Ubiegłotygodniowe spotkanie w Berlinie, na którym byli: Joe Biden, Olaf Scholz, Keir Starmer i Emmanuel Macron, można by uznać za rekomendowany przez Radosława Sikorskiego format. Problem w tym, że nie obejmował on Ukrainy. No i oczywiście Polski. Późniejsze wydarzenia wskazywały na to, że rozmowy o przyszłości Ukrainy rzeczywiście idą w kierunku oktrojowania rozwiązań, a nie wypracowywania ich z Kijowem.
„Ziemia za rozejm”
Szeroko pojęty Zachód najpierw nie chciał słuchać tego, co Wołodymyr Zełenski określa mianem „planu zwycięstwa”, a teraz jest na kursie do zaaprobowania wariantu „ziemia za rozejm”. Nawet nie planu „ziemia za pokój”, tylko jakiejś bliżej nieokreślonej formy zawieszenia wojny. Dla Ukrainy oznacza to drugi rozbiór (pierwszym były aneksja Krymu i wywołanie separatyzmu na Donbasie, czyli de facto częściowa jego utrata w 2014 r.). Dla wschodniej flanki NATO taki wariant jest niebezpiecznym przyznaniem, że używanie wojny jako narzędzia w polityce przynosi trwałe rezultaty w postaci podważenia suwerenności napadniętego państwa. Kreml jest na ostatniej prostej, by udowodnić, że w drodze wojny można zmieniać granice w Europie.
Zełenski zdaje się antycypować taki bieg wydarzeń. Trzy z pięciu punktów jego planu zwycięstwa są obliczone na przerzucenie na Zachód odpowiedzialności za koncepcję „ziemia za rozejm”.
Pierwszy punkt zakłada przyjęcie Ukrainy do NATO. Jak tymczasem przyznała w rozmowie z Politico Julianne Smith – ambasador USA przy tej organizacji – „na dziś Sojusz nie doszedł do punktu, w którym jest gotowy zaproponować członkostwo lub zaproszenie Ukrainy do Paktu”. Magazyn kreśli linie podziału wewnątrz NATO. Według opublikowanego przez Politico materiału otwarcie przeciw akcesji Ukrainy mają być Stany Zjednoczone i Niemcy, obawiające się konfrontacji z Rosją. W koalicji na nie znajdują się jednak również Hiszpanie, Belgowie, Słoweńcy i, oczywiście, ciepło spoglądający w stronę Kremla, Słowacy i Węgrzy. To z pewnością jednak nie koniec listy sceptyków.
Ukraina otrzymała wsparcie
Drugi punkt to przekazanie Ukrainie rakiet o zasięgu do 300 km i zgoda na używanie ich w głębi Rosji. Przebywający w poniedziałek w Kijowie szef Pentagonu Lloyd Austin wyraźnie zaznaczył, że ostateczna decyzja w tej sprawie nie zapadła.
Trzeci punkt to rozmieszczenie niejądrowego strategicznego pakietu odstraszania na terenie Ukrainy. W podtekście można wyczytać, że chodzi np. o zachodnie wojska pod Lwowem. O czym mówił przed kilkoma miesiącami Emmanuel Macron. Jak wynika z rozmowy Sikorskiego z fałszywym Poroszenką, nikt na Zachodzie tego wariantu nie rozważa. Słowa Macrona były elementem presji informacyjnej na Rosję. Miały one wprowadzić ją w stan niepewności. Ale nie zakładano realizacji tego pomysłu.
Zełenski może sobie pozwolić na szarżę dyplomatyczną – jeśli wie, że jego propozycje niemal w całości mają charakter akademicki. Co do tego nie ma jednak pewności. Trudno określić, na ile ukraiński prezydent jest odklejony od rzeczywistości, a na ile cynicznie używa hiperboli. Wariantem optymistycznym jest założenie, że on i jego ugrupowanie – Sługa Narodu – po prostu przygotowują się do reelekcji i wyborów parlamentarnych, czego rezultatem są spiny dotyczące zwycięstwa i NATO. Wariantem pesymistycznym jest opcja, że prezydent i partia w te spiny po prostu wierzą.
Rzeczywistość jest przy tym radykalnie odmienna. Front jest utrzymywany na styk. Rosjanie naciskają na niego w zasadzie na całej długości – od Kupiańska, przez rejon łymański, Czasiw Jar aż po Kurachowe, Pokrowsk, Orichiw i Chersoń. Widać, że ich celem na Donbasie jest oskrzydlenie Słowiańska, Kramatorska i Konstantynówki. Po wejściu Ukraińców do rosyjskiego obwodu kurskiego Zełenskiemu udało się zdobyć kartę przetargową do rozmów o rozejmie. Ale nie udało się wyciągnąć z Donbasu rosyjskich oddziałów, które miałyby odbijać Sudżę. Efektem jest ciągła rosyjska presja na froncie.
– Kopiemy pozycje i za chwilę oddajemy je Rosjanom. Kopiemy i oddajemy – relacjonuje w rozmowie z DGP jeden z żołnierzy 66 Brygady, który walczył w rejonie Makijiwki i Newskiego. Zarówno on, jak i jego koledzy są pesymistami. Gdy słyszą opinie o planie zwycięstwa, wzruszają ramionami. Podobne relacje można usłyszeć z rejonu Czasiw Jaru. – Ruscy są nie tylko w dzielnicy Kanał. Wbijają się klinem do centrum miasta. Zajmują pozycje w zabudowaniach. W zasadzie szturmują non stop – relacjonuje operator dronów na tym odcinku frontu. Pobliska Konstantynówka jest niemal całkowicie zrujnowana. W całości ostała się za to stacja benzynowa, na której żołnierze się myją i kupują jedzenie. Jak przekonuje jeden z wojskowych, właściciel najpewniej płaci Rosjanom haracz, aby akurat ten punkt nie był ostrzeliwany.
Wojsko ukraińskie nie ma nic przeciwko takiemu rozwiązaniu. W sumie w rezultacie tego zgniłego kompromisu mają gdzie się umyć i zjeść coś innego niż zimną makrelę z puszki pomieszaną z kaszą. – Nie jest to nawet złe. Ale gdybyś żarł to przez kilka miesięcy, nie mógłbyś na te puszki patrzeć – mówi jeden z wojskowych.
Na południe od Konstantynówki swoje pozycje ma oddział kolejnego mojego rozmówcy. On również potwierdza wersję o pękającym froncie. – Teoretycznie jesteśmy oddziałem szturmowym. Ale tylko się bronimy. I nie jest tak, że cztery dni na pozycjach i dwa wolnego. Teraz siedzimy w okopach ciągiem i przez dwa tygodnie – relacjonuje. Jego słowa są dowodem na to, że mimo mobilizacji Ukraina ma problem z pozyskiwaniem rekrutów. Wielu wcielonych do sił zbrojnych to mężczyźni w wieku 40 i 50 lat. Są zazwyczaj słabo wyszkoleni, a ich przeżywalność na froncie jest bardzo niska. Sami wojskowi nie wiedzą, czy więcej jest z nich pożytku, czy kłopotu.
W czasie spotkań na Donbasie pytam o to, czy i jak są umocnione punkty za miejscowościami, na które teraz naciskają Rosjanie, a których bronią Ukraińcy. Przekonują, że sytuacja jest taka sama jak pod Awdijiwką. Jej zdobycie na początku roku umożliwiło Rosjanom relatywnie szybki marsz w kierunku Myrnohradu i Pokrowska, które znajdują się tuż przy granicy obwodów donieckiego i dniepropietrowskiego. Za Awdijiwką nie było umocnień. Za miejscowościami, których bronią moi rozmówcy, również nie ma. Charków obwarowano od wschodu systemem okopów po tym, jak Rosjanie z zaskoczenia wtargnęli do nieodległego Wowczańska i podeszli pod Łypci, które są praktycznie na charkowskich przedmieściach. Na więcej nie wystarczyło entuzjazmu.
Relacje żołnierzy można zderzyć z urzędowym optymizmem polityków w Kijowie. Deputowany Sługi Narodów Mykoła Stefanczuk, brat przewodniczącego Werchownej Rady Rusłana Stefanczuka, przekonywał, że lada chwila zostaną odbite tereny okupowane przez Rosjan, łącznie z Krymem, a w przyszłym roku zostaną przeprowadzone wybory.
Gdy prowadziliśmy tę rozmowę, pogłębiało się oskrzydlenie Sełydowego, które jest bramą do Pokrowska. Najeźdźca przecinał również linię kolejową łączącą to miasto z Kurachowem, wskutek czego dojazd do niego pozostał tylko od zachodu. Załamała się również obrona na zachód od kanału Doniec-Donbas, co pozwoliło Rosjanom na podejście pod Czasiw Jar od południa. Szykowali się oni również do oskrzydlenia Kupiańska. Od 15 do 22 października użyli rekordowej liczby shahedów, bo aż 650. Do tej pory normą była liczba o połowę mniejsza.
Wzrasta dezercja na Ukrainie
Równocześnie ukraińska prokuratura podała, że od stycznia do września zanotowano czterokrotny wzrost liczby dezercji w porównaniu z analogicznym okresem 2023 r. (w sumie od początku wojny w lutym 2022 r. według danych prokuratury zdezerterowało 30 tys. żołnierzy). Obecnie wojsko nawet nie ściga tych, którzy samowolnie oddalają się z oddziałów. – Jeśli taki żołnierz nie wpadnie na blokpoście na Donbasie, w zasadzie jest wolny – relacjonuje jeden z rozmówców DGP służący pod Czasiw Jarem.
Kilka dni przed naszą rozmową miał miejsce głośny protest żołnierzy 123 Brygady Obrony Terytorialnej. To ta sama, która odmówiła pomocy obrońcom Wuhłedaru i której żołnierze zdezerterowali. Niemal setka wojskowych manifestowała w Wozniesieńku w obwodzie Mikołajewskim, by zwrócić uwagę „na niewystarczające przeszkolenie i brak broni do udziału w działaniach wojennych w kierunku donieckim”. Co zresztą do pewnego stopnia jest prawdą.
Ukraińcy przez cały czas wyprowadzają uderzenia w głębi Rosji za pomocą dronów własnej produkcji. Trwale utrzymują również pozycje w obwodzie kurskim. To jednak za mało, aby zakładać, że doprowadzi do przełomu.
Słów Wołodymyra Zełenskiego o planie zwycięstwa nie sposób traktować poważnie. I nie traktują ich poważnie sojusznicy z USA, Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, o czym po wizycie prezydenta Ukrainy w Stanach Zjednoczonych informowała amerykańska prasa. Zełenski relacje mediów uznał jednak za kłamstwo i się obraził. Przed obradami rozbiorowej czwórki w Berlinie, zamiast urealistycznić plan, jeszcze bardziej podbił stawkę. Ale na to spotkanie już nie został zaproszony. ©Ⓟ