Polskim elitom udało się nie powtórzyć błędu popełnionego przez przywódców II RP przed wrześniem 1939 r. Ale inne jeszcze przed nimi.
Kiedy 85 lat temu, w ostatnim dniu sierpnia, niemiecka armia oczekiwała na świt, by rozpocząć inwazję na Polskę, losy wojny były rozstrzygnięte. Przewaga III Rzeszy była miażdżąca, zachodni alianci nie zamierzali przyjść nam z pomocą, w Europie byliśmy osamotnieni i izolowani. Zaś pakt Berlina z Moskwą stanowił dodatkową gwarancję, iż wojna będzie błyskawiczna.
Szanse II RP na przetrwanie były zerowe. O ile trudno ostatecznie rozstrzygnąć, jak bardzo przyczyniły się do tego sanacyjne rządy, o tyle łatwo przychodzi wskazanie ich głównego błędu. Przy tej okazji warto zauważyć, że podobnie zachowują się obecne elity. Twierdzące, oczywiście, iż przygotowują kraj na niespokojne czasy.
Burzyciele ładu
„Wystarczyło krótkie natarcie najpierw wojsk niemieckich, a następnie Armii Czerwonej, by nic nie pozostało po tym pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego” – oznajmił ludowy komisarz spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesław Mołotow 31 października 1939 r.
Szef sowieckiej dyplomacji uchwycił sedno sprawy: II RP była największym wygranym traktatu wersalskiego, zaś istnienie gwarantował jej porządek zapisany w pakcie. Ten stan rzeczy wynikał z zależności – niepodległa Polska była głównym czynnikiem osłabiającym na Starym Kontynencie zarówno Republikę Weimarską, jak i Związek Radziecki. W wyniku narodzin II RP Niemcy straciły w Europie – głównie na jej rzecz – prawie 13 proc. terytorium. Z kolei Związek Radziecki, będący spadkobiercą imperium Romanowów, stracił jeszcze więcej. Nie dość, że odpadła mu najbogatsza i najbardziej uprzemysłowiona przed I wojną światową prowincja, to na dokładkę europejska granica tego państwa nie biegła już za Kaliszem, lecz tuż za białoruskim Mińskiem. Oznaczało to dla Moskwy nie tylko zaprzepaszczenie zdobyczy Piotra Wielkiego i Katarzyny II, lecz także znalezienie się na marginesie europejskiej polityki. Już sama chęć odzyskania dawnej roli przez oba osłabione mocarstwa sprawiała, że dla Berlina i Moskwy likwidacja Polski stawała się strategiczną koniecznością.
Dwa pierwsze kroki do osiągnięcia celu narzucały się samoistnie. Najpierw należało podważyć wersalski ład, potem unicestwić Polskę. To otwierało drogę do kolejnych etapów rozgrywki. Notabene historia dwóch totalitarnych mocarstw, chcących zburzyć światowy porządek i dzięki temu zyskać na znaczeniu, powtarza się obecnie. Rosja rzuciła wyzwanie Zachodowi, a Chiny tak się pozycjonują, by osłabiać Zachód i docelowo wyciągnąć największe korzyści ze zmiany. O tym mówił w połowie marca 2023 r. rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA John Kirby w wywiadzie dla „Fox News Sunday”. Podkreślił, że są „to dwa kraje, które sprzeciwiają się temu międzynarodowemu porządkowi opartemu na zasadach, które Stany Zjednoczone i wielu naszych sojuszników i partnerów wprowadzały od zakończenia II wojny światowej”.
Dziś najlepsze zachodnie think tanki starają się określić cele przyświecające Rosji i Chinom. „Na przestrzeni lat Pekin i Moskwa powoli tworzyły to, co obecnie wydaje się antyamerykańskim i antyliberalnym globalnym frontem. Łączy je pragnienie zmiany nie tylko statusu Ukrainy i Tajwanu, ale też obecnego porządku światowego” – pisali na początku lipca 2024 r. dla portalu Politico analitycy Sztokholmskiego Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich (SCEEUS) Hugo von Essen i Andreas Umland. Dodając, że „dziś Pekin i Moskwa prezentują obraz zjednoczonej, potężnej i stabilnej antydemokratycznej, antyamerykańskiej koalicji, która obejmuje również niesławne państwa zbójeckie, takie jak Iran, Korea Północna czy Syria. Jednak potencjał pęknięć w tym nieformalnym sojuszu jest również oczywisty”. Ponieważ łączy je tylko to, że chcą zniszczyć międzynarodowy porządek ustanowiony po egidą Stanów Zjednoczonych.
Tak jak Związek Radziecki i III Rzesza pragnęły zburzyć ład powstały pod egidą Francji, Wielkiej Brytanii i USA po I wojnie światowej. Jednak obecnie olbrzymim szczęściem Polski było to, że dla Putina pierwszym krokiem koniecznym do osiągnięcia tego celu stało się podporządkowanie Ukrainy.
Samooszukiwanie się
Przed najazdem Rosji na Ukrainę w 2022 r., a tym bardziej już po nim, polskie elity nie podejmowały prób podważania istniejącego ładu. Zachowanie trwałości NATO, Unii Europejskiej i istniejących na Starym Kontynencie granic stanowiło – dla władzy oraz opozycji (poza marginalnymi wyjątkami) – rzecz priorytetową. Bardzo pozytywną rolę odgrywało tu zdawanie sobie sprawy z własnych słabości. W II RP w połowie lat 30. uczyniono coś odwrotnego. Sami zaczęliśmy podcinać gałąź, na której siedzieliśmy. Co najciekawsze, w Warszawie nie dostrzegano konsekwencji tego działania.
Przyczyn tego było kilka. Zawarte w październiku 1925 r. układy w Locarno między Francją, Belgią, Wielką Brytanią, Włochami a Niemcami gwarantowały bieg granic tych państw z Republiką Weimarską. Dodano też wyrzeczenie się użycia siły we wzajemnych relacjach. Jednak Francja zgodziła się, aby jej sojuszniczka – Polska – podobnych gwarancji od Berlina nie dostała. Ten fakt oraz upokarzający sposób potraktowania polskiej delegacji w Locarno podważył w Warszawie zaufanie do Paryża.
Gdy do władzy powrócił Józef Piłsudski, nie zamierzał zrywać sojuszu z III Republiką, który wcześniej sam zawarł. Jednak wzajemne relacje stały się lodowate. Apogeum wzajemnej nieufność nastąpiło po dojściu do władzy w Niemczech Hitlera. Wbrew nadziejom Warszawy, choć agresywny przywódca NSDAP głosił chęć rewizji traktatu wersalskiego, Paryż nie zdobył się na działania podobne do tych ze stycznia 1923 r., gdy francuskie wojska wraz z belgijskimi zajęły Zagłębie Ruhry. Piłsudski uznał zatem, że zbliżenie z Berlinem będzie najlepszą metodą na podniesienia znaczenia Polski w oczach Paryża. Poza tym taki manewr znakomicie dopełniał podpisany w lipcu 1932 r. z ZSRR pakt o nieagresji. Marszałek chciał, aby II RP balansowała między Moskwą a Berlinem, kusząc jednych i drugich zacieśnieniem relacji, aby oba, śmiertelnie groźne mocarstwa, nie zawarły przymierza skierowanego przeciw Warszawie. Jednocześnie pragnął utrzymywać antyniemiecki sojusz z Francją. Acz stale sprawiając wrażenie, że chce się go zerwać. Przebiegłość tej wielkiej maskarady polegała na tym, że Warszawa udawała, iż chce zburzyć wersalski ład, by w praktyce go podtrzymywać. Ale błędem Marszałka było oddanie polityki zagranicznej w ręce Józefa Becka, choć początkowo nie było to tak bardzo odczuwalne.
W exposé wygłoszonym 17 maja 1933 r. Adolf Hitler mówił, że jego „rząd nie zerwie samowolnie umowy (traktat wersalski – red.), której unieważnienie musiałoby spowodować nieszczęścia”. Co więcej, ogłosił, że inne narody mają prawo do bezpiecznego istnienia. „Naród niemiecki będzie trwał, podobnie jak naród francuski, a także – historia mnie tego nauczyła – jak naród polski” – mówił wówczas Hitler dokładnie to, co chcieli usłyszeć Francuzi i Polacy. Wkrótce nowy kanclerz zaczął dążyć do porozumienia z Warszawą, wyciszając spory. Pod koniec stycznia 1934 r. podpisano w Berlinie deklarację o niestosowaniu przemocy, a trzy miesiące później porozumienie kończące, trwającą od 1925 r., wojnę celną.
W polskiej stolicy zapanował entuzjazm, którego już nie był w stanie ostudzić coraz bardziej schorowany Piłsudski. Tymczasem jego podwładni bardzo mocno zapragnęli wierzyć w to, że Hitler ich nie oszukuje. Francuski ambasador Léon Noël, który w 1935 r. przejął kierowanie placówką dyplomatyczną w Warszawie, na kartach książki „Agresja niemiecka” cytował opinie wyrażane przez sanacyjne elity. „Reżim hitlerowski oddał władzę w ręce ludzi, którzy w większości nie pochodzą z Prus, tj. z kraju tradycyjnej nienawiści do Polski (Hitler jest Austriakiem, Göring – Bawarczykiem, Hess synem Niemców mieszkających w Egipcie, Goebbels pochodzi z Nadrenii). Można było przypuszczać, że ludzie ci potrafią się wznieść ponad antypolskie nastawienie Prusaków i powrócą do tradycji innych państw niemieckich, które, jak na przykład Saksonia w XVIII wieku, utrzymywały nieraz stosunki przyjaźni z Polską” – dokumentował Noël to, w co chcieli wierzyć jego polscy rozmówcy.
Wiarę tę podtrzymywał w nich Hermann Göring, będący prawą ręką Hitlera. Od 1935 r. bywał regularnie w Polsce, by polować w Puszczy Białowieskiej. W czym towarzyszyli mu tacy zapaleni myśliwi, jak prezydent Ignacy Mościcki, marszałek Edward Śmigły-Rydz czy minister spraw wojskowych gen. Tadeusz Kasprzycki. Wielki Łowczy Rzeszy lubił roztaczać przed nimi wizję sojuszu polsko-niemieckiego, skierowanego przeciw ZSRR. Tym dość prostym sposobem Hitler zneutralizował Polskę na okres, jaki potrzebował dla odbudowy armii. Kiedy III Rzesza dokonywała remilitaryzacji Nadrenii, Anschlussu, żądała od Czechosłowacji Sudetów, Warszawa nie podnosiła krzyku, nie naciskała na sojuszniczą Francję, żeby broniła wersalskiego ładu. Józef Beck nie uczynił niczego, aby blokować jego demontaż. Bo postanowił wziąć w nim udział.
Zapłacą inni
Dla Francji upadek starego porządku oznaczał powrót do życia w cieniu zagrożenia ze strony Niemiec. Ale doświadczano tego od dawna na wiele sposobów i nawet jeśli Paryż przegrywał wojnę, to państwo francuskie trwało. Natomiast ta sama zmiana w przypadku Polski oznaczała wielkie prawdopodobieństwo jej szybkiej likwidacji.
Jednak w Warszawie sanacyjne elity szczerze wierzyły, iż Hitler nie czuje do Polaków nienawiści. Do tego dodawano wiarę w to, że nienawidząc komunistów, nie będzie w stanie zawrzeć antypolskiego porozumienia ze Stalinem. Opierając się na tych założeniach, Beck przystąpił do rozgrywki, mającej uczynić z II RP mocarstwo, z którym zarówno Berlin, jak i Moskwa będą musiały się liczyć. Z racji potencjału ekonomicznego i militarnego – po wielokroć mniejszego niż niemiecki czy sowiecki – ewentualność taka stawała się możliwa, gdyby udało się zbudować wokół Polski sojusz krajów Europy Środkowej. Beck i jego współpracownicy zdawali sobie jednak sprawę z tego, że między Czechosłowacją, Rumunią, Jugosławią a Węgrami trwają liczne spory, głównie o bieg granic. Ich rozwiązanie musiało się odbyć czyimś kosztem. Dla szefa polskiego MSZ było oczywiste, że powinna zapłacić Praga.
W Warszawie pamiętano, jak Czechosłowacja zagarnęła Zaolzie, gdy w 1920 r. Armia Czerwona maszerowała na polską stolicę. Praga wspierała też ukraińskie organizacje terrorystyczne, działające na terenie Małopolski Wschodniej. „Podobnie Benesz (minister spraw zagranicznych Czechosłowacji, a od 1935 prezydent – red.) i Beck różnili się zasadniczo i nie mogli ani podobać się sobie, ani rozumieć” – wspominał Noël. „Międzynarodowa działalność czechosłowackiego ministra rzucała cień na jego młodszego polskiego kolegę. We wszystkich zasadniczych zagadnieniach europejskich od 1932 r. występowała między nimi zawsze całkowita różnica zdań” – dodawał.
Wzajemna wrogość ułatwiała Beckowi forsowanie planu. Z grubsza polegał on na tym, by oderwać od Czechosłowacji ziemie, które w czasach Austro -Węgier znajdowały się pod panowaniem Budapesztu, i przekazać je Węgrom. Dzięki temu miały się one pogodzić z utratą Siedmiogrodu na rzecz Rumunii. To winno otworzyć drogę do stworzenia Międzymorza przez Polskę, Węgry, Rumunię i Jugosławię.
Realizacja planu Becka oznaczała uderzenie we francuski ład, czyli Małą Ententę. „Pakt Małej Ententy (1920), wraz z jego uzupełnieniami, łączył sojuszem Czechosłowację, Rumunię i Jugosławię przeciwko Węgrom, ale nie przeciwko Rzeszy” – tłumaczy Noël. Układ ten stworzono jako dodatkowe zabezpieczenie traktatu wersalskiego. Żaden bowiem kraj na Starym Kontynencie nie miał więcej powodów do rewizji powersalskich porządków od Węgier. Madziarzy utracili na mocy ustaleń przypieczętowanych w pałacu Trianon trzy czwarte terytorium oraz poczucie bycia mocarstwem. Stając się małym krajem, w którym co roku w rocznicę paktu ogłaszano żałobę narodową. Beck sprzymierzył się z największymi wrogami starego ładu, uderzając przy tym w interesy głównego gwaranta bezpieczeństwa II RP, jakim była Francja. „Liga Narodów, bezpieczeństwo zbiorowe, Mała Ententa, Czechosłowacja, Austria były nieustannym celem ataków Becka” – skarżył się Noël.
Działania przeciwko Czechosłowacji planowano w MSZ i II Oddziale Sztabu Głównego od połowy 1935 r., a wice minister spraw zagranicznych Jan Szembek spotykał się z posłem węgierskim w Warszawie Andrasem de Horym. To polska strona usiłowała namówić Budapeszt do wspólnej akcji przeciwko Czechom. Węgrzy świadomi swojej słabości woleli czekać. Tym bardziej że roszczenia wobec Sudetów coraz mocniej wysuwał Hitler. Aż wojna między III Rzeszą a Czechosłowacją stała się bardzo prawdopodobna. W tym czasie prezydent Beneš usiłował wysondować, czy mógłby liczyć na wsparcie Polski. Beck nie dał mu nawet złudzeń. O tym, żeby spróbować popchnąć Czechów do walki z Niemcami i jednocześnie uwikłać w ten konflikt Francję i Wielką Brytanię, nikt w Warszawie nawet nie pomyślał. Choć był to ostatni moment dający szansę obrony porządku wersalskiego.
Z polecenia Becka pod koniec sierpnia 1938 r. ambasador Józef Lipski przekazał w Berlinie Göringowi propozycję, by w razie rozbioru Czechosłowacji Polsce przekazać Zaolzie, a Węgrom całą Ruś Zakarpacką. Jednocześnie słano z polskiego MSZ do Budapesztu zachęty, żeby Węgry dokonały aneksji tego terytorium na własną rękę, obiecując militarne wsparcie. Tymczasem Hitler bez oglądania się na Polaków, podobnie zresztą jak Wielka Brytania, Francja i Włochy, rozwiązał czeski problem pod koniec września 1938 r. w Monachium. Zachodnie mocarstwa dały przyzwolenie na aneksję Sudetów w zmian za obietnicę pokoju. Węgry otrzymały Ruś Zakarpacką, ale z rąk Berlina, a nie Warszawy. Dla Polski Hitler miał ofertę zostania wasalem III Rzeszy, zdanym w przyszłości na jego łaskę. Wersalski ład bez jednego wystrzału w jego obronie legł w gruzach. Zaś Polska zafundowała sobie w Europie bardziej zszarganą reputację niż paktujący z Hitlerem premierzy: Neville Chamberlain i Édouard Daladier, bo zaanektowała Zaolzie.
Sanacyjne ułomności
Beck nie dysponował narzędziami, które pozwalały samodzielnie zburzyć wersalski ład i de facto jego wpływ na bieg zdarzeń w Europie pozostawał do 1939 r. marginalny. To nie zmienia faktu, że jego największym błędem pozostawała całkowita rezygnacja z obrony porządku, stanowiącego jedyną gwarancję istnienia II RP. Zamiast tego trwał w mitomańskim przekonaniu, że po jego zburzeniu Polska będzie miała dość sił, żeby wpłynąć na ustanowienie nowego ładu.
Szef polskiego MSZ nie wiedzieć czemu zakładał, że małe kraje Europy Środkowej wybiorą II RP jako protektora. Choć przecież zdawały one sobie sprawę, że Niemcy od końca 1933 r. do 1939 r. wydały na zbrojenia 45 mld marek. Gdy tymczasem całkowite dochody budżetowe Polski w tym czasie wynosiły łącznie równowartość ok. 7 mld marek. Już tylko ta gigantyczna różnica w potencjale uświadamiała środkowoeuropejskim politykom, z kim warto trzymać.
Wszystkie te błędy Beckowi dużo trudniej byłoby popełnić, gdyby nie skupił w swoich rękach całości władzy nad polityką zagraniczną. Jednak w obozie sanacyjnym wola nieżyjącego Marszałka nadal uznawana była za świętość. Skoro Piłsudski namaścił pułkownika na szefa dyplomacji, potem już nikt nie śmiał tego podważać. Podobnie zresztą jak w przypadku gen. Edwarda Śmigłego-Rydza, mianowanego na stanowisko Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych i Naczelnego Wodza na czas wojny. W efekcie II RP zaczął rządzić triumwirat: Mościcki, Śmigły-Rydz i Beck, z których każdy miał władzę absolutną w zaanektowanych dla siebie obszarach państwa. Beck niepodzielnie zarządzał dyplomacją, Śmigły -Rydz armią, a prezydent za pośrednictwem zaufanego wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego gospodarką.
Taki system rządów przyniósł paradoksalny efekt. Szef MSZ, podkopując stary porządek w Europie, przyczyniał się do przyspieszenia momentu, gdy Polska stanie w obliczu wojny z Niemcami. Z kolei dla wicepremiera Kwiatkowskiego priorytetem nie było przygotowanie sił zbrojnych do wojny, lecz rozwój gospodarczy i utrzymanie równo wagi budżetowej. Wreszcie awansowany na marszałka Śmigły-Rydz bardzo chciał modernizować armię, lecz aż do początku 1939 r. żył w przekonaniu, że szykuje ją na wojnę ze ZSRR. Temu więc podporządkowano wszelkie działania związane z planowaniem operacyjnym i logistyką. Każdy z trzech kluczowych ośrodków decyzyjnych w II RP żył więc we własnym, urojonym świecie, nie potrafiąc poprawnie odczytywać zachodzących wokół Polski zmian. ©Ⓟ