chciała wydać płytę, ale usłyszała: „Nic z tego! Nie masz followersów na TikToku”. Ona na to: „Halo! A to nie działa odwrotnie? Jak coś nagram i wydam, followersi sami przyjdą”. Niestety, ale teraz bardziej stawia się na ludzi, którzy gwarantują zasięgi. Artyści nie mają wyjścia – muszą żyć w mediach społecznościowych. Ja też wrzucam materiały na TikToka, mam konto na Instagramie, prowadzę profil na Facebooku, ale internet czyha na happening, wtedy daje lajki. A ja robię piosenki.
Dużo uwagi. Ciągle trzeba coś publikować, pokazywać twarz, promować swoją muzykę. Nie żałuję kroku w cyfrę. Skoro nagrywam nieradiowe piosenki, pozostaje mi kontakt z fanami za pośrednictwem social mediów. Internet to jedyny ratunek, bo aktywność w sieci, mimo wszystko, popłaca.
Pojechałam w tym roku na festiwal do Opola z piosenką „Miłość, wiara, nadzieja”, która pilotuje album „Obłęd”. Część osób dziwiła mi się, że z takim dorobkiem staję w konkursie. A ja popatrzyłam na to z takiej strony – że jadę na festiwal polskiej piosenki, gdzie kultywuje się polskie teksty, polskie słowo. Jestem dumna, że pokazaliśmy akurat taki utwór na festiwalu.
Kiedyś jak piosenka triumfowała w Premierach, z miejsca stawała się przebojem. Teraz losy zwycięskich utworów są nieznane.
Mamy zalew muzyki. Nie sposób obwiniać słuchaczy, którym trudno się rozeznać we wszystkich nowościach.
Jest internet, świat przyspieszył, zmieniły się reguły gry w przemyśle muzycznym – chcesz wydać płytę w dużej firmie, pokaż najpierw dobre wyniki w streamingu. Takie czasy – nie ma co się buntować, tylko walczyć o siebie. Album „Obłęd” promuje pięć singli. Na nagranie i promocję każdego z nich musiałam sama znaleźć fundusze.
To zależy. Można zrobić wideoklip za kilka tysięcy, a można za kilkadziesiąt. Zapraszam do współpracy zaprzyjaźnionych reżyserów. Teledysk do „Karminowego” wyreżyserowała Marysia Sadowska, „Obłęd” kręciliśmy na Bali, a niedawno wypuściliśmy klip do numeru „Ćma”. To wszystko kosztuje czas i pieniądze. To codzienna praca, aby ludzie nie przeszli obojętnie.
Wiesz co, ta praca daje bardzo dużo satysfakcji, zwłaszcza kiedy stoję na scenie i śpiewam. Ale wokół niej jest również dużo rzeczy do ogarnięcia i codzienna rutyna, w którą wchodzę, żeby to wszystko dobrze funkcjonowało. Siłownia, spotkania z coachem od wokalu, pilnowanie social mediów, promocji, próby...
U nas Dawid Podsiadło nie udzielał się przez pewien czas. Daria Zawiałow też zapowiedziała odpoczynek. A oni są ode mnie młodsi! Doskonale ich rozumiem. Scena wyczerpuje. Człowiek musi zwolnić, wziąć na jakiś czas rozbrat z muzyką, aby nabrać sił i zatęsknić. Byle urlop nie trwał zbyt długo, bo trzeba utrzymać zespół. Jeśli artysta nie występuje, muzycy szukają nowej pracy, to naturalne. Na razie nie zaprzątam sobie głowy odpoczynkiem. Myślę o jesiennej trasie. Jadąc na ten wywiad, układałam w głowie kolejność utworów, bo zagramy cały materiał z „Obłędu”. Do tego wyszedł winyl, niestety z braku dostatecznego miejsca na czarnej płycie niektóre piosenki się nie zmieściły. Eliminacja zawsze jest trudna. Każdemu podoba się inna piosenka. Tata zwrócił uwagę na „Karminowego”, a Kasia Nosowska – u której byłam w podcaście – bardzo ciepło wypowiadała się na temat „Flauty” i „Wróć”.
A to z kolei typ mój i Marka Niedźwieckiego – to miłe, bo bardzo cenię jego zdanie. Pierwszy singiel z płyty „Miłość, wiara, nadzieja” ma dla mnie wyjątkowe znaczenie z uwagi na bardzo ważną wartość tekstową. Przeczytałam książkę „Jeden dzień z życia Abeda Salamy” i uderzyło mnie, jak ten nasz świat jest murem podzielony. Te wszystkie wojny, ludzkie tragedie… Od razu pomyślałam o Johnie Lennonie, który napisał „Imagine”, i ja też chciałam taką „naprawczą piosenkę” popełnić, że tylko miłość, wiara i nadzieja nas uratują.
Ja się tego nowego życia bałam. Długo hamowałam piętami. Byłam, jak to śpiewała Krystyna Janda, na zakręcie. A za zakrętem czasami nic nie czeka. Na mnie czekało. Jestem z Tomkiem szczęśliwa. Warto w życiu ryzykować, aby później nie żałować, i to dotyczy nie tylko miłości, ale też muzyki i wielu innych spraw. Byleby zachować niezależność w związku. Fajnie powiedziała Miley Cyrus: „Nie szukam faceta, który się mną zajmie. Chcę mieć faceta, który będzie się potrafił zająć samym sobą”.
No tak, dawno, dawno temu śpiewałam w numerze „Drogi kolego” o kolegach, którzy się zmieniali w moim życiu. To było podszyte ironią. Próbowałam dodać sobie siły, ale zawsze byłam delikatna. Moja pierwsza płyta nosiła tytuł „Będę silna”. Mówiłam to trochę na przekór sobie, przez lata udawałam silną, chciałam tę siłę sobie wyśpiewać, wyzwolić. Teraz nie muszę się silić. Jestem w ramionach silnego faceta i świetnie się z tym czuję. Myślę, że wszystkie kobiety mają potrzebę bliskości. Tylko różnie ją wyrażają.
Byłam pod dużą presją – młoda, zakompleksiona nastolatka. Dodawałam sobie rock and rollem pewności siebie. Natomiast zupełnie nie jestem osobą, która rozpycha się łokciami. Ostra krytyka, krzywdzące porównania czy zwykły hejt bardzo mnie dotykają. Wykonujesz piosenkę, a złośliwcy komentują, że źle, nieczysto, beznadziejnie. Jestem wokalistką, która śpiewa bardzo emocjonalnie. Emocje są dla mnie dużo ważniejsze niż aptekarskie cyzelowanie każdego dźwięku. Przez to padam ofiarą hejterów. Niestety, dziś można anonimowo napisać dowolną rzecz o drugiej osobie i pozostać bezkarnym, a ty nie masz jak się bronić. To nie jest łatwy zawód dla ludzi wrażliwych.
Jak jestem u rodziców w Józefowie, idziemy razem do lasu, tam jest kościółek wśród drzew. Każdy wiesza na drzewie swój święty obrazek. Można posiedzieć w ciszy ze swoimi myślami, pielęgnować duchowość, odciąć się na moment od cywilizacji. To pomaga.
Biorę psa na spacer i łapię oddech. Nie mam za dużo czasu, bo w wolnych chwilach trzeba ogarniać internety – nagrać rolkę, wybrać zdjęcia, podlinkować teledysk. Muszę nad tym czuwać i panować. Mówiłam ci, współczesny artysta jest aktywny przez całą dobę, zalogowany do swojego drugiego życia. Fajnie wyjść z domu przed siebie i patrzeć, jak wiatr smaga drzewa, ale to ulotne momenty. Odkładam telefon, jak jedziemy z Tomkiem gdzieś na tydzień. Wtedy robię się analogowa i czytam książki.
Myślę, że płyta „Obłęd” była dużym ryzykiem, by nie płynąć z prądem oczekiwań, co powinnam śpiewać, aby krytycy siedzieli cicho. Na pewno nie chcę ryzykować utraty reputacji i myśleć koniunkturalnie o piosenkach. Nagrywanie płyt pod sprzedaż, dla zasięgów, to nie moja bajka. Idę za głosem serca i liczę na to, że ciągle są przy mnie ludzie, którzy też go słyszą. Nawet jeśli będzie to małe grono. Bić się o popularność z powodu wydumanych ambicji? Dziękuję, nie walczę. ©Ⓟ