Wynik wyborów w Polsce często bywa bardzo zaskakujący. Wygrywa je bowiem ktoś, kto niemal do końca nie jest faworytem. Ale to outsider okazuje się w rywalizacji o głosy najbardziej zdeterminowany. Zaś po zwycięstwie po prostu bierze władzę, zadziwiając nawet własnych stronników.
Marzenia rodziców – Jakub Sobieski jako przyszły władca
Największym z pragnień Marii Kazimiery i Jana Sobieskiego było, by ich najstarszy syn Jakub zwyciężył w wolnej elekcji i został królem Polski. Celowi temu podporządkowali jego życie, zdając sobie sprawę, iż nie będzie to łatwe.
Wprawdzie Jan III zasiadał na tronie Rzeczpospolitej, ale młody Sobieski przyszedł na świat w 1667 r., gdy ojciec był hetmanem – i magnackie rody o tym nie zapomniały. Poza tym ród Sobieskich, a tym bardziej rodzina matki, nie imponowały korzeniami – chodziło o młodą fortunę magnacką, skoligaconą z córką zubożałego francuskiego markiza. Ojciec zabierał zatem Jakuba na wojny, by syn mógł zaimponować szlachcie męstwem. Ale wykazywał się przy tym niekonsekwencją, bo podczas bitew trzymał go blisko przy sobie, nie pozwalając mu na podejmowanie ryzyka.
Jan III odkładał także każdego roku do prywatnego skarbca jak najwięcej talarów dla syna na koszty wolnej elekcji. W degenerującej się Rzeczpospolitej poparcie szlachty i magnatów zdobywało się już nie obietnicami wyborczymi, lecz wypłatą konkretnych sum. Z kolei matka zabiegała o poparcie dla Jakuba u Ludwika XIV i jednocześnie szukała dla niego w całej Europie żony z królewskiego rodu. „Mimo prowadzonych bardzo energicznie poczynań w tym względzie nie zdołała polska para królewska niczego osiągnąć. Spotykali się Sobiescy ze złudnym zainteresowaniem dworów europejskich, obiecujących pomoc w przyszłej elekcji, a nawet pozornie gotowych oddać polskiemu królewiczowi tak bardzo pożądaną księżniczkę” – zauważa Aleksandra Skrzypietz w monografii „Królewscy synowie – Jakub, Aleksander i Konstanty Sobiescy”.
Aż w końcu cesarz Austrii Leopold I Habsburg, toczący ciężkie boje z Turcją, zgodził się oddać Jakubowi młodszą siostrę swojej żony. Jadwiga Elżbieta nie była jednak imponującą partią, zatem cesarz dorzucił jej jeszcze do wiana malutką Oławę. Starzejący się Sobiescy nie mogli wybrzydzać i w marcu 1691 r. królewicz Jakub poznał narzeczoną.
Nieudane zabiegi o poparcie dla Jakuba Sobieskiego
Po śmierci ojca w czerwcu 1696 r. Jakub Sobieski zupełnie się pogubił. Apodyktyczna matka domagała się, żeby jak najszybciej wysłał posłów do Ludwika XIV i obiecał mu sojusz, tak zdobywając potężnego protektora na czas elekcji. Tymczasem królewicz wolał zaufać żonie i szukał opieki u Leopolda I. Zupełnie ignorując to, jak bardzo Habsburgowie są niepopularni wśród szlachty.
W końcu Jakub postanowił przeprosić matkę za nieposłuszeństwo. Lecz królowa Marysieńka demonstracyjnie nie chciała mu wybaczyć. Nawet gdy pod Warszawą zatrzymał jej karetę i błagał o darowanie win. „Maria Kazimiera nawet nie chciała rozmawiać z Jakubem, choć ją ściskał za nogi” – relacjonował świadek tej sceny bp Stanisław Dąbski. Potem jeszcze demonstracyjnie dąsała się przez trzy miesiące, nim dała synowi znać, iż już się na niego nie gniewa. Tak zmarnowano szansę, aby Ludwik XIV uznał Jakuba za swojego kandydata i zrezygnował z wystawienia własnego.
„Tron polski, jako elekcyjny, nie cieszył się na zachodzie Europy szczególną atencją. Nie dawał ani wysokiej pozycji, ani poczucia bezpieczeństwa dla rodziny władcy” – zauważa w opracowaniu „Jestem zdecydowany nie robić niczego pochopnie… – elekcja 1697 r. w korespondencji księcia Conti” Aleksandra Skrzypietz. „Łączyła się też elekcja z dużymi wydatkami, mimo niepewnego efektu czynionych zabiegów. Ponadto Polska jawiła się Francuzom jako kraj mało znany, odległy i tajemniczy, a przede wszystkim zimny” – dodaje autorka.
Zatem Ludwik XIV, uwikłany w wojnę z Anglią i Niderlandami, cierpiący na coraz dotkliwsze braki gotówki, początkowo nie był zainteresowany wikłaniem się w sprawy Polski. Jego postawę zmienił incydent rodzinny. Franciszek Ludwik de Bourbon, daleki kuzyn Ludwika XIV, będąc bez szans na francuską koronę, marzył o karierze wodza. Jednak król odrzucał jego prośby o pozwolenie na dowodzenie choćby częścią wojsk. Zatem Franciszek Ludwik wyjechał do Austrii, a tam zaciągnął się do armii Habsburgów i walczył z Turkami, pozostając na służbie śmiertelnych wrogów Ludwika XIV. Co gorsza, młody Burbon prowadził ożywioną korespondencję z resztą rodziny, szczerze wyrażając swoje poglądy. W jednym z listów nazwał Króla Słońce „wieśniakiem”.
Gdy żądny sławy krewniak Króla Słońce wrócił do Francji, czekał go areszt domowy i groziło mu wygnanie wraz z konfiskatą majątku. Jednak wkrótce Franciszek Ludwik de Bourbon, do którego należał już tytuł księcia Conti, dowiedział się, iż Ludwik XIV wybaczył mu „wieśniaka” i że chce, by kandydował on na króla Polski.
Skąpy i nieudolny
„Gdy po śmierci Jana III Sobieskiego ambasador francuski w Polsce Melchior de Polignac rozważał dalsze działania, usłyszał, że Sobiescy nie mają szans na zdobycie tronu, a zatem należałoby rozejrzeć się za innym, pewniejszym kandydatem” – pisze Skrzypietz. Za intrygę odpowiadał wrogi Sobieskim ród Lubomirskich. Ambasador uwierzył magnatom i uznał, że Ludwik XIV musi zadbać o to, by tron Rzeczpospolitej nie znalazł się pod kontrolą Habsburgów. Monarcha początkowo się ociągał, pamiętał czasy, gdy przed elekcją Michała Korybuta Wiśniowieckiego wydał olbrzymie sumy na wsparcie kandydatury do polskiego tronu Henryka Juliusza d’Enghien. Ale tylko wyrzucił pieniądze w błoto.
Tymczasem sytuacja finansowa Francji po dekadach niekończących się wojen stale się pogarszała. Jednak Polignac słał kolejne listy, obiecując, iż tym razem wygranie elekcji nie będzie wiązało się z wysokimi kosztami. W końcu król uległ namowom ambasadora i wskazał Franciszka Ludwika de Bourbon, jako kandydata do polskiego tronu. „Gdyby książę został obrany władcą Rzeczypospolitej, Francja zyskałaby sojusznika, a równocześnie Król Słońce pozbyłby się niewygodnego kuzyna; gdyby zaś elekcja zakończyła się klęską – kandydat wyszedłby z niej upokorzony” – tłumaczy Skrzypietz.
Książę Conti zaszczyt kandydowania na króla Polski przyjął niczym dopust boży. Przez wiele miesięcy znajdował się wymówki, czemu nie może się udać do kraju, którym miałby władać. Działania Polignaca wspierał jedynie wtedy, gdy musiał. Ignorował jego prośby o dotacje, żeby ów mógł przekupić magnackie rody. W końcu Ludwik docisnął księcia i rozkazał mu sprzedać dobra rodowe, by pozyskał środki na potrzeby ambasadora. Burbon wił się jak piskorz i nie sprzedawał tego, co gwarantowało mu wygodne życie, w zamian zaciągając pożyczki u bankierów.
Tymczasem Polignac żądał więcej i więcej, bo chciwość polskiej magnaterii nie miała już granic. Dyplomacja francuska oceniała, że wypromowanie kandydata do polskiej korony będzie kosztować 800 tys. talarów. „W rzeczywistości jednak suma ta okazała się znacznie większa, skoro już w początkowej fazie elekcji Polignac domagał się 8 mln liwrów” – wylicza Skrzypietz. Osaczony książę popadał w długi i coraz bardziej opłacało mu się zostać królem Polski.
Tymczasem Jakub Sobieski, korzystając w końcu z rad matki, zaczął odzyskiwać poparcie. Choć wcześniej na stronę francuską przeszedł nawet prymas Polski Michał Radziejowski, inkasując 60 tys. talarów.Uczynił to również potężny ród Sapiehów za 200 tys. talarów od Polignaca. Te zdarzenia, dzięki sprytnej akcji propagandowej królowej Marysieńki, zaczęły grać na korzyść jej syna. Drobną szlachtę oburzyła skala korupcji. Po raz pierwszy od dawna występowano przeciwko magnaterii. Jakub Sobieski zyskiwał poparcie, tak jak niegdyś lekceważony przez wszystkich Korybut Wiśniowiecki. Gdy wreszcie do nieudolnego królewicza zaczął uśmiechać się los, na scenie pojawił się nowy kandydat.
Tron Polski a determinacja elektora saskiego
Wieść o tym, że Jan III Sobieski zmarł, dotarła do młodego Fryderyka Augusta I Wettyna, gdy przebywał na Węgrzech. Wspierał tam Habsburgów w wojnie z Turcją, na czele wystawionego przez Saksonię kontyngentu wojskowego. Przy tej okazji, podobnie jak Franciszek Ludwik de Bourbon, szukał sławy wielkiego wodza. „Elektor saski dokazywał cudów męstwa, nieraz narażał życie zarówno w potyczkach odbywających się w marszu, jak i podczas oblegania Temeszwaru, od którego trzeba jednak było odstąpić. Odznaczył się na poziomie dowódcy pułku, staczając zwycięskie starcia i bitwy, wojny jednak wygrać nie zdołał” – zauważa w biografii „August II Mocny” Jacek Staszewski.
Jednak elektor, gdy dowiedział się, że tron Rzeczpospolitej jest wolny, szybko przybył do Wiednia, by spotkać się z cesarzem Leopoldem I. Zaraz po rozmowie rozpoczął przygotowania do konwersji z luteranizmu na katolicyzm. „W Dreźnie bowiem wiedziano, iż koronę polską może zdobyć jedynie katolik” – podkreśla Staszewski. Energiczne działania wskazywały, że Fryderyk August I bardzo jej pragnie. Władając małą Saksonią nie mógł marzyć o zaspokojeniu swoich ambicji.
Po powrocie do Drezna zaczął czynić przygotowania do walki o tron Rzeczpospolitej. Sytuacja mu nie sprzyjała, bo również elektor Brandenburgii oraz Prus Fryderyk III Hohenzollern starał się wykreować własnego kandydata na polskiego króla. Na dworach magnackich pojawili się posłowie Hohenzollerna, hojnie szafujący gotówką. Władca Prus na tym nie poprzestał. „Cały kraj (Polska – red.) został pokryty siecią informatorów doskonale przygotowanych do swoich zadań, jakiej nie posiadał żaden inny obcy dwór w Rzeczypospolitej. Poza informowaniem elektora wymienieni dyplomaci mieli formować stronnictwo brandenburskie zdolne wynieść na tron kandydata wskazanego przez Fryderyka III” – relacjonuje Staszewski.
Tymczasem elektor Saksonii nie posiadał ani olbrzymich zasobów finansowych, ani rozbudowanych służb dyplomatycznych, ani nawet własnych siatek szpiegowskich. Nie stał za nim najpotężniejszy monarcha w Europie, nie był też synem legendarnego zwycięzcy spod Wiednia. Usiadł i napisał program wyborczy, zatytułowany: „Jak Polskę przekształcić w kraj kwitnący i cieszący się szacunkiem u sąsiadów”. Zawarł w nim wiele ciekawych obietnic, jak np. utworzenie czterech nowych uniwersytetów dla podniesienia poziomu edukacji. Zapowiadał też wspieranie handlu, korzystając z położenia Rzeczpospolitej na styku Wschodu i Zachodu. „Pragnął reformy armii. Polegać ona miała na rozmieszczeniu wzdłuż granic państwa 5 korpusów, by chroniły je z każdej strony, opierały się o stałe, odpowiednio zaopatrzone garnizony. Wojny jednak nie pragnął. Chciał, aby utworzony został stały fundusz na potrzeby armii, w okresie pokoju wykorzystywany na utworzenie i utrzymywanie służby dyplomatycznej, której głównym zadaniem miało być zapobieganie wojnom” – pisze Staszewski. Elektor trafnie wyczuł, na czym zależy polskiej szlachcie. A wiosną 1697 r. przekazał papieżowi Innocentemu XII, iż zamierza przejść na katolicyzm, czym wzbudził jego wielką radość. Równocześnie potwierdził Leopoldowi I swój zamiar ubiegania się o tron Rzeczpospolitej. „Cesarz przyjął te deklaracje z zadowoleniem, oświadczył, że gotów jest nieba przychylić elektorowi saskiemu, ale wcześniej przyjął zobowiązania wobec królewicza Jakuba Sobieskiego i elektora Palatynatu, więc dopiero gdy oni stracą szansę na uzyskanie korony, udzieli pełnego poparcia Fryderykowi. Na razie zgodził się pomagać mu po kryjomu” – relacjonuje Staszewski.
Tytuł króla Polski marzył się bowiem i innym książętom niemieckiej Rzeszy, a cesarz zręcznie rozgrywał ten fakt. Utrzymywał też iluzję, że Sobieski może liczyć na jego wsparcie.
Porażka Jakuba Sobieskiego i droga Augusta II na tron Polski
Kiedy 25 czerwca 1697 r. szlachta zebrała się na polu elekcyjnym pod Warszawą, Jakub Sobieski pojechał na Jasną Górę. Tam skupił się na modlitwie, prosząc Boga o okazanie mu życzliwości. Z kolei książę Conti robił wszystko, żeby nie musieć opuścić Wersalu. Zatem regularnie przekonywał Ludwika XIV, iż powinien się wstrzymać z wyjazdem do Polski, aż do momentu ogłoszenia go królem.
Tymczasem w Warszawie sejm elekcyjny pod przewodnictwem prymasa Radziejowskiego przebiegał tak, jak się spodziewano. „Początkowo królewicz Jakub i ks. Conti otrzymywali głosy na zmianę, pod koniec dnia zaznaczyła się przewaga Francuza” – opisuje Staszewski. Gdy wynik wydawał się przesądzony, najpotężniejszy wówczas na Litwie ród Sapiehów oznajmił, że przestają popierać Bourbona. Poszło o to, że nie otrzymali całości obiecanej przez ambasadora Polignaca wypłaty. Ów, będąc już zupełnie spłukany, jedyne co mógł, to wysłać do Paryża błagalny list, w którym prosił Ludwika XIV o jeszcze jedną, już na pewno ostatnią dotację. Dostał ją, ale było już za późno, żeby odwrócić bieg zdarzeń.
„Tymczasem po południu pierwszego dnia elekcji dotarły do Warszawy wozy ze złotem elektora saskiego” – relacjonuje Staszewski. Dwa dni wcześniej, niemal w ostatniej chwili, zgłoszono kandydaturę Wettyna. Skromna grupa stronników Sasa, na czele z biskupem kujawskim Stanisławem Dąbskim, musiała zaraz potem rzucić się do ucieczki z pola elekcyjnego. Bali się, że rozzłoszczona szlachta rozsiecze ich szablami. Niespodziewane pojawienie się saskiego złota zmieniło nastawienie wyborców. Jednocześnie zaczęto kolportować broszurę „Jak Polskę przekształcić w kraj kwitnący i cieszący się szacunkiem u sąsiadów”. Czytelnikom przypadała ona do gustu. Zaś elektor saski do pakietu obietnic dorzucił zobowiązanie spłacenia żołdu, z jakim Rzeczpospolita zalegała wobec armii koronnej, oraz odzyskania z rąk Turcji Kamieńca Podolskiego.
Zdecydowane działania Wettyna sprawiły, że na jego stronę przeszli stronnicy Sobieskiego. Wieść, iż Fryderyk August został katolikiem i cieszy się poparciem papieża dodatkowo zachęciła tę część szlachty, która miała dość panoszenia się magnaterii. Widząc, jak szybko zmieniają się nastroje, prymas Radziejowski, dotrzymując słowa danego ambasadorowi Francji w zamian za łapówkę, przeprowadził błyskawiczne liczenie głosów. Po czym 27 czerwca ogłosił nowym królem Burbona. Powołane w kilka godzin do życia stronnictwo Sasa złożyło protest i zażądało powtórnego głosowania z udziałem wszystkich uczestników wolnej elekcji. Radziejowski nie odpowiedział, tylko w pośpiechu wyjechał, licząc na skuteczność polityki faktów dokonanych.
Wówczas rozzłoszczeni stronnicy Fryderyka Augusta uznali, iż z racji nieobecności prymasa to biskup Dąbski powinien go zastąpić i przeprowadzić nowe głosowanie. Jako że większość stronników Burbona wyjechała, bez trudu nową elekcję wygrał Wettyn. Dopiero wówczas zaczęły się liczyć fakty dokonane. Młody Sobieski wciąż modlił się na Jasnej Górze, a Franciszek Ludwik nadal opierał się przed opuszczeniem Wersalu. Dopiero rozkaz Ludwika XIV zmusił go, by wsiadł na okręt i 7 września 1697 r. z całą flotyllą popłynął do Gdańska.
Szczęściem dla niego było już za późno. Fryderyk August zareagował bowiem niemal błyskawicznie. Na czele siedmiotysięcznej armii w połowie lipca wkroczył do Polski. Po czym komendę nad wojskiem przekazał cieszącemu się wielkim autorytetem hetmanowi wielkiemu koronnemu Stanisławowi Jabłonowskiemu. Wówczas ten uznał go za swojego króla. Następnie w Tarnowskich Górach Sas zaprzysiągł pacta conventa i ogłosił, iż koronuje się w Krakowie. Zamierzał władać Rzeczpospolitą jako August II.
Stronnictwo Burbona, nie mogąc się doczekać jego przybycia, było sparaliżowane. Sasa poparł cesarz Austrii, papież oraz elektor Brandenburgii. Coraz więcej rodów magnackich przechodziło na jego stronę. Na przeszkodzie koronacji stało już tylko to, że kilku z siedmiu senatorów posiadających klucze do siedmiu zamków skarbca na Wawelu nie chciało ich udostępnić, czekając na odsiecz z Francji. Brak dostępu do insygniów koronacyjnych odbierał planowanej uroczystości legalność. „Dwaj duchowni – przeor bernardynów czerwińskich Wyżycki oraz przeor benedyktynów świętokrzyskich Wyhowski wymyślili sposób na rozwiązanie problemu: skoro prawo zakazuje jedynie naruszania zamkniętych i zabezpieczonych zamków do skarbca, to wydobycie ich (insygniów – red.) w inny sposób nie będzie niezgodne z prawem. Zatem wybito w murze skarbca dziurę i przez nią wyjęto insygnia. Koronacja mogła się więc odbyć” – opisuje Staszewski. „Obaj duchowni otrzymali natychmiast nominacje biskupie, a papież zaraz je potwierdził” – dodaje.
August II zwany potem Mocnym koronował się na króla Polski 15 września 1697 r. Półtora tygodnia później Franciszek Ludwik de Bourbon dopłynął do Gdańska. Niewiele ponad miesiąc rezydował w Oliwie, a kiedy nadciągnęły wojska saskie, z ulgą odpłynął do domu. Jakub Sobieski zaś w końcu opuścił jasnogórski klasztor. Jedynie po to, żeby odkryć, iż jest bankrutem, który wszystkie oszczędności wydał na kampanię wyborczą, jednocześnie nie uczyniwszy niczego, by zwyciężyć. ©Ⓟ