Potentat w dziedzinie produkcji rozrywkowej, czyli Netflix
Najpierw problem dostrzegli teoretycy komunikacji Kevin McDonald i Daniel Smith-Rowsey. W czasie globalnej pandemii koronawirusa sprawa była już oczywista. Amerykańska platforma streamingowa stała się potentatem w dziedzinie produkcji rozrywkowej. Miała możliwości wpływania na krajowe rynki filmowo-telewizyjne – nie tylko w państwach niezdolnych do opierania się lobbingowi wielkich zagranicznych korporacji, lecz również w samym sercu rozwiniętego świata.
Netflix: potęga cyfrowa kontra rządy bogatych krajów
Ciekawą pracę na ten temat opublikował właśnie Damian Tambini z London School of Economics. Badacz prześledził skalę efektu Netflixa w czterech bogatych (a jednocześnie bardzo różnych) społeczeństwach: Australii, Wielkiej Brytanii, Japonii i Korei Południowej. Odkrył, że choć w każdym z nich reakcja była trochę inna, to wszędzie rządy okazały się bezradne wobec cyfrowej potęgi.
Platformy streamingowe w natarciu. Czy bogatym krajom udało się skubnąć Netflix?
Zacznijmy od punktu wyjścia. W ciągu minionej dekady obserwowaliśmy stały wzrost dochodów platform streamingowych. Trzykrotny w Japonii, czterokrotny w Wielkiej Brytanii, a w Australii i Korei nawet pięciokrotny.
Równolegle widzimy spadki dochodów klasycznych telewizji – o 10–20 proc. w skali dekady. Przepływ pieniędzy jest więc jasny i czytelny: od (zazwyczaj) rodzimego kapitału w kierunku amerykańskiego giganta. Nic więc dziwnego, że presja na rządy, by coś z tym problemem zrobić, była i jest wyczuwalna. Żaden z badanych krajów nie zdecydował się jednak rzucić Netflixowi (ani innym dużym graczom) wyzwania w postaci regulacji antymonopolowych. Mimo że rola serwisów streamingowych jest dziś – zdaniem Tambiniego – tak duża, iż (przynajmniej teoretycznie) warunki do interwencji zostały spełnione. Wielka Brytania i Australia próbowały skubnąć Netflix i inne platformy, naciskając, by przestrzegały kwot krajowych produkcji w swoich bibliotekach. Miało to stanowić rodzaj zadośćuczynienia dla rodzimej branży filmowej.
I tak np. w Wielkiej Brytanii serwisy VOD muszą od 2020 r. oferować przynajmniej 30 proc. europejskich produkcji. Dodatkowym uzasadnieniem dla takich rozwiązań są przepisy zobowiązujące publicznego nadawcę – BBC – do tego, by 25 proc. jego programów pochodziło od niezależnych firm producenckich. Azjaci (Japonia i Korea) na takie kroki się nie zdecydowali. Trochę dlatego, że w ich kulturze organizacji mediów nie ma tradycji takich regulacji. A po części z powodu specyficznej – zwłaszcza dla Korei – symbiozy z platformami w stylu Netflixa. Produkcje koreańskie są tam i tak mocno obecne (i to w ofercie międzynarodowej). Do tego stopnia, że Netflix uważa się za promotora mody na rodzime kino czy (pośrednio) globalnego boomu na muzykę k-pop.
Netflix można pokonać? Odpowiedz brzmi: nie. „No!”, „aniyo!”, „iie!”
W zasadzie wszystkie badane kraje użyły za to narzędzi do wspierania własnej produkcji filmowo-telewizyjnej. Mechanizmy były dość klasyczne: ulgi podatkowe, subsydia, promocja eksportu. Jakie z tego płyną wnioski? No cóż, jeśli ktoś patrzy na ekspansję platform streamingowych jako na rodzaj cyfrowego imperializmu, to są one dosyć pesymistyczne. Mimo realnych strat ponoszonych przez rodzimy kapitał, nikt na otwartą wojnę z gigantami się nie ważył. I mimo gorących debat medialnych czy eksperckich od Tokio po Londyn. Przynajmniej na razie odpowiedź na pytanie, czy można się Netflixowi postawić, brzmi: nie. „No!”, „aniyo!”, „iie!”. ©Ⓟ