Co po 10 latach urzędowania będzie robił Andrzej Duda? Na razie wiadomo, że raczej nie będzie robił tego, czym zajmował się, zanim został prezydentem. Wykładał na Wydziale Prawa i Administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Do 6 sierpnia był na bezpłatnym urlopie. Jak jednak ujawniło Radio Zet, umowa o pracę została rozwiązana za porozumieniem stron.

Mogło być gorzej

– Obejmując urząd, był najsłabiej przygotowanym do sprawowania tej funkcji prezydentem. Nie miał pozycji politycznej jak Aleksander Kwaśniewski ani legendy jak Lech Wałęsa. Jego mistrz Lech Kaczyński nie żył. Początkowo był bardzo uległy wobec Jarosława Kaczyńskiego, ale z czasem wybijał się na niezależność. Na arenie międzynarodowej wypadał o niebo lepiej niż w krajowej polityce. Był PiS-owcem do strawienia w Europie i za oceanem – recenzuje Jacek Gądek, dziennikarz „Newsweeka” i autor książki „Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy pałacu Andrzeja Dudy”.

Za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy Andrzej Duda zawetował dziewięć ustaw, w tym ustawę degradacyjną o pozbawieniu stopni wojskowych osób i żołnierzy rezerwy, nowelizacje ustaw o Sądzie Najwyższym, Krajowej Radzie Sądownictwa czy regionalnych izbach obrachunkowych.

– Nie podpisał tych kilku kluczowych ustaw, o czym się dziś już nie pamięta. Pamięta mu to natomiast prezes Kaczyński. Warto docenić nieliczne weta prezydenckie, choć to wątpliwy komplement, który brzmi: „mogło być gorzej”, bo przecież od głowy państwa oczekujemy nie tego, że będzie mniejszym złem – mówi prof. Adam Leszczyński z Wydziału Nauk Społecznych w Warszawie Uniwersytetu SWPS.

– Nie wiemy, czy chciał być nośnikiem i obrońcą konserwatywnych wartości, czy zmierzającym w stronę centrum reformatorem polskiej prawicy. Jeden z jego poprzedników, Aleksander Kwaśniewski, skutecznie neutralizował opór liberalnej inteligencji, która kontestowała rządy SLD, i usiłował przekonać sceptyków do swojego środowiska, podczas gdy premier Leszek Miller pielęgnował nastroje w partii i dbał o twardy elektorat – komentuje prof. UW Rafał Chwedoruk.

Zdaniem politologa wizerunek Dudy nie we wszystkim zgadzał się z treścią prezydentury, a o ocenie mijającej dekady przesądzi jego przywiązanie do macierzystej partii. – Dlatego, w przeciwieństwie do Kwaśniewskiego i Lecha Wałęsy, Duda nie przejdzie do historii. Podręczniki szkolne odnotują tylko dziesięcioletnią obecność w pałacu, bez konkretów – twierdzi prof. Chwedoruk.

Olimpijskie nadzieje

Były prezydent może szukać dla siebie miejsca w strukturach międzynarodowych. – Jak mówią jego ludzie, już w czasie pierwszej kadencji zrodziła się wizja jego wejścia do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego – zauważa Gądek. – Duda utrzymywał bardzo dobre relacje z Thomasem Bachem (szefem MKOl do czerwca – red.). Sprawa miała być elementem słynnej wizyty prezydenta w Pekinie w 2022 r. na inauguracji igrzysk. Wciąż nie można absolutnie wykluczyć, że taki scenariusz ziści się w przyszłym roku. MKOl gwarantuje prestiż i obracanie się wśród wielkich osobistości, więc jest o co walczyć.

Rafał Chwedoruk sceptycznie podchodzi do oczekiwań, że Andrzejowi Dudzie uda się zaistnieć w globalnej polityce. – Objęcie dobrego stanowiska wymagałoby aprobaty Stanów Zjednoczonych, ale obecna doktryna amerykańska raczej temu nie sprzyja. Europa natomiast nie jest entuzjastką Dudy. Sprawa MKOl sprawia wrażenie falstartu – komentuje prof. Chwedoruk.

Poseł, senator, może premier

A czy polska polityka potrzebuje byłego prezydenta, a jeśli tak, to w jakiej roli? Andrzej Duda ma nadal ambicje polityczne. W wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” powiedział, że mógłby zostać premierem.

– Usłyszałem takie zdanie od jednego polityka z PiS-u: „Jeśli Duda mówi, że chce zostać premierem, to mówi, że nie chce zostać emerytem'. Zresztą jako premier byłby uzależniony od woli Jarosława Kaczyńskiego. Musiałby więc chodzić na pasku prezesa, a z tego już chyba wyrósł. Nie zbudował w PiS nawet namiastki swojej frakcji, więc tym bardziej byłby bezwolny. Rzeczywistość może oczywiście przerosnąć nasze wyobrażenia, więc na 100 proc. nie można wykluczyć premiera Dudy, ale wydaje się to bardzo mało prawdopodobne – mówi Gądek.

Poza tym roszada z byłym prezydentem w roli przyszłego premiera budzi nie najlepsze skojarzenia. – W Rosji prezydent Putin został premierem, a prezydentem przyszły premier Miedwiediew. Tylko że Rosja jest niedemokratycznym krajem i to wszystko było ukartowane, aby obejść konstytucyjny zapis o dwukadencyjności urzędu. Polska nie ma tego typu zmartwień – mówi prof. Leszczyński.

Pod koniec drugiej kadencji Andrzej Duda zasłynął z ostrych wypowiedzi, zaczął utwardzać swój wizerunek. – Prężył muskuły, bo nie chciał uchodzić za miękiszona, gdy w cenie są politycy hardzi jak Karol Nawrocki – mówi Gądek. – Prezes PiS nie ma o Dudzie najlepszego zdania. Ma go za polityka mało zdecydowanego i chwiejnego. Jego partyjni koledzy mówią, że „wyłazi z niego Unia Wolności'. Ta obecna twardość w słowach to próba ucieczki przed emeryturą w wieku 53 lat. Nie chce podzielić losu poprzednich prezydentów – dodaje.

Może rola posła albo senatora? Biorąc pod uwagę rozpoznawalność kandydata, mandat miałby w zasadzie gwarantowany. – Z pewnością wygrałby wybory w którymś z bastionów PiS-u. Pytanie, czy partia by tego chciała, a prezydentowi się to opłacało. Na szczeblu krajowym nie mieliśmy jeszcze do czynienia z taką sytuacją. W samorządach tak, np. były prezydent Gorzowa Wlkp. Tadeusz Jędrzejczak został radnym sejmiku. Jednak to co innego. Opinia publiczna postrzega prezydenta RP jako majestat. Rola parlamentarzysty nie licowałaby z powagą urzędu głowy państwa, który jest wyżej w hierarchii od posła – uważa prof. Chwedoruk.

Nikogo za plecami

Były prezydent nie założy też nowej partii politycznej. Co do tego wszyscy eksperci, z którymi rozmawiam, są zgodni. Nie ma zaplecza. Przez 10 lat prezydentury nie zdołał stworzyć swoich struktur, a polityka to twarda gra polegająca na dzieleniu, rządzeniu i… rozdawaniu.

– Polityka ma charakter transakcyjny. Trzeba obiecywać i spełniać obietnice. Dbać o swoich stronników, zapewniać im frukta w postaci posad w spółkach Skarbu Państwa czy instytucjach rządowych. Prezydent nie jest premierem czy prezesem partii, ma niewiele do zaoferowania, dlatego nie buduje wokół siebie środowiska. To nie jest wina Dudy ani innych byłych prezydentów. Tak jest po prostu skonstruowany ten urząd – mówi prof. Leszczyński.

Niektórzy twierdzą, że to nawet lepiej, ponieważ prezydent z silnym zapleczem kojarzy się z autorytaryzmem, jak Putin w Rosji czy Bolsonaro w Brazylii, a systemy stricte prezydenckie są niebezpieczne dla demokracji z uwagi na pokusy siłowego zarządzania państwem.

Istotną przeszkodę w nabywaniu samodzielności przez prezydenta i w próbach emancypacji spod wpływów środowiska politycznego stanowi ustawa zasadnicza. Nie tylko ta, która obecnie obowiązuje. – Konstytucja marcowa z 1921 r. została zaprojektowana przez prawicę niechętną marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu. Endecy przewidywali, że zostanie on prezydentem, dlatego napisali ją pod niego, aby ograniczyć mu władzę. Mieliśmy więc prezydenta, który nic nie może (Piłsudski nim nie został, nie objął urzędu – przyp. red.). Obecna konstytucja też umniejsza rolę głowy państwa, ogranicza jej zakres władzy oraz możliwości politycznego oddziaływania. I jak tu budować swoje zaplecze? – pyta retorycznie prof. Leszczyński.

Sztuki zbudowania mostu między Belwederem a Wiejską próbował prezydent Lech Wałęsa. W trzecim roku urzędowania powołał Bezpartyjny Blok Wspierania Reform (BBWR), który miał się odwoływać do tradycji piłsudczykowskich i Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Zadaniem formacji było budowanie zaplecza dla Wałęsy w parlamencie. W wyborach z 1993 r. BBWR wprowadził do parlamentu 16 posłów i dwóch senatorów, a Wałęsie nie udało się zdobyć reelekcji. Przegrał wybory z Kwaśniewskim.

Na niekorzyść ewentualnej własnej partii Andrzeja Dudy działa też brak przestrzeni dla takiego projektu na scenie politycznej. – Kto chce przetrwać na prawicy, musi szukać miejsca między PiS a Konfederacją, a ideowa przestrzeń eksprezydenta rozpościera się między PiS a PSL. Ostatnio Andrzej Duda nadrabiał ostrzejszą retoryką, aby wpisać się w nowe konteksty, jednak ten mocny ton nie brzmi naturalnie. Do Konfederacji się nie zbliży, bo dla jej wyborców jest człowiekiem z innego pokolenia, a na swoisty soft-konserwatyzm, któremu patronuje, nie ma zapotrzebowania. Nie ma miejsca na polskiej scenie politycznej dla formacji liberalno-konserwatywnej – diagnozuje prof. Chwedoruk.

Życie z wykładów

Jak z życiem po życiu w polityce radzili sobie poprzednicy Dudy? Lech Wałęsa wystartował po prezydenturę jeszcze raz – w wyborach w 2000 r., ale otrzymał zaledwie ok. 1 proc. poparcia. Utworzył partię polityczną (Chrześcijańską Demokrację III Rzeczypospolitej Polskiej), jednak nie zdołał zarejestrować list do Sejmu, a do Senatu nie wprowadził ani jednego przedstawiciela. Byłemu prezydentowi pozostała działalność fundacyjna („Instytut Lecha Wałęsy”) i jeżdżenie z wykładami po świecie.

Jego następca Aleksander Kwaśniewski też założył fundację („Amicus Europae”), jednak wykazywał się większą aktywnością na arenie międzynarodowej. Zaangażował się w mediacje w Ukrainie w 2007 r., gdzie w atmosferze podejrzeń o złamanie konstytucji przez rząd doszło do ogłoszenia przedterminowych wyborów; doradzał prezydentowi Kazachstanu Nursułtanowi Nazarbajewowi. Usiłował nawet wrócić do polskiej polityki i miał obiecane stanowisko premiera, pod warunkiem osiągnięcia przez koalicję Lewica i Demokraci większości sejmowej, a kiedy to się nie udało (skończyło się trzecim miejscem), został współzałożycielem stowarzyszenia Europa Plus nakierowanego na budowanie bloku centrolewicowego pod kątem eurowyborów w 2014 r. Skończyło się klęską wyborczą (zero mandatów).

– Ci dwaj byli prezydenci nie zmarnowali czasu po prezydenturze i wykorzystali ten czas. Ugrali wszystko, co mogli. Wałęsa jest zapraszany z wykładami i słuchany na całym świecie, a Kwaśniewski ma wiele kontaktów z ważnymi postaciami globalnej polityki. Gorzej obu idzie na rynku wewnętrznym. Wałęsa stał się w zasadzie tylko elementem polityki historycznej Platformy Obywatelskiej. Jego wypowiedzi głównie prowokują prawicę. W przypadku Kwaśniewskiego jest nieco lepiej. Tasował i rozdawał karty na polskiej lewicy, nie zawsze zresztą z sukcesami, długo będąc reżyserem poczynań tej strony sceny parlamentarnej i do dziś zachował tu spore wpływy. Nawet jeśli wykorzystuje je w sposób pośredni, nie jest to głos z politycznych zaświatów – ocenia prof. Chwedoruk.

Bronisław Komorowski, tak jak poprzednicy, powołał do życia fundację („Instytut Bronisława Komorowskiego”). Jego aktywność sprowadza się do roli komentatora, lecz wystąpienia publiczne nie zawsze są fortunne (jak ostatni przedwyborczy wywiad w Radiu Zet, kiedy chwaląc się swoimi łowieckimi sukcesami, stwierdził, że jest najbardziej dumny „z dubletu do kaczorów”).

– Gdyby nie podniesienie wieku emerytalnego, pewnie wygrałby drugą kadencję. To wbrew pozorom bardzo prawicowy polityk, ale najwyraźniej na jego konserwatyzm nie ma zapotrzebowania w zglobalizowanym i liberalizującym się społeczeństwie, dlatego tak cicho o jego dokonaniach po prezydenturze. Odchodzi w zapomnienie. I to samo grozi Andrzejowi Dudzie. Jeśli na politycznej scenie nie dojdzie do trzęsienia ziemi i wywrócenia stolika, pójdzie raczej w ślady Komorowskiego – przewiduje prof. Chwedoruk.

Wszyscy byli polscy prezydenci robią biznes na swojej rozpoznawalności i dają płatne prelekcje. Pięć lat temu „Business Insider Polska” podał, że za jeden wykład Lech Wałęsa brał minimum 38 tys. zł brutto. Dawał jeden tygodniowo, więc rocznie – przy założeniu najniższego wynagrodzenia za taki odczyt – inkasował prawie 2 mln zł. Kwaśniewski – zdaniem dziennikarzy – nie brał mniej, a do tego zasiadał w międzynarodowej radzie doradców Kulczyk Investment, za co otrzymywał w granicach 50 tys. zł miesięcznie. Najmniej popularny w tym gronie Komorowski miał dostawać za wykłady dwa, trzy razy niższe stawki.

Pluszowa klatka czeka

Na razie ustępujący prezydent wydał książkę pod tytułem „To ja”, w której opisuje – jak zachęca tekst reklamowy – „bez upiększeń i cenzury” swoje życie prywatne i polityczne. Książka jest jednak powrotem do przeszłości, nie odkrywa kart na przyszłość.

– Duda buduje własną legendę, chce pozostawić po sobie wrażenie poważnego polityka. Taki jest zamysł wizerunkowy. A przy okazji też może nieco na niej zarobić – mówi Gądek. I dodaje, że eksprezydent potrzeby ma, bo musi spłacić hipoteczny kredyt na mieszkanie i chciałby rozkręcić w Warszawie własny think tank zajmujący się sprawami międzynarodowymi. Dziennikarz dodaje, że społeczeństwo nie ma wielkich oczekiwań wobec byłych prezydentów: – Ludzie raczej chcą, aby były prezydent wywiązywał się z roli męża opatrznościowego polskiej demokracji lub tylko swojego obozu politycznego: niech mówi, ale już lepiej niech nie rządzi.

Polityczni obserwatorzy widzą Dudę w roli prawicowego publicysty albo emeryta. – Gdybym miał się zakładać, obstawiałbym wariant emerytalny: działka, ryby, wykłady. Pluszowa klatka. I koniec kariery politycznej. Życzę Andrzejowi Dudzie powodzenia, jednak nie wydaje mi się, aby osiągnął cokolwiek na miarę własnych ambicji – komentuje prof. Leszczyński.

– Duda budzi w większości sympatię, rzadziej antypatię, ale nie budzi żadnych głębszych emocji. Już nie wróci w podmiotowych rolach – podsumowuje prof. Chwedoruk. ©Ⓟ