Rafał Trzaskowski wielokrotnie przekonywał, że Polska stoi obecnie przed ogromną szansą dołączenia do Francji i Niemiec, a nawet zostania „centrum operacyjnym Europy”.
„Potrzebujemy swojego projektu lotu na Księżyc – to jest miara naszych aspiracji. I dzisiaj naszym lotem na Księżyc jest to, żeby przegonić najsilniejszych w Europie” – mówił prezydent Warszawy podczas Wielkiego Marszu Patriotów, który zwołał na ostatnią niedzielę przed wyborami. „Dość mikromanii. Ci, którzy są wyznawcami mikromanii i zwijania Polski, nie domkną systemu politycznego” – grzmiał tego samego dnia na własnym marszu Karol Nawrocki.
Gdyby jednak zebrać koncepcje rozwojowe kandydatów, to nie wyłoniłby się z nich żaden spójny pakiet – wyglądałoby to na efekt burzy mózgów kleconych naprędce zespołów, których głównym celem jest odbębnienie roboty i niezrażenie nikogo. Wygląda na to, że miejsce mikromanii zajęła mitomania, a polski lot na Księżyc skończy się już na etapie przetargu, oczywiście z dominującym kryterium najniższej ceny.
Polski chleb, polski internet - obietnice Karola Nawrockiego
Karol Nawrocki podczas swojego wystąpienia w Warszawie wplatał w wypowiedzi wątki ekonomiczno-gospodarcze, ale pasowały one do całości równie dobrze, co teza, że 1 czerwca każdy może być rotmistrzem Pileckim. Nawrocki zapewniał, że Polska pod jego wodzą nie prześpi rewolucji technologicznej, by za chwilę deklarować obronę polskiego węgla i rzucać hasłami w stylu „polski rolnik, polskie pole, polski chleb na polskim stole”. Brak wiedzy ekonomicznej Nawrocki okazał zresztą kilka dni wcześniej na kanale Sławomira Mentzena, gdy skruszony przyznawał, że nie zna się na podatkach, więc chętnie o nich posłucha.
Mimo to kandydat ma program rozwojowy, tyle że nie składa się on z konkretnych postulatów, a jedynie z ogólnych haseł. „Program inwestycji w każdej gminie – nowe drogi, infrastruktura wodna i kanalizacyjna, dostęp do internetu i rozwój sieci, remonty szkół, ścieżki rowerowe. Inwestycje lokalne to zlecenia dla polskich firm i praca dla Polaków z każdej gminy w Polsce” – czytamy w jednym z punktów. Pomińmy już to, że kanalizacja czy ścieżki rowerowe mogły na kimś robić wrażenie 20 lat temu. Najważniejsze, że punkt ten nie mówi dokładnie niczego konkretnego – czy to będą jakieś dodatkowe pieniądze, czy te z subwencji budżetowych, ile ich będzie, jak będą dzielone? Każda gmina w zasadzie ciągle prowadzi jakieś inwestycje – maluje ściany w budynkach szkolnych, wymienia tablice i znaki czy nawet łata dziury w drogach. Oczywiście absolutnie nie można lekceważyć infrastruktury komunalnej, ale wodociągi czy miejska zieleń nie staną się kołami zamachowymi polskiej gospodarki, gdyż obecnie znajdujemy się już w zupełnie innym miejscu.
Plan dla rolnictwa wygląda natomiast niczym podsłuchany w kolejce do kasy w supermarkecie. „Stop likwidacji polskiego rolnictwa – nie dla umowy Mercosur, nie dla likwidacji budżetu UE na rolnictwo, nie dla zielonego ładu w rolnictwie, nie dla ustawy łańcuchowej, nie dla niekontrolowanego napływu żywności z Ukrainy. Polska ziemia w polskich rękach” – czytamy w programie kandydata popieranego przez PiS. Umieszczenie obok siebie unijnego zielonego ładu, mającego zmienić fundamenty całej europejskiej produkcji rolnej, obok ustawy, która ma regulować ledwie wycinek zachowań człowieka wobec zwierząt, pokazuje, że autorzy programu Nawrockiego, niczym rasowi ghostwriterzy, wpisywali losowe hasła z danej dziedziny, byle tylko dopełnić limit znaków. Spójnej myśli w tym nie ma. Podobnie jak nie ma „umowy Mercosur” – Mercosur to obszar gospodarczy obejmujący kilka państw Ameryki Południowej, z którymi UE chciałaby podpisać umowę o wolnym handlu. Ten błąd popełniał zresztą sam kandydat podczas debat, co pokazuje, że nie ma pojęcia o sprawie i tylko rzuca wyuczonymi sloganami.
Fragmenty programu rozwojowego Nawrockiego dotyczące mieszkalnictwa sprowadzają się do wsparcia w zakupie pierwszego mieszkania, czyli do dopłat do kredytów. „Zyskają Polacy, nie deweloperzy i bankierzy, którzy trzymają z władzą” – czytamy, choć nie ma żadnego powodu, by te obietnice się ziściły, gdyż taki program znów dosypie pieniędzy deweloperom i bankom właśnie. Nawrocki chciałby również ograniczyć „niesprawiedliwe zyski banków na odsetkach od kredytów mieszkaniowych”, chociaż są one efektem wysokich stóp procentowych, które ustala Rada Polityki Pieniężnej kierowana przez politycznego sojusznika Karola Nawrockiego, czyli Adama Glapińskiego, którego kadencja kończy się dopiero w 2028 r.
Wielka czwórka za darmo kandydata PiS
W programie Nawrockiego znajdziemy dwa punkty faktycznie dotyczące kwestii rozwojowych. „Wielka Czwórka Rozwoju – CPK, atom, porty, strefy inwestycyjne. Ambitny program rozwoju infrastruktury dla obywateli i biznesu będzie gwarancją dostatniej przyszłości Polaków” – czytamy, oczywiście znów bez konkretów. Ale czym właściwie są strefy inwestycyjne? Może chodzi o specjalne strefy ekonomiczne, ale przecież rząd PiS już je de facto rozciągnął na terytorium całego kraju. Jeszcze ciekawszy jest ostatni punkt. „Fundusz rozwoju technologii przełomowych. Finansowanie na poziomie co najmniej 5 mld zł rocznie przeznaczone na rozwój bezpiecznych technologii przełomowych: AI – sztuczna inteligencja, komputery kwantowe czy biotechnologia i produkcja leków” – piszą autorzy programu rozwojowego „kandydata obywatelskiego”.
Powtórzmy, Nawrocki postuluje wydatkowanie 5 mld zł rocznie na badania nad sztuczną inteligencją, komputerami kwantowymi, biotechnologią i lekami. Wychodzi po 1,25 mld zł rocznie na każdy z tych bardzo zaawansowanych i złożonych obszarów. Taka kwota nie przyniesie żadnych pozytywnych skutków. Lepiej by już było wydać te pieniądze na inne cele, choćby fabryki amunicji, a samemu korzystać z odkryć partnerów i sojuszników. Dla przykładu, w 2025 r. Chiny w same półprzewodniki (niestety wypadły one z głowy Nawrockiego lub jego sztabu) zamierzają zainwestować 38 mld dol. Sam Microsoft zamierza w Polsce zainwestować 3 mld zł w rozwój infrastruktury chmurowej.
Nawrocki najwyraźniej zamierza przeprowadzić te inwestycje zupełnie bezkosztowo, a przynajmniej trudno stwierdzić, skąd miałyby się wziąć na to pieniądze, skoro na kanale u Mentzena kandydat podpisał się pod deklaracją o zawetowaniu każdej podwyżki podatków, a w swoim programie ma wyłącznie ich obniżki. Likwidacja PIT dla rodzin z dwójką dzieci lub więcej, zniesienie podatku Belki, podniesienie drugiego progu PIT do 140 tys. zł, objęcie ulgami rodzinnymi także podatników na liniowym PIT oraz obniżka VAT do 22 proc. Same zmiany w PIT byłyby wyjątkowo niesprawiedliwe. Jak wskazał w swojej analizie ośrodek CenEA: „korzyści dla rodzin z dziećmi wśród najbogatszych 10 proc. polskich gospodarstw domowych wynoszące przeciętnie 1080 zł miesięcznie. Rodziny z dziećmi, których dochody plasują je wśród najbiedniejszych 10 proc. populacji zyskałyby przeciętnie jedynie 6 zł miesięcznie”. Byłyby one również całkiem kosztowne, gdyż oznaczałyby ubytek niemal 20 mld zł z budżetu państwa – z czego 12 mld zł trafiłoby do jednej piątej najbogatszych.
Kandydat najpewniej nawet nie wie, że jego pomysły przyniosłyby opisane wyżej skutki. A przecież nie ma tu jeszcze mowy o kosztach obniżki VAT (przynajmniej dodatkowe 10 mld zł) czy zniesienia podatku Belki. Karol Nawrocki nie ma zielonego pojęcia o gospodarce, a co gorsza, równie niezorientowani są członkowie jego sztabu, gdyż przygotowany przez nich program jest równie kompromitujący co pełen lizusostwa występ u Sławomira Mentzena.
Rafał Trzaskowski: Polska na Podkarpaciu
Niestety jego konkurent nie jest wiele lepszy, chociaż trochę jest. Pomimo szumnych deklaracji jego program rozwojowy jest efektowny wyłącznie na wiecach. Chociaż Rafał Trzaskowski opowiadał w przedwyborczą niedzielę o „polskim locie w Kosmos”, to w praktyce pomysły jego i sztabu są znacznie bardziej przyziemne.
Głównym pomysłem prezydenta Warszawy jest stworzenie na Podkarpaciu nowego Centralnego Okręgu Przemysłowego. „Plan obejmuje potężne inwestycje drogowe (m.in. S19, S74) oraz modernizację linii kolejowych, rozwój zakładów przemysłu zbrojeniowego i energetycznego, a także wsparcie lokalnych firm i ośrodków innowacji. Przewiduje też rozbudowę infrastruktury społecznej: modernizację szkół, szpitali, budowę nowoczesnych schronów i stworzenie atrakcyjnych miejsc do spędzania wolnego czasu. „W sumie to 250 mld zł, które przyczynią się do rozkwitu Podkarpacia i całego kraju” – czytamy w programie kandydata KO. Głównymi ośrodkami przemysłowymi tego obszaru miałyby być Stalowa Wola (energetyka, metalurgia, zbrojeniówka), Sanok (wydobycie, energetyka, zbrojeniówka) i Rzeszów. Nowe fabryki i zakłady naprawcze miałyby stanąć w Jaśle, Nowej Dębie, Stalowej Woli i Sanoku.
Chociaż obaj kandydaci dużo mówią o rozwoju i polityce przemysłowej, w praktyce nie proponują niczego szczególnie odkrywczego, pokazując wszem wobec, że tak naprawdę gospodarka i rozwój ekonomiczny ich specjalnie nie interesują
Sam w sobie pomysł inwestycji w przemysł nie jest niemądry, pytanie jednak, czy ulokowanie aż 250 mld zł w jednym regionie – i to graniczącym z krajem toczącym wyniszczającą wojnę – jest dobrą koncepcją. Pomijając cele czysto polityczne, gdyż ta hojna oferta skierowana akurat do bastionu PiS zapewne nie jest przypadkowa. Znalazłoby się przynajmniej kilka miejsc, w których inwestycje tego rzędu sprawdziłyby się lepiej. Na Śląsku (Dolnym lub Górnym) można by wykorzystać infrastrukturę oraz potencjał ludnościowy, a na Pomorzu – rozwijać współpracę z państwami nordyckimi oraz przepustowość portów. Jeśli chcielibyśmy wspomóc najsłabiej rozwinięte regiony, to Podkarpacie również nie pasuje – o wiele słabiej rozwinięte są województwa lubuskie, lubelskie, opolskie czy podlaskie. W polskiej sytuacji geopolitycznej inwestycja 250 mld zł powinna być jednak możliwie rozproszona, tak jak nadwiślańska struktura osadnicza, by nie ułatwiać zadania potencjalnemu agresorowi.
Poza tym prezydent stolicy po objęciu pałacu chciałby wspierać gospodarkę głównie pomysłami wprost zaczerpniętymi z postulatów zespołu deregulacyjnego Rafała Brzoski. Większość z nich wydaje się niegroźna, a nawet uzasadniona. Mowa o rozszerzeniu funkcjonalności aplikacji mObywatel, automatycznym zaciąganiu danych z rejestrów publicznych w urzędach, zwiększeniu liczby wydawanych przez Ministerstwo Finansów interpretacji podatkowych czy wprowadzenie mechanizmu ugody podatkowej z fiskusem. Oprócz tego Trzaskowski chciałby jednak również związać ręce rządzącym, nakazując im ścisłe trzymanie się litery dyrektyw unijnych podczas ich implementacji (tzw. UE + 0) oraz likwidację dwóch przepisów na każdy jeden nowy. Szczególnie ryzykowny jest ten drugi pomysł, gdyż może prowadzić do niekontrolowanej i nieplanowej deregulacji wymuszanej przez nieżyciową zasadę „1 za 2”.
Nowy patriotyzm gospodarczy kandydata KO
Poza tym Trzaskowski stawia na patriotyzm gospodarczy, co może wzbudzać uśmiech – wszak mówimy o kandydacie polskich liberałów, którym podobne określenia przez lata przez usta nie przechodziły. W ramach tego „biedaprotekcjonizmu” zamierza aktywnie wspierać polskie przedsiębiorstwa za granicą, dbać o silną pozycję Polski w UE, co przełoży się na zdobycie funduszy unijnych na badania oraz innowacje, rozwój OZE w celu energetycznego uniezależnienia kraju oraz ochronę polskich rolników przed „nieuczciwym importem”, czyli zapewne tańszymi, nieobjętymi standardami unijnymi towarami znad Dniepru. Skręt w prawo jest więc wyraźny. Pytanie, czy szczery.
Prezydent Warszawy już jako głowa państwa chciałby również dążyć do rozwoju polskiego przemysłu zbrojeniowego i technologicznego. W jaki sposób? No i właśnie tutaj pojawiają się strome i kręte schody. Trzaskowski zamierza dążyć do długotrwałego zwiększenia nakładów na zbrojenia do 5 proc. PKB. Zbliżamy się do tej granicy, ale to wyjątkowa sytuacja wiążąca się z gwałtownymi zakupami. Długotrwałe wydatki na tym poziomie będą niezwykle trudne do utrzymania, szczególnie w połączeniu z drugim celem kandydata KO. Otóż chciałby on kupować połowę uzbrojenia w Polsce. Tymczasem już w 2024 r. polska zbrojeniówka produkowała na ostatnich oparach, potrzebując jak najszybciej inwestycji wartych przynajmniej 14 mld zł. W zeszłym roku wydaliśmy na wojsko ok. 4,5 proc. PKB, przy czym aż 70 proc. zakupów poczyniliśmy za granicą.
Regularne wydawanie 5 proc. PKB na armię i połowa broni kupowana w kraju to cel niezwykle trudny do realizacji, nie mówiąc już o potencjalnej niezgodności z prawem unijnym. UE przecież zamierza uruchomić program wspólnych zakupów, który również wprowadzi limit produkcji rodzimej, ale unijnej, a nie krajowej. Założone cele są więc chwalebne i warto im kibicować, ale sukcesem będzie, jeśli się do nich chociaż zbliżymy.
Rafał Trzaskowski nie zapomniał też o mniej zamożnych regionach. Chce utworzyć Prezydencki Fundusz Inwestycyjny opiewający na 2 mld zł rocznie. Miałyby z niego być finansowane inwestycje lokalne w gminach i regionach, które ucierpiały w wyniku transformacji gospodarczej. Rychło w czas liberałowie się zorientowali, że niektórzy zostali w tyle – większość z tych gmin już sobie poradziła, ale fundusz oczywiście się przyda, szczególnie że miałby być trafić pod egidę doświadczonego samorządowca, jakim jest Trzaskowski, i być zarządzany we współpracy ze wspieranymi samorządami. Tak jak w przypadku Nawrockiego, trudno to jednak uznać za impuls rozwojowy. Raczej za element polityki wyrównywania szans.
Na marginesie - co może Prezydent RP
Chociaż obaj kandydaci dużo mówią o rozwoju i polityce przemysłowej, w praktyce nie proponują niczego szczególnie odkrywczego, pokazując wszem i wobec, że tak naprawdę gospodarka i rozwój ekonomiczny ich specjalnie nie interesują. Służą im one wyłącznie do przyciągnięcia części niezdecydowanych wyborców lub zaprezentowania się korzystnie na tle rywala. Trzaskowski wypada nieco lepiej, ale w gruncie rzeczy w obu przypadkach programy gospodarcze służą wyłącznie jako tło do starcia dwóch wielkich sił – PiS i anty-PiS. Oczywiście prezydent RP nie ma zbyt wielkich kompetencji w zakresie polityki przemysłowej. Może wetować ustawy, składać własne projekty oraz inspirować do odpowiedniego działania. I niestety tej inspiracji w obu programach zdecydowanie zabrakło. ©Ⓟ