Dla mnie najpiękniejsze słowa to: taryfa celna – powiedział 15 października 2024 r. Donald Trump podczas spotkania zorganizowanego przez Bloomberga. Tej rozmowie przysłuchiwało się ponad 600 prezesów amerykańskich firm. Przyszły prezydent nie ukrywał, że będzie chciał na początek obłożyć 10-proc. cłem sprowadzane towary. A jeśli reszta świata nie okaże zrozumienia dla jego działań, to karne opłaty podniesie nawet do 50 proc. Ale w przypadku Chin – perorował Trump – cło ma wynosić od razu 60 proc., z założeniem, iż może być to wstęp do mocniejszego uderzenia.
Potem z każdym dniem kampanii przyszły prezydent USA eskalował zapowiedzi co do tego, jakich ceł użyje wobec innych krajów. I widać było, że nie żartuje. Podobnie jak nie żartowali prezydenci USA w XIX w.
Wolność dla handlu
W czasach przed rewolucją przemysłową, gdy w Europie dominował merkantylizm, takie pojęcia jak swobodny przepływ towarów i wolny handel nie istniały. Cła były wtedy oczywistością. Dlatego też to, co napisał Adam Smith w dziele „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” wydanym w 1776 r., brzmiało rewolucyjnie. Ojciec liberalnej myśli ekonomicznej krytykował politykę merkantylistyczną, której celem było utrzymywanie przez państwo dodatniego bilansu handlowego. Jego zdaniem blokowano tak rozwój produkcji, ponieważ żaden kraj nie posiadał dość zasobów, by rozwijać każdą gałąź przemysłu. Poza tym Smithowi marzyło się coś jeszcze. „Gdyby wszystkie narody przyjęły liberalny system wolnego wywozu i wolnego przywozu, to różne państwa wchodzące w skład wielkiego kontynentu przypominałyby do pewnego stopnia prowincje wielkiego imperium” – pisał.
Ideę wolnego handlu 40 lat później podchwycił makler z londyńskiego City David Ricardo. Założyciel Klubu Ekonomii Politycznej starał się przekonać biznes oraz rząd, iż otwarcie się Wielkiej Brytanii na swobodną wymianę towarową przyniesie jej korzyści. Zwłaszcza że miała olbrzymią przewagę. Żaden inny kraj nie potrafił dotrzymać kroku Brytyjczykom na polu rewolucji przemysłowej. Jednak pomysły Smitha i Ricarda przebijały się z trudem. Jeszcze w 1820 r. Wielka Brytania na towary sprowadzane z Europy nakładała cła o średniej wysokości 50 proc., podczas gdy Prusy jedynie 12 proc., a Holandia – 8 proc.
Klub Ekonomii Politycznej wziął się w końcu do roboty. „Dla realizacji celów wolnego handlu niezbędne stało się pozyskanie grup ludzi wpływowych, takimi się stali kupcy londyńscy, zajmujący się handlem zagranicznym. Domagając się realizacji wolnego handlu, wykazywali przed parlamentem szkodliwość restrykcyjnej polityki rządu, podkreślając, że wymiana handlowa z zagranicą jest dla Anglii sprawą życia” – pisze w opracowaniu „Ewolucja polityki wolnego handlu w XIX w. za szczególnym uwzględnieniem gospodarki Niemiec” Janusz Myszczyszyn.
Jednak dopiero w 1849 r. brytyjski rząd zdecydował się na obniżanie barier celnych w handlu z koloniami i krajami europejskimi. Jak się okazało, początkowo decyzja ta mocno uderzyła w mieszkańców Wysp. „Liberalizacja i swoboda importu żywności, głównie z USA, doprowadziła do wysokiego bezrobocia, pauperyzacji angielskiej ludności wiejskiej i konieczności migracji do miast. Stąd współczesne stwierdzenie, że liberalizowanie wymiany – choć jest korzystne netto – zawsze przynosi straty pewnym grupom społecznym” – zauważa Myszczyszyn.
Bilans zysków dla imperium okazał się ostatecznie zachęcający. Przemysł otrzymał impuls rozwojowy i nową porcję taniej siły roboczej. Prawdziwymi beneficjentami zmiany stały się firmy zajmujące się wymianą handlową, towarzystwa żeglugowe oraz banki. Wielka Brytania bogaciła się jeszcze szybciej, a jednocześnie dzierżyła w swym ręku połowę światowej produkcji przemysłowej. Cóż mogło pójść nie tak?
Jeden odmieniec
„Końcowym akordem w dziejach angielskiego wolnego handlu były reformy Williama Gladstone’a (1809–1898), które zlikwidowały ostatnie pozostałości systemu ceł ochronnych. Po 1860 r. w Anglii obowiązywały już tylko nieliczne cła importowe, które miały przysporzyć dochodów państwu” – zauważa Myszczyszyn.
W tym czasie imperium użyło swojej siły politycznej do wypromowania w świecie idei wolnego handlu. Główną drogą wcielania jej w życie były umowy dwustronne zawierane z innymi państwami. Wkrótce w ślad za Brytyjczykami podążyły pozostałe kraje Europy, i to nawet z większym entuzjazmem. „W latach 1861–1870 zawarto 120 traktatów handlowych, w których powszechnie stosowano klauzulę największego uprzywilejowania. I tak Włochy podpisały 24 traktaty bilateralne, Francja i Belgia po 19, Niemcy 18, Austria 14, Wielka Brytania 8” – wylicza Myszczyszyn. „W rezultacie za każdym razem, kiedy wchodził w życie nowy traktat, następowała ogólna obniżka ceł. Przez około 10 lat Europa była bliższa pełnej wolności handlu niż kiedykolwiek potem, aż do końca II wojny światowej. Rozwój transportu, budowa kolei, statków parowych, kanałów przyczyniły się również do zmniejszenia kosztów i zwiększenia korzyści z handlu” – dodaje. O ile w latach 1820–1840 wzrost światowego handlu wynosił średnio 2,8 proc. rocznie, o tyle w latach 1860–1870 ten wskaźnik podskoczył do 5,53 proc. rocznie.
Tymczasem za Atlantykiem rany po wojnie secesyjnej lizały Stany Zjednoczone. Jedną z przyczyn jej wybuchu były kwestie celne. Stany niewolnicze, eksportujące bawełnę i płody rolne, żądały przyłączenia się do brytyjskiego systemu wolnego handlu. Z kolei przemysłowa północ wolała strzelać do południowców, niż ustąpić w kwestii taryf i ostatecznie porzucić protekcjonistyczną politykę celną USA, ukształtowaną jeszcze przez Alexandra Hamiltona.
Pierwszy sekretarz skarbu, powołany przez prezydenta George’a Washingtona, w raporcie przedstawionym Kongresowi w 1791 r. wskazał, iż młode państwo musi chronić swój – jak napisał – przemysł w powijakach. Jako główne zagrożenie wskazał Wielką Brytanię, której wyroby przemysłowe mogły zaspokoić potrzeby wszystkich Amerykanów. Przez co zdaniem sekretarza skarbu w Stanach Zjednoczonych nie narodziłaby się żadna wytwórczość. Proponował więc zróżnicowane stawki celne, aby chronić te gałęzie gospodarki, na jakich państwu powinno zależeć najbardziej.
Wprowadzone przez Hamiltona cła na kilkadziesiąt lat zamknęły amerykański rynek dla angielskich wyrobów przemysłowych. Ten stan rzeczy utrwalił dysydent polityczny z Wittenbergi Friedrich List. Założyciel Niemieckiego Związku Handlu i Rzemiosła oraz propagator zjednoczenia Niemiec (do czego wstępem miała być unia celna) za Atlantyk wyjechał, bo w ojczyźnie dano mu do wyboru: emigracja albo więzienie. W USA zajął się pisaniem traktatów ekonomicznych. Pierwszy, „Outlines of American Political Economy”, wydany w 1827 r., zyskał spory rozgłos. Jeszcze większy sukces odniósł „The National System of Political Economy” napisany kilkanaście lat później „Jego (Lista – red.) poglądy trafiły na podatny grunt w USA, przez co często nazywany jest ojcem amerykańskiego protekcjonizmu” – podkreśla Katarzyna Kłosowicz-Toborek w opracowaniu „Istota protekcjonizmu w dziewiętnastym wieku oraz współcześnie”.
Rzeczy, które Hamilton ujmował w prostych tezach, List obudował ekonomicznymi teoriami. Mówiły one, że państwo na dorobku, jeśli chce pomnożyć bogactwo, nie może sobie pozwolić na prowadzenie otwartej wymiany handlowej z krajem posiadającym rozbudowany przemysł. Jeśli tak postąpi, na zawsze pozostanie rynkiem zbytu i dostarczycielem tanich surowców. „Każdy naród, który za pomocą ceł ochronnych i ograniczeń w żegludze podniósł swoją potęgę produkcyjną i żeglugę do takiego stopnia rozwoju, że żaden inny naród nie jest w stanie utrzymać z nim wolnej konkurencji, nie może zrobić nic mądrzejszego, niż odrzucić tę «drabinę» swojej wielkości (bariery celne – red.) i głosić innym narodom korzyści z wolnego handlu i oświadczyć w tonie skruchy, że dotychczas błądził błędnymi ścieżkami, a teraz po raz pierwszy udało mu się odkryć prawdę” – zapisał w „The National System of Political Economy”. Wielka Brytania – według jego oceny – wysokie taryfy celne traktowała jak „drabinę”, po której wspięła się do bogactwa. Po czym robiła wszystko, by konkurenci ową drabinę z własnej woli odrzucili, nim zbudują własny potencjał wytwórczy. „List zaproponował, żeby protekcja handlowa przybierała następujące formy: prohibicja, cła na towary importowane, ograniczenia w dostępie drogą morską oraz subsydia na eksport” – wylicza Kłosowicz-Toborek.
Jednak wbrew jego radom Hamiltonowskie cła w średniej wysokości ok. 50 proc. stopniowo zaczęto obniżać w połowie XIX w. Wszystko z powodu starań kolejnych administracji o to, by Stany Zjednoczone przetrwały.
Wojna i cła
„Z jednej strony powstający przemysł w stanach północnych wymagał protekcji, a z drugiej strony producenci rolni na południu USA byli żywotnie zainteresowani prowadzeniem polityki liberalnej. Sprzeczności interesów poszczególnych grup miały wpływ na prowadzenie chwiejnej, kompromisowej polityki, częste zmiany taryf celnych, wydawanie i cofanie zakazów importu” – opisuje Myszczyszyn działania USA w połowie XIX w.
Doszło do tego, że w 1854 r. Waszyngton podpisał układ handlowy z Londynem, umożliwiający swobodny przepływ towarów. Średnia wysokość taryf celnych spadła do 15 proc. Przeciwko takiemu obrotowi sprawy protestowali ekonomiści skupieni wokół Henry'ego Charlesa Careya, uznawanego za najwybitniejszego spadkobiercę myśli Hamiltona i Lista. Idee protekcjonistyczne na sztandary wzięła także powstała w 1854 r. Partia Republikańska, dbająca o interesy szybko industrializującej się północy.
Pod przywództwem niezwykle energicznego Abrahama Lincolna republikanie zepchnęli do defensywy Partię Demokratyczną, reprezentującą właścicieli wielkich plantacji z południa. Nowe stronnictwo żądało powrotu wysokich ceł i ograniczenia, a nawet zniesienia niewolnictwa. Kiedy więc w 1860 r. republikanie zdominowali Kongres, zaś Lincoln wygrał wybory prezydenckie, senator Justin Morrill przedstawił projekt znaczącej podwyżki taryf, przede wszystkim na wyroby stalowe. Przyjęto ją 2 marca 1861 r. po tym, jak stany południowe ogłosiły secesję. Dwa dni później Lincoln rozpoczął urzędowanie, obiecując południu, iż nie zniesie niewolnictwa. Natomiast swoim doradcą uczynił Careya, który parł do kolejnych podwyżek taryf. Stany południowe nie zamierzały negocjować, lecz przecięły ostatnie więzy łączące je z Unią, gdy ich wojska zaatakowały zlokalizowany na terenie Karoliny Południowej Fort Sumter. Jednak rolnicze południe, mimo bitnej armii, przegrało wojnę z posiadającą o wiele większy potencjał gospodarczy północą. Po zakończeniu walk rząd federalny, w 1865 r., wywindował stawki celne do średniego poziomu 48 proc., przywracając protekcjonistyczną politykę opartą na wskazaniach Hamiltona i Lista.
Dwa lata wcześniej wypowiedziano traktat handlowy zawarty ze Zjednoczonym Królestwem. Jednocześnie, odbudowujące się po wojnie Stany Zjednoczone zaczęły korzystać z tego, iż Wielka Brytania swoje stawki celne sprowadziła do około zera. Ponad połowa amerykańskiego eksportu znajdowała teraz nabywców na terenie imperium brytyjskiego, pozostałe 25 proc. kupowano w Europie, a jedynie 15 proc. w Ameryce Południowej. Co ciekawe, przed wybuchem wojny secesyjnej jedyne 10 proc. tego, co wysyłały za granicę USA, stanowiły wyroby przemysłowe. Dominowały bawełna i produkty rolne. W zaledwie dwie dekady proporcje te uległy odwróceniu, a przemysł amerykański zaczął wypierać brytyjski z jego rodzimych rynków. Na dokładkę Stany Zjednoczone stały się ulubionym miejscem dla inwestorów z Wielkiej Brytanii.
Kapitał zmienia narodowość
Jeszcze przed secesją południa, według opracowania „«Corrupt». Foreign Investment in the 19th-Century United States” autorstwa Katherine C. Epstein, aż 90 proc. zagranicznych inwestycji, jakie poczyniono na terenie USA, pochodziło z Wielkiej Brytanii. Trafiły one przede wszystkim do stanów północnych. „Koniec wojny secesyjnej zbiegł się z początkiem tego, co naukowcy obecnie nazywają pierwszą erą globalizacji. W wyniku spadku kosztów transportu morskiego dzięki statkom parowym oraz lądowego dzięki kolejom, a także rozwojowi globalnej sieci komunikacyjnej w czasie rzeczywistym w formie kabli, a później sieci bezprzewodowej, gospodarki narodowe stały się coraz ściślej zintegrowane z gospodarką globalną” – zauważa Epstein.
Taki stan rzeczy ułatwiał szybszy przepływ kapitału oraz usług, które to okazywały się potrzebne Amerykanom. „Stany Zjednoczone miały stosunkowo prymitywny sektor usług finansowych, nie miały globalnego systemu komunikacyjnego w czasie rzeczywistym, nie miały oceanicznej floty handlowej i znikomą flotę oceaniczną (wojenną – red.). W rezultacie Amerykanie musieli polegać na brytyjskim rządzie i brytyjskich firmach w finansowaniu i ubezpieczaniu swojego handlu, przewozie ładunków i komunikacji w czasie rzeczywistym przez oceany oraz utrzymywaniu otwartych szlaków morskich” – podkreśla Epstein.
Poza oferowaniem Stanom Zjednoczonym usług floty i technologii ludzie interesu z Wielkiej Brytanii coraz chętniej lokowali za Atlantykiem pieniądze. Kupowali olbrzymie obszary ziemi, by hodować bydło, uruchamiać kopalnie złota i innych surowców, oraz tworzyli banki. Wkrótce dzięki brytyjskiemu kapitałowi zaczęły wyrastać amerykańskie fortuny. Jednym z pierwszych, który na tym skorzystał, był John P. Morgan.
Założony przez niego bank podczas światowego kryzysu w pierwszej połowie lat 70. XIX w. podjął się znalezienia kupców na obligacje wyemitowane przez rząd USA o olbrzymiej wartości 260 mln dol. Zadanie to uznawano za niemożliwe do wykonania, bo krach dotknął wówczas cały świat. Tymczasem Morgan wymyślił przebiegły plan. Obligacje rządowe zaproponował szefom przeżywających olbrzymie trudności firm kolejowych w zamian za ich akcje. Po tej zamianie pojechał z akcjami do Londynu, gdzie podczas kolejnych spotkań z biznesmenami i arystokratami roztoczył wizję, ile mogą zarobić, lokując kapitał w amerykańskich spółkach kolejowych. Tak zebrał 260 mln dol. dla rządu. Ten zaś z czasem musiał wykupić obligacje od firm kolejowych. Za swoją usługę J.P. Morgan skasował 10 mln dol., które zainwestował w rozbudowę własnego bankowego imperium.
Tymczasem w Zjednoczonym Królestwie zapanowała moda na inwestowanie w amerykańskie koleje. W wydanej w 1893 r. książce „American Railroads and British Investors” S.F. Van Oss wymienił siedem wielkich amerykańskich spółek, których akcje były notowane na londyńskiej giełdzie, przyciągając pieniądze brytyjskich inwestorów do Stanów Zjednoczonych. „Obcy kapitał napływał do USA, np. w 1890 r. suma inwestycji państw europejskich wynosiła 3 mld dol. Inwestycje te sprzyjały procesowi industrializacji Stanów Zjednoczonych” – zauważa w książce „Dyplomacja Stanów Zjednoczonych (XVIII–XIX w.)” Longin Pastusiak.
Ofiary religijności
Minęło ledwie ćwierć wieku od momentu, gdy Morgan przyjechał do Londynu jako petent, i oto w 1901 r. jego największe na świecie konsorcjum bankowe ratowało stabilność brytyjskiego funta szterlinga. Umożliwiając odtworzenie nadszarpniętych wojną rezerw złota Banku Anglii.
Ukryte za wysokimi barierami celnymi Stany Zjednoczone akumulowały kapitał, a rząd nie przeszkadzał w powstawaniu wielkich korporacji finansowo-przemysłowych. Po czym te okazywały się zbyt duże jak na rynek amerykański, więc ruszały podbijać świat. „Przez całą resztę XIX w. amerykańskie cła były bardzo wysokie, a w żelazie i stali wręcz zaporowe. Na przykład cło na szyny stalowe zostało ustalone w 1864 r. na 45 proc., po czym zamienione na ryczałtowe 28 dol. za tonę w 1870. Ponieważ ceny szyn spadały, ryczałtowe cło w wysokości 28 dol. stawało się coraz większą i większą barierą, osiągając poziom 70–100 proc. ceny szyn eksportowanych przez Brytyjczyków” – pisze Charles R. Morris w książce „Giganci”. Podobnie wysokimi stawkami starano się chronić najbardziej pracochłonne gałęzie przemysłu: włókienniczy, bawełniany i skórzany.
Po wyborczym zwycięstwie w 1889 r. republikańskiego kandydata na prezydenta Benjamina Harrisona rozpoczął się rządowy program subsydiowania rodzimej floty handlowej. Wielkim tego orędownikiem był senator James Blaine, który objął urząd sekretarza stanu. „Istnienie silnej floty handlowej uważał on za niezbędny warunek utrzymania raz już zdobytych rynków zagranicznych” – podkreśla Pastusiak. Tymczasem Wielka Brytania z niezwykłym uporem trzymała się idei wolnego handlu. „W erze wiktoriańskiej i edwardiańskiej wolny handel zamienił się w religię, której świętym patronem był reformator Richard Cobden (polityk i ekonomista – red.), a oddanie jej było wynagradzane przez prosperity ery wiktoriańskiej” – zauważa z przekąsem Morris. „Agresywny protekcjonizm Niemiec i Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w zakresie handlu stalą, wystawił tę wiarę na wielką próbę na początku XX w.” – uzupełnia.
Aczkolwiek wówczas odwrócenie trendów było praktycznie niemożliwe. Koniec wojny secesyjnej i zjednoczenie Niemiec zbiegły się w czasie. Ukształtowane w wyniku tych zdarzeń mocarstwa schowały się za murem z ceł przed brytyjskim przemysłem. Gdy to czyniły, produkcja przemysłowa Wielkiej Brytanii była większa niż połączona wytwórczość Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Niecałe 40 lat później USA mogły się chwalić potencjałem przemysłowym dwa razy większym niż brytyjski, zaś II Rzesza nieco większym od brytyjskiego. Pech tej ostatniej w dużej mierze polegał na tym, że inwestorzy ze Zjednoczonego Królestwa po wielokroć bardziej pokochali Amerykę od Niemiec. Choć ona zgodnie z radami Hamiltona, Lista i Careya w odpowiednim momencie nie pozwoliła sobie wyrwać drabiny, po której wspinała się do bogactwa i potęgi. ©Ⓟ