Andrés Manuel López Obrador, który w mijającym tygodniu zakończył swą kadencję na stanowisku prezydenta Meksyku i podobno zamierza się teraz oddać rozkoszom emerytury, dokonał rzeczy w wielkiej polityce dosyć rzadkiej. Mimo wojen gangów, które okresowo paraliżują spore połacie kraju, miernych sukcesów w walce z korupcją, słabej waluty i rosnącego deficytu budżetowego oraz poważnych napięć z najważniejszymi partnerami handlowymi i ryzykownych posunięć w polityce wewnętrznej – zdołał zachować dużą, osobistą popularność (ponad 60 proc. poparcia według większości badań opinii publicznej). Bez problemu doprowadził też do wyboru wskazanej przez siebie następczyni Claudii Sheinbaum Pardo.
Sztukmistrz i prymuska
To skutek spadku bezrobocia, zauważalnego wzrostu płacy minimalnej i rozbudowy programów socjalnych. Głównie jednak zręcznej polityki medialnej, eksponującej plusy i starannie zamiatającej pod dywan minusy polityki całej ekipy lewicowych populistów, kierowanych twardą ręką przez Obradora. Czasami także sprytnego ogniskowania emocji wokół tematów zastępczych, w tym ostentacyjnego wspierania lewicowych i populistycznych rządów w regionie. A przede wszystkim niewątpliwego talentu byłego już prezydenta do kreowania się na człowieka z ludu, spontanicznego i wyluzowanego brata łatę.
Temu służyły regularne, codzienne konferencje prasowe, trwające niekiedy nawet po trzy godziny, podczas których prezydent obszernie komentował bieżące wydarzenia w kraju i za granicą, łajał przeciwników, z troską pochylał się nad problemami zwykłych ludzi i sypał bon motami, z bodaj najsłynniejszym: „A ja mam tu zupełnie inne fakty”. Tak zwane mañaneras (bo spektakle zawsze odbywały się o poranku) wzbogacane były występami zespołów ludowych, pokazami starych filmów lub innymi nieszablonowymi niespodziankami. Na ostatnim odbyło się losowanie wśród dziennikarzy prezydenckiego zegarka – jak podkreślono, taniej marki (Obrador widać dobrze zapamiętał poważną wpadkę, gdy jeszcze w roli burmistrza stolicy dał się przyłapać z rolexem na ręku). Działacze opozycji i niektórzy politolodzy krytykowali te konferencje jako „cyrkowe”, ale przeprowadzony niedawno sondaż wskazał, że większość Meksykanów nie chciałaby z tej rozrywki rezygnować.
Jakość demokracji nigdy nie była w Meksyku najwyższa, ale po rządach Obradora tym bardziej jest sporo do poprawienia. To zaś dla pierwszej kobiety na fotelu prezydenta kraju wyzwanie, ale też historyczna szansa
To będzie wyzwanie dla następczyni Obradora. Wywodząca się z rodziny żydowskich emigrantów z Europy Wschodniej, którzy w Meksyku zrobili znaczące kariery naukowe, Claudia Sheinbaum – technokratka z dyplomem z fizyki i zdobytym w USA doktoratem z inżynierii energetycznej – raczej nie nadaje się na wodzireja imprez dla ludu. Sprawdziła się w roli burmistrza Mexico City i ma opinię dobrej administratorki, mówi zazwyczaj z sensem, ale dość monotonnie (czyli dokładnie odwrotnie niż jej poprzednik). Uśmiecha się w sposób wystudiowany, lubi precyzyjne scenariusze, nie odnajduje się w improwizacji. Nic więc dziwnego, że jej sztab już od czerwcowych wyborów biedził się z problemem „mañaneras”. Po drodze upadła koncepcja przeniesienia ich na popołudnie, żeby zaznaczyć nowe otwarcie; na razie stanęło na tym, że mają być dużo krótsze i bardziej merytoryczne. Prawdopodobnie pani prezydent będzie też unikać na nich trudnych tematów bieżących, skupi się za to na lansowaniu swych głównych narracji. Na przykład o wzrastającej roli kobiet w meksykańskiej polityce i o odzyskiwaniu przez Meksyk dumy z własnej historii.
Na pohybel kolonizatorom
„Jestem matką, babcią, naukowcem i kobietą wiary, a od dziś, z woli narodu meksykańskiego, również prezydentem. (...) Nadszedł czas przemian, czas kobiet” – powiedziała Sheinbaum podczas swej wtorkowej inauguracji. Na liderkę macierzystej partii Obradora i Sheinbaum – MORENA (Movimiento Regeneración Nacional, czyli Ruch Odrodzenia Narodowego) – została zresztą właśnie namaszczona Luisa Maria Alcalde Luján, ostatnio pełniąca funkcję minister spraw wewnętrznych. To gwiazda młodej generacji działaczy, ale już z niebagatelnym doświadczeniem publicznym, uchodząca za polityczkę dynamiczną i kompetentną. Będzie miała za zadanie utrzymać wewnętrzną spójność partii po wycofaniu się na emeryturę jej charyzmatycznego twórcy, a także wesprzeć starszą koleżankę w rządzeniu krajem. Jeśli się uda, to ona prawdopodobnie zastąpi kiedyś Sheinbaum.
Co zaś do polityki historycznej – kurs wyznaczył prezydent Obrador, wchodząc niedawno w ostry konflikt dyplomatyczny z Hiszpanią. W roku 2019 wystosował do króla Filipa VI osobisty list (o czym barwnie opowiedział na swej porannej konferencji prasowej), w którym w dość aroganckim tonie zwrócił się do monarchy dawnego imperium o „publiczne i oficjalne” potępienie nadużyć popełnionych podczas podboju Meksyku. Uznał to za warunek „wytyczenia nowego, przyjaźniejszego kursu między krajami”. Król nie odpowiedział, co w Meksyku uznano za poważną obrazę. Potem nastąpiła seria kolejnych gestów zwieńczona ostentacyjnym pominięciem głowy hiszpańskiego państwa na liście gości ceremonii inauguracji nowej prezydent. Zaproszenie dostał jedynie lewicowy premier Pedro Sánchez, ale w geście lojalności wobec swego króla odmówił przybycia, a na niedawnym szczycie Organizacji Narodów Zjednoczonych ostro skrytykował postępowanie władz Meksyku.
Obrador bardzo chętnie wykorzystywał temat rozliczeń z kolonialną przeszłością do wzmacniania nastrojów nacjonalistycznych i jednocześnie do konfrontowania „interesów ludu meksykańskiego” z elitami Starego Świata. Rykoszetem oberwał nawet papież Franciszek, z pochodzenia przecież Argentyńczyk – do niego też swego czasu trafił list meksykańskiego prezydenta z żądaniem przeprosin za zbrodnie na tubylczej ludności popełnione pod skrzydłami Kościoła. Watykan nie odpowiedział wtedy wprost, ale papież wplótł w swoje wystąpienia kilka słów potępienia za „błędy i wypaczenia” ery kolonialnej w Ameryce Łacińskiej. W ślad za tym Obrador upomniał się o zwrot zrabowanych niegdyś przez Hiszpanów, a obecnie przechowywanych w bibliotekach watykańskich prastarych, azteckich ksiąg (w tym tzw. kodeksów Borgii, przedstawiających bogów i rytuały starożytnego Meksyku). Bezskutecznie.
W warunkach meksykańskich – gdzie tradycja katolicka splata się z ostrym antyklerykalizmem – podbijanie emocji wrogich instytucjonalnemu Kościołowi jest atrakcyjne politycznie (dla środowisk lewicowych) i w miarę bezpieczne (dla interesów państwa). Gorzej z relacjami z Madrytem: hiszpańskie firmy są jednymi z najpoważniejszych inwestorów bezpośrednich w Meksyku, a w tle pozostają wpływy polityczne iberyjskiego państwa w Unii Europejskiej, co przekłada się na uwarunkowania umów handlowych pomiędzy krajami Ameryki Łacińskiej a Unią Europejską. Prezydent Sheinbaum, która wielokrotnie zapowiadała kontynuację polityki historycznej poprzednika, chyba jednak będzie musiała przemyśleć jeśli nie jej sedno, to przynajmniej styl.
W poszukiwaniu bogactwa
Ten kij ma dwa końce: Meksyk to nie tylko największy hiszpańskojęzyczny kraj świata, lecz także druga co do wielkości gospodarka Ameryki Łacińskiej. Madryt i Bruksela muszą się więc liczyć z jego zdaniem, z jego wpływami regionalnymi i z potencjalnie istotnym rynkiem wewnętrznym (prawie 130 mln ludzi).
Tymczasem sytuacja gospodarcza wciąż jest trudna. Dochody przynoszą głównie turystyka i eksport surowców, w tym rud metali oraz ropy naftowej i gazu ziemnego, których kraj ma spore rezerwy w postaci jeszcze nieeksploatowanych złóż. Spora część ludności utrzymuje się jednak z nisko opłacalnej produkcji rolnej, co sprzyja znacznemu rozwarstwieniu społecznemu i powoduje napięcia.
Sheinbaum podczas kampanii wyborczej i bezpośrednio po niej włożyła sporo wysiłku, by ugłaskać inwestorów zagranicznych zaniepokojonych dość ryzykownymi pomysłami Obradora. Chodziło m.in. o kwestie autonomii banku centralnego i niezależności sądownictwa. Reforma polegająca na wyborze sędziów wszystkich sądów (włącznie z Sądem Najwyższym) w wyborach powszechnych wzbudziła szczególne kontrowersje, zwłaszcza że na prowincji wciąż de facto rządzą gangi narkotykowe i to zapewne one wyznaczą sporą liczbę zwycięzców tego wyścigu.
Cytowany przez Reutersa Alberto Ramos, odpowiedzialny za badania rynków Ameryki Łacińskiej w Goldman Sachs, wskazał, że nowe władze będą oceniane głównie na podstawie tego, czy potrafią skonstruować „przewidywalną i przyjazną inwestycjom politykę i ramy regulacyjne”. Jako kluczowe dla zachowania lub zwiększenia pozytywnych nastrojów na rynkach i ratingów długu wymienił dyscyplinę zarządzania budżetem i przedsiębiorstwami państwowymi (zwłaszcza mocno zadłużonym molochem energetycznym Petroleos Mexicanos), postęp w zakresie bezpieczeństwa publicznego i „ochronę integralności kluczowych instytucji”.
Rząd Sheinbaum przedstawi swój pierwszy budżet prawdopodobnie przed 15 listopada i wtedy będzie można ocenić szanse realizacji zobowiązań wyborczych – w tym ograniczenia deficytu z niemal 6 do 3,5 proc. PKB. Na razie dane nie napawają optymizmem. Niedawno bank centralny obniżył prognozę wzrostu PKB na ten rok do 1,5 proc. (z poprzednich 2,4), a szacunek na rok 2025 do 1,2 proc.
Eksperci od dawna apelują o zwiększającą dochody państwa reformę podatkową, ale nowa prezydent stanowczo odżegnywała się od takich pomysłów, w zamian proponując „usprawnienie poboru podatków i ceł”. Podkreślała też potencjalnie zbawienny wpływ handlu zagranicznego – i nieprzypadkowo te kwestie były mocno akcentowane podczas wizyty prezydenta Brazylii Luiza Inácia Luli da Silvy. Był on jednym z najważniejszych gości podczas wtorkowej ceremonii, a w cieniu oficjalnych uroczystości toczyły się intensywne rozmowy polityków, urzędników i biznesmenów. Efekt: zapowiedzi zniesienia wielu barier, wspólnych inwestycji m.in. w sektorze high-tech i sztucznej inteligencji, a także lukratywne kontrakty dla wiodących firm z obu krajów. Brazylijski Embraer ma dostarczyć dużą partię samolotów dla meksykańskich sił zbrojnych i linii cywilnych, w zamian meksykańskie koncerny przetwórstwa rolniczego zyskały nowe możliwości eksportu na rynki partnera.
Cień gigantów
Być może największą ekonomiczną szansą Meksyku pozostaje jednak nearshoring, czyli przenoszenie produkcji jak najbliżej atrakcyjnych rynków zbytu. Jednym z nich są dla całego świata Stany Zjednoczone. Meksyk już w tej chwili – dzięki dość dobrze wykwalifikowanej sile roboczej i niskim kosztom pracy – wyprzedził Chiny i stał się pierwszym spośród zewnętrznych dostawców wszelakich dóbr dla Amerykanów (choć ta statystyka nie uwzględnia praktyki maskowania przez Chińczyków swoich produktów meksykańską metką). Ale i tak jest to czynnik, który każe spoglądać z pewnym dystansem na niektóre sygnalizowane wcześniej animozje o podłożu historyczno-emocjonalnym. Oto Onur Genҫ, turecki prezes Banco Bilbao Vizcaya Argentaria (jednego z najpotężniejszych banków w Hiszpanii), na londyńskiej konferencji poświęconej perspektywom i bezpieczeństwu sektora finansowego rozpływał się nad Meksykiem jako priorytetowym obszarem ekspansji. A pytany o sprawę zatargu z królem, mógł się tylko serdecznie zaśmiać i pragmatycznie wspomnieć o 5 mln klientów pozyskanych ostatnio w tym kraju (85 proc. zdalnie!) oraz o niebotycznych zyskach, których oczekuje z tytułu obsługi inwestycji działających na rzecz eksportu do USA. Różnych, również chińskich.
A tymczasem pochodzący z Chińskiej Republiki Ludowej producent samochodów BYD stara się od pewnego czasu o przedłużenie przez meksykański rząd ulgi celnej (lub wprowadzenie innych form preferencji) na import pojazdów elektrycznych, którą zapewnił firmie specjalny dekret Obradora. W zamian kusi wybudowaniem w Meksyku zakładu o zdolności produkcyjnej nawet 0,5 mln aut rocznie.
Dokładnie w dniu jej inauguracji grupa amerykańskich kongresmenów zaapelowała do prezydent Sheinbaum o „zajęcie się kwestiami wspólnego bezpieczeństwa” – czyli de facto o zablokowanie tej inicjatywy Chińczyków. Idzie o poważne wątpliwości, jakie budzą pojazdy (także spalinowe) gromadzące i przesyłające dane, współpracujące z urządzeniami zewnętrznymi. W przypadku samochodów produkowanych przez chińskie firmy w Meksyku, i potencjalnie eksportowane również do USA, pojawia się oczywiste pytanie – kto będzie miał kontrolę nad owymi „urządzeniami zewnętrznymi”, jakie dane będzie pozyskiwał i w jakim celu je wykorzysta. „Uważamy, że zbiór danych będący pod kontrolą Komunistycznej Partii Chin stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego” – wprost stwierdzają autorzy listu. Nieco wcześniej o możliwości zakazania chińskiego oprogramowania i sprzętu w pojazdach podłączonych do sieci i jeżdżących po amerykańskich drogach mówił sam prezydent Joe Biden. Takie stanowisko rykoszetem uderzyłoby w meksykański przemysł samochodowy, gdyby ten zdecydował się jednak na pogłębianie kooperacji z podmiotami z ChRL.
Pekin, rzecz jasna, odrzuca krytykę, narzeka na amerykański protekcjonizm i wzywa do poszanowania zasad wolnego rynku. Meksyk będzie miał twardy orzech do zgryzienia. To, że Amerykanie zamkną swój rynek akurat dla tej części ich produkcji (na razie podnieśli o 100 proc. cła na chińskie elektryki), od biedy dałoby się jeszcze przeżyć, szukając alternatywy na innych, co prawda uboższych, lecz za to mniej restrykcyjnych rynkach sąsiednich. A przy okazji elektryfikując własny transport za chińskie pieniądze (bo to przecież produkcja obficie subsydiowana przez Pekin). Niestety, sąsiad z północy jasno daje do zrozumienia, że pogłębianie współpracy z chińskimi firmami potraktuje jako akt wrogi wobec siebie zarówno politycznie, jak i gospodarczo (zwłaszcza gdyby nastąpiły próba obchodzenia taryf i sprzedaż na rynek amerykański pod cudzą flagą). Gabinet prezydent Sheinbaum stanąłby wtedy przed naprawdę dużym wyzwaniem, bo w powietrzu zawisłyby realne sankcje.
Złowrogie widma
Do tego dochodzą zmartwienia bardziej tradycyjne. Trochę pamiątka po czasach, gdy minister bezpieczeństwa publicznego Meksyku, siedzący obecnie w amerykańskim więzieniu Genaro Garcia Luna, brał wielomilionowe łapówki od karteli narkotykowych za ochronę ich członków i ułatwianie tranzytu trefnego towaru na terytorium USA, a dowódcy wojskowi za pieniądze realizowali zlecenia narkotykowych bossów. Determinacja władz w Mexico City i Waszyngtonie znacząco ograniczyła ów proceder, ale i tak przez granicę wciąż płyną „tranzytowa” kokaina, wytwarzany na miejscu fentanyl i jeszcze parę innych substancji zakazanych, zaś gangi zajęły się na serio także przerzucaniem nielegalnych imigrantów.
To rodzi napięcia w relacjach z USA, a przede wszystkim problemy w polityce wewnętrznej Meksyku. Na przykład wkrótce po aresztowaniu w Stanach (w lipcu) Ismaela „El Mayo” Zambady, jednego z ważniejszych narkotykowych bossów, w jego mateczniku wybuchły walki pomiędzy ubiegającymi się o schedę frakcjami sławetnego kartelu Sinaloa. W ciągu ostatniego miesiąca zginęło w nich ponad 50 osób, a drugie tyle uznaje się za zaginione. W obliczu fali przemocy zakłócone zostało normalne funkcjonowanie wielu miast, doszło do zamykania zakładów pracy i szkół, a siły policyjne nie radziły sobie z zaprowadzeniem porządku. Do akcji wkroczyło więc wojsko, ale i ono nie jest w stanie w pełni kontrolować sytuacji. Obrador zwalił winę na... Amerykanów, twierdząc że to ich operacja specjalna (polegająca na porwaniu „El Mayo” we współpracy z jednym z konkurujących mafiosów) naruszyła suwerenność Meksyku i spowodowała wybuch walk. A ówczesny prezydent po raz kolejny wykorzystał pretekst, by zwiększyć kompetencje armii. Wcześniej dotyczyło to m.in. obsługi lotnisk i poboru ceł. W finale kadencji poszedł dalej i wymyślił podporządkowanie wojsku cywilnej Gwardii Narodowej. Mimo dość powszechnej krytyki stosowną ustawę zatwierdził niedawno senat, a nowa prezydent odziedziczyła w ten sposób kolejny problem. Reformy instytucjonalnej raczej nie cofnie, będzie co najwyżej mogła (lub musiała) pilnować swych generałów, by z nadmiernych kompetencji nie robili złego użytku (i nie straszyli tym demokratycznych partnerów zagranicznych).
Bo tak naprawdę niemal wszystkie problemy sprowadzają się do jakości demokracji. Ta nigdy nie była w Meksyku najwyższa, ale po rządach Obradora tym bardziej jest sporo do poprawienia. To zaś dla pierwszej kobiety na fotelu prezydenta kraju wyzwanie, ale też historyczna szansa. Pytanie, czy zechce i potrafi ją wykorzystać – zwłaszcza że niewątpliwie będzie to wymagało odcięcia się od schedy po jej mentorze. Nie tylko skrócenia konferencji prasowych. ©Ⓟ