Inaczej niż dzisiejsze media prasa konspiracyjna nie dążyła do tego, aby podać wiadomości jak najszybciej. Wtedy wartością nadrzędną było bezpieczeństwo. Teksty miały wychowywać społeczeństwo, ale przede wszystkim nie wywoływać zagrożenia. Dlatego też o tym, co wydarzyło się na warszawskim Mokotowie 17 maja 1944 r., redakcja „Polsce służ” napisała dopiero miesiąc później. Opublikowany wówczas artykuł Tadeusza Wiwatowskiego „Olszyny” rozpoczynał się obrazowo, ale też pompatycznie: „Wstał deszczowy mglisty poranek warszawski. Piętnastka ppor. Z. rusza na «robotę». Ostrożnie, rozważnie, bo wróg tysiąckrotny, przebiegły i silny. Doszli na miejsce (…)”. W finale opowieści „pada kilku wrogów, ale i pada jasna głowa podporucznika na bruk Warszawy, a obok towarzysz – inni ocaleli”. Żeby nadać całości mocniejszą wymowę, na koniec autor dodał: „Nie wzniesie się nad Wami sztandar ani nie zabrzmi hymn. W oszalałych sercach matek ból, w sercu Ojczyzny – ból i duma. Cześć Wam stokrotnie, bohaterowie pierwszej linii”.
Ale to nie była całość opublikowanego materiału. W pierwszych akapitach Wiwatowski pisał o bitwie pod Monte Cassino. „Rozsłoneczniło się wiosenne niebo Italii nad wzgórzami Cassino. Po silnym przygotowaniu artyleryjskim ruszają polskie oddziały na największy odcinek frontu Monte Cassino. Prowadzi ich ta sama myśl, co pod Samosierrą: myśl oswobodzenia i chwały Ojczyzny – Doszli (…). Wielu ich padło, lecz nad zwycięzcami i poległymi wzniósł się ukochany sztandar – zabrzmiał hymn: «Jeszcze nie zginęła». Cześć Wam, Bohaterowie”.
Różnice między obiema częściami są wyraźne. Każde zdanie ma swoje przeciwieństwo w drugim tekście, bo odmienna była sytuacja polskiego żołnierza tu i tam. Jedno łączy te dwa fragmenty. „Olszyna” w obu pisał o bliskich sobie osobach. W Warszawie był to „ppor. Z.”, czyli Zdzisław Zajdler. Pod Monte Cassino – Kazimierz Wiwatowski, brat autora, z którym ten nie widział się od lata 1939 r. Pisząc o bitwie, Tadeusz nie wiedział, że Kazimierz brał w niej udział.
Niepewność
Odtworzenie wojennych, ale i tych wcześniejszych losów braci Wiwatowskich przypomina układanie puzzli, w których dawno już pogubiło się wiele elementów, a w dodatku nie znamy całego obrazka.
Starszy był Kazimierz. Urodził się 17 października 1913 r. w Warszawie. Tadeusz 26 listopada albo 9 grudnia (w zależności od tego, czy zastosujemy kalendarz juliański, czy gregoriański) 1914 r. w Mińsku Litewskim, czyli obecnej stolicy Białorusi. Jako trzeci urodził się Leszek. O nim jednak ani przed wojną, ani w trakcie wojny nie ma żadnych wiadomości. Szczątkowe fakty odnajdujemy dopiero po 1945 r.
Więcej wiadomo o ich rodzicach. Józef Wiwatowski był oficerem armii carskiej. Brał udział m.in. w wojnie rosyjsko-japońskiej, podczas której został ranny w bitwie pod Liaoyangiem. Później pełnił służbę na Krymie i w Warszawie, gdzie w 1910 r. trafił na ławę oskarżonych w procesie o korupcję. Spośród 31 wojskowych, których podejrzewano o liczne wykroczenia, na grzywny skazano zaledwie sześciu – w tym Józefa. Przez kolejne lata prowadził on na warszawskiej Woli firmę produkującą m.in. pudełka.
W 1913 r. ożenił się z Adelą Kirchner, warszawską nauczycielką. Gdy rok później wybuchła wojna, wyjechali wraz z maleńkim Kazimierzem na wschód. Nie wiadomo, co się z nimi wówczas działo. Do Warszawy wrócili w piątkę, już po rewolucji październikowej. Niedługo byli razem. Jesienią 1920 r. Józef zmarł. Adela została z trzema synami. Wyszła po raz drugi za mąż, zmieniła nazwisko na Lauter, po raz czwarty zaszła w ciążę. W 1931 r. zmarła przy porodzie. Nie wiadomo, co się stało z dzieckiem.
Najstarszy z trzech synów z pierwszego małżeństwa dopiero dwa tygodnie po śmierci matki skończył 18 lat. Opiekę nad Kazimierzem, Tadeuszem i Leszkiem przejął ojczym, ale nie bardzo się do niej przykładał. Ich głównym źródłem utrzymania był prawdopodobnie wynajem pokoi w należącym do nich niewielkim domu przy ul. Wroniej. Domu wybudowanym za pieniądze zarobione przez Józefa na sprzedaży pudełek, ale pewnie również za „prezenty”, za których przyjmowanie trafił na ławę oskarżonych.
Żaden z chłopców nie porzucił nauki. Kazimierz ukończył Gimnazjum im. Stanisława Staszica, a po nim Szkołę Zgromadzenia Kupców Warszawy. Po niej rozpoczął pracę w księgarni – chciał w ten sposób wspomóc młodszych braci. Jednocześnie rozwijał swoje literackie zainteresowania, które już niebawem zaowocują mało dzisiaj znanym, ale cennym historycznie zbiorem różnych gatunkowo utworów.
Tadeusz po ukończeniu Gimnazjum im. Józefa Sowińskiego poszedł na studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny zdał egzamin magisterski. Już wcześniej podejmował próby literackie. Napisał kilka opowiadań, parę dramatów, stworzył słuchowisko radiowe na podstawie „Nad Niemnem”. Jak pisał jego przyjaciel, historyk literatury Tadeusz Mikulski, po wojnie profesor na Uniwersytecie Wrocławskim, „wszystkie te próby i pomysły sam autor osądzał surowo, skoro odchodził od twórczości na rzecz studiów literackich”. Pisał o Stanisławie Wyspiańskim i Stanisławie Przybyszewskim, wziął udział w jednej z najgłośniejszych międzywojennych dyskusji filologicznych, która toczyła się wokół „Wstępu do badań literackich” Manfreda Kridla. Najwięcej uwagi poświęcał jednak Elizie Orzeszkowej. „Obszerniejsze studium w tym przedmiocie – opowiadał Mikulski – pod tytułem, jeśli się nie mylimy, «Blaski i cienie powieści Orzeszkowej», miał drukować w numerze wrześniowym z roku 1939 «Przegląd Współczesny». Ale już nie wydrukował. Przyszła wojna”.
Rozdzieleni
Tadeusz wyjechał z Warszawy już w sierpniu. Jako absolwent Mazowieckiej Szkoły Podchorążych Rezerwy w Zambrowie trafił do 4 Dywizjonu Artylerii Ciężkiej, w którym został dowódcą plutonu zwiadu. Rankiem 1 września dywizjon znajdował się w rejonie wsi Konojady i Góraliki, 40 km na południowy wschód od Grudziądza. Było ciepło, cicho, żołnierzy otaczały pola, lasy i jeziora – Sosno, Mieliwo, Ciche, Głowińskie, Łąkorz. Zajęli pozycje, wyznaczyli punkty obserwacyjne, dostali rozkazy: bronić przejść między jeziorami oraz wspierać uderzenia własnych oddziałów.
Wytrwali trzy dni, po czym rozpoczęli odwrót. Przez piaszczyste drogi zapchane wojskiem i uciekającymi cywilami podążali w stronę Warszawy. Minęli Golub, Toruń, z którego wyruszyli na wojnę, Kutno. Oddział topniał. Rosła liczba zabitych, rannych i zaginionych. Jednostka się rozpadła. Jedno z ostatnich starć stoczyła 18 września. Po nim część żołnierzy zdecydowała się na dalszy marsz w stronę stolicy. Reszta, nie widząc sensu przedłużania walki, poddała się, niszcząc wcześniej działa, aby nie dostały się w ręce wroga.
Tego samego dnia we wsi Biała niedaleko Tarnopola Kazimierz, który służył wtedy w „eskorcie wozów kancelaryjnych Oddziału Ochrony Naczelnego Dowództwa”, jak podawał kilka lat później w kwestionariuszu „byłego jeńca wojennego w ZSRR”, dostał się do sowieckiej niewoli. Przez pierwszy miesiąc przebywał w obozie w Nowogrodzie Wołyńskim (obecnie Zwiahel w Ukrainie). Nawet 10 tys. jeńców umieszczono w letnich koszarach wojskowych. Zapamiętał „duże, drewniane baraki, zaopatrzone w piece, okna i podłogi, mieszczące się na wielkim ogrodzonym terenie. Brak jakichkolwiek urządzeń kwaterunkowych (prycz, słomy), przeludnienie baraków, brak oświetlenia. Brak dostatecznej na taką ilość ludzi (…) liczby ustępów, które wkrótce zostały całkowicie wypełnione, co spowodowało zanieczyszczenie kałem terenu całego obozu”.
W tym czasie Tadeusz wrócił do Warszawy. „Z raną w łopatce – napisze Mikulski – przedstawiony do krzyża Virtuti Militari (…) odruchem mądrej przedsiębiorczości zdołał uniknąć niewoli niemieckiej. Zakończył kampanię w Warszawie, wiernym mieście, które umiało przechować niejednego «grenadiera-filozofa»”.
Ten pierwszy miesiąc zdecydował o losach dwóch braci. Jeden będzie do końca życia się ukrywał, drugi zostanie tułaczem.
Wojna i literatura
Ich ścieżki już na stałe się rozdzieliły. Tadeusz w 1939 r. wstąpił do Tajnej Organizacji Wojskowej. W kolejnych latach będzie zajmował coraz ważniejsze funkcje. Zostanie m.in. zastępcą dowódcy warszawskich struktur TOW, a następnie, gdy organizacja – od początku nastawiona na kształcenie specjalistów od dywersji – zostanie włączona do Kedywu Armii Krajowej, wreszcie stanie na czele jednego z największych oddziałów dywersyjnych w Warszawie. To jego żołnierzami będą Stanisław Likiernik i Krzysztof Sobieszczański, z których Roman Bratny ulepi powieściowego „Kolumba”, symbol pokolenia. Postać wzorowana na „Olszynie” też zresztą pojawiła się parę razy na kartach książki.
Jednocześnie Tadeusz będzie kontynuował działalność dydaktyczną i naukową. W swoim dawnym gimnazjum poprowadzi komplety z języka polskiego, a na polonistyce tajnego Uniwersytetu Warszawskiego zajęcia dla studentów pierwszego roku. Wśród nich znajdą się m.in. Tadeusz Gajcy i Władysław Bartoszewski. Ten ostatni po latach wspominał, że niewiele starszy od niego wykładowca interesował się jego przeżyciami obozowymi. „Rozmowa przy okazji egzaminu trwała kilka godzin. Pytał mnie o Oświęcim, chciał mi jakoś pomóc, doradzić. Powiedział, że trzeba czynnie przeciwstawić się złu”.
Sam również próbował walczyć ze złem, które go otaczało. Robił to kosztem swego zdrowia. Wiecznie zmęczony, głodny, nie miał czasu przyszyć guzika w płaszczu. Jego garderobę naprawiali przyjaciele, którzy zapraszali go na obiady i wtedy łatali oraz doszywali co trzeba. „Dość nieoczekiwanie – napisze Mikulski w 1947 r. – zobaczył w książkach ratunek dla siebie. Tędy chciał wrócić do życia, do życia normalnego. Widział ostro i uczciwie, że dywersja, choć wyzwala z ludzi bohaterstwo, po kilku miesiącach wykoleja ich do cna, ustawia poza społeczeństwem. Nie miesiące, lecz lata schodziły tak Wiwatowskiemu. Pracował «bez urlopu». Koledzy padali przy nim jedni po drugich, odczuł szczególnie śmierć «Żbika»”, czyli Zdzisława Zajdlera.
W tym samym czasie do podobnych wniosków doszedł również Kazimierz. On również zastanawiał się nad tym, co z człowiekiem robi wojna, jak go zmienia. Ślady tych refleksji odnajdujemy w wierszu „Lasy płonące”. W pewnym momencie pisze: „I ściska lęk: gdy przejdzie się przez wojnę / Czy serce nadal ludzkie pozostanie?”.
Nie wiemy, kiedy powstał utwór, ale musiało to nastąpić najpóźniej wiosną 1942 r. Datę graniczną wyznacza projekt literacki nadzorowany w środkowoazjatyckim Taszkiencie przez Józefa Czapskiego, który 28 kwietnia 1942 r. pisał w dzienniku o „przygotowywaniu materiału dla wydawnictwa sowieckiego «Polskich wierszy wojennych»”.
Zbiór stał się pierwszą wojenną antologią polskiej poezji. Wśród autorów znaleźli się pisarze znani już i cenieni, m.in. Stanisław Baliński, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski i Władysław Broniewski, ale także ci anonimowi dla większości czytelników, jak trzej żołnierze Armii Polskiej na Wschodzie. Jednym z nich był Kazimierz Wiwatowski.
W wierszu, który prawdopodobnie sam przekazał Czapskiemu, wspominał pobyt w sowieckich obozach. Spędził w nich dwa lata. Po Nowogrodzie Wołyńskim było jeszcze Zaporoże oraz położona nad rzeką Wyczegdą wieś Mieżog, leżąca 184 km od Kotłasu. „Tereny te – pisał – były dość wilgotne i niskie, nad małą rzeczką, w tajdze, przy budowanym torze kolejowym. Teren obozu duży, w porównaniu z otoczeniem względnie suchy. Baraki drewniane, prymitywne, ciemne i wilgotne, podłogi zasadniczo tylko w środkowym przejściu między jednopiętrowymi pryczami. Słoma do sienników wydawana jako premia dla lepszych brygad roboczych”.
Ten czas stanie się jednym z dwóch głównych tematów jego twórczości, także tej powojennej. W wierszu „Trzy wrześnie” napisał: „przez białe szmelcowany noce, / brusznicami czerwony, ostry łopat zgrzytem, / piętnował dni chleba niesyte / przekleństwami: dwadzieścia, trzydzieści pięć procent. / Złą miał mordę, niemytą, kałmucką. / Ślepia ciężkie, przekrwione od pracy. / Szedł na północ – po naftę, antracyt. / Wiązał szyny krwią i nędzą ludzką”.
Za wolność (...) waszą
We Włoszech, gdzie trafił wraz z II Korpusem Polskim, Kazimierz doświadczał traumy śmierci towarzyszy. „Przy bladej lampie blasku, wśród ech nie umarłych – / Na ziemi, której myśmy dali noc i księżyc – / Słysząc jeszcze w załomach wzgórz idące strzały – / radzimy, jakby śmiercią można śmierć zwyciężyć”. W już powojennych utworach często wracał do poczucia zdrady. Jak wielu innych uważał, że polski wysiłek wojenny samym Polakom nie przyniósł niczego poza grobami. „Świat nie widział, bo oczy rękami zasłonił. / Nie usłyszał, bo dłońmi pozatykał uszy. / Udaje, że nie pojął wymowy Bolonii. / Sumienia-ś w nim nie zbudził, wstydu nie poruszył”.
Zdaje się, że nawet zwycięstwa takie jak zajęcie Monte Cassino 19 maja 1944 r. nie mogły zmienić jego odczuć. W tym samym czasie w Warszawie Tadeusz przeżywał śmierć „Żbika”. Jak brat-poeta zastanawiał się, „jakby śmiercią można śmierć zwyciężyć”. Dwa miesiące później, gdy miasto wrzało i czekało na powstanie, on go nie chciał. Bał się, że Armia Krajowa jest za słaba. Swoje obawy wypowiadał w lipcu i na początku zrywu, gdy w jednej z rozmów rzucił zdanie: „Powstanie albo udaje się w ciągu kilku dni, albo przy przewlekaniu pada i nie podnosi się”. Zginął 11 sierpnia.
Kazimierz wojnę przeżył. We Włoszech poznał pochodzącą ze Lwowa Wandę Kaliszczak. W lipcu 1946 r. wzięli ślub, rok później urodziła im się w Wielkiej Brytanii córka. Niedługo potem wyemigrowali do Argentyny. Wsiedli w porcie w Southampton na statek „Cordoba”, którym na miejsce dopłynęli 23 grudnia 1948 r.
Akta Wiwatowskiego
Do Polski starszy z braci już nie wrócił. Aktywnie uczestniczył w życiu coraz większej Polonii argentyńskiej. Pisał wiersze, opowiadania, wiele z nich z wyraźnymi wątkami autobiograficznymi, wydał po hiszpańsku książkę o bitwie pod Monte Cassino. W domu nie mówiło się o wojnie. Żona tego nie chciała, może ze względu na córkę. Dzisiaj cała jego twórczość znajduje się – w osobnym zbiorze, co świadczy o jej wadze – w archiwum Biblioteki im. Ignacego Domeyki w Buenos Aires.
Twórczość Tadeusza nigdy nie doczekała się wydania w jakimś zbiorze. Teksty, które przetrwały wojenną zawieruchę, są rozsypane po przedwojennych gazetach. Tak jak pamięć o ich autorze i jego braciach. Pamięć, której odbudowa wymaga wędrówki od Warszawy do Buenos Aires. ©Ⓟ
W wierszu, który Kazimierz Wiwatowski prawdopodobnie sam przekazał Czapskiemu, wspominał pobyt w sowieckich obozach. Spędził w nich dwa lata