Rozmawiamy na początku kwietnia i widzimy skalę napięcia na rynku. Widzimy też radykalne przekształcenie globalnego środowiska handlowego. Przez prawie 80 lat od II wojny światowej podejmowano wysiłki na rzecz promowania globalnego handlu, ułatwiając przepływ towarów i usług przez granice. Teraz weszliśmy w inną erę, zwłaszcza że administracja prezydenta Trumpa propaguje odmienne podejście do relacji handlowych, a Stany Zjednoczone, jako główny importer, mają silną pozycję. Ta wolta nie jest chwilowa. Oznacza fundamentalne zmiany, które będą kształtować stosunki międzynarodowe przez wiele lat.
Są trzy kluczowe, średnioterminowe trendy. Po pierwsze, świat staje się coraz bardziej podzielony geopolitycznie. Po drugie, Chiny zyskują na znaczeniu jako potęga gospodarcza i produkcyjna. Ich udział w globalnej produkcji wzrósł z 15 proc. do 34 proc. Po trzecie, technologia przekształca biznes i społeczeństwo, zwłaszcza w sektorach zdrowia i edukacji. Dodatkowo przez dekady znaczący wpływ na nas będą miały zmiany klimatyczne, choć w najbliższych latach nie będzie to jeszcze drastycznie widoczne. Transformacja klimatyczna nabiera tempa i pozostaje kluczowym wyzwaniem dla przedsiębiorstw i rządów.
Pod rządami prezydenta Trumpa USA dąży do przywrócenia produkcji w kraju. Celem jest m.in. zmniejszenie nierównowagi w handlu. Należy jednak pamiętać, że nie każdy kraj będzie podążał w tym samym kierunku. Stany Zjednoczone mogą się częściowo wycofać ze światowego systemu handlowego, ale nie oznacza to końca globalnego handlu, tylko jego przekształcenie. Obserwujemy także zmianę w handlu międzynarodowym, zwłaszcza w handlu między Chinami a Azją Południową oraz Indiami. Jeśli zaś USA skutecznie zarządzą relacjami z Kanadą i Meksykiem, to może dojść do wzmocnienia północnoamerykańskiego bloku handlowego. To oznaczałoby regionalizację, czyli zwiększenie znaczenia wymiany towarów w regionalnych blokach.
Tym zmianom towarzyszy jednocześnie wielka niepewność. Po dekadach stabilności ostatnie przetasowania wprowadziły poczucie zagrożenia, przy każdej decyzji biznesowej trzeba ważyć ryzyko i szanse na zysk, co wpływa na poziom inwestycji.
To jest możliwe, ale wymaga dużego wysiłku. Samo nakładanie barier handlowych nie wystarczy. W Europie przez lata niedostatecznie inwestowano w przemysł, w jego konkurencyjność, a jednocześnie zwiększano poziom regulacji. Tu będzie szczególnie trudno.
Do Europy dużą część produktów technologicznych sprowadzano z Chin. Teraz potrzebna jest współpraca z nimi, aby umożliwić rozwój tej produkcji w Europie. Praca przed nami jest ogromna; nie możemy się ograniczać do mówienia o konieczności przywrócenia konkurencyjności. Nie oczekujemy, że np. buty dziecięce będą produkowane w bogatych krajach. Celem powinno być przywrócenie zaawansowanych zdolności produkcyjnych o wysokiej wartości dodanej.
W odpowiednim środowisku, tak. Skupienie się wyłącznie na AI nie zagwarantuje jednak konkurencyjności zaawansowanych produktów, niezależnie od tego, czy są to samochody, statki czy elektronika, szczególnie w kontekście konkurencji z Chinami. W Europie znikają bowiem wysokiej jakości miejsca pracy. A to wymaga innego, bardziej całościowego podejścia do polityki przemysłowej.
Krajobraz produkcyjny przyszłości będzie wyglądał inaczej niż dziś. W zaawansowanych technologicznie fabrykach w Chinach udział człowieka w produkcji jest minimalny. Bloki metalu, półprodukty wjeżdżają do fabryki, a pierwszy kontakt, udział człowieka ma miejsce na końcu linii produkcyjnej. To radykalnie odmienne podejście do wytwarzania dóbr. Uważam, że powstanie wiele dobrych miejsc pracy, ale niekoniecznie będą one w zakładach produkcyjnych. Będą to role pomocnicze związane z budową, obsługą i utrzymaniem fabryk i maszyn. Idea fabryk wypełnionych tysiącami pracowników zostanie zastąpiona przez zaawansowaną technologię, co doprowadzi do zmniejszenia liczby miejsc pracy w tradycyjnym przemyśle.
Przyszłość nie musi jednak być mroczna. Wyższy realny PKB na mieszkańca jest osiągalny w świecie, w którym koszty produktów spadają. Inwestując w przekwalifikowanie siły roboczej, możemy tworzyć nowe rodzaje dobrych miejsc pracy. Zatrudnieni w tradycyjnej produkcji mogą przejść do zielonego budownictwa, zdekarbonizowanych projektów infrastrukturalnych lub w szeroko rozumianych usługach. Technologie pozwalają na wzrost produktywności, dzięki któremu gromadzi się bogactwo. A to napędza powstawanie dobrych miejsc pracy. To odzwierciedla istotę rewolucji przemysłowej 4.0.
Spodziewam się, że będziemy świadkami transformacji, ponieważ pojawi się wiele nowych miejsc pracy i będziemy ewoluować w kierunku większej produktywności. Powinniśmy dążyć do zwiększania poziomu powszechnej zasobności.
Tak. Wiąże się to z postępującą elektryfikacją gospodarki i zwiększaniem zapotrzebowania na energię. To zaś wymaga znacznych inwestycji. Jesteśmy przyzwyczajeni do kosztów operacyjnych w świecie, w którym energię wytwarza się z węgla, gazu i ropy. Przechodzimy do świata, w którym kluczowe są koszty kapitałowe, które ponosi się na początku procesu budowy nowych mocy – bo tak wygląda zwiększanie potencjału OZE czy atomu.
Utrzymywanie niskich kosztów kapitałowych jest kluczowe, aby ograniczyć ryzyko i utrzymać stabilność gospodarki. Dlatego obniżenie inflacji ma duże znaczenie. Pozwala na umożliwienie inwestycji w infrastrukturę energetyczną, która wspiera bardziej zrównoważoną przyszłość.
Uważam, że banki będą chciały finansować procesy transformacji klimatycznej, jednak tempo tych inwestycji i gotowość do wykładania na nie pieniędzy będą mniejsze. Banki czy instytucje finansowe będą musiały mieć pewność, że za projektem kryje się logika biznesowa. Uważam też, że w ograniczonym stopniu, ale jednak wzrośnie gotowość do finansowania projektów opartych na surowcach kopalnych.
Powinni zawsze pamiętać o uczeniu się. Rozumieć, jak szybko zmienia się świat, rozpoznawać zmiany geopolityczne i przyjmować sztuczną inteligencję jako i wyzwanie, i szansę. Liderzy muszą również zwiększyć odporność swoich organizacji, budując elastyczne systemy i przewidując zmiany.
Solidny bilans jest cały czas kluczowy, jednak postrzeganie odporności wyłącznie przez pryzmat finansowy nie oddaje pełnego obrazu. W ostatnich latach, w czasach COVID-19 i wstrząsów politycznych, silny, stabilny bilans nie wystarczał, jeśli firma nie mogła zabezpieczyć dostępu do kluczowych komponentów, np. półprzewodników. Pandemia ujawniła słabości łańcucha dostaw, pokazując, że odporność operacyjna jest równie ważna jak stabilność finansowa.
Ważne, aby zidentyfikować dwa lub trzy obszary, gdzie AI może przynieść znaczącą poprawę efektywności. Struktura 10–20–70 jest kluczowa dla właściwego wdrożenia AI: 10 proc. inwestycji na algorytmy, 20 proc. na dane, a 70 proc. na przekwalifikowanie ludzi i procesów.
Dobry zespół IT oczywiście jest istotny, ale cała organizacja powinna wiedzieć, jak skutecznie wykorzystywać technologię. Firmy muszą kultywować kulturę ciągłego uczenia się.
Tak, są już znaczące zmiany w wielu organizacjach na całym świecie. Mógłbym wskazywać wiele przykładów. Od firmy górniczej w Australii, która zintegrowała AI do zarządzania codziennymi działaniami, przez producenta aut z Europy, który wykorzystuje AI do poprawy efektywności logistyki, po amerykańską firmę dostarczającą konsumentom lepsze produkty dzięki kreatywnym projektom AI. Przykładów jest mnóstwo i pokazują one, że sztuczna inteligencja pozwala optymalizować biznes.
A nie poruszyliśmy jeszcze innych tematów związanych z AI, które ekscytują mnie najbardziej. Mam na myśli przede wszystkim jej potencjał w zakresie ochrony zdrowia i edukacji. Często skupiamy się na aspektach komercyjnych, tymczasem powinniśmy równie intensywnie rozwijać sztuczną inteligencję tam, gdzie może ona pomóc każdemu – dziecku, a z czasem także dorosłemu – otrzymać spersonalizowane wsparcie i w pełni rozwinąć swój potencjał w możliwie najbardziej efektywny sposób. Na przykład nauczyciel w klasie liczącej 30 uczniów stoi przed ogromnym wyzwaniem: jedno dziecko może potrzebować dodatkowej pomocy w danej dziedzinie, inne z kolei być bardziej zaawansowane i znudzone materiałem. Potrzebuje więc wsparcia, by wyjść poza standardowy program nauczania. Z kolei pracownik służby zdrowia mógłby wiele zyskać dzięki cyfrowemu asystentowi, który zapyta „Czy rozważyłeś tę możliwość? Czy wykonałeś odpowiednie badania?”. Potencjał AI do poprawy ludzkiego zdrowia i edukacji jest naprawdę ogromny. Nie twierdzę, że wdrożenie będzie łatwe – wręcz przeciwnie, czeka nas wiele trudności, podobnie jak w biznesie. Ale warto na to czekać.
Nauka to jedna z tych dziedzin, które choć nie należą stricte do biznesu, mają na niego wpływ. A przede wszystkim dotyczą jakości życia. Uważam, że wpływ AI na naukę może być przełomowy. Potrzebujemy nowych odmian roślin, odpornych na suchszy i cieplejszy klimat. Musimy przyspieszyć rozwój leków – skuteczniejszych terapii na raka, choroby serca, schizofrenię i wiele innych schorzeń. I mówię tu nie tylko o generatywnej AI. Spójrzmy na to, co Google osiągnęło z AlphaFold w kontekście struktury białek – to przykład, jak sztuczna inteligencja może pomóc w projektowaniu leków, których wcześniej nawet nie braliśmy pod uwagę, a także w znacznym skróceniu czasu badań klinicznych.
Chociaż początkowo te innowacje będą stosowane głównie przy lekach – ze względu na ich wysoką wartość i marże. Te same narzędzia i metody można później zastosować również w motoryzacji, w produktach konsumenckich czy technologiach medycznych, które nie obejmują leków. Spektrum zastosowań jest bardzo szerokie.
Łatwo skupić się na – uzasadnionych – pytaniach typu: „Czy w przyszłości potrzebnych będzie tylu prawników albo konsultantów?”. Nikt tego dziś nie wie. Równie łatwo zapomnieć o tym, jak ogromny, pozytywny wpływ AI może mieć na całe społeczeństwo. Oczywiście, istnieją zagrożenia – jak autonomiczna broń czy cyberataki – i one są naprawdę niepokojące. Nie jest to historia z oczywistym happy endem. Musimy się przed tymi zagrożeniami chronić. Ale jednocześnie nie wolno nam tracić z oczu szerszej perspektywy.
Jest ostrożna wobec ryzyka, jakie przynoszą nowe technologie. Ale to przyczynia się do powstawania zbyt wielu regulacji, które mogą prowadzić do zmniejszania poziomu innowacyjności. W przeciwieństwie do USA i Chin, Europa wolniej się dostosowuje do zmian. Jednak jej przywódcy zaczynają dostrzegać potrzebę zmian. Przykładem jest bardzo interesujący i ważny raport Maria Draghiego. Formuje on wiele bardzo jasnych zaleceń na rzecz poprawy konkurencyjności. Oczywiście jest długa droga do jego wdrożenia, ale samo uświadomienie sobie konieczności wprowadzenia zmian jest bardzo ważne. Europa musi się więc skupić na usuwaniu barier regulacyjnych i tworzeniu środowiska sprzyjającego innowacjom. A to oznacza konieczność dokonania różnych, czasem trudnych wyborów.
Nie jestem Europejczykiem. Jestem Amerykaninem – kimś z zewnątrz. Nie chcę arogancko ogłaszać, co powinniście zrobić. Oczywiście możemy długo rozmawiać o zwiększaniu konkurencyjności albo ograniczaniu regulacji hamujących innowacyjność. Ja zwrócę uwagę na coś innego. Zawsze istnieje jakaś grupa, w której interesie może leżeć hamowanie zmian, ograniczania regulacji. I wcale nie muszą to być biurokraci, to mogą być przedsiębiorcy, którym na rękę jest utrzymanie pewnego nieefektywnego modelu biznesowego.
Sądzę, że istnieje duży stłumiony popyt na fuzje i przejęcia, który nie mógł się wydarzyć lub nie mógł się wydarzyć z powodu zmienności i niepewności. Na przykład w Stanach Zjednoczonych poprzednia administracja wysyłała negatywne sygnały dotyczące fuzji i przejęć. Transakcje, które mogły zostać zawarte, często nie dochodziły do skutku. A potem, w grudniu 2024 r. i na początku stycznia 2025 r., zapanował optymizm. Ale gdy Donald Trump wziął się już za faktyczne rządzenie, zastąpiła go ogromna niepewność Jak to ujął jeden z liderów biznesu, nie można zawrzeć transakcji, jeśli nie ma wiarygodnej prognozy zysku EBITDA na dwa lub trzy lata.
Nie uważam, by obecna sytuacja sama w sobie wymuszała fuzje i przejęcia. To bardziej reakcja na to, że dzielimy świat na mniejsze segmenty, nie mamy już spójnego globalnego bloku handlowego. W pewnym sensie już to obserwujemy. Moi koledzy piszą o tym od roku czy dwóch – widzimy świat, w którym rywalizacja między Indiami, Chinami, Stanami Zjednoczonymi, Europą i Afryką, przybiera bardzo różne formy. W tak zróżnicowanym otoczeniu firmy muszą być w stanie skutecznie konkurować z silnymi, lokalnymi graczami. Często oznacza to potrzebę większej skali działania, by w ogóle móc zaistnieć na takich rynkach. Dlatego twierdzę, że to właśnie zmieniający się krajobraz gospodarczy i geopolityczny częściej staje się impulsem do fuzji i przejęć niż sama konieczność wdrażania sztucznej inteligencji.
Myślę, że jednym z problemów – jednym z wielu – jest prawdopodobnie brak odpowiedniej skali w niektórych sektorach. Weźmy na przykład branżę telekomunikacyjną. Wiadomo, że jest ona mocno rozdrobniona – podzielona na poszczególne kraje, a w ramach każdego z nich często funkcjonuje wielu graczy obsługujących stosunkowo niewielkie rynki. W takim układzie trudno o inwestycje na dużą skalę, niezbędne do budowy światowej klasy infrastruktury takiej jak 5G. Jeśli działasz w małym kraju, z ograniczonymi możliwościami inwestycyjnymi i – dajmy na to – czterema konkurującymi ze sobą operatorami, sytuacja staje się bardzo trudna. W takim przypadku można zdecydowanie argumentować, że umożliwienie firmom wzrostu do poziomu europejskiej skali działania, a także zmniejszenie liczby konkurentów, mogłoby stworzyć warunki do zdrowej konsolidacji rynku.
Zobowiązanie do inwestycji w zamian za możliwość konsolidacji mogłoby bardzo przysłużyć się Europie. Obawiam się jednak, że ten problem zostanie uznany za jedyny, podczas gdy rzeczywistość jest dużo bardziej złożona. Istnieje wiele przepisów i barier, które utrudniają działalność europejskim firmom. Brak skali to zaledwie jeden z elementów. ©Ⓟ
Powinniśmy intensywnie rozwijać sztuczną inteligencję tam, gdzie może ona pomóc każdemu otrzymać spersonalizowane wsparcie i w pełni rozwinąć swój potencjał