Raczej nie. Łukaszenka i tak użyłby siły. Myśleliśmy wtedy, że może Władimir Putin go nie wesprze, nie występowaliśmy przecież z żadnymi geopolitycznymi żądaniami. Ale kto mógł wtedy wiedzieć, że Putin już planuje napaść na Ukrainę i że Łukaszenka jest mu niezbędny, żeby udostępnić terytorium naszego kraju do najazdu? Można zawsze mówić, że byliśmy źle zorganizowani – ale to był oddolny bunt. Ludzie nie wyszli na ulice na czyjeś wezwanie, wyszli, bo uznali, że mają dość. Pytają nas czasem, czy nie trzeba było walczyć, odpowiedzieć siłą na przemoc. Jednak ludzie robili to, na co byli gotowi. Nie mieliśmy ani doświadczenia, ani możliwości, a Białorusini są generalnie pokojowo nastawieni. Poza tym jest jeszcze czynnik rosyjski. Może gdyby szybciej zareagowała społeczność demokratyczna… To przecież nie był pierwszy białoruski bunt, tyle że poprzednie nie były tak masowe. Ale świat demokratyczny tylko się przypatrywał, pierwsze sankcje nałożono po półroczu, w szczycie represji. Mimo to Białorusini przeżyli odrodzenie narodowe, wzrósł nasz szacunek do samych siebie, nasza samoświadomość.
Nie jestem przekonana, czy ludzie by za nim poszli. Raczej nie. Ale gdyby nawet, to Łukaszenka z pewnością by wysłał na nich wszystkie lojalne wobec niego siły. Ofiar byłoby bardzo wiele.
Możliwe. Moskwa zawsze była gotowa przyjść Łukaszence z pomocą.
Wiem, że niektórzy przedstawiciele ruchu białoruskiego, zwłaszcza z ekipy Wiktara Babaryki (w 2020 r. kandydat na prezydenta, były szef Biełgazprombanku, uwięziony jeszcze przed wyborami, odsiaduje wyrok 14 lat obozu – red.), jeździli do Moskwy na konsultacje. Nie znam szczegółów. Wszyscy byli bardzo ostrożni. Wrócili jakby bez rezultatu. Nie było żadnych sygnałów, by chciano z nami rozmawiać.
Po nich.
Lepiej bym się do nich przygotowała. Nie miałam przecież żadnego doświadczenia w polityce. Gdyby chociaż ktoś z dawnej opozycji powiedział mi, w jaki sposób pracuje KDB czy HUBAZiK (Komitet Bezpieczeństwa Państwowego i Główny Zarząd MSW ds. Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją, struktury wykorzystywane do represji – red.), jak wygląda przesłuchanie, jakie mają narzędzia nacisku. Poszłam do centralnej komisji wyborczej z teczką z dokumentami, bo chcieliśmy działać zgodnie z prawem. Chciałam zanieść protest przeciwko opublikowanym wynikom wyborów. Tymczasem usłyszałam groźby, że wiedzą, gdzie są moje dzieci, że mogą je zabrać. A matka zawsze myśli o swoich dzieciach, co się z nimi stanie, gdy rodzice będą siedzieć w więzieniu (Siarhiej Cichanouski trafił za kratki w maju 2020 r. – red.). Gdybym lepiej rozumiała, jak oni działają… Wyjazd z kraju był trudną decyzją. Niektórzy traktują go jak zdradę. Ale dusza matki ciąży ku dzieciom. Z tych 500 tys. ludzi na emigracji każdy dokonał wyboru. Ktoś czekał do ostatniej chwili, ktoś wyskakiwał przez okno, by uciec przed HUBAZiK-iem. Gdybym miała przeżyć to jeszcze raz, od młodości uczyłabym się, czym jest polityka i kim jest Łukaszenka. Tymczasem swoista umowa społeczna polegała na tym, że władze płacą pensje na czas i gwarantują pokój, a reszta ma siedzieć cicho i się do polityki nie mieszać.
Wrócę do swojego braku doświadczenia. Doświadczony polityk wyszedłby stamtąd i znalazł sposób, by przedstawić sprawę w lepszym dla siebie świetle. Jednak dla mnie to spotkanie było niczym moralny gwałt. Było mi po nim niedobrze. Ofiary przemocy starają się w pierwszej kolejności zapomnieć, wyrzucić wszystko z pamięci, tak jakby nic się nie stało. Potrzebowałam czasu, żeby sobie uświadomić, co właściwie zaszło. Nie było w tym gry politycznej, taka była moja reakcja psychologiczna. A po pewnym czasie to już nie miało znaczenia. Potem zaczął o tym opowiadać Łukaszenka.
Pewnie mogłam zrobić inaczej. Ale nigdy nie twierdziłam, że to się nie wydarzyło. Opowiadałam o tym tak, że wszyscy wszystko rozumieli.
Wyjaśnienia odkładałam na później przez moralne obrzydzenie tamtymi wydarzeniami.
Jestem bardziej świadoma swojej białoruskości.
Wszyscy lepiej rozumiemy wagę obrony naszej niszczonej tożsamości. To przychodzi z czasem. Brakowało nam poczucia godności, lecz w 2020 r. ono się pojawiło i ludzie zaczęli odkrywać w sobie kolejne oznaki własnej narodowości. Język, kulturę, historię – wszystko to, co Łukaszenka stara się zniszczyć. Iluż białoruskich pisarzy trafiło na czarne listy i ich książek nie ma w księgarniach! Jak za Stalina. Oczywiście, nabrałam również doświadczenia politycznego, obywatelskiego, społecznego. Nauczyłam się poruszać w polityce i sprawach międzynarodowych. Pozbyłam się syndromu samozwańca, który kazał mi myśleć, że przypadkowo wyniosła mnie fala... Długo mnie ten syndrom prześladował. Teraz mniej, bo widzę, jaką drogę przeszłam.
Do dziś mi wypominają, jak na początku 2020 r. w wywiadzie dla jednego z rosyjskich mediów (gazety „RBK” – red.) powiedziałam, że Putin jest mądrym przywódcą. Ale ja wtedy tylko apelowałam do Rosji o to, by się powstrzymała od interwencji, mówiłam, że to nasz konflikt wewnętrzny, że do niej nic nie mamy, że nie zamierzamy się z nią spierać, rozumiemy, że jesteśmy sąsiadami. Kiedy dostrzegłam, jak Putin wsparł Łukaszenkę, zrozumiałam, że nie obchodzi go Białoruś i jej naród, tylko Łukaszenka jako lojalny i tani gwarant dania Putinowi wszystkiego, czego ten zażąda. 24 lutego 2022 r. przekreślił zresztą resztki iluzji, jakichś minimalnych już wtedy nadziei. Wojna pogłębiła przepaść między Białorusinami a Rosjanami. Nastroje na Białorusi były w oczywisty sposób antywojenne. Potwierdzały to sondaże, kiedy jeszcze dało się je robić, mówiące o 4-proc. poparciu dla włączenia się białoruskiej armii do wojny. Wszyscy zrozumieli, że także Białoruś jest ofiarą imperialistycznych ambicji, tyle że w naszym przypadku, niestety, nielegalny przywódca naszego kraju pozostaje całkowicie lojalny wobec naszych zabójców. W kraju nikt poza Łukaszenką już się z Rosją nie utożsamia.
Mąż i inni więźniowie wyszli nie tylko dzięki rozmowom. Przez pięć lat nasi sojusznicy – Unia Europejska, Stany Zjednoczone, Kanada, Wielka Brytania – naciskali na reżim. Gdyby przez te pięć lat społeczeństwa demokratyczne nie wywołały tej fali solidarności w państwach sojuszniczych, o więźniach politycznych by zapomniano i sankcje na Łukaszenkę zostałyby zdjęte.
Byłoby jak zawsze. Wypuszczamy więźniów politycznych, wy znosicie sankcje, a w kraju nic się nie zmienia. Taki cykl trwał latami. Teraz Łukaszenka widzi, że się tak łatwo nie wywinie. Rozumie, że sankcje biją reżim po kieszeni i że jest izolowany politycznie. Przeprowadził kolejne tzw. wybory, ale Zachód ich nie uznał. Miał nadzieję, że po pięciu latach rok 2020 zostanie mu zapomniany, ale tak się nie stało. My przez pięć lat przekonywaliśmy, że najważniejszym zadaniem jest uwolnienie więźniów. Ale nasze cele są szersze. Więźniowie to priorytet, ale potrzebujemy zmian systemowych. Prosta wymiana więźniów za zniesienie sankcji pozbawiłaby naszych partnerów instrumentów nacisku. Ludzi nie kupuje się ani nie sprzedaje, jak to robią dyktatorzy. Sytuacja na Białorusi jak nigdy zależy od kontekstu geopolitycznego. Wojna Rosji przeciwko Ukrainie wpływa na zachowanie Łukaszenki. Gdy się okazało, że trwają jakieś negocjacje, zechciał się jakoś pod nie podłączyć. Dlatego zaczął wypuszczać ludzi. Ostatnio wyszło 14 osób, w sumie to już prawie 300, ale to wciąż niewielka grupa z tych, którzy siedzą. Dlatego prosimy administrację prezydenta Trumpa, by kontynuowała wysiłki zmierzające do uwolnienia reszty, ale też nie pozbywała się lewara nacisku na Mińsk. Jestem wdzięczna USA i Europie, że rozmawiają z nami, koordynują swoje działania. Nie widzę ochoty na zniesienie sankcji ani zmianę polityki wobec Łukaszenki.
Nie powiedziałabym tak. Może takie wrażenie wynika z tego, że więcej się wtedy działo: nasze powstanie, potem wojna. Od 2020 r. odczuwamy wielkie wsparcie wszystkich partii z polskiego parlamentu. I rząd, i prezydent zawsze byli dobrze, pryncypialnie nastawieni do Białorusi. Mieliśmy dobre relacje z prezydentem Andrzejem Dudą, z poprzednim rządem, z premierem Tuskiem też mamy. Po zmianie rządu spotykaliśmy się z nowymi ministrami. Pogratulowałam nowemu prezydentowi po inauguracji i liczę, że wkrótce się spotkamy. Nie widzę zmiany nastawienia polskiego rządu do białoruskich sił demokratycznych. Jedyne, co zauważam, to zmniejszenie skali pomocy dla naszego społeczeństwa obywatelskiego, które znajduje się w Polsce. Sami powinniśmy się wzmacniać, przygotowując się do momentu, kiedy nadejdzie możliwość powrotu na Białoruś. Jesteśmy wdzięczni za całą pomoc. Mamy tu swoją telewizję, wiele organizacji pozarządowych, obrońców praw człowieka, działa Białoruski Dom – to wszystko świadczy o kolosalnym wsparciu. Być może to ograniczenie budżetu jest związane z potrzebami obronnymi Polski czy z pomocą dla Ukrainy. Rozumiem, że to wszystko ważne, ale wzywamy, by przemyśleć podejście do białoruskiej diaspory. Nasze struktury są ważne. Działamy na rzecz nowej, demokratycznej Białorusi, a to też leży w interesie Polski.
Może i takie wrażenie powstało, ale w rzeczywistości tak nie było. Rozpatrywano różnych kandydatów i wybrano najbardziej pasującego. Trudno mi było odpuścić Alinę, kiedy mi powiedziała, że otrzymała propozycję. W Zjednoczonym Gabinecie Przejściowym była bardzo skuteczna. Ale rozumiałam też, że Biełsat to struktura, którą należy zachować i wzmocnić. I tak szykowało się przeformatowanie TVP, było jasne, że Biełsat znajdzie się w tarapatach, bo zmieniła się polityka. Poprzedniemu kierownikowi Alaksiejowi Dzikawickiemu proponowano pozostanie. On odmówił, Alina się zgodziła.
My w ogóle dużo rozmawialiśmy. Tłumaczyliśmy znaczenie Biełsatu, mówiliśmy, że należy zachować białoruski kanał telewizyjny, bo to ważne źródło informacji także dla Białorusinów w ojczyźnie. Oczywiście, że konsultowano z nami, kto by to mógł być. Konsultowano się z wieloma organizacjami. Szukano, kto dałby radę.
Biełsat znakomicie się prezentuje. Należy walczyć o to, by zwiększały się jego możliwości, siła, by powstawały nowe programy. Kiedy organizacja demonstruje dobre rezultaty, stosunek do niej też się poprawia. Daje się zwiększać wsparcie, jeśli widać, jak efektywna jest jej praca i jak rosną zasięgi.
Nie znam dobrze wewnętrznych szczegółów. Jako polityk nie mogę się mieszać w pracę każdej organizacji ani wpływać na to, kogo zwalniać, a kogo nie. Jest mi żal, kiedy ludzie odchodzą, zwłaszcza wspaniali dziennikarze i specjaliści. Ale nie znam szczegółów.
Złapię pana za słowo: skoro trwa poszukiwanie wizji, to znaczy, że nie ma kryzysu, a jest szukanie dróg wyjścia z sytuacji.
W takiej sytuacji znajdujemy się od 2020 r.
A ja jestem dumna, że zdołaliśmy zbudować struktury polityczne, że koordynujemy nasze działania, pracujemy ze społeczeństwem obywatelskim, z mediami, obrońcami praw człowieka. Jako politycy staramy się włączać do różnych inicjatyw, by o Białorusi nie zapominano. Moim zadaniem jest mobilizacja do okazywania solidarności i wsparcia, stabilizowanie pomocy finansowej dla naszego ruchu. Udaje nam się zachować temat Białorusi na porządku dziennym, mobilizować świat do ogromnego wsparcia dla białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego, mediów, obrońców praw człowieka, inicjatyw kulturalnych. To wymaga ogromnych wysiłków. Teczki z napisem „Białoruś” naprawdę nie zawsze leżą u decydentów na wierzchu. Podróże zagraniczne, za które oponenci mnie krytykują, też służą temu, by o nas pamiętano. Żeby na szczytach ministrowie wspominali, że jest jeszcze sprawa Białorusi, a oni mają mnóstwo różnych teczek na biurkach. Doszło wprawdzie do pewnego kryzysu, kiedy USA wstrzymały finansowanie i została nam tylko Europa. Staramy się z tym sobie radzić. A ludzie, którzy najgłośniej krzyczą, zwykle niewiele robią. I nie patrzą strategicznie. Zwracają uwagę na to, kto co komu powiedział i z kim się pokłócił. Ciekawi ich to bardziej niż sprawy globalne. Popatrzcie szerzej! Poświęćcie energię, którą tracicie na spory, na konkretne działania. Ja każdego dnia rozmawiam z różnymi inicjatywami i organizacjami. Delegacja naszej Rady Koordynacyjnej (odpowiednik parlamentu – red.) bierze udział w sesjach Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Podobne do naszej grupy opozycyjne z innych krajów nie mogą uwierzyć, jak nam się to udało. Udowodniliśmy światu, że Białoruś i Łukaszenka to nie jest jedno i to samo. Odzyskaliśmy godność dla Białorusinów po współudziale reżimu w rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Gdyby nie to, odgrodzono by się od nas rowem z krokodylami i nigdy byśmy z tej izolacji nie wyszli.
Nie mamy ani środków, ani bazy legislacyjnej, ani rozbudowanych struktur. Nasza praca opiera się wyłącznie na wzajemnym szacunku, poświęceniu, niemal wolontariackich zasadach, a na Białorusi grozi nam za nią 10–15-letni wyrok z konfiskatą majątku. Zagrożeni są nasi bliscy, którzy pozostali w kraju. Mimo to pracują dla nas eksperci, którzy spokojnie mogliby zostać w biznesie i niczym się nie martwić, a jednak byli gotowi poświęcić własne bezpieczeństwo, a często i bezpieczeństwo bliskich, dla sprawy. Przykro mi, kiedy słyszę, że ukradłam 170 czy 400 mln. Opowiadają to ludzie, którzy nie mają pojęcia, jak działa europejskie wsparcie. Rozumiemy, jak wielka jest maszyna, która przeciwko nam pracuje. I jak duże pieniądze są inwestowane w to, żeby nas rozbić, skłócić. Historia ze zniknięciem Anżaliki Mielnikawej (szefowej Rady Koordynacyjnej, która zaginęła w marcu; więcej: „Londyńska mgła, czyli tajemnica zaginięcia Anżaliki Mielnikawej”, DGP Magazyn na Weekend nr 89 z 9 maja 2025 r. – red.) może nie tyle podkopała do nas zaufanie…
No tak, bo Radę Koordynacyjną dopiero co przyjęli do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, a tu taka sytuacja. Wciąż nie do końca wiemy, co się stało z Anżaliką, a jednak nie zerwano z nami współpracy, choć sądzę, że będą do nas ostrożniej podchodzić. Takie wydarzenia podkopują całą naszą pracę, porozumienia, jakie zawieramy. W tym kontekście uważam, że i tak stoimy mocno na nogach i że liczą się z nami.
Jak mogłam komentować coś, o czym nic nie wiedziałam? Zaginął człowiek. Okoliczności są niezrozumiałe. Potem wyszło na jaw, że zniknęły też jakieś pieniądze. My bardzo poważnie podchodzimy do bezpieczeństwa. Nasi ludzie przechodzą procedury sprawdzające u Cyberpartyzantów i w Belpolu (opozycyjni hakerzy z dostępem do reżimowych baz danych i byli milicjanci, którzy przeszli na stronę opozycji – red.). Anżalika otrzymała polskie obywatelstwo, co też było argumentem, że wszystko z nią w porządku.
Nie da się wszystkich podejrzewać, bo nie dałoby się pracować. Teraz możemy sobie spekulować, czy już wtedy była zwerbowana, a może to ten chłopak… – nawet nie chcę w tym dłubać. Szczegółów nie znamy. Jestem wdzięczna polskim organom, które zajmują się tą sprawą. Ale dopóki nie będzie pełnego i jasnego obrazu, co się stało, nie chcę na ten temat spekulować. Nie zdejmujemy z siebie odpowiedzialności. Białoruskie służby stale próbują nam zaszkodzić. Rozmawiamy przy okazji dorocznej konferencji Nowa Białoruś (odbyła się 9 i 10 sierpnia w Warszawie – red.). Otrzymujemy pogróżki, informacje, że na Białorusi przeciw wszystkim jej uczestnikom zostaną wszczęte sprawy karne. Muszą czuć naszą siłę, skoro tak robią.
Widzimy na protestach jakichś ludzi, którzy nas nagrywają. Dlatego jesteśmy wdzięczni Polsce za to, że stara się dbać o nasze bezpieczeństwo i że przyjmuje tylu Białorusinów ratujących się przed represjami. To nie są tylko słowa. To realne poczucie ogromnej wdzięczności, którego nigdy nie zapomnimy. ©Ⓟ