Równo 10 lat temu, w przeddzień zaprzysiężenia, Duda wysłał dwa listy. Jeden z nich trafił do redakcji i czytelników „Gazety Polskiej”, drugi – do „Gazety Wyborczej”. Prezydent symbolicznie poprosił w nich o pomoc przy ponadpartyjnej odbudowie wspólnoty. Rzeczywistość szybko zweryfikowała tamten apel. Nocne zaprzysiężenie sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, awantura wokół ich wyboru, wreszcie wizyty prezydenta w domu Jarosława Kaczyńskiego na Żoliborzu skutecznie przykleiły Dudzie łatkę pisowskiego prezydenta. Ale choć z początku wydawał się mocno pogubiony w relacjach z partią matką, odruchowo stając w każdej ze spraw po stronie Prawa i Sprawiedliwości, to nie ma przypadku, że prezydentura kończy się kilkuletnim okresem bez bezpośredniej rozmowy z Kaczyńskim.

Veto prezydenta Andrzeja Dudy. Ciche i głośne

Kontakty te zamroziły kolejne weta prezydenta: te ciche do ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych czy zmian w ordynacji wyborczej, i te głośne: sądowe, a następnie do lex TVN i dwukrotnie do lex Czarnek. Znacząco wyhamowały one rewolucję, jaką przygotował PiS. Decyzje blokujące przejęcie pełnej kontroli nad samorządami, wymiarem sprawiedliwości, szkołami i mediami, wzmocnione sprzeciwem wobec prób zabetonowania duopolu partyjnego, są dziś niedoceniane przez krytyków odchodzącego prezydenta, choć były skutecznym wrzuceniem piachu w tryby maszyny z Nowogrodzkiej.

Tak jak wspomniane weta prezydenta, okraszone jego polityczną wojną z Antonim Macierewiczem, były dowodem względnej skuteczności, tak Duda nie umiał przejąć inicjatywy na boisku krajowej polityki. Pomysł na referendum w sprawie zmian w konstytucji został ostentacyjnie odrzucony przez PiS, a wniosek prezydenta przepadł w Senacie. W Sejmie ustawy, które zgłaszał, były często po prostu mrożone, jak projekt nowelizacji prawa antyaborcyjnego, który w założeniach prezydenta miał uspokoić emocje po wyroku TK i lawinie czarnych protestów.

"To ja" Andrzeja Dudy, czyli jak prezydent odpuszczał wojenki

Andrzej Duda przegrywał każdą kolejną bieżącą potyczkę. W czasach PiS o media publiczne, gdy wykiwany przez Nowogrodzką musiał oglądać, jak Jacek Kurski wraca na fotel prezesa TVP. W czasach Platformy Obywatelskiej musiał ustąpić w sprawie zmian w prokuraturze czy drugiego ułaskawienia Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Powie ktoś: prezydent w polskim systemie politycznym jest skazany na takie klęski, bo konstytucja nie przewidziała dla niego odpowiednich narzędzi. To tylko część prawdy, bo choć momentami prezydent i jego ludzie dwoili się i troili, by przekonać do któregoś ze swoich pomysłów rząd i większość sejmową, to Duda nigdy nie stworzył choćby małej sejmowej frakcji, która mogłaby być języczkiem u wagi w chwilach, gdy większość była krucha (a takich sytuacji za rządów PiS nie brakowało). Po którymś z wywiadów zapytałem Dudę, dlaczego zaniedbał ten obszar. Mówił, że nie nadaje się do polityki partyjnej, obłaskawiania frakcji i lokalnych baronów. Odpuszczał te wojenki, po czym machał ręką na krytykę, że zbyt szybko rezygnuje.

Polityka międzynarodowa- mocna strona prezydenta Dudy

Międzynarodowe zaangażowanie prezydenta zasługuje na oddzielny rozdział. Prezydent w najtrudniejszym momencie, czyli po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, zachował się wzorowo, co przecież nie było (i nie jest) oczywiste dla wielu innych przywódców świata Zachodu. Stawiał całym sobą na relacje ze Stanami Zjednoczonymi, co skutkowało czasem lepszymi ofertami na negocjowane kontrakty zbrojeniowe, tracąc z obszaru zainteresowania odcinek unijny po jednej próbie politycznego dealu z Ursulą von der Leyen w sprawie pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy.

Napisałem na początku tekstu o finale „przygody” prezydenta nie bez powodu. Swoje podsumowania i wspomnienia zagraniczne Duda umieszcza właśnie w kategoriach przygody. Z rozmachem opowiada o prywatnych rozmowach i mało wybrednych żartach z Donaldem Trumpem (którym, jak przyznaje, „jest oczarowany”). Dobrze się czyta jego wspomnienia o nieformalnym ognisku w towarzystwie Wołodymyra Zełenskiego. Ale za tymi anegdotami nie idzie szersza myśl: o granice zależności wobec Waszyngtonu, o przyczyny nieskutecznych apeli prezydenta w sprawie ekshumacji na Wołyniu, o to, jak widzi miejsce Polski w relacjach z najważniejszymi urzędnikami z Brukseli, którzy sami – jak kiedyś sam prezydent – czuli się oszukiwani doklejanymi na kolanie zmianami w reformach sądowych PiS. Najbardziej barwne historie nie dają choćby pół odpowiedzi na te wyzwania.

Fenomen Andrzeja Dudy. Dlaczego miał tak wysokie notowania?

Ale książka „To ja” i jej formuła dobrze odpowiadają na inne pytanie: dlaczego Duda od początku do końca prezydentury utrzymywał dobre notowania, wygrał dwa razy wybory i był świetnym politykiem na czas kampanii. Wydaje się, że znalazł klucz do oczekiwań Polek i Polaków co do misji głowy państwa. Najwyraźniej jako społeczeństwo chcemy widzieć w Pałacu nie pełnokrwistego polityka, ale kogoś à la członek rodziny królewskiej. W tej logice historie o kotach przy Krakowskim Przedmieściu, skuterze wodnym w Juracie i ciasnym „pokoju dla sekretarek” pokazanym mu przez Trumpa w Białym Domu ważą więcej niż odciśnięte piętno na państwie czy decyzjach Sejmu. Odchodzi prezydent niejednoznaczny, niestawiający kropek nad „i”, nieszarpiący się o polityczne wpływy, ale umiejący odpuszczać i chodzić na kompromisy. I choć te 10 lat nie zapisze się pewnie w podręcznikach złotymi zgłoskami, to może być jak z Aleksandrem Kwaśniewskim, który po latach jest wspominany bardzo dobrze mimo klimatu, w którym żegnał się z Pałacem. ©℗