Sytuacja na Białorusi będzie się zmieniać i dlatego potrzebny jest nacisk dyplomatyczny i polityczny. Ale i siłowy.

Z Wadzimem Kabanczukiem rozmawia Michał Potocki
ikona lupy />
Wadzim Kabanczuk, przedstawiciel opozycyjnego gabinetu Swiatłany Cichanouskiej ds. obrony i bezpieczeństwa narodowego, wcześniej zastępca dowódcy Pułku im. Kastusia Kalinowskiego / Materiały prasowe / Fot. Materiały prasowe
Wraca pan z Wilna, gdzie został pan powołany na stanowisko przedstawiciela Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego Swiatłany Cichanouskiej ds. obrony i bezpieczeństwa narodowego. Czyli jest pan ministrem obrony białoruskiej opozycji. Jakie ma pan plany?

Napełniać sensem i treścią postanowienia, które towarzyszyły powołaniu gabinetu. A przypomnę, że jego utworzenie było związane z rosyjską agresją na Ukrainę w 2022 r. Jednym z naszych priorytetów jest odbudowa suwerenności Białorusi. Kraj przestał być republiką, wbrew nazwie. Nie mamy możliwości zmiany władz w wyborach, tę moc dawno straciliśmy. Rozumiemy ograniczenia wynikające z tego, że aktywni Białorusini w większości działają jako diaspora. W Ukrainie istnieją oddziały bojowe: to Pułk Kalinowskiego (teraz bierze udział w operacji w obwodzie kurskim – red.) i kilka innych. W państwach Unii Europejskiej można prowadzić działalność polityczną i dyplomatyczną. Główny potok rekrutów do Pułku Kalinowskiego idzie przez Polskę. Chcemy zwiększyć efektywność centrum mobilizacyjnego.

Atmosfera w Wilnie była daleka od optymistycznej. Opozycjonista Andrej Jahorau oskarżył Cichanouską o brak strategii i zaproponował, by w zamian za uwolnienie przez Łukaszenkę więźniów politycznych zaoferować mu uznanie międzynarodowe.

Tak, patriotycznie nastawieni Białorusini mają mało powodów do radości. Reżim kontynuuje represje, ludzie emigrują, żadnych sukcesów opozycja nie ma. Każdy ma prawo do konstruktywnej krytyki. To normalne. Nie jesteśmy partią komunistyczną i nie musimy mieć jednej linii. Jahorau ma swoje zdanie, a ja nie muszę go podzielać. Reżimy takie jak Łukaszenki nie są obalane sankcjami – on wciąż może liczyć na wsparcie Rosji, która dysponuje nieograniczonymi zasobami. Zadziałać mogłaby tylko pełna blokada Białorusi, a na to Zachód nie jest gotowy. Ale jeśli uznamy legalność Łukaszenki, co mu szkodzi jutro nałapać nowych więźniów? W 2025 r. będą kolejne wybory i Łukaszenka znów może aresztować tysiące ludzi.

Mówi pan o kompletnej blokadzie, ale kiedy Polska i inne kraje zaczynają rozważać pełne zamknięcie granicy, opozycja protestuje, wskazuje, że to przeszkodzi ludziom uciekać przed prześladowaniami.

Nam chodzi o pełną blokadę ekonomiczną. Zaś ludzi, którzy wyjeżdżają z Białorusi, trzeba sprawdzać ze względów bezpieczeństwa – i my możemy zaoferować strukturom migracyjnym UE współpracę. Cyberpartyzanci (opozycyjni hakerzy – red.) dysponują bazami danych obywateli Białorusi.

W 2022 r. można było usłyszeć, że po zwycięstwie Ukrainy białoruscy ochotnicy mają stać się jądrem siły, która pójdzie na Mińsk. Pomijając to, że wiara w tak jednoznaczne zwycięstwo Ukrainy jest dziś znacznie mniejsza, czy takie plany kiedykolwiek były realne?

Historia zna przypadki, gdy nieliczni obalali reżimy. Bolszewicy byli niewielką grupą, która przejęła władzę najpierw w Piotrogrodzie, a potem w całej Rosji. Fidel Castro początkowo miał tylko 90 ludzi. Można mieć więc nadzieję, że jakąś historyczną rolę odegrają także białoruscy ochotnicy. Scenariusz, o którym pan wspomina, opisywali wojskowi. Uważam, że on jest wciąż możliwy, jeśli wojna rozszerzy się na cały region, a Białoruś zostanie wciągnięta do działań wojennych. Sytuacja na Białorusi będzie się zmieniać i dlatego potrzebny jest nacisk dyplomatyczny oraz polityczny. Ale i siłowy, bo reżim trzyma się na bagnetach. Białoruscy ochotnicy już dziś wpływają w pewien sposób na sytuację na Białorusi. Świadczą o tym nerwowe wypowiedzi Łukaszenki. Wcześniej mówił, że jesteśmy narkomanami i terrorystami, teraz inaczej stawia akcenty.

Warszawa po ostatnich rozmowach polsko-ukraińskich ogłosiła, że w Polsce będzie możliwe nie tylko rekrutowanie ochotników, lecz także ich szkolenie. Czy ta oferta obejmuje Białorusinów?

Białorusini walczą w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU), więc wydaje mi się, że będziemy mogli wziąć udział w tym programie. Jeśli Polska będzie taką współpracą zainteresowana, jesteśmy gotowi ją podjąć. Bo im lepiej przygotowani rekruci, tym lepiej. Mam nadzieję, że podczas następnej wizyty w Polsce uda mi się już umówić na konkretne spotkania i ocenić, co możemy zrobić.

Załóżmy, że jestem Białorusinem, mieszkam w Polsce i chcę się zaciągnąć do Pułku Kalinowskiego. Co mam zrobić?

Na Telegramie działa chatbot werbunkowy, można zacząć od niego. Można napisać e-mail na adres dostępny na stronie Kalinouski.org i wysłać ankietę. Potem czeka cię weryfikacja. Pomagają nam Cyberpartyzanci. Jeśli człowiek jest przygotowany psychologicznie i fizycznie, może czekać na wyznaczenie terminu wyjazdu.

Czyli nie tylko Ukraińcy weryfikują ochotników?

Nie chcemy ich przeciążać zbędną pracą, skoro część kandydatów, np. z kartoteką kryminalną albo notowanych za narkotyki, sami możemy odrzucić.

Jak wielu nie przechodzi weryfikacji?

Sporo. Reżim Łukaszenki i rosyjskie służby specjalne starają się wykorzystać ludzi, których kontrolują lub na których mają wpływ. Często są to osoby z przeszłością kryminalną.

Zdarzały się przypadki, kiedy w procesie rekrutacji odkrywaliście, że chętny współpracuje z białoruskimi albo rosyjskimi służbami?

Mieliśmy takie podejrzenia, ale dowodów nie było. Jeśli istnieje duże prawdopodobieństwo, to taki człowiek też nie jest przepuszczany. Jasne, że w ten sposób możemy stracić kogoś normalnego, ale takie są wymogi bezpieczeństwa.

Jak wyglądają nastroje w białoruskiej armii? W 2020 r. reżim przetrwał dzięki bezpiece i milicji, ale o postawie sił zbrojnych różnie mówiono.

Nastroje w armii są takie jak w społeczeństwie. A jakie są w społeczeństwie, widzieliśmy w 2020 r. Ludzie mieli dość. Jeśli podejście armii się różni, to nieznacznie. Mieliśmy informację, że wojskowi odmawiali tłumienia protestów. Część zwolniono, niektórych przeniesiono do innych jednostek. Ale i w milicji nastroje nie są jednoznaczne. Ludzie ze struktur siłowych często bywają w Rosji i nie spieszy im się, by Białoruś weszła w jej skład. Sądzę, że jedną z przyczyn, dla których Łukaszenka w 2022 r. nie wydał rozkazu bezpośredniego wzięcia udziału w wojnie, była obawa o lojalność armii. Gdyby wojsko weszło wtedy do Ukrainy, mogłoby być różnie. Może tak jak w Syrii, gdzie duża część armii Baszara al-Asada po prostu przeszła na stronę opozycji.

Powiedział pan o Fidelu, który miał 90 żołnierzy. Ilu Białorusinów walczy dziś za Ukrainę?

Konkretnych liczb nie mogę podać, bo to tajemnica, ale przez Pułk Kalinowskiego przeszły setki Białorusinów. Niektórzy z tych czy innych przyczyn zerwali kontrakty, część z nich wyjechała z Ukrainy. Ale mogę powiedzieć, że Pułk Kalinowskiego to największy narodowy oddział wojskowy od czasu 1918 r. i Białoruskiej Republiki Ludowej. Mówię „narodowy”, bo armia Białorusi od 1991 r. jest odpryskiem rosyjskiej.

Od Ukraińców słyszałem opinie, że Pułk Kalinowskiego nigdy w pełni nie podniósł się po ciężkich stratach poniesionych w walkach o Lisiczańsk latem 2022 r.

Faktycznie, pod Lisiczańskiem ponieśliśmy straty, zginął m.in. „Brest” (Iwan Marczuk – red.), dowódca batalionu Wołat. To był doświadczony i perspektywiczny chłopak. Ale po tamtym lecie przyszło wielu nowych ochotników i ochotniczek. Pułk się rozrósł. A tamte doświadczenia wpłynęły na zmianę koncepcji wykorzystania jednostki. Zrozumiano, że trzeba wejść na wyższy poziom technologiczny, co pomoże uniknąć strat. Stąd więcej ciężkiego sprzętu i dronów.

Pan był zastępcą dowódcy pułku.

Odpowiadałem za komunikację wojskowo-cywilną, więc nie brałem udziału w pracy bojowej.

Robota sztabowa.

Można tak powiedzieć, ale nie zapominajmy, że Pułk Kalinowskiego wchodzi w skład Legionu Międzynarodowego (oddział zagranicznych ochotników podlegający HUR, Głównemu Zarządowi Wywiadu Ministerstwa Obrony – red.). Wszystkie posady oficerskie zajmują Ukraińcy. My, Białorusini, zgodnie z prawem nie możemy być oficerami, choć jest wśród nas wielu byłych oficerów różnych struktur białoruskich. Sam jestem oficerem rezerwy po katedrze wojskowej na politechnice. Na ukraińską hierarchię nakłada się nasza wewnętrzna hierarchia pułkowa, może nie mamy pełnej autonomii, ale pewne pole manewru jest. Gdy w 2022 r. jednostka się formowała, Ukraina była w trudnej sytuacji kadrowej, więc zdarzało się, że białoruscy chłopcy de facto dowodzili kompaniami czy – mówiąc umownie – grupami batalionowymi. Potem struktura okrzepła i teraz wszędzie dowodzą ukraińscy oficerowie, a funkcyjni Białorusini koordynują swoje działania bezpośrednio z nimi.

Czyli dowódca Pułku Kalinowskiego znaczy coś zupełnie innego niż dowódca dowolnego ukraińskiego pułku.

Tak. Dowódca Pułku Kalinowskiego nie jest oficerem ZSU. To zwykłe stanowisko.

Rozumiem, że właśnie to pozwoliło na pewną demokratyzację struktury, na podejmowanie decyzji na radzie dowódców. Takich rad nie ma w innych oddziałach.

To charakterystyczna cecha oddziałów ochotniczych. Na początku wojny wiele procesów organizowaliśmy sami. Za rekrutację, zaopatrzenie materialne odpowiadali Białorusini wspierani przez diasporę.

I to naprawdę wygląda tak, że dowódcy zbierają się na posiedzeniu i podejmują decyzje w drodze głosowania?

Nie chodzi o decyzje dotyczące operacji wojskowych, ale – dajmy na to – kierunku naszego rozwoju. Dokąd zmierzamy, z kim z białoruskiej opozycji rozmawiamy, a z kim nie. Wyłącznie sprawy niebojowe. Planowanie operacji wojskowych należy do ukraińskich oficerów sztabowych. Nasi żołnierze mogą w tym uczestniczyć, o ile wymaga tego sytuacja.

Ukraińcy ostatnio ograniczyli wam autonomię rekrutacyjną. O co chodzi?

Przy rekrutacji nie ma żadnych ograniczeń. W zasadzie schemat pozostaje bez zmian. Chodzi o zmianę systemu szkolenia. Kiedyś zbieraliśmy autobus chłopaków i zawoziliśmy na szkolenie. Teraz możemy to zrobić w uzgodnieniu ze stroną ukraińską i będzie za to odpowiadać jednostka wojskowa, a nie my sami. Mam nadzieję, że to korzystna zmiana.

Czyli można ją interpretować jako ograniczenie autonomii, a można jako profesjonalizację.

Wszystkie posady oficerskie są zajęte przez oficerów ukraińskiej armii i przy normalnej komunikacji wewnętrznej żadnych problemów nie ma. Część chłopaków była niezadowolona, bo wcześniej sami o siebie dbali, a teraz ktoś nad nimi stoi, ale tak działa wojsko.

W maju wycofał się pan z wyborów do Rady Koordynacyjnej, opozycyjnego parlamentu, ponieważ chciał pozostać w pułku. Teraz podjął pan odmienną decyzję – odchodzi pan z pułku i przechodzi do gabinetu Cichanouskiej. Co się zmieniło?

Jeśli chodzi o Radę Koordynacyjną, taki warunek postawiła jednostka wojskowa. Jesteśmy obcokrajowcami, ale jednocześnie żołnierzami ZSU i mamy ograniczoną możliwość udziału w życiu politycznym. Skoro tak, to wycofaliśmy się z wyborów, ale do Rady Koordynacyjnej weszli byli ochotnicy z Pułku Kalinowskiego. Poza oddziałem wojskowym pułk jest białoruskim projektem wojskowo-obywatelskim. Ukraińcy dali nam możliwość walki w szeregach ZSU, ale część ochotników zakończyła kontrakty i znajduje się w rezerwie pułku w Europie czy w Ukrainie. Są też tacy przedstawiciele pułku, którzy nigdy nie podpiszą kontraktów ze względów bezpieczeństwa. Przykładem są Cyberpartyzanci, którzy też są częścią tej szerzej rozumianej wspólnoty pułkowej. Więc zakończenie kontraktu i odejście z wojska nie oznaczają, że dany człowiek przestaje być częścią pułku.

Czy pana wejście do gabinetu Cichanouskiej oznacza, że w końcu pułk znalazł z nią wspólny język? Wcześniej była masa konfliktów.

Pułk Kalinowskiego łączy ludzi o różnych poglądach. Mamy wspólną misję: walczyć z rosyjskimi okupantami, a potem przywrócić niepodległość Białorusi. Wśród nas są zarówno nacjonaliści, jak i anarchiści. Każdy ma własne zdanie na temat gabinetu Cichanouskiej w szczególności i białoruskiej działalności obywatelskiej w ogóle. To normalne. Podjąłem taką decyzję, bo uznałem, że da mi ona większy wpływ na politykę i dyplomację. Jako żołnierz jesteś częścią ZSU i wykonujesz postawione przez nie zadania. Jakie będą relacje gabinetu z pułkiem, pokaże czas. Dotychczas nie były przesadnie intensywne ani produktywne. Choć ze strony gabinetu otrzymywaliśmy pewne wsparcie, uważaliśmy, że można było zrobić więcej. Będziemy nad tym pracować.

W zeszłym roku Ukraińcy próbowali na bazie ludzi z Pułku Kalinowskiego i krytycznej wobec Cichanouskiej prawicy, skupionej wokół legendarnego lidera narodowców Zianona Pazniaka, tworzyć alternatywę wobec wileńskiego centrum Cichanouskiej. Nic z tego nie wyszło. Dlaczego?

To nie był pomysł ukraiński, to była reakcja na możliwy stan kryzysowy na Białorusi. Były nadzieje, że sytuacja może się zmienić w związku z rozwojem wydarzeń w regionie, a my chcieliśmy być gotowi do błyskawicznej reakcji. Stąd koncepcja Rady Bezpieczeństwa, która integrowałaby czynnik wojskowy z politycznymi i mogła podejmować szybkie decyzje. Ale ten pomysł nie został z różnych przyczyn zrealizowany.

Jakie to przyczyny?

Po pierwsze, nie wszyscy w pułku się na to godzili. Po drugie, rozumieliśmy, że niecała białoruska opozycja zgodzi się pracować z nami czy z Pazniakiem. Poza tym nawet jeśli była zgoda co do ogólnej wizji, to nie było zgody w kwestiach personalnych.

Przedstawia się pan jako białoruski nacjonalista. Co pan przez to rozumie?

To pozytywna konstatacja faktu, że czuję się Białorusinem, kocham i i rozwijam język białoruski, chcę żyć w niepodległym państwie z historycznymi symbolami narodowymi. Stary radziecki stereotyp utożsamiał nacjonalizm z faszyzmem. To manipulacja świadomością.

Jaka była pana droga do języka białoruskiego?

Większość Białorusinów jest zrusyfikowana. Tata był wojskowym, w zasadzie nie uczyłem się białoruskiego. Moja droga do języka rozpoczęła się na politechnice. Mieliśmy wykładowczynię historii, etniczną Rosjankę, która opowiadała nam o białoruskiej symbolice, o biało-czerwono-białej fladze. Zaciekawiła mnie, zacząłem czytać białoruskojęzyczną prasę, szukać białoruskojęzycznych znajomych. W więzieniu można było mówić po białorusku z innymi politycznymi. Było ciężko, do tej pory nie mówię dobrym, literackim białoruskim, ale to kwestia praktyki.

Wojna zaczęła się dla pana 10 lat temu. Walczył pan m.in. pod Marjinką. Proszę opowiedzieć o swojej drodze życiowej.

To była droga białoruskiego aktywizmu, która zaczęła się w 1996 r., gdy byłem studentem politechniki. Kiedy w 2013 r. zaczął się ukraiński Majdan, uważnie go obserwowałem, podobnie jak rozstrzelanie Niebiańskiej Sotni (tak określa się zabitych podczas ukraińskich protestów – red.) i inwazję na Krym. Uznałem, że wszystko zmierza ku wojnie. Zwołałem znajomych i przyjechałem do Ukrainy. Takie czasy poza tragediami niosą też możliwości, np. związane z wyrwaniem Białorusi spod wpływów Rosji. Zrobiliśmy, co mogliśmy. Powstała grupa taktyczna Biełaruś, pierwsza struktura, w ramach której walczyliśmy u boku ukraińskich ochotników. To były pozycje pod Donieckiem, w pobliżu lotniska, w Piskach. Byłem tam na rotacji. Potem była Awdijiwka. W 2017 r. odszedłem, bo ZSU okrzepły i wzięły na siebie zadania wykonywane dotychczas przez ochotników. W 2020 r. część z nas zaczęła się włączać w procesy zachodzące na Białorusi. Kilku chłopaków nagrało apel do Cichanouskiej, by złożyła przysięgę prezydencką. Przekaz był prosty: kraj może na nas liczyć.

Cichanouska powinna była ogłosić się prezydentem Białorusi?

Tak wtedy sądziliśmy. Bliżej 2022 r. uznaliśmy, że sytuacja zmierza do pełnowymiarowej wojny. Wszystko na to wskazywało. Zaczęliśmy myśleć o samoorganizacji. Przekonałem paru chłopaków, że nie mamy nic do stracenia, a w razie czego będziemy gotowi. Uzgodniliśmy punkt zbiórki w Kijowie, dogadałem się z jednym z ochotniczych oddziałów ukraińskich, że pójdziemy z nimi. Tak się złożyło, że pierwszego dnia wojny przyjechałem do Kijowa, ale tam, gdzie planowaliśmy się zebrać, było to niemożliwe. Brakowało broni, walki trwały już w podkijowskim Hostomlu. Sytuacja była niejasna, stolica mogła zostać okrążona, wszyscy oczekiwali rosyjskiego desantu. Inni chłopcy porozumieli się z jednym z batalionów obrony terytorialnej, który mógł zapewnić im broń. Dołączyliśmy do nich.

Ilu was wtedy było?

Jakieś 20 osób, ale potem zaczęli dołączać kolejni. To nie było takie proste, bo ludzi z białoruskimi paszportami zatrzymywano na każdym drogowym punkcie kontrolnym. Ludzie przedzierali się z przygodami. W marcu 2022 r. udało nam się sformować batalion podporządkowany HUR. I tak już zostało.

Jak ta wojna będzie się rozwijać?

Snucie prognoz to niewdzięczne zadanie. Ale są dwa scenariusze. Pierwszy: eskalacja. Ukraina przeszła do ofensywy w rejonie Kurska. Wiele będzie zależeć od dostępnych zasobów i dalszej pomocy, by Kijów mógł podtrzymywać intensywność działań, a może i zwiększyć ich intensywność. Drugi: zamrożenie konfliktu. Nie sądzę jednak, by takie zamrożenie długo przetrwało, może rok, podczas którego rozejm i tak będzie naruszany. Dopóki istnieje putinowski reżim, wojna tak czy inaczej będzie trwać.

Jaki jest idealny scenariusz dla Białorusi?

Droga do zmian prowadzi przez militarne osłabienie Federacji Rosyjskiej. W 2020 r. Kreml skierował na białoruską granicę zgrupowanie Rosgwardii, aby ubezpieczyć Łukaszenkę na wypadek, gdyby sam nie poradził sobie z protestami. Rosja musi zostać osłabiona. Rozbita na części albo na tyle zajęta swoimi problemami wewnętrznymi, by nie miała możliwości dalej wspierać Łukaszenki.

Załóżmy, że wojna się skończyła, Rosja straciła wpływ, Łukaszenka zniknął. Jak przyszłość Białorusi widzą białoruscy nacjonaliści?

Mamy europejską historię w granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rzeczypospolitej. Musimy zająć swoje miejsce w europejskiej rodzinie narodów i budować normalny kraj, dbający o własne interesy narodowe. Obecnie one są zgodne z interesami naszych sąsiadów. Litwa, Polska i Ukraina chcą Białorusi demokratycznej i niepodległej. Z drugiej strony jest Rosja, dla której Białoruś to satelita. Musimy się wyrwać z łap Federacji, bo bez tego nasz kraj będzie stanowić zagrożenie dla całego regionu.

Białoruś powinna wejść do NATO i UE?

Dziś nie byłoby alternatywy, ale kiedy Rosja przestanie być imperium, kwestia wstąpienia do Sojuszu już nie będzie dla Białorusi tak ważna. Poza tym nasze społeczeństwo powinno przejść transformację po 30 latach reżimowej propagandy, która codziennie pokazuje NATO w telewizji jako wroga.

Dzisiaj i w demokratycznym referendum akcesja do NATO zostałaby odrzucona.

Tak, a transformacja potrwa.

A co z Unią?

Na pewno trzeba znieść wizy, rozwijać relacje handlowe, otworzyć Białoruś dla Europy i Europę dla Białorusi. Czy dojdziemy na tym szlaku do integracji z UE, pokaże czas. Dzisiaj pewnie Białorusini byliby za. Wielu było i w Polsce, i w Rosji – i widzą różnicę. ©Ⓟ