- Życzę polskim przedsiębiorcom w krajach UE, w tym w Niemczech czy w Polsce, tak dobrze płacących odbiorców jak Ukraińcy. Tamtejszy system bankowy działa bez większych zakłóceń, a przedsiębiorcy mogą korzystać z rządowych dopłat do kredytów - mówi Janusz Władyczak, prezes Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych.
Jak wygląda struktura geograficzna i branżowa transakcji, które KUKE ubezpiecza?
ikona lupy />
Janusz Władyczak, prezes Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Wygląda bardzo podobnie do struktury polskiego eksportu, bo Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych (KUKE) ubezpiecza nie tylko rynki trudne, lecz przede wszystkim handel z partnerami z Unii Europejskiej. Zapobiegliwość naszych eksporterów trzeba pochwalić, bo na rynkach rozwiniętych szkodowość wzrosła już powyżej poziomów notowanych przed pandemią. Szacuje się, że w tym roku w Niemczech zbankrutuje ponad 20 tys. firm, więc pokrycie ochroną transakcji sprzedaży z odroczonym terminem płatności jest konieczne. W sumie ubezpieczamy eksport na prawie 150 rynków, z czego warto wyróżnić: Ukrainę, w której przypadku jesteśmy najaktywniejszą zagraniczną agencją kredytów eksportowych, kraje Zatoki Perskiej z dwukrotnym wzrostem eksportu w przypadku Arabii Saudyjskiej, trzycyfrowe dynamiki wzrostu do Chin i Korei Południowej oraz Turcję.

Jak to możliwe, że Ukraina jest w czołówce?

Wolumen ubezpieczanych transakcji z tym krajem jest wyższy niż przed wojną, co nie wynika jedynie z większej skłonności polskich podmiotów do asekuracji. To efekt dużego popytu, napędzanego chociażby odtwarzaniem niszczonej w wyniku rosyjskich ataków infrastruktury czy codzienną konsumpcją. Po wybuchu wojny jako agencja wsparcia eksportu szybko przywróciliśmy obsługę tego rynku, zakładając, że odbudowa nie zacznie się dopiero po ustaniu działań wojennych, tylko będzie procesem ciągłym, który będzie postępował jeszcze w trakcie wojny. Władze Ukrainy dbają, aby szybko odbudowywać zniszczenia, szczególnie w regionach odległych od frontu, a to wymaga ciągłej dostawy materiałów, urządzeń i innych towarów. Ponadto Ukraińcy starają się w miarę normalnie żyć i funkcjonować. Kolejnym czynnikiem sprzyjającym importowi z Polski jest to, że wielu Ukraińców otworzyło w Polsce firmy i zakłady produkcyjne i z oczywistych powodów wysyła produkcję do Ukrainy.

Wasza wycena ryzyka transakcji w Ukrainie poszła mocno w górę?

Przez pierwsze dwa lata wojny koszty ubezpieczeń kontraktów z Ukrainą wręcz obniżyliśmy, podobnie jak na innych rynkach, które oceniamy jako ryzykowne. To była świadoma decyzja, by pomóc eksporterom szybko zastąpić utracone rynki rosyjski i białoruski. Teraz wróciliśmy już do regularnych cen ubezpieczeń dotyczących Ukrainy. Ryzyko wyceniamy zgodnie z klasyfikacją krajów prowadzoną przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), w której Ukraina znajduje się w ostatnim, siódmym koszyku. Wycena zależy też od szkodowości, ale ten wskaźnik w Ukrainie jest niezwykle niski. Życzę polskim przedsiębiorcom w krajach UE, w tym w Niemczech czy Polsce, tak dobrze płacących odbiorców jak Ukraińcy.

Z czego wynika taki reżim płatniczy u ukraińskich partnerów?

Z naszej praktyki, wbrew powszechnym wyobrażeniom, wynika, że Wschód zawsze poważnie podchodził do zobowiązań biznesowych wobec zagranicznych partnerów i należycie wywiązywał się z umów, być może z obawy, że raz nadszarpnięta reputacja uniemożliwi dalszą współpracę. Najniższy wskaźnik szkodowości wśród klientów KUKE był swego czasu na Białorusi. Ukraina – mimo wojny – pozostaje solidnym płatnikiem. Jej system bankowy działa bez większych zakłóceń, a przedsiębiorcy mogą korzystać z rządowych dopłat do kredytów płynnościowych w ramach programu „5–7–9 proc.”. Dodatkowo płynność ukraińskich firm wspierają wysokie marże.

Czy pandemia zmieniła jakość portfela KUKE lub kierunki ekspansji polskich firm?

Pandemia oraz okres rozregulowania globalnej gospodarki bezpośrednio po niej mocno wpłynęły na polski eksport. Po chwilowym szoku polscy producenci szybciej dostosowali się do zerwanych łańcuchów współpracy w skali świata, często przechwytując kontrahentów od zachodnioeuropejskich rywali, którzy byli mniej elastyczni. Skorzystaliśmy też na zwiększonym globalnie popycie na towary i konieczności odbudowy zapasów przy niepewnych dostawach z fabryki świata, czyli Chin, bo mieliśmy zdywersyfikowaną bazę produkcyjną i przewagę lokalizacyjną. Branże motoryzacyjna, AGD, chemiczna, wyposażenia domów wykorzystały ten boom. Co więcej, ta ekspansja odbywała się przy spadającej szkodowości, poprawiając jakość naszego portfela; programy wsparcia biznesu i zmiany regulacji odnoszących się do upadłości w wielu krajach sprawiły, że liczba niewypłacalnych kontrahentów zagranicznych spadła do nienotowanych wcześniej poziomów. Potem jednak przyszły inflacja i szok energetyczny wywołany rosyjską agresją na Ukrainę, która jednocześnie zamknęła dla nas dochodowe rynki wschodnie. Dodatkowo firmy działają w środowisku wysokich stóp procentowych, rosnących kosztów operacyjnych i dość mocnej waluty.

Trudniejsze otoczenie to powód, przez który dwie trzecie portfela KUKE to ubezpieczenia dotyczące transakcji krajowych, a nie zagranicznych rynków?

Faktycznie, na prawie 140 mld zł ubezpieczonego przez nas w ubiegłym roku obrotu ponad 90 mld zł przypada na transakcje krajowe. Ale w tym roku udział krajowego rynku spadł po I półroczu do ok. 55 proc. za sprawą kilku dużych projektów inwestycyjnych na rynkach azjatyckich i afrykańskich. W ostatnich latach ta proporcja kształtuje się na korzyść krajowych transakcji, co wynika z tego, że KUKE, oprócz klasycznej działalności jako agencja wsparcia eksportu, prowadzi też biznes komercyjny, będąc drugim największym ubezpieczycielem kredytu kupieckiego w Polsce. Przeważający udział krajowych transakcji jest też pochodną tego, że wielu naszych klientów zajmuje się działalnością na zagranicznych rynkach, a KUKE chce też wspierać budowę potencjału produkcyjnego eksporterów. W Polsce jest mało firm dużych, a jeśli już są, to zwykle mają zagranicznych właścicieli. Przeważają firmy średnie i małe, którym trudniej się poruszać w obrocie międzynarodowym, dlatego zależy nam na wzmocnieniu obecnych i potencjalnych eksporterów w kraju.

Dużo sobie obiecywaliśmy po rządowym programie „Go Africa”, polskich przedsiębiorców na tym kontynencie wspierały wizyty prezydentów. Nie ma zainteresowania tym kierunkiem?

Afryka jest u nas widoczna głównie z perspektywy portfela inwestycyjnego. Jeśli chodzi o ubezpieczanie eksportu towarów, to skala jest niewielka i najczęściej dotyczy najlepiej rozwiniętych rynków, od lat będących w kręgu zainteresowań polskiego biznesu, takich jak Maroko, Egipt oraz Południowa Afryka. Polskim firmom trudno sprzedawać w Afryce, bo bariera wejścia jest wysoka. Nawet jeśli pojawiają się tam pojedyncze polskie produkty, są sprzedawane najczęściej przez pośredników z Francji, Belgii czy Holandii. Afryka jest trudnym rynkiem, dodatkowo spenetrowanym przez dostawców z Chin, Indii, Turcji, którzy są znacznie tańsi niż nasi, a jednocześnie jakościowo spełniają oczekiwania tamtejszych konsumentów.

Wspomniany w kontekście Afryki portfel inwestycyjny to nawiązanie do programu „Shop in Poland”?

To narzędzie skuteczne w afrykańskich realiach, choć także w Turcji, na Bliskim Wschodzie czy w Azji Południowo-Wschodniej, które działa w odwróconym schemacie w stosunku do tradycyjnego procesu zabezpieczania transakcji. Jako agencja rządowa rozmawiamy z władzami państw, instytucjami międzynarodowymi, ale też z prywatnymi inwestorami czy wykonawcami, oferując im gwarancję spłaty finansowania, co z punktu widzenia banków kredytujących różne przedsięwzięcia, głównie infrastrukturalne, na długi okres i wysokie kwoty jest kluczowe. Szukamy na miejscu projektu czy inwestycji, które mogłyby zostać zrealizowane przy udziale polskich partnerów. Jeśli po tamtej stronie jest zainteresowanie, to znajdujemy na nie finansowanie, łączymy z potencjalnymi polskimi partnerami, których w naszej bazie jest ponad 500, również takich, którzy nigdy nie zajmowali się eksportem. W zamian za gwarancje wymagamy jednak tego, aby co najmniej 20 proc. wartości zabezpieczenia zostało zakupione w formie towarów lub usług z Polski. W taki sposób program „Shop in Poland” kreuje eksport z Polski.

We wrześniu uruchomili państwo program zabezpieczający ryzyko zielonych inwestycji. To czysto rynkowy instrument czy narzędzie wsparcia transformacji energetycznej jako element polityki rządu?

Wprowadziliśmy ten instrument dla firm, które potrzebują płynności i finansowania, a decydują się na zielone inwestycje lub prowadzą zieloną produkcję. Banki komercyjne, choć chętnie dodają tego typu projekty do portfeli ze względu na politykę ESG, dyktują jednak dość restrykcyjne warunki kredytów. Jeśli Ministerstwo Klimatu i Środowiska wyliczyło, że koszt transformacji do 2030 r. ma wynieść ok. 800 mld zł, to jest jasne, że dostępny w Polsce kapitał tego nie udźwignie i są potrzebne dodatkowe instrumenty wsparcia. Dzięki działaniom KUKE finansowanie zielonych inwestycji jest tańsze, bo ryzyko zostaje przeniesione na Skarb Państwa.

Prawdopodobieństwo złych kredytów w tym segmencie chyba znacznie rośnie.

Program wystartował dopiero we wrześniu, więc oczywiście twardych danych jeszcze brak. Zdajemy sobie sprawę, że ryzyko zielonych kredytów jest wyższe, chociażby ze względu na szybko zmieniające się technologie oraz regulacje unijne i krajowe. Przykładem są panele słoneczne, które przechodzą technologiczną metamorfozę. Instalacje sprzed 10 lat dziś są już mniej wydajne, a zwrot z inwestycji diametralnie niższy. Liczymy się z tym, że odsetek złych kredytów w tym segmencie będzie wyższy, natomiast musimy tworzyć środowisko do bezpiecznego rozwoju polskich firm i to narzędzie również temu ma służyć. Nie znaczy to, że będziemy zabezpieczać wszystkie zielone projekty i zupełnie nie patrzymy na ryzyko.

KUKE udziela też gwarancji finansowych firmom biorącym udział w przetargach zagranicznych. Czy polskie firmy skorzystają na orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości UE, które może wyeliminować z rynku UE firmy tureckie czy chińskie?

Patrząc przez pryzmat wykorzystania naszych gwarancji przez polskie firmy, można powiedzieć, że udział polskich podmiotów w przetargach zagranicznych jest raczej marginalny. Mamy pojedyncze kontrakty w Niemczech, Czechach czy na Lit wie, przeważnie w branży budowlanej. Struktura właścicielska firm działających na naszym rynku, a także jego głębokość przez ostatnie lata oraz ograniczone zasoby kapitałowe firm nie pozwalają bądź nie zachęcają do wychodzenia poza Polskę. Jednocześnie retorsje ze strony krajów pozaunijnych nie powinny być dla polskich firm dotkliwe. Decyzja TSUE może poprawić pozycję naszych firm na rodzimym rynku, co może być szczególnie istotne, gdy się weźmie pod uwagę kolejną perspektywę finansową UE i środki z Krajowego Planu Odbudowy, które napędzą boom inwestycyjny w nadchodzących latach. ©℗

Rozmawiał Nikodem Chinowski