Premier polskiego rządu oświadczył, że jeżeli państwo niemieckie nie zadośćuczyni ofiarom II wojny światowej, to być może uczyni to za nie państwo polskie. Ponieważ zdaje się, że opadł polityczny zgiełk po tych słowach, przyszedł czas na chłodną analizę. Uważam, że to bardzo dobry ruch. Z kilku względów. Przede wszystkim, jeżeli są niezaspokojone potrzeby odchodzącego pokolenia ofiar IIWŚ, to warto skierować do potrzebujących pomoc bez względu na jej tytuł prawny. Najpewniej są to osoby, które wojna dotknęła we wczesnym dzieciństwie. Musiała ona zostawić niezagojone rany na całe życie.

Niemcy pamiętają to, co chcą pamiętać

Dalej należy mieć na uwadze okoliczność, że pamięć historyczna jest bardzo słaba i niesamowicie wybiórcza po drugiej stronie Odry i Nysy Łużyckiej. Dlatego wytłumaczenie Niemcom dlaczego Polska domaga się zadośćuczynienia na przykładzie pomocy bezpośrednim ofiarom II WŚ daje szansę na sformułowanie jasnego, czytelnego komunikatu. Obecne pokolenie Niemców nie za bardzo rozumie dlaczego ma płacić rachunki za w zasadzie wymarłe pokolenie nazistów. Zatem „szort” typu: polskie dziecko urodzone w niemieckim obozie koncentracyjnym dostaje zadośćuczynienie za piekło dzieciństwa ma potencjał komunikacyjny. Nie sądzę aby Niemcy pozwolili sobie w tej sprawie na katastrofę wizerunkową i nie przejęli wypłat w zasadzie w kwotach symbolicznych.

Stanowisko niemieckie w sprawie reparacji za IIWŚ to dla Niemców temat zamknięty. Dlatego każdy pomysł, który ma potencjał na jakieś rozszczelnienie tej kwestii należy uznać za dobry.

Należy brać pod uwagę okoliczność, że niemiecka opinia publiczna łączy sprawę reparacji z polskimi nabytkami terytorialnymi po 1945 roku kosztem Niemiec. Szczegóły prawa międzynarodowego mają tu mniejsze znaczenie. Z naszego podwórka: ożywienie tematu reparacji wiązało się w nieodległej przeszłości z rewizjonistyczną aktywnością ziomkostw. Nie wiemy co przyniesie przyszłość dlatego argumentacja wiążąca się z niezaspokojonymi roszczeniami i wielopokoleniowymi negatywnymi konsekwencjami II WŚ jest polską racją stanu, gdyż może w przyszłości – ale nie musi – odgrywać rolę bufora.

W bieżącej geo-polityce być może rozstrzygają się sprawy konfliktu rosyjsko-ukraińskiego a w tym konsekwencji odpowiedzialności materialnej za agresję na Ukrainę. Być może otworzy się spór o roszczenia ukraińskie z tytułu strat. Może wzorem raportu Mularczyka Ukraina zechce wyliczyć utratę potencjału państwa z uwagi na śmierć swoich obywateli. Państwo niemieckie ma ambicje prowadzenie rozgrywki w formacie jednego z europejskich decydentów. Sprawa niezałatwionych polskich roszczeń może wywołać jakiś kryzys braku wiarygodności Niemiec.

Reparacje w wysokości, jakiej chce Polska, są nierealne

Wypłata astronomicznych kwot w pieniądzu na rzecz Polski wiele lat po zjednoczeniu Niemiec, a jeszcze więcej lat po wojnie nie jest realna. Niemniej polskie roszczenia nie muszą być tylko martwą statystyką. Wydaje się że można walczyć o udział w topniejącej niemieckiej dywidendzie technologicznej. Pomysłem wartym promocji jest dozbrojenie polskiej granicy wschodniej. Część reparacji mogłaby przybrać postać nowoczesnych środków obronnych przekazanych polskiej armii, we wspólnym interesie Polski i Niemiec. Z pewnością należy docenić upamiętnienie polskich ofiar II WŚ w Berlinie, choć bardziej praktyczne byłoby praktyczne upamiętnienie w Warszawie. Niemcy łamiąc postanowienia układu ożarowskiego metodycznie zniszczyli Warszawę. Może chcieliby odbudować choć 0,01% zniszczeń w postaci kompleksu użyteczności publicznej w imię polsko-niemieckiego pojednania?

Ponieważ do jednego worka z reparacjami (czy używając mniej ofensywnego słowa „zadośćuczynieniem”) wrzucono kwestię rewindykacji dóbr kultury warto wzmocnić polskie starania w tym zakresie. Jeżeli jakiś dzwon został przewieszony w czasie IIWŚ do innej parafii może warto powalczyć o jego powrót do uczciwych fundatorów.