Jeśli wierzyć polskim politykom, bez pełnego odblokowania ekshumacji i poszukiwań polskich ofiar kataklizmów dziejowych – ze zbrodnią wołyńską na czele – Ukraina nie wejdzie do UE. Jeśli wierzyć politykom ukraińskim, odblokowania ekshumacji nie będzie bez przywrócenia pierwotnej tablicy na mogile partyzantów Ukraińskiej Powstańczej Armii na Monasterzu.
Pojechałem na Roztocze, żeby sprawdzić, jak wygląda włosek, na którym ma wisieć eurointegracja Kijowa, chciałem również zapytać miejscowych, co myślą o sporach o pamięć historyczną. Ale gdy przyjechałem na miejsce, okazało się, że nikogo tam nie ma.
Przesadny optymizm
Monasterz to oficjalnie część wsi Werchrata w powiecie lubaczowskim. By tu dotrzeć, trzeba odbić z drogi Werchrata–Wola Wielka na północ. Mapy Google’a kłamią: leśne dukty nie zawsze istnieją. Przez las miejscami trzeba brnąć na azymut, otrząsając się z kleszczy. Nieco łatwiej nie zgubić się w drodze na Monasterz, jeśli wybrać dłuższy, zielony szlak św. Brata Alberta i wspinać się na wzgórze od południowego wschodu. Kiedyś działał tu klasztor bazylianów, lecz przed 1810 r. władze austriackie zmusiły mnichów do wyprowadzki, a majątek skonfiskowały. Wokół zaś wciąż tętniło życie. „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” w tomie z 1893 r. podlicza mieszkańców Werchraty: „2345 gr.-kat., 56 rz.-kat., 87 izr., 8 innych wyzn.”.
Po klasztorze zachowały się resztki muru i piwnice. Po cerkwi – postawiony w jej miejscu krzyż. Na terenie ruin jest kilkanaście nagrobków, leżą tu niemieckojęzyczne ofiary I wojny światowej, których nazwiska da się z trudem odczytać. Pod jednym z nich 12 nazwisk „mieszkańców wsi Monasterz, którzy tragicznie zginęli 5 marca 1945 r.” – jak głosi ukraińskojęzyczna płyta. Obok innego – dwa nazwiska „zmarłych tragicznie” w 1946 r. Ukraińskie miejsca pamięci w Polsce nie zawsze precyzują, z czyich rąk zginęli pochowani tam ludzie (ofiary z 5 marca miały się otruć dymem w kryjówkach podczas palenia wsi przez Polaków). To samo dotyczy polskich miejsc pamięci na Wołyniu. Ale centralne miejsce zajmuje inny pochówek. Dwujęzyczna tablica precyzuje: „Zbiorowa mogiła Ukraińców, którzy zginęli w walce z sowieckim NKWD w lasach monasterskich w nocy z 2 na 3 marca 1945 roku”. Leżą tu partyzanci Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA).
Od ośmiu lat o tablicę trwa wojna podjazdowa. Historia upamiętnień na Monasterzu sięga lat 90. Po upadku komunizmu ruszyła oddolna lawina stawiania pomników ofiarom różnych zbrodni, zarówno po polskiej, jak i po ukraińskiej stronie granicy. W chaosie pierwszych lat nikt nie przejmował się pozwoleniami. W efekcie – tak szacował w rozmowie z nami były wicedyrektor Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej (UINP) Ołeksandr Zinczenko – po polskiej stronie jest kilkadziesiąt nielegalnych pomników ukraińskich, a po ukraińskiej – co najmniej 150 polskich. Wiceminister kultury Jarosław Sellin w 2019 r. mówił o ok. 70 ukraińskich upamiętnieniach „bez stosownych zezwoleń”.
Na terenie RP szczególnie aktywny w ich budowie był działacz ukraińskiej mniejszości z Przemyśla Dymitr Bogusz, który wiedział, gdzie leżą upowcy z Monasterza, bo był świadkiem ich pochówku. Pomnik postawiony przez niego w 1994 r. miał formę stylizowanego tryzuba, a napis na nim głosił (pisownia oryginalna): „Tu spoczywa 45 ukraińskich powstańców z sotni «Szuma», którzy zginęli 3.03.1945 r. w walce o wolność i niepodległość ukraińskiego i polskiego narodu. Przez zdradę, oni najdorodniejszy kwiat Ukrainy osaczeni w monasterskich lasach przez bolszewików i UB bronili się zawzięcie i nie poddali się jak przystało godnym synom Ukrainy. Przechodniu stojący na tej ziemi naszych ojców, wspomnij o nich w swojej modlitwie, bo oni nam nieśli wolność”. Urząd rejonowy w Lubaczowie nakazał rozbiórkę samowoli, jej inicjator przez kilka lat nie wychodził z sądów, ale w międzyczasie Kijów i Warszawa wypracowały kompromis.
W 1994 r. rządy podpisały umowę o ochronie miejsc pamięci i spoczynku ofiar wojny i represji politycznych. Na jej podstawie w czerwcu 1995 r. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, z upoważnienia premiera Józefa Oleksego i w porozumieniu ze ZUwP, przyjęła standard, zgodnie z którym miano porządkować groby upowców. Przewidywał on ukraińskie godło i napis: „Polegli (data, miejsce) w walce za wolną Ukrainę (imię, nazwisko; daty urodzenia i śmierci)”, przy czym formuła miała być dwujęzyczna, a dane osobowe – wyłącznie po ukraińsku.
– Sprawa wywoływała wielkie emocje w Polsce i na Ukrainie, a nie jest wcale trudna do rozwiązania przy odrobinie dobrej woli. Ustaliliśmy sposób postępowania: nie kończyć kontrowersyjnej budowy, tylko wznieść inny pomnik według uzgodnionego projektu – mówił o Monasterzu w 1998 r. sekretarz ROPWiM Andrzej Przewoźnik na posiedzeniu sejmowej komisji mniejszości narodowych. W tym samym roku wspólny zespół ROPWiM i ZUwP ustalił zgodną z zasadami treść: „Polegli za wolną Ukrainę. Tu spoczywają polegli w nocy 2/3 marca 1945 roku w walce z NKWD w monasterskich lasach: (imiona i nazwiska). Przechodniu stojący na tej ziemi, wspomnij o nich w swojej modlitwie”. Pomnik sfinansowany przez ROPWiM stanął w 2000 r. Tablica wymieniała 62 nazwiska. – Sprawa Monasterza została pozytywnie załatwiona – mówił w 2002 r. Przewoźnik z przesadnym, jak się okazało, optymizmem.
Potomek dębu Bartka
Choć odwiedziłem wzgórze trzy dni po rocznicy utworzenia UPA, pod pomnikiem zastałem tylko jeden wieniec z napisem: „O wolność Ukrainy. Towarzystwo «Ziemia Lubaczowska», m. Lwów, 2024 r.”. Wieś zarosła, gdzieniegdzie widać wybrzuszenia terenu – to pamiątka po fundamentach spalonych chat. O pień sosny ktoś oparł drewnianą tabliczkę pisaną cyrylicą: „Monastyr 1560 1947”. Tak brzmi ukraińska nazwa miejscowości.
Niczym w „Moich Bieszczadach” punkowej grupy KSU: „Zarośnięte olchą pola dawnej wsi / Kto je orał, kto je zasiał, nie pamięta nikt”. Ale na szczycie wzgórza są także inne ślady. Altana wzniesiona w miejscu rzymskokatolickiej pustelni św. Brata Alberta, istniejącej do 1905 r., i sadzonka sprzed sześciu lat. To „Dąb Niepodległości posadzony dla uczczenia 100. rocznicy odzyskania niepodległości 1918–1920, potomek dębu Bartka”. Przysiółek Monasterz, w którym mieszka kilkanaście osób, istnieje wprawdzie do dziś, tyle że 1,5 km w dół od wzgórza; to pozostałość po PGR-ze. Dziś działa tu tartak, gospodarstwa wyglądają na zadbane. Na przystanku rozkład jazdy: Horyniec-Zdrój 6.25, 7.10; Radruż 6.50. Kursuje w dni nauki szkolnej. I vlepki: „Podkarpackie punki na wakacjach. Jaki pyszny, tani gofr!”.
Gdyby nie prowokacje z czasów zaostrzenia polsko-ukraińskich sporów historycznych w latach 2015–2016, mój artykuł mógłby się zakończyć tanim i smacznym gofrem dla punków. Ale nie może – tablica z uzgodnionym napisem, która miała „pozytywnie załatwić sprawę”, została uszkodzona w czerwcu 2015 r., podobnie jak wiele innych miejsc pamięci po obu stronach granicy w tamtym czasie – policja nie wykryła sprawców. Inne akty wandalizmu miały dość konkretnie sprecyzowanych autorów, choć też nikogo nie udało się za nie ukarać. W październiku 2016 r. dwóch mężczyzn zniszczyło pomnik UPA na cmentarzu w Werchracie, 5 km od Monasterza. Film ze zdarzenia z logo Obozu Wielkiej Polski trafił na rosyjskie portale. Ludzie OWP otrzymywali z Rosji pieniądze za ataki na ukraińskie pomniki, o czym wiemy z przejętej przez hakerów skrzynki mailowej białoruskiego aktywisty Alaksandra Usouskiego. Nagranie z Werchraty promował działacz OWP Dawid Hudziec, piszący dla rosyjskiego, propagandowego, stworzonego na potrzeby wojny o Donbas serwisu Novorossia.today.
Niszczone miejsca pamięci stały się tematem rozmów na najwyższym szczeblu. Ukraińcy, którzy w odwecie za rozebrany przez władze lokalne pomnik w Hruszowicach zablokowali ekshumacje i poszukiwania na swoim terenie, potraktowali Monasterz jako papierek lakmusowy dobrej woli Warszawy. – Można powiedzieć, że pomnik ten został zalegalizowany. Pozwolenie na wykonanie robót wydane zostało przez wojewodę podkarpackiego na podstawie pozytywnych decyzji podkarpackiego wojewódzkiego konserwatora zabytków, nadleśnictwa Lubaczów i wójta gminy Horyniec – mówił w 2019 r. wiceminister Sellin. – Treść nowej inskrypcji na tym pomniku, z uwagi na wzbudzającą zastrzeżenia ideologiczną wymowę, była konsultowana z przedstawicielami strony ukraińskiej – dodawał.
– Jestem gotów odblokować otrzymywanie zezwoleń na prace poszukiwawcze na Ukrainie, a strona polska uporządkuje ukraińskie miejsca pamięci w Polsce – mówił w 2019 r. prezydent Wołodymyr Zełenski w trakcie zapoznawczej wizyty w Warszawie. – Wszystkie legalne miejsca pochówku UPA będą pod ochroną (…). To jest dla nas oczywiste, bo obowiązuje nas ustawa o ochronie cmentarzy i miejsc pochówku – dodawał w rozmowie z DGP Krzysztof Szczerski, wówczas szef Kancelarii Prezydenta. Ale odbudowa się przeciągała, a nieznani sprawcy nie próżnowali i w styczniu 2020 r. rozbili resztki tablicy. Wojewoda podkarpacka, na podstawie podkładki w postaci negatywnej opinii IPN, postawiła zaś weto wobec wpisania Monasterza do ewidencji grobów i cmentarzy wojennych, co ostatecznie przerzuciłoby na państwo obowiązek dbania o ich stan.
– IPN w kwestii tablicy nie ma kompetencji. To właściwość wojewody. Instytut, a konkretnie Biuro Upamiętniania Walk i Męczeństwa, tylko opiniuje treść, o ile wpłynie wniosek – wskazuje rzecznik IPN Rafał Leśkiewicz. Ostatecznie tablica została wymieniona przez Fundację Wolność i Demokracja, założoną przez Michała Dworczyka, w latach 2017–2022 szefa kancelarii premiera. Nowy napis umieszczono w przededniu wizyty prezydenta Andrzeja Dudy na Ukrainie w październiku 2020 r. Ale jego treść odbiega od pierwotnej. Brakuje nazwisk. – Według naszych ustaleń wysoce prawdopodobne jest, że grób nie znajduje się w miejscu upamiętnienia, lecz w innym miejscu na wzgórzu. Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN było przygotowane do przeprowadzenia prac poszukiwawczych w 2020 r., jednak nie otrzymaliśmy ostatecznego stanowiska strony ukraińskiej co do ich przeprowadzenia – tłumaczy Leśkiewicz.
– Strona ukraińska nigdy nie była zainteresowana pracami poszukiwawczymi i ekshumacyjnymi w Monasterzu, aby możliwe było potwierdzenie istnienia mogiły w miejscu upamiętnienia, określenie rzeczywistej liczby szczątków i ich nazwisk. Szczegółowe badania historyczne w kwestii ustalenia liczby ofiar i ich nazwisk prowadził rzeszowski oddział IPN i pion poszukiwań – dodaje rzecznik. Ukraińcy odbijają piłeczkę i tłumaczą, że takie podejście otworzy puszkę Pandory. Wiele innych miejsc pamięci w obu krajach niekoniecznie stoi w miejscach pochówku. Trudno też zagwarantować, że spisy nazwisk umieszczonych na grobach są kompletne. Masowe mogiły bywały kopane nocą przez miejscowych w warunkach polowania bezpieki na narodowe podziemie. Takie okoliczności nie sprzyjały precyzji. – IPN wykazuje się szczególnym pedantyzmem. Jeśli jakieś upamiętnienie stoi choćby parę metrów od realnego miejsca spoczynku, według instytutu nie pozwala mówić o pomniku nagrobnym – mówi jeden z polskich dyplomatów.
„Pominięto listę nazwisk, bowiem budzi ona poważne zastrzeżenia strony polskiej i wymaga weryfikacji” – pisał rzecznik IPN. – Tablice z nazwiskami nie były elementem pierwotnego założenia. Nie wiadomo do końca, kto i kiedy je dodał – przekonywał DGP Bartosz Cichocki, ambasador w Kijowie w latach 2019–2023. Pytanie, co uznać za „pierwotne założenie”, skoro w 1998 r. ROPWiM i ZUwP ustaliły, że nazwiska mają się tam znaleźć. „Jeśli obie strony zaczną się domagać powtórnej czy dodatkowej weryfikacji wszystkich istniejących miejsc pochówku Polaków na terytorium Ukrainy i Ukraińców na terytorium Polski, na których stoją upamiętniające ich tablice, by zidentyfikować pochowanych tam ludzi, postawi to pod znakiem zapytania 30 lat współpracy naszych krajów w sferze zachowania miejsc pamięci” – przekonuje w pisemnej odpowiedzi na pytania DGP Anton Drobowycz, dyrektor UINP.
„Dla Ukrainy odnowienie tablicy na górze Monasterz w pierwotnej wersji, czyli powrót imion pochowanych w tej zbiorowej mogile w takiej formule, jaka istniała przed zniszczeniem tablicy pamiątkowej przez wandali, będzie oznaką tego, że Polska jest gotowa do wykonania zobowiązań i zakończenia naruszania dwustronnych uzgodnień. Przypomnę, że to przedstawiciele polskiej dyplomacji nazywali odbudowę tego legalnego miejsca pochówku mianem «face saving case» (sprawą pozwalającą zachować twarz – red.)” – pisze Drobowycz. I dodaje, że to „bardzo wyraźna przeszkoda do normalizacji stosunków w sferze odnowy i zachowania miejsc pamięci”. – Polska nie wypełniła zobowiązań w sprawie Monasterza, więc Ukraina nie zgadza się na dalsze poszukiwania. Gdy umowa zostanie zrealizowana, UINP udzieli maksymalnej pomocy, aby IPN uzyskał niezbędne pozwolenia na badanie potencjalnych polskich miejsc pochówku – mówił dyrektor w 2020 r. w rozmowie z agencją Ukrinform.
– To pretekst pozwalający Ukraińcom blokować ekshumacje, które mogą uderzyć w mit UPA jako głównej siły państwotwórczej – komentuje jeden z polskich dyplomatów. Były szef MSZ Jacek Czaputowicz zaproponował więc we wrześniu 2024 r. test na intencje. „Spotyka się opinię, że Kijów nigdy nie zgodzi się na ekshumację Polaków, ponieważ zagrażałoby to nacjonalistycznej ideologii UPA. Czy nie nadszedł czas, by odtworzyć pomnik w Monasterzu w pierwotnym kształcie i powiedzieć «sprawdzam»?” – pisał w „Rzeczpospolitej”. Ukraińscy adwersarze przypomnieli mu, że jako członek rządu Mateusza Morawieckiego też nie pomógł w osiągnięciu przełomu. – Sprawa tablicy na Monasterzu nie jest przyczyną problemów z zezwoleniami. Ukraińskie władze wydały zgodę na prace poszukiwawcze w Puźnikach (w listopadzie 2022 r. uzyskała ją Wolność i Demokracja – red.) jako krok na drodze do odbudowy zaufania. Polacy uznali, że nazwisk na tablicy nie przywrócą, choć miał to być kolejny krok na tej drodze. Zamiast budować zaufanie, pogłębiono nieufność – przekonywał Zinczenko we wrześniowej rozmowie z DGP.
Trzy kamery na baterie
Tyle dobrego, że naprzeciwko monasterskiego grobu wiszą dziś na drzewie trzy kamery zasilane baterią słoneczną. Może uda się zapobiec recydywie albo przynajmniej wykryć sprawców kolejnych aktów wandalizmu. Nasi urzędnicy wiedzą, że mogliśmy zachować się inaczej. Redakcyjny kolega Zbigniew Parafianowicz cytuje w książce „Polska na wojnie” dyplomatę opisującego rozmowy prowadzone przez rząd w 2023 r., w przededniu 80. rocznicy krwawej niedzieli, która była kulminacyjną fazą ludobójstwa na Wołyniu. „Tablica była częścią kompromisu historycznego z Kijowem. (…) Tymczasem nie zgodziły się na nią władze lokalne. Na tablicy nie ma tego, na co rząd Morawieckiego umawiał się z Ukraińcami. Trzeba przyznać szczerze, że my ich trochę w konia zrobiliśmy” – czytamy. „Od małych rzeczy się zaczyna. Może nie należało się z nimi umawiać w sytuacji, gdy nie mieliśmy pewności, że Rzeszów się zgodzi na tablice?” – pytał retorycznie dyplomata. Prawda jest też taka, że antyukraiński resentyment na Podkarpaciu jest silniejszy niż w Warszawie. – Przy tej temperaturze relacji tablica z nazwiskami przetrwałaby parę dni. Część ofiar była naprawdę hardcorowymi upowcami – przekonuje jeden z polskich rozmówców.
Na wzgórzu leżą polegli w bitwie z NKWD pod sąsiednimi osadami Gruszka i Mrzygłody, która miała miejsce nad ranem 3 marca 1945 r. Formalnie te ziemie należały do Polski, ale po przejściu frontu sowiecka bezpieka czyściła je z podziemia, tak polskiego, jak i ukraińskiego. W trakcie bitwy enkawudziści wybili do nogi dwa z czterech plutonów (czot) kompanii (sotni) „Mesnyky-2” (Mściciele 2). Dowodził nimi Iwan Szpontak „Zalizniak”, ale w tej bitwie nie uczestniczył, bo razem z dowódcą UPA na ziemiach polskich Myrosławem Onyszkewyczem „Orestem” stacjonował po drugiej stronie obecnej szosy do Woli Wielkiej. – „Zalizniak” nie mógł rzucić na pomoc innej części swoich sił, bo one ochraniały kierownictwo polityczne, m.in. „Oresta” i mnie, a znajdowaliśmy się niedaleko od tego boju – wspominał po latach Jewhen Sztendera „Prirwa”, wysoko postawiony przedstawiciel UPA, w rozmowie z Bohdanem Hukiem dla książki „UPA i WiN w walce z totalitaryzmem 1945–1947”. Sztendera przyjechał w te okolice z instrukcjami od dowódców, które nakazywały szukanie lokalnego porozumienia z polskim podziemiem w imię wspólnej walki z komunistami.
Partyzanci zostali zaskoczeni, najpewniej zdradził ich miejscowy komunista. 4 marca, dobę po bitwie, mieszkańcy Mrzygłodów pochowali poległych w dwóch grobach. W kwietniu 1946 r. szczątki ofiar spoczęły przy cerkwi na terenie dawnego klasztoru. W pogrzebie uczestniczyli Dymitr Bogusz i delegacja partyzantów „Zalizniaka”. Gdy Bogusz odwiedził to miejsce w latach 60., nie zastał już kurhanu ani krzyża. Po upadku PRL, w latach 1992–1993, historyk Eugeniusz Misiło odnalazł w ówczesnym Archiwum Urzędu Ochrony Państwa sporządzoną na polecenie „Oresta” listę poległych partyzantów upowskiego okręgu „Sian”. Bezpieka natrafiła na te materiały w 1948 r., ukryte pod stodołą na terenie grekokatolickiej parafii w Dyniskach na Lubelszczyźnie. Wykorzystano je w procesie Onyszkewycza, skazanego na karę śmierci, rozstrzelanego w warszawskim areszcie i pochowanego w nieznanym jak dotąd miejscu.
Powstałą na polecenie dowódcy księgę pamiątkową wywodzący się z mniejszości ukraińskiej Misiło opublikował w książce „Powstanśki mohyły” (Groby powstańcze). Składają się na nią biogramy kilkuset zabitych partyzantów, sprawozdania UPA i listy, które autor otrzymał od świadków. Wspomina cytowana przez niego Maria Duber z Olsztyna: „Nastała długa i ostra zima. (…) Sotnie kwaterowały we wsiach. Jedna z nich zatrzymała się we Mrzygłodach”. Na 6 stycznia 1945 r. przygotowano jasełka, które opisano w kronice „Mesnyków-2”, przytoczonej z kolei w książce „Bastion i Baturyn. UPA ta pidpilla w Jarosławszczyni, Lubacziwszczyni ta Tomasziwszczyni” (Bastion i Baturyn. UPA i podziemie na ziemiach jarosławskiej, lubaczowskiej i tomaszowskiej). „Były anioły, pastuszkowie, czorty wielkie i małe, Herod, carowie, Hitler, Stalin i Churchill (…). Wieczerza była gdzieś o godz. 10, bo czekaliśmy na kutię i gołąbki zamówione we wsi. W chatach paliły się świeczki. Kolędnicy kolędowali. Wszystko wyglądało prosto, ale i wesoło” – czytamy.
3 marca przestało być wesoło. Maria Duber: „Dniało, kiedy przez okno zobaczyliśmy, jak Moskale otwierają bramę i przez podwórze biegną w górę, w stronę Mrzygłodów (…) Nie było mowy, by powiadomić naszych. Po jakichś 20 min usłyszeliśmy wystrzały, huk granatów, krzyki. (…) Trwało to niedługo, może godzinę, może krócej. Po wsi przeszły wieści, że Moskale się wycofali. Pobiegliśmy zobaczyć, co się stało. Na otwartym polu, może 100 m od wsi, leżało do 40 powstańców. Częściowo zasypał ich już śnieg”.
Raport operacyjny odcinka taktycznego „Bastion”, który Misiło znalazł w Archiwum UOP, meldował: „Straty własne: 62 zabitych, 3 rannych, 1 pojmany (zabitych zebrano po kilku dniach), 2 karabiny, 53 strzelby, 7 automatów, 10,7 tys. sztuk nabojów do strzelb. Straty wroga: 120 zabitych, ok. 150 rannych”. Na podstawie tego raportu Ukraińcy trzymają się liczby 62 ofiar. Kronika „Mesnyków-2” wspomina jednak o 44 ciałach, co zgadza się z szacunkiem Marii Duber. Upowskie kroniki twierdzą też, że Polacy 5 marca w odwecie podpalili wieś Monasterz i kilkadziesiąt domostw w innych okolicznych wsiach. Wówczas mieli zginąć inni pochowani na wzgórzu.
Spirala zbrodni
Bitwa pod Mrzygłodami i Gruszką nie należy do najczęściej wspominanych elementów ukraińskiej martyrologii, ale na miejscowych musiała zrobić wrażenie, skoro na cześć poległych śpiewano pieśni. „I byłyś zawziato wony dwi hodyny, / I wyjszły u lis za seło, / Tam wpały za wolu i sławu Wkrajiny / Jich sorok todi polahło” (I bili się zawzięcie dwie godziny, i wyszli w las za wsią, tam padli za wolność i chwałę Ukrainy, 40 z nich wtedy poległo). Tyle, jeśli chodzi o białą legendę, bo oddziały „Zalizniaka” nie były niewinne. Wskazuje na to geneza powstania oddziału „Mesnyków”. Szpontak był wcześniej zastępcą komendanta kolaboracyjnej policji w Rawie Ruskiej. W marcu 1944 r. zdezerterował z grupą 30 kolegów – większość wstąpiła do nowo powstałej kompanii. Zaciągali się do niej także inni dezerterzy oraz młodzież z niedalekich wsi. „Od kwietnia do drugiej połowy lipca 1944 r. działalność sotni «Zalizniaka» sprowadzała się głównie do ataków na okoliczną ludność polską, starć z partyzantką sowiecką oraz niewiele znaczących potyczek z Niemcami” – pisze Mariusz Zajączkowski w książce „Ukraińskie podziemie na Lubelszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej 1939–1944”. Ich pierwszą akcją był atak na Rudkę w kwietniu 1944 r. Wymordowali 58–65 mieszkańców i spalili wieś.
W lipcu 1944 r. przez Roztocze przeszedł front. „Mesnyky” się rozrastali, powstawały kolejne kompanie, rozróżniane tylko numerami porządkowymi. Szpontak dowodził już batalionem (kureniem). W nocy z 27 na 28 marca 1945 r., trzy tygodnie po bitwie pod Mrzygłodami, przeprowadził akcję uderzenia na 18 posterunków milicji w powiecie lubaczowskim. Jednocześnie spalił cztery polskie wsie. Polskie podziemie prowadziło akcje odwetowe, w których także ginęli ukraińscy cywile, nierzadko w porównywalnie brutalny sposób. Oficer AK Stanisław Książek, cytowany przez Grzegorza Motykę w książce „Od rzezi wołyńskiej do akcji «Wisła»”, opisywał tereny między Tomaszowem Lubelskim a Hrubieszowem jako „spaloną ziemię, kilometry całe”.
UPA, naciskana przez NKWD i UB, znalazła się w defensywie. Liczba akcji malała, niektórzy upowcy wycofali się na radziecką stronę nowej granicy, inni chowali się po lasach i wsiach. Presja zmotywowała polskie i ukraińskie podziemie do rozmów o lokalnym rozejmie, do którego miał namawiać swoich Sztendera. Rokowania prowadzono od kwietnia 1945 r. – Sztendera wspominał, że do pierwszego kontaktu miało dojść już w okolicach „naszego Bożego Narodzenia”, czyli w styczniu, a więc jeszcze przed bitwą pod Mrzygłodami, ale przeszkodziło w tym NKWD. Zawieszenie broni zawarto 21 maja w przysiółku Żar, 20 km od Monasterza. Lokalni dowódcy UPA oraz poakowskiej Wolności i Niezawisłości uzgodnili wspólne akcje wymierzone w nowe porządki i zaprzestanie ataków na cywilów. Najbardziej spektakularny był atak na Hrubieszów 27 maja, podczas którego zajęto budynki UB, PPR i milicji, uwalniając 20 więźniów.
Szpontak rozejmu nie chciał. – Przypominam sobie słowa „Zalizniaka”: „Polak jest dobry, gdy się go upiecze na rożnie i zje z czosnkiem” – mówił Sztendera Hukowi. Po polskiej stronie niechętne zawieszeniu broni były Narodowe Siły Zbrojne, które 6 czerwca spacyfikowały Wierzchowiny w powiecie krasnostawskim, zabijając ok. 195 Ukraińców. Wysiedlenia i poprawiające się rozeznanie w terenie komunistów podkopywało możliwości operacyjne partyzantów. Wiosną 1947 r. „Zalizniak” przeprowadził na rozkaz dowódców demobilizację. Sam Szpontak wrócił do rodzinnej miejscowości Veľké Kapušany w Czechosłowacji. Tam ukrywał się przez dekadę, a po wpadce czechosłowackie władze wydały go Polakom. W 1961 r. sąd w Przemyślu skazał go na śmierć. Karę potem złagodzono. „Zalizniak” wyszedł na wolność tuż przed stanem wojennym, wrócił na Słowację, gdzie zmarł w 1989 r. Jego imię nosi dziś ulica w Użhorodzie na ukraińskim Zakarpaciu.
Straszny jego gniew
Spirala uprzedzeń, niespełnione obietnice. Poczucie krzywdy i przekonanie, że druga strona tylko czeka, by oszukać. Walka na kwity sprzed lat, w której faworyzowani są Ukraińcy. Po likwidacji ROPWiM duża część jej archiwum trafiła w miejsce nieznane osobom, które dzisiaj prowadzą rozmowy z Kijowem, więc czasem sami nie wiemy, co dokładnie komu obiecaliśmy; to najlepszy symbol legendarnej polskiej pamięci instytucjonalnej.
Wektor zarzutów stawianych przez Kijów i Warszawę ma ten sam kierunek, tylko zwrot je różni. Teoretycznie wszyscy się zgadzają, że ofiarom należy się pochówek, niezależnie od tego, ilu grzechów się dopuścili. W praktyce dochodzi do żenujących sporów o to, ilu poległych faktycznie leży pod wyrosłymi w latach 90. ludowymi upamiętnieniami, a ilu paręnaście metrów dalej. Te same ciała potrafią być podczas ekshumacji rozpoznawane jako partyzanci UPA (przez Ukraińców) i osoby niemające z nimi nic wspólnego (przez Polaków). Jak rozwiązać ten węzeł gordyjski, nie wie nikt, z kim rozmawiałem. Nikt też nie ukrywa zmęczenia sporami, torpedującymi dobre doświadczenia polsko-ukraińskich relacji z pierwszych miesięcy rosyjskiej inwazji. KSU śpiewało: „San jest taki płytki, gdzie Beniowej brzeg / Dzieli ludzi, dzieli myśli, straszny jego gniew”. ©Ⓟ
Niedotrzymane obietnice
Ukraińska blokada poszukiwań i ekshumacji ciał polskich ofiar XX-wiecznych kataklizmów dziejowych, w tym zbrodni wołyńskiej, to temat, który najsilniej zatruwa dziś relacje dwustronne. Przeniesienie rozmów o warunkach uchylenia moratorium na szczebel prezydencki siłą rzeczy spowodało, że stały się one bardziej ogólnikowe. To pozostawiło pole do odmiennych interpretacji szczegółów. W dodatku ustalenia prezydentów nie zawsze da się łatwo przełożyć na poziom lokalny. W rezultacie narasta poczucie, że druga strona oszukuje, do czego nie potrzeba nawet złej woli na górze. ©Ⓟ