To zależy którzy. Specjaliści prawa międzynarodowego opierają się na pojęciu ludobójstwa zawartym w konwencji z 1948 r. Badacze z innych dziedzin – socjolodzy, historycy itd. – posługują się szerszą definicją. Dlatego obie te grupy często prezentują odmienne poglądy. Mówiąc krótko: nie ma jednomyślności. I nie ma w tym nic zaskakującego. Natomiast warto podkreślić, że coraz więcej badaczy dochodzi do wniosku, że Izrael dokonuje ludobójstwa w Strefie Gazy.
Wolałbym nie zaczynać rozmowy od swoich poglądów. Dyskusja o ludobójstwie jest bardzo złożona. Ogromna większość specjalistów prawa międzynarodowego – w tym ja – uważa, że przedstawiciele Izraela popełniają masowe zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości przeciwko Palestyńczykom. Sytuacja w Strefie Gazy jest od dawna poważna i niedopuszczalna. Nie ma hierarchii między zbrodniami wojennymi, zbrodniami przeciwko ludzkości i ludobójstwem. I to jest dla mnie sedno dyskusji. Wdawanie się w drobiazgowe rozważania o tym, czy Izrael ma zamiar ludobójczy czy nie, w pewnym sensie je przesłania.
Zbrodnia ta ma wyjątkowy wymiar emocjonalny. Jej korzenie sięgają Holokaustu. Oskarżanie o ludobójstwo państwa, którego powstanie jest wynikiem jednej z najstraszliwszych zbrodni w historii, wywołuje więc silne reakcje. Dla ludzi, których to osobiście dotyka, dyskusja jest szczególnie trudna.
Według definicji ludobójstwo to czyny popełniane z zamiarem zniszczenia, w całości lub w części, grupy narodowej, etnicznej, rasowej bądź religijnej. Wielu specjalistów prawa międzynarodowego doszło do wniosku, że Izrael rozmyślnie tworzy w Strefie Gazy warunki życia, które bezpośrednio prowadzą do unicestwienia Palestyńczyków. Chodzi m.in. o brak dostępu do żywności i innych form pomocy humanitarnej. Wypełnienie znamion ludobójstwa nie wymaga dokonywania masowych morderstw. Nie ma konsensusu, ile osób zabito dotąd w Gazie – 60 tys. czy ponad 100 tys. Tak czy inaczej liczba jest ogromna, zwłaszcza jeśli mamy w pamięci, że przed październikiem 2023 r. enklawa miała 2 mln mieszkańców. Zdaniem wielu osób pozbawianie ludności palestyńskiej środków niezbędnych do życia jest już wystarczającym argumentem za tym, że Izrael dąży do jej zniszczenia choćby w części.
To oczywiste, że Izrael próbuje się bronić i przedstawiać fakty sugerujące, że nie ma zamiaru ludobójczego. Warto jednak zauważyć, że ostrzeżenia pod jego adresem płyną już od października 2023 r. Mimo to sytuacja się tylko pogarsza. Spowodowało to, że wielu ekspertów, którzy są przyjaciółmi państwa Izrael, a nawet określają się mianem syjonistów, zaczęło uważać, że w Gazie mamy do czynienia ze zbrodnią ludobójstwa.
To bardzo skomplikowane. Już w przypadku zbrodni wojennych czy zbrodni przeciwko ludzkości musimy patrzeć na stan umysłu konkretnych osób, np. żołnierza, który pociągnął za spust, czy dowódcy, który wydał rozkaz ataku. W przypadku zbrodni ludobójstwa standard dowodowy jest jeszcze wyższy. Aby wykazać szczególny zamiar zniszczenia całej lub części grupy, musimy patrzeć na całokształt faktów i sekwencję wydarzeń.
Trzeba wziąć pod uwagę m.in. wypowiedzi, w których wysocy przedstawiciele państwa izraelskiego tłumaczą, dlaczego prowadzą działania wojenne. Zdaniem osób, które przyjmują tezę o ludobójstwie, politycy, zwłaszcza skrajnej prawicy, wielokrotnie używali słów sugerujących chęć unicestwienia Palestyńczyków. Plany wysiedlenia całej populacji też mogą wskazywać na zamiar zniszczenia życia w Gazie. To, co mówią przywódcy, może jednak nie wystarczyć. Dlatego ważne jest też przeanalizowanie, czy ich słowa znajdują odzwierciedlenie w tym, co się dzieje rzeczywistości. Warto tu zauważyć, że Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze już w styczniu 2024 r. stwierdził wyraźnie, że w Strefie Gazy istnieje ryzyko ludobójstwa.
Tak. Izrael miał więc 20 miesięcy, by doprowadzić do poprawy sytuacji humanitarnej. Zamiast tego zlekceważył decyzję jednej z najbardziej poważanych instytucji międzynarodowych – i to takiej, która ma reputację konserwatywnej. Sędziowie trybunału są mianowani przez państwa – to są nie radykałowie, którzy chcą zmieniać świat.
Może to wskazywać na chęć unicestwienia grupy. Zwłaszcza jeżeli przeanalizuje się te wypowiedzi w kontekście orzecznictwa innych trybunałów, które rozpatrywały sprawy o ludobójstwo, np. Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy. Podczas konfliktu przywódcy Hutu często powtarzali, że trzeba wyeliminować Tutsi jak karaluchy. Dehumanizacja drugiej strony jest częścią zbrodni ludobójstwa.
W 2024 r. Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania trzech liderów Hamasu i dwóch przedstawicieli Izraela – premiera Binjamina Netanjahu i byłego już ministra obrony Joawa Galanta. Prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego oskarża ich o zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne. W tym przypadku chodzi o odpowiedzialność karną osób fizycznych. Natomiast postępowanie przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości to procedura przeciwko państwu Izrael. Należy rozróżnić te dwie kwestie, choć są one ze sobą powiązane – decyzje Netanjahu i Galanta jako najwyższych urzędników będą miały wpływ na to, czy sędziowie MTS przypiszą zamiar popełnienia ludobójstwa całemu państwu.
Tak, o dokonywaniu ludobójstwa trzeba myśleć w szerszym horyzoncie czasowym. Analizując ten proces, badacze będą wskazywać różne punkty. Jedni powiedzą, że zamiaru ludobójczego można szukać już w początkach państwa Izrael. Mam na myśli wypędzenie Palestyńczyków, czyli Nakbę z 1948 r. Inni będą wskazywać na wydarzenia późniejsze, przede wszystkim wojnę sześciodniową z 1967 r. i okupację Zachodniego Brzegu. Większość koncentruje się jednak na sytuacji po ataku Hamasu z 7 października 2023 r. Niektórzy uważają, że ludobójstwo zaczęło się w marcu 2025 r., kiedy Izrael wprowadził niemal całkowitą blokadę pomocy humanitarnej. Inni twierdzą, że zamiar unicestwienia Palestyńczyków dopełnił się wcześniej.
Tak, to dobry przykład ewolucji poglądów. Omer Bartov był w młodości żołnierzem, walczył o państwo Izrael. To samo w sobie wiele mówi. Trzeba jednak zauważyć, że Bartov nie jest prawnikiem i posługuje się trochę szerszą koncepcją ludobójstwa.
Nie ma jeszcze żadnego wyroku sądu, który by to potwierdzał, ale dowody wydają się jednoznaczne.
Jedna kwestia to odmawianie Palestyńczykom żywności i innych środków niezbędnych do życia. Druga to działania militarne. W działaniach wojennych kluczowe jest przestrzeganie zasady proporcjonalności. Chodzi m.in. o to, żeby straty wśród ludności cywilnej były współmierne do korzyści wojskowych z ataku. A tłumaczenia przedstawicieli Izraela, dlaczego jest tak wiele ofiar, są nieprzekonujące.
Ale zgodnie z konwencjami genewskimi nie wszystko jest dozwolone, by pokonać przeciwnika. Zaczynając od tego, że nie można głodzić ludności cywilnej. Weźmy inny jaskrawy przykład, dotyczący nie tylko Strefy Gazy, lecz także Zachodniego Brzegu – niszczenie domów, w których mieszkają osoby zidentyfikowane jako członkowie Hamasu. Ma to być kara za działalność przeciwko państwu Izrael. W budynkach, które są celem ataków, często mieszkają całe rodziny, w tym dzieci i ludzie starsi. Niektórzy powiedzą: OK, niech cierpią za to, że ich ojciec jest terrorystą. Ale w prawie międzynarodowym rozróżnienie między ludnością cywilną a grupą militarną jest kluczowe. Pociąganie do odpowiedzialności rodziny członka Hamasu poprzez zniszczenie jej domu jest niedopuszczalne. Według ekspertów taka polityka jest zbrodnią wojenną. Podobne zastrzeżenia odnoszą się do bombardowania uniwersytetów czy szpitali.
Można porównać podejście IDF do tego, jak wojska innych państw demokratycznych szacują straty uboczne. Z tego, co wiemy, w irackim Mosulu, w którym mieli się ukrywać liderzy Państwa Islamskiego, Amerykanie autoryzowali w skrajnych przypadkach śmierć trzech, czterech cywili. Prawdopodobieństwo, że przy ściganiu terrorysty zginą niewinni ludzie, było wtedy bardzo wysokie. Zgodnie z prawem humanitarnym dowódca wojskowy musi dojść do wniosku, że jest to jedyna szansa, aby zabić poszukiwaną osobę, a straty cywilne będą proporcjonalne do korzyści militarnych. Dlatego prawnicy międzynarodowi mówią, że liczba ofiar, którą dopuszcza Izrael, jest nie do zaakceptowania i sugeruje popełnienie licznych zbrodni wojennych. Jednocześnie jest to trudne do wykazania przed sądem.
Izrael musiałby sam przedstawić Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu dowody do oceny. Zamiast tego mówi: jako państwo demokratyczne przestrzegamy prawa międzynarodowego, a jeśli dochodzi do naruszeń, to żołnierzy pociągamy do odpowiedzialności przed sądami. Zajmuję się naukowo tymi kwestiami i wiem, że tego rodzaju tłumaczenia są całkowicie nieprzekonujące. Nie dotyczy to tylko Izraela. W 2012 r. Senat USA wydał raport na temat tajnego programu torturowania więźniów w Guantanamo. W administracji George’a W. Busha były osoby, które wydawały rozkazy, ale żadna z nich nie odpowiedziała przed amerykańskim sądem. Nadal toczy się zresztą dyskusja, czy Międzynarodowy Trybunał Karny nie mógłby podjąć jakichś działań w tej sprawie. Amerykanie nie potrafili. W sytuacjach wojennych panuje bowiem przekonanie o stanie wyższej konieczności: trzeba robić pewne rzeczy, aby zapewnić bezpieczeństwo, a rządy często dają na to przyzwolenie. W przeszłości padały już pod adresem Izraela oskarżenia, że nie jest w stanie osądzić swoich żołnierzy. Mimo że są tam niezależne sądy. Po 7 października 2023 r. sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta. Patrząc na to, jak izraelskie sądy traktowały do tej pory oskarżenia przeciwko swoim najwyższym przywódcom, MTK doszedł do wniosku, że nie można liczyć na sprawiedliwy wyrok. Dlatego wydał nakazy aresztowania.
Jeśli zakładamy, że prawo ma sens tylko wtedy, gdy jest w 100 proc. skuteczne, to szybko dojdziemy do wniosku, że polskie prawo karne nie ma sensu, bo część morderców unika kary. Nie zgadzam się z takim podejściem.
Być może nigdy się nie uda zatrzymać i osądzić Binjamina Netanjahu, ale nie jest to powód, dla którego nie należy próbować egzekwować prawa. Często dochodzi do niespodzianek. Pięć lat temu MTK wydał nakaz aresztowania ówczesnego prezydenta Filipin Rodriga Duterte. On sam zareagował wtedy śmiechem. Dzisiaj siedzi w więzieniu w Hadze i oczekuje na proces. Został w tym roku wydany przez nowy rząd. Sytuacja może się kiedyś zmienić również w Izraelu. Nowy rząd może dojść do wniosku, że w jego interesie jest to, aby Netanjahu odpowiedział za zarzucane mu zbrodnie.
Istnieją możliwości wywierania presji na te państwa. Widać to np. w Niemczech, gdzie różne organizacje naciskają na rząd, aby zaprzestał wysyłania uzbrojenia Izraelowi. Powołują się przy tym m.in. na konwencje genewskie. W Stanach Zjednoczonych narzędzia nacisku są bardziej ograniczone. Nie tylko dlatego, że nie są one stroną statutu rzymskiego MTK. Chodzi przede wszystkim o Donalda Trumpa, który dość otwarcie mówi, że chciałby skończyć z systemem opartym na prawie międzynarodowym. Wolałby załatwiać sprawy w osobistych kontaktach, rozmawiać twarzą w twarz z Kim Dzong Unem, z Władimirem Putinem... Nie zależy mu na egzekwowaniu prawa międzynarodowego. Najlepiej, żeby w ogóle go nie było. To prawie autorytarne podejście. Jak ktoś dobrze przeanalizuje biografię Trumpa, to zauważy, że przez całą swoją karierę toczył on walkę z amerykańskim prawem, twierdząc, że jest ofiarą wymiaru sprawiedliwości. A teraz przekłada to na relacje z innymi państwami. Ze strony przedstawicieli administracji często słyszymy wyrzuty, że prawo międzynarodowe szkodzi USA. Dla prawników brzmi to co najmniej dziwnie. Istniejący od 1945 r. system został w dużej mierze stworzony przez Amerykanów i służył ich interesom.
Toczy się na ten temat debata, a sytuacja w Gazie tylko ją nasiliła.
Wiele osób zadaje dziś pytanie, czy prawo nie jest częścią problemu.
Czy przepisy nie pozwalają państwom na zbyt wiele? Czy wojsko powinno mieć swobodę ustalania, że w ataku na jednego bojownika może zginąć 20 cywili, a może powinny istnieć bardziej szczegółowe zasady? Niektórzy uważają, że prawo powinno być zreformowane tak, aby lepiej odpowiadać oczekiwaniom obywateli.
To nie są tylko symboliczne gesty. Wystarczy spojrzeć na nerwowe reakcje rządów Izraela i Stanów Zjednoczonych. To, że dwa dawne mocarstwa kolonialne, które okupowały tereny na Bliskim Wschodzie, po wielu latach formalnie uznają istnienie państwa palestyńskiego, będzie miało długofalowe konsekwencje, zarówno polityczne, jak i prawne. Pokazuje to też, że nawet najbliższym sojusznikom Izraela coraz trudniej jest zaprzeczać oskarżeniom o zbrodnie. Dlatego odwracają się od jego rządu.