W najbliższych miesiącach powinniśmy tak jasno, jak to tylko możliwe, określić, w jakim kierunku chcemy zmierzać w przebudowie energetyki, i czego w związku z tym potrzebujemy od Europy. To szansa na Zielony Ład po polsku

Kiedy z górą pięć lat temu (w grudniu 2019 r.) Komisja Europejska zaprezentowała zręby strategii mającej zapewnić unijnej gospodarce osiągnięcie neutralności klimatycznej w perspektywie półwiecza, Europejski Zielony Ład (EZŁ) poparli jednogłośnie liderzy państw członkowskich. Jedyny wyjątek miał dotyczyć Polski, zmierzającej do unijnego celu – jak mówił premier Morawiecki – „w swoim tempie”. Później szybko się okazało, że poszczególne akty legislacyjne wdrażające EZŁ już poważniejszych wyjątków nie przewidują. Unia miała być w dekarbonizacji wzorem dla innych, a rola prekursora i korzyści, jakie obiecuje w dłuższej perspektywie, muszą przecież mieć swoją cenę.

Droga wydawała się jednokierunkowa. Nowe kamienie milowe: redukcja emisji o 55 proc. i 42,5 proc. udziału OZE do 2030 r., wyznaczały nowe minimum, ale nie wykluczano dalszego zaostrzania kursu. Już w styczniu 2020 r., udzielając poparcia opracowanej przez KE strategii, Parlament Europejski zasygnalizował, że poprzeczka klimatycznych ambicji powinna być zawieszona jeszcze wyżej i w kolejnych latach często tworzył tło, wobec którego propozycje firmowane przez Fransa Timmermansa wydawały się umiarkowane. W rewolucyjnym zapale starano się nie zapominać o kosztach transformacji. Jeszcze w tym samym miesiącu, w którym pojawiło się pierwsze stanowisko PE, przedstawiono założenia mechanizmu sprawiedliwej transformacji dla najbardziej narażonych regionów i społeczności oraz strategii inwestycyjnej Zielonego Ładu, która miała uruchomić w ciągu dekady 1 bln euro na kluczowe z punktu widzenia europejskich celów projekty.

Kierunek wyznaczony przez Zielony Ład dalej obowiązuje

Pięć lat później Wspólnota wciąż zmaga się jednak z deficytem pieniędzy na inwestycje i w dużej mierze uzasadnionymi obawami grup wrażliwych, a nastroje są coraz dalsze od nie tak dawnego entuzjazmu. Kierunek wyznaczony w EZŁ wciąż obowiązuje, ale podążanie w nim cieszy wszystkich jakby coraz mniej, a nazwa flagowej strategii wymieniana jest przez urzędników niechętnie. Według szacunków różnych ośrodków do sukcesu unijnej transformacji brakuje 500 mld – 1,3 bln euro rocznie do końca dekady. O potrzebie mobilizacji środków na bezprecedensową skalę, w tym prywatnych oszczędności, na cele inwestycyjne, pisze w swoim raporcie o konkurencyjności były szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi. Wielkim wyzwaniem z tego punktu widzenia jest wyrwa, która pojawi się wraz z wygaśnięciem z końcem 2026 r. unijnego Funduszu Odbudowy. Uruchomienie kolejnego instrumentu finansowania na miarę wyzwań – niesprowadzających się przecież do celów klimatycznych – będzie wymagać kompromisu między stolicami i kluczowymi interesariuszami. A to nie będzie łatwe w warunkach coraz ostrzejszej polaryzacji. Potrzeba jest jednak matką wynalazku, a trudne okoliczności, na czele z wojną na wschód od Wspólnoty, miewają potencjał wydobycia nieprzewidywanych rezerw.

Nowe otwarcie w Zielonym Ładzie

Okoliczności te powinny być dla Polski okazją do nowego otwarcia we własnej polityce energetyczno-klimatycznej. Choć, jak każda wielka instytucja, UE ma skłonność do konserwatyzmu i niechętnie wprowadza głębsze zmiany w raz obranym kursie, wiele czynników – np. wrażenie, jakie na europejskich elitach zrobił kryzys energetyczny wywołany przez Rosję, rozpoczynająca się prezydentura Donalda Trumpa w USA i rosnące notowania ugrupowań antysystemowych na własnym podwórku, a wreszcie skutki uboczne szybkiego rozwoju energetyki zależnej od pogody – sprawia, że w jej zielonej polityce otwiera się okienko nowych możliwości.

1. Mniej opłat, więcej zachęt

Pierwsza faza wdrażania systemu ETS2 już się zaczęła. Sprawdzony już w energetyce i ciężkim przemyśle mechanizm wyceny emisji dwutlenku węgla mający zachęcać do ich redukcji wchodzi do nowych sektorów: budynków mieszkalnych i transportu indywidualnego. Od 1 stycznia dostawcy paliw dla aut i gospodarstw domowych muszą mierzyć i raportować swoje emisje. Zakup uprawnień ma zacząć obowiązywać za dwa lata.

Choć przez pierwsze trzy lata koszt opłat za CO2 w nowym systemie ma być utrzymywany w ryzach (mechanizm hamujący ceny uprawnień ma być uruchamiany po przekroczeniu pułapu 45 euro/t), z wielu analiz wynika, że gospodarstwa domowe odczują wzrost obciążeń. Polska, jak wskazują choćby badacze Instytutu Badań Strukturalnych, jest na to szczególnie narażona ze względu na wysoki udział gazu i węgla jako źródeł ogrzewania oraz dość wysoki średni wiek samochodów osobowych. Na domowe budżety może się też przełożyć wzrost kosztów paliw dla firm.

Narzędziem mającym złagodzić koszty społeczne ETS2 jest Społeczny Fundusz Klimatyczny (SFK), który ma zapewnić Polsce ok. 50 mld zł do wydania w latach 2026–2032. W pierwszej fazie pieniądze mają iść przede wszystkim na obniżenie zależności od paliw, które podrożeją: termomodernizację zasobu mieszkaniowego, wymianę źródeł ciepła czy poprawę dostępności niskoemisyjnego transportu.

Nowy fundusz powinien ruszyć za rok, ale jeżeli chcemy maksymalnie ograniczyć koszty, to wcześniej powinniśmy robić to samo dostępnymi środkami krajowymi i europejskimi.

Chwilowo pozbyliśmy się jednak kluczowego narzędzia zmian w sektorze budynków, zawieszając program „Czyste powietrze”. Konieczne jest jak najszybsze wznowienie jego działania, a równolegle – uszczelnienie, usprawnienie i wzmocnienie tego instrumentu.

Równolegle rząd musi określić strategię wykorzystania środków z SFK. Przedstawienie „w najbliższych tygodniach” do konsultacji społecznych projektu Społecznego Planu Klimatycznego resort funduszy i polityki regionalnej zapowiadał… na początku października. Dokumentu nie poznaliśmy do dziś.

W przepisach o ETS2 ujęto możliwość odsunięcia o rok wejścia w życie obowiązku zakupu uprawnień w przypadku zanotowania w 2026 r. szczególnie wysokich cen paliw. O poszerzenie tej furtki i opóźnienie pełnego uruchomienia systemu nawet o trzy lata chce powalczyć Polska. Opowiedzieli się za tym już Czesi (w ich wersji – co najmniej o rok) i wydaje się, że odsunięcie w czasie kosztownej społecznie reformy może znaleźć więcej zwolenników. Wskazuje na to m.in. bardzo oporne wdrażanie regulacji o ETS2 do krajowych systemów prawnych. Wobec 24 z 27 członków UE toczą się postępowania o naruszenie unijnego prawa w związku z przekroczeniem terminu transpozycji, który upłynął pół roku temu.

W polskim rządzie flirtuje się też z ideami głębszej rewizji systemu i ograniczeniem roli opłat za emisję w polityce klimatycznej UE. Warto temu przyklasnąć. Jednym z takich pomysłów jest – formułowana przez minister Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz – propozycja stworzenia przewidywalnego korytarza cenowego dla uprawnień na okres co najmniej 10 lat. Według szefowej MFiPR polityka klimatyczna powinna się opierać z jednej strony na zachętach do przechodzenia na czystą energię, a z drugiej – na ochronie grup wrażliwych.

Nawet na takie rewolucyjne z punktu dotychczasowego stanowiska UE koncepcje jest dziś trochę więcej miejsca. Coraz częściej, m.in. za sprawą raportu Draghiego, mówi się o tym, jak droga energia wpływa na konkurencyjność Europy. A problem ten będzie przecież narastał w obliczu spodziewanego przyspieszenia elektryfikacji w przemyśle, transporcie czy ogrzewnictwie. O potrzebie resetu Europejskiego Zielonego Ładu w takim właśnie duchu pisali ostatnio na łamach prestiżowego „Nature” ekonomiści Rabah Arezki, Jean-Pierre Landau i Rick van der Ploeg. „Unia powinna podtrzymać wysokie ambicje klimatyczne, ale musi dokonać reorientacji polityk, aby uzgodnić je z nowymi regułami międzynarodowej gry. Marsz ku neutralności emisyjnej napędzany będzie rywalizacją technologiczną, a nie wdrażanymi na gruncie lokalnym daninami, regulacjami czy cłami klimatycznymi” – stwierdzili. W zamian zaproponowali m.in. uruchomienie nowych ulg podatkowych i dotacji wspierających inwestycje w zielone technologie i innowacje w tej dziedzinie oraz stopniowe wdrażanie standardów i regulacji sektorowych. A system opłat za CO2? Zdaniem trójki ekspertów do czasu osiągnięcia porozumienia w sprawie opodatkowania emisji na poziomie globalnym powinien się ograniczać do sektorów niepodlegających międzynarodowej konkurencji, takich jak: nieruchomości, lokalny transport i usługi publiczne.

2. Strategia z prawdziwego zdarzenia

W minionym roku resort klimatu przedstawił do konsultacji długo oczekiwany projekt aktualizacji Krajowego planu w dziedzinie energii i klimatu. Najbliższe tygodnie powinny przynieść uchwalenie ostatecznej wersji dokumentu i przekazanie go Unii. Projekt – przynajmniej w ambitnym wariancie – kreśli wizję zmian mieszczącą się w ramach wyznaczonych przez zobowiązania unijne oraz aktualne trendy rynkowe. To postęp, bo obowiązujące rządowe strategie (przygotowane jeszcze przez poprzednią ekipę) bywały nieaktualne już w momencie uchwalania.

Nie oznacza to jednak, że dostaliśmy strategię na miarę potrzeb. Po pierwsze, KPEiK to dokument specyficzny, którego zasadniczą funkcją jest przekazanie Brukseli, w jaki sposób (z)realizujemy nasze zobowiązania wobec UE. Trudno w nim przedstawić wizję autonomiczną, nastawioną na interes państwa, a nie tylko na oczekiwania patrona.

Nowy rząd stara się odejść od tradycji koloryzowania rzeczywistości w jednej sferze, ale stare nawyki dają o sobie znać w innych. Urzędowy optymizm widać choćby w zapowiedziach obniżenia rachunków za energię. O zwalczaniu ubóstwa energetycznego mówi się jako o jednym z filarów strategii, ale gdy zejść na poziom konkretów, wychodzi powierzchowność i niechlujstwo w doborze danych.

Są wątpliwości, czy zaprezentowany w projekcie opracowanym pod egidą Ministerstwa Klimatu i Środowiska pomysł na przyspieszenie transformacji oddaje poglądy całego rządu.

Może pisany w pośpiechu (aby nadgonić odziedziczone po poprzednikach zaległości) KPEiK został potraktowany przez MKiŚ raczej jako okazja do zabrania głosu w dyskusji i przedstawienia autorskiego pomysłu na przyszłość niż do budowy głęboko skoordynowanej strategii całego rządu? Jeżeli tak, to tego podejścia nie warto powtarzać w przypadku oczekiwanej w tym roku wieloletniej Polityki energetycznej Polski. Koalicyjny charakter rządu powinien oznaczać większe, a nie mniejsze zaangażowanie w integrację wizji poszczególnych ugrupowań i urzędów.

3. Dowieźć wiatraki

Oczekiwanie, by u progu drugiego roku urzędowania rząd wypełnił jedną z flagowych obietnic danych swoim wyborcom, nie wydaje się wygórowane. A jednak prace nad szumnie zapowiadaną reformą, dopełniającą rozpoczętą przez poprzedników liberalizację reguł dla lądowej energetyki wiatrowej, wciąż nie mogą dobrnąć do szczęśliwego zakończenia.

Mimo po części zrozumiałych kontrowersji towarzyszących rozwojowi tej gałęzi energetyki niemal wszędzie, zwiększenie jej potencjału pozostaje – za sprawą stosunkowo krótkiego czasu realizacji inwestycji i znaczących wolumenów możliwej do wyprodukowania energii – kluczem do zapewnienia Polsce w najbliższych latach względnej samowystarczalności energetycznej oraz utrzymania w ryzach cen dla odbiorców. Bez uruchomienia dodatkowych gigawatów mocy wiatrowych będziemy musieli się liczyć ze zwiększonym importem energii bądź z koniecznością wykorzystania na większą skalę droższych jednostek węglowych i gazowych. Ze wszystkimi tego konsekwencjami dla środowiska, klimatu i naszych portfeli.

4. Równouprawnienie dla atomu

Atom to klucz do bezpieczeństwa energetycznego w dobie dekarbonizacji. Świadczą o tym choćby perypetie naszych niemieckich sąsiadów. Wykorzystajmy najlepszą od lat koniunkturę społeczną i międzynarodową, by dysponować energią jądrową najpóźniej pod koniec przyszłej dekady.

Tuż przed końcem ub.r. KE uruchomiła długo oczekiwane postępowanie notyfikacyjne, które określi zasady pracy pierwszej realizowanej w ramach programu rządowego polskiej elektrowni jądrowej na Pomorzu. Bez zgody Brukseli na pomoc publiczną niemożliwe będzie osiągnięcie kolejnych kamieni milowych na drodze do atomu i utrzymanie w zasięgu szans na ukończenie budowy siłowni w 2035 r. Należy więc sobie życzyć, by spełniły się nadzieje inwestora – spółki Polskie Elektrownie Jądrowe – na szybką akceptację założeń polskiego wniosku. I by nie sprawdziły się obawy, że Unia zakwestionuje wybranie przez poprzedni rząd partnerów do realizacji elektrowni w Choczewie decyzją polityczną albo proponowaną skalę udziału państwa w finansowaniu budowy.

Dla powodzenia atomowego przedsięwzięcia, oprócz możliwości wykorzystania państwowych pieniędzy i gwarancji kredytowych, kluczowe będą przyszłe warunki pracy elektrowni i wiarygodny model biznesowy, który da rękojmię spłaty długu na jego budowę – inaczej na wsparcie instytucji finansowych nie ma co liczyć. Obecny kształt rynku energii oraz wykładnia zasad partycypacji w nim siłowni jądrowych przez Brukselę – w tym sygnalizowana w decyzji dla czeskiej elektrowni Dukovany II konieczność dostosowania produkcji do cen rynkowych – może oznaczać dla tych jednostek obowiązek ograniczania pracy w okresach nadwyżek energii ze słońca czy wiatru. Byłby to duży minus z punktu widzenia korzyści biznesowych i społecznych z kosztownej inwestycji.

Dlatego dobrym pomysłem wydaje się rozpoczęcie realizacji co najmniej jednej jeszcze elektrowni jądrowej w alternatywnym modelu, do czego przymierza się nowa ekipa Ministerstwa Przemysłu. Pozwólmy się zweryfikować koncepcjom, które oferują lepsze warunki zarówno z punktu widzenia budżetu państwa, jak i końcowego odbiorcy energii. Koszty budowy pierwszej elektrowni wynoszące około 200 mld zł, i to na długo przed rozpoczęciem najbardziej ryzykownego etapu inwestycji, mogą utrudnić przekonywanie opinii publicznej, że warto zbudować również kolejne. A coraz więcej ośrodków analitycznych przychyla się do poglądu, że jedna taka siłownia to za mało, by domknąć polską transformację. Gospodarze drugiej, a być może i trzeciej inwestycji powinni przy tym zadbać o to, żeby wytracić możliwie jak najmniej siły rozpędu w biurokratycznych rozgrywkach i udowodnić, że proponowana przez nich droga – wiodąca przez otwartą konkurencję właścicieli technologii – może przynieść nie mniej, a nawet bardziej dynamiczne postępy projektu jądrowego niż pierwsza jego odsłona.

Warszawa powinna się starać wreszcie, wspólnie z aliantami z unijnego sojuszu jądrowego – od Francji przez kraje Europy Środkowej, po Szwecję i Finlandię – o zmiany regulacyjne, które poprawiłyby sytuację atomu i innych źródeł dyspozycyjnych, pozwalających stabilizować systemy elektroenergetyczne Europy w rosnącym stopniu oparte na źródłach wiatrowych i słonecznych. Stabilność cen i dostaw prądu jest i pozostanie dla większości z nas wartością. A amunicji w tej dyskusji powinny dostarczyć polskim urzędnikom niedawne wahania cen, które coraz wyraźniej zagrażają nie tylko europejskim odbiorcom, lecz także integracji rynków energii. Postulaty odcięcia się od wspólnotowej sieci coraz głośniej wybrzmiewają w odgrywających kluczową rolę dla stabilności unijnej energetyki krajach nordyckich. W tej sytuacji pilnie potrzebny jest nowy konsensus, który zapewni takie warunki pozwalające niskoemisyjnym technologiom współistnieć i dawać maksimum korzyści dla europejskich społeczeństw.

5. Gazówki i model dla węgla

Widmo rosnącej zależności od surowca stosunkowo drogiego i w lwiej części pochodzącego z importu, coraz bardziej wątpliwa w świetle badań wyższość gazu nad węglem z punktu widzenia klimatu, ryzyko osieroconych aktywów, czyli źle wydanych środków publicznych i infrastruktury, która za dekadę lub półtorej może się okazać w dużej mierze zbędna – argumenty przeciwko inwestycjom gazowym można mnożyć. A jednak rozbudowa istniejących mocy energetycznych opalanych tym paliwem do pewnego niezbędnego minimum jest dla polskiego systemu złem koniecznym. O ile bateryjne magazyny energii czy elektrownie szczytowo-pompowe mogą pomóc stabilizować system w perspektywie godzin, o tyle w obecnych i na dziś przewidywalnych realiach technologicznych nie mamy lepszej metody sezonowego bilansowania źródeł odnawialnych. Dlatego niezbędne będzie zabezpieczenie wsparcia i sprawnej realizacji strategicznych inwestycji, które nie uzyskały kontraktów z operatorem systemu w ramach grudniowych aukcji na rynku mocy. Infrastruktura gazowa wydaje się w najbliższych latach niezbędna, choć można się starać o to, żeby surowca spalać w niej jak najmniej (pod tym względem zadaniem dość karkołomnym wydaje się niestety pogodzenie mechanizmów mocowych dla jednostek gazowych, które powinny być nagradzane wyłącznie za gotowość do pracy, i atomowych, które powinny wykorzystywać maksimum swoich możliwości). Równolegle warto obserwować rynek i zapewnić warunki, które pozwolą zastąpić choćby w części importowany gaz kopalny surowcem produkowanym lokalnie i uznawanym za bardziej zielony, czyli np. biometanem lub wodorem wytwarzanym z nadwyżek energii w systemie.

W dobie ETS gorszym rozwiązaniem z punktu widzenia ekonomii, ale również uwarunkowań technicznych, jest węgiel. Mimo to z punktu widzenia elementarnego bezpieczeństwa dostaw, ograniczenia ekspansji gazu do niezbędnego minimum i optymalizacji krajowych wydatków na transformację niezbędne będzie utrzymanie zdolności do pracy – co najmniej w roli systemowej rezerwy – pewnej liczby jednostek węglowych. Ostateczne pożegnanie z tą częścią energetyki – o ile w naszym technologicznym arsenale nie pojawi się jakiś Święty Graal – możliwe będzie najprawdo podobniej dopiero dzięki atomowi.

Takie zdroworozsądkowe założenie – przy odrobinie dobrej woli wszystkich stron – może być punktem wyjścia do wypracowania nowego konsensusu między rządem a górnikami. Energetyczna monokultura stała się w erze transformacji źródłem bólu głowy nie tylko dla ekologów, lecz także dla odbiorców energii i konkurencyjności naszej gospodarki. Nowy rozdział dialogu z górnikami powinien być skupiony na wypracowaniu ścieżki sprawiedliwego i zrównoważonego procesu odchodzenia od węgla, a nie na dyskusjach nad docelowym kształtem polskiej energetyki. W tej ostatniej kwestii pracownicy kopalń są tylko jedną z bardzo wielu grup interesu i nie mają tytułu do tego, by narzucać pozostałym swoją wizję.

Podkreślam: tak długo, jak nie możemy się obyć bez bloków węglowych, krajowe wydobycie tego surowca jest pewną wartością, nawet jeśli zazwyczaj jest droższy od importowanego. Dowodami na to są zmagania Ukrainy z rosyjską inwazją i niestabilność, jaka dotknęła w ostatnich latach globalne łańcuchy dostaw. Niezależnie od oceny dorobku zarządów kopalń i górniczych związków zawodowych w ostatnich latach trzeba powiedzieć sobie jeszcze jedno: likwidacja wielkich i cennych dla społeczności zakładów stworzy wyrwę, która będzie się goić przez wiele lat. Jeśli nie będzie zrealizowana w sposób planowy i względnie łagodny oraz hojnie finansowana zarówno ze środków krajowych, jak i europejskich, zamiast gojenia pojawią się procesy gnilne. A za taki scenariusz zapłacimy wszyscy.

6. Okienko zmian w Berlinie

W to, czy spodziewana przeprowadzka szefa chadeków do urzędu kanclerskiego może zmienić los wygaszonych w ostatnich latach niemieckich elektrowni jądrowych – mimo korzyści, jakie wciąż mogłoby przynieść ich ponowne uruchomienie – można wątpić. Faktem jest jednak, że przejęcie dominującej roli w krajowej polityce przez Friedricha Merza, z jego, na tle konkurentów, pragmatycznym podejściem do transformacji energetycznej, przynosi dla nas istotne szanse.

Nie ma się co oszukiwać: ten potencjał tkwi także w polityce. Tak samo, jak warto dla interesu Polski do maksimum wyzyskiwać dobre osobiste relacje Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem czy słabość części otoczenia amerykańskiego prezydenta elekta do największej polskiej partii opozycyjnej, tak nie należy stronić od tego, aby korzystać z dobrych stosunków łączących CDU/CSU z ich polskimi sojusznikami należącymi do Europejskiej Partii Ludowej (PO i PSL). Umiejętnie prowadzona dyplomacja na froncie niemieckim może pomóc rozmiękczyć dogmatyzm Berlina, poprawić warunki dla kontynuacji polskiego programu jądrowego i wypracować konstruktywną politykę Unii wobec atlantyckiego partnera na trudne czasy trumpizmu.

7. Zasilmy koalicję na rzecz europejskiego długu

Niezbyt spektakularne postępy w realizacji Krajowego Planu Odbudowy mogą rodzić zrozumiałe wątpliwości co do sensu uruchamiania kolejnych programów na jego wzór. Mimo wszystko warto, żeby Polska jasno opowiedziała się za zaciągnięciem wspólnego długu, który pomoże sfinansować część wysiłków związanych z transformacją energetyczną, ze zbrojeniami i z zieloną reindustrializacją. Jedyną rzeczywistą alternatywą jest wyścig krajowych subsydiów, w którym długo jeszcze będziemy na przegranej względem zamożniejszych partnerów pozycji, i pogłębienie trendów dezintegracyjnych w Europie. Mimo deklarowanej wiary obecnej koalicji w zasady praworządności i zarzutów ze strony opozycji o jej łamanie, warto, żeby obie strony zachowywały rezerwę wobec kolejnych instrumentów ograniczania unijnych funduszy realizowanych pod tym hasłem. W nowej politycznej epoce zachowanie spójności i integralności UE będzie nam bardzo potrzebne – nawet bardziej niż w poprzedniej – a zaostrzanie dyscypliny fiskalnej i walki politycznej z rzeczywistymi i domniemanymi antydemokratami w ostatecznym rozrachunku tylko osłabi europejskie więzi. Niezależnie od stanowiska w polskich sprawach, zgódźmy się więc, że w rozstrzygnięciu naszych zimnych wojen domowych nie pomoże zakręcenie kurka z pieniędzmi. ©Ⓟ

Kierunek wyznaczony w Europejskim Zielonym Ładzie wciąż obowiązuje, ale podążanie w nim cieszy wszystkich jakby coraz mniej. Według szacunków różnych ośrodków do sukcesu unijnej transformacji brakuje 500 mld – 1,3 bln euro rocznie do końca dekady