Odwilż po śmierci Stalina pozwoliła zaistnieć rzeźbiarkom, które zaczęły się wdzierać do zdominowanego przez mężczyzn świata. Była wśród nich Alina Ślesińska, o którą dziś spierają się fachowcy.

W ostatnich latach dyskurs o sztuce zdominowały wysiłki na rzecz wyrównania proporcji między kobietami a mężczyznami w historii sztuki i próby przywrócenia artystkom należnego im miejsca. Stało się tak głównie za sprawą badaczek, które uporczywie przekopują muzealne archiwa i udowadniają, że dzieła stworzone przez kobiety nie ustępują w niczym wytworom mężczyzn. W Polsce wysiłki na rzecz feminizacji historii sztuki podejmuje m.in. Muzeum Narodowe w Warszawie (MNW), które w 2023 r. zorganizowało wystawę „Bez gorsetu” poświęconą francuskiej XIX-wiecznej rzeźbiarce Camille Claudel oraz pionierskiej generacji polskich rzeźbiarek, które tworzyły w tym samym czasie co ona. Natomiast w tym roku w Muzeum Rzeźby w warszawskiej Królikarni, które jest częścią MNW, otwarto wystawę „Alina Ślesińska. Szkice przestrzeni”.

– Niewielka wystawa poświęcona Alinie Ślesińskiej jest częścią projektu przywracania pamięci o kobietach w sztuce. Za dwa lata planujemy w MNW dużą wystawę pt. „Szklany sufit – rzeźbiarki w latach 50. i 60. XX w.”. Opowiemy wtedy o tym, jak polskie artystki w trudnych czasach komunistycznego reżimu próbowały robić karierę za granicą i w kraju – wyjaśnia Alicja Gzowska, kuratorka wystawy.

Kobieta z dłutem to aberracja

O ile malarki w połowie XX w. dziwiły już niewielu, o tyle na rzeźbiarki wciąż spoglądano z nieufnością. Na tym nie koniec. – W PRL, mimo oficjalnego równouprawnienia, dominowało przeświadczenie, że kobieta nie powinna zajmować wysokich stanowisk kierowniczych, nie może być odpowiedzialna za stworzenie naprawdę znaczącego pomnika albo nie warto przyznawać jej stypendium, które pozwoliłoby jej na doskonalenie umiejętności. Pierwszeństwo do tych form wsparcia ze strony państwa mieli mężczyźni – wyjaśnia Alicja Gzowska.

Śmierć Stalina, odsunięcie Bieruta od władzy i następująca po nich odwilż zakończyły najbardziej siermiężny okres w polskiej sztuce i uchyliły furtkę, którą kobiety rzeźbiarki zaczęły stopniowo wyważać. O Barbarze Zbrożynie, czyli autorce m.in. rzeźby przekupki zdobiącej warszawski Mariensztat, albo tworzącej w metalu Ewelinie Michalskiej mało kto dziś pamięta. Ta pierwsza ma chociaż swoją stronę w Wikipedii, natomiast jedyna wzmianka, która znajduje się w internecie o tej drugiej, dotyczy mieszkanki ul. Narbutta w Warszawie, która w 2020 r. bez zgody magistratu wynajęła ślusarzy do zdemontowania prezentowanej uprzednio w 1968 r. na warszawskim Biennale Rzeźby w Metalu pracy Michalskiej pt. „Dzwony Kampinosu”. Zapomniana dziś artystka, jak pisze o niej Dominik Kuryłek w eseju „Natura i kultura Eweliny Michalskiej”, w latach 60. wystawiała swoje prace nie tylko w Polsce. Przyczyn jej marginalizacji można się dopatrywać w tym, że zdecydowała się na tworzenie w drewnie. „Dominujący wówczas dyskurs nie potrafił zaakceptować tej, która w niebezpieczny sposób zbliżała się do dziedziny opanowanej przez mężczyzn” – pisze Kuryłek. Z tego powodu krytyka artystyczna poświęcała jej mniej miejsca niż jej kolegom po fachu, by w końcu całkiem o niej zamilknąć.

Pośród artystek, którym MNW zamierza poświęcić w 2026 r. wystawę, znalazły się również m.in. Barbara Bieniulis-Strynkiewicz, Domicella Bożekowska, Teresa Brzóskiewicz, Wanda Czełkowska, Anna Kamieńska-Łapińska, Ewa Roja, Magdalena Więcek oraz kilkanaście innych, mniej lub bardziej znanych rzeźbiarek. Prawie wszystkie łączy to, że na pewnym etapie swojej kariery artystycznej natknęły się na przeszkody nie do pokonania. W przypadku niektórych były to zarzuty niezgodności proponowanych przez nie form z obowiązującą w komunistycznej Polsce narracją. Innym wytykano, że chwytają się materiałów kojarzonych dotąd wyłącznie z mężczyznami. Niekiedy zaś po prostu spychano je do ról żon i matek, które na marginesie domowych obowiązków zajmowały się sztuką. Pewnym wyjątkiem była Magdalena Abakanowicz, która jeszcze za życia odniosła międzynarodowy sukces, a jej nazwiskiem nazwano stworzoną przez nią nowatorską formę artystycznego wyrazu, tj. rzeźbę z tkaniny – abakan. Drugim była prawdziwa ówczesna celebrytka Alina Ślesińska, która nie tylko rzeźbiła, lecz miała też czelność nazywać swoje rzeźby „propozycjami dla architektury”, czyli wkraczać do typowo męskiej dziedziny. W latach 60. wywoływało to niesmak w świecie zdominowanej przez mężczyzn krytyki. Tym bardziej może zaskakiwać, że Ślesińska – pionierka i ówczesna gwiazda – to dziś postać niemal zupełnie zapomniana.

Konfabulacje, plotki, zmyślenia

Choć Ślesińska była w latach 60. prawdziwą gwiazdą, do gruntownych badań nad jej twórczością przystąpiono dopiero 40 lat po tym, jak ta święciła swoje największe triumfy. Dziś wciąż wiemy o niej bardzo niewiele i nic nie zapowiada przełomu. Znamy zaledwie skrawki jej biogramu, zlepione ze sprzecznych zeznań badaczek i córki. Być może jednak ten brak pewności co do tego, jak naprawdę wyglądało życie niegdysiejszej gwiazdy, sprawia, że jej postać jest jeszcze bardziej fascynująca?

Pierwsze badania nad twórczością Ślesińskiej przeprowadziła dr Ewa Toniak, historyczka sztuki i kuratorka wielu wystaw m.in. w Tate Britain w Londynie, w Zachęcie i CSW oraz pionierka badań nad sztuką polskich artystek. Efektem jej pracy była pierwsza i jak dotąd jedyna monograficzna wystawa poświęcona rzeźbiarce pt. „Alina Ślesińska 1922–1994”, którą pokazano w Zachęcie w 2007 r. (autorką aranżacji była wybitna scenografka Małgorzata Szczęśniak, a wizualizacje komputerowe stworzyli Łukasz Kwietniewski i Łukasz Engel). Toniak określa Alinę Ślesińską jako postać niejednoznaczną oraz swego rodzaju zjawisko, którego nie da się w pełni poznać.

Rekonstruowanie życiorysu Ślesińskiej było pełne trudności. Przystępując w 2006 r. do badań, Ewa Toniak była przekonana, że ma do czynienia z jedną z najwybitniejszych polskich rzeźbiarek, niesłusznie zapomnianą. Dodatkowo jej podziw budziło to, że Ślesińska zajmowała się tak zmaskulinizowaną dziedziną jak architektura. Przygotowując wystawę w Zachęcie, Toniak przeprowadziła badania w archiwach i muzeach, korzystała z udostępnionych jej przez córki Ślesińskiej archiwów rodzinnych, w tym kilkuset rysunków artystki, a także rozmawiała z osobami, które znały rzeźbiarkę: artystami, krytykami sztuki, teatrologami, architektami, dziennikarzami i współpracownikami. Okazało się jednak, że samo uporządkowanie faktów nastręcza mnóstwa problemów i jest praktycznie niemożliwe.

– Biografia artystyczna Aliny Ślesińskiej była jedną z największych mistyfikacji w kulturze polskiej – uważa Ewa Toniak. – Rzeźbiarka nie miała nawet wykształcenia akademickiego, studiowała zaledwie kilka semestrów w Krakowie i Warszawie. Nie zgadzam się z Alicją Gzowską, która twierdzi, że o artystce „do dziś krąży wiele plotek, mitów i konfabulacji, w zalewie których toną rzetelne informacje i obiektywne opinie”. Rzetelne informacje można znaleźć tylko w katalogu mojej wystawy. Innych źródeł po prostu nie ma – mówi.

Alicja Gzowska przyznaje, że przygotowując wystawę w Muzeum Rzeźby, korzystała także z materiałów opracowanych przez Ewę Toniak, ale nie jest skłonna podzielać niektórych jej interpretacji. Z jej punktu widzenia nie mniej ważne są relacje córek Ślesińskiej, które dostarczają wielu detali z życia ich utalentowanej matki. Gzowska wyjaśnia, że do wyróżnienia tej artystki i zorganizowania dla niej osobnej wystawy skłoniło ją to, że architektoniczno-rzeźbiarskie dokonania Ślesińskiej odstają konceptem od innych dzieł z tamtego okresu. Zdaniem kuratorki nie było wówczas w Polsce innych artystów, którzy tak śmiało wypowiadali się o architekturze.

W Polsce przełomu lat 50. i 60. XX w. Ślesińska była jedną z najbardziej rozpoznawalnych artystek. Obok Barbary Zbrożyny czy Aliny Szapocznikow, z którą zresztą rywalizowała, brała udział w najważniejszych prezentacjach polskiej sztuki współczesnej. Zdaniem Ewy Toniak „Projekty dla architektury” należą do najbardziej nowatorskich dokonań nie tylko sztuki polskiej. O pracach Ślesińskiej pisali najwybitniejsi krytycy. Media ją kochały, a jej status można porównać do pozujących dziś na ściankach celebrytek. Zdjęcia rzeźbiarki zapełniały okładki magazynów. Fotografowali ją zresztą najwybitniejsi polscy twórcy – Marek Holzman, Edward Hartwig czy Eustachy Kossakowski. W roboczym kombinezonie, modnej koszuli w paski i w makijażu, z włosami upiętymi w stylu Brigitte Bardot, Ślesińska pozowała w pracowni wśród rzeźb. Była kobietą nowoczesną, artystką świadomą tego, jak ważny jest wizerunek medialny, dlatego sama także zamawiała sesje zdjęciowe. Co nietypowe dla kobiet żyjących w tamtych latach, artystka miała prawo jazdy i przemierzała ulice Warszawy kabrioletem Renault Floride.

– Udział w karierze artystycznej Ślesińskiej odegrała na pewno ówczesna władza, która kreowała rzeczywistość. Prasa nieustannie donosiła o zagranicznych sukcesach artystki. Sensacja medialna, którą była rzekoma współpraca Ślesińskiej z gwiazdą brazylijskiej architektury Oscarem Niemeyerem, to zasługa polskiej dziennikarki Jolanty Klimowicz-Osmańczyk, która w 1962 r. w „Kurierze Polskim” informowała czytelników m.in. o dwunastometrowej rzeźbie „Macierzyństwo” rzekomo zamówionej przez Niemeyera u Ślesińskiej. Rzeźba miała stanąć w nowej stolicy Brazylii. W rozmowie ze mną Jolanta Klimowicz przyznała, że artystka nigdy nie wyjeżdżała z Rio de Janeiro i mało prawdopodobne, aby w ogóle poznała architekta – mówi Toniak. – Co więcej, w 2006 r. sam Niemeyer odpisał mi, że nie przypomina sobie współpracy ze Ślesińską. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku brytyjskiego rzeźbiarza Henry’ego Moora. Badania przeprowadzone przez Katarzynę Murawską-Muthesius w archiwach Fundacji Henry’ego Moore’a wykluczyły jego zaangażowanie w projekty Ślesińskiej. Na pewno nie była też autorką pomnika Nkrumaha w Ghanie.

Narracja snuta przez Ewę Toniak napotyka jednak opór ze strony Alicji Gzowskiej, która choć docenia pracę badaczki, pozostaje sceptyczna wobec części poczynionych przez nią ustaleń. Według niej niektóre z przytaczanych przez Toniak źródeł są nieprzekonujące albo niemożliwe do zweryfikowania.

– Przykładowo Niemeyer o tym, że nie pamięta Ślesińskiej, odpisał Ewie Toniak, gdy miał już ponad 100 lat. To chyba nic dziwnego, że mógł zapomnieć. O tym, że do ich spotkań i rozmów na temat współpracy doszło, świadczą nie tylko kwestionowane przez Toniak artykuły prasowe, lecz także listy Ślesińskiej, w których rzeźbiarka opisywała rodzinie to, czym się zajmowała w Brazylii. Dla Ewy Toniak interesującą jest historia wykreowanej artystki i mistyfikatorki, a ja chciałam uwierzyć Ślesińskiej. Skoro nie ma dowodów na to, że nie spotkała się z Moore’em ani Niemeyerem, to czemu nie zaufać jej opowieściom? – pyta Alicja Gzowska.

Jednym z powodów, dla których Ślesińska była kreowana w Polsce lat 60. na największą żyjącą rzeźbiarkę, było zainteresowanie, którym cieszyły się jej prace za granicą. Jednak również tu pojawiają się wątpliwości. Przykładowo wielokrotnie wzmiankowaną później w polskiej prasie wystawę w prestiżowej londyńskiej galerii Royal Society of British Artists, jak pisze Katarzyna Murawska-Muthesius w eseju „Here is a feminine talent”, Ślesińska zorganizowała przy wsparciu Jerzego Giedroycia i sama opłaciła. Choć pisały o niej pomniejsze brytyjskie pisma i kroniki towarzyskie, prawie nie dostrzeżono jej w prasie branżowej, a najwięksi krytycy zbyli ją zupełnym milczeniem. Być może brytyjskie społeczeństwo nie było jeszcze gotowe na nowatorskie podejście do rzeźby, które przybyło na Wyspy ze Wschodu? – zastanawia się Murawska-Muthesius. Co znaczące dla ówczesnego sposobu myślenia o kobietach, w kronikach towarzyskich podpisywano Ślesińską nie tylko jako rzeźbiarkę, lecz przede wszystkim jako żonę krytyka teatralnego Konstantego Puzyny i matkę dwojga dzieci, tak jakby dopiero to nadawało jej właściwą rangę.

Od uwielbienia do zapomnienia

Cieniem na postaci Aliny Ślesińskiej kładą się jej niejasne związki z ówczesną władzą, choć brakuje jednoznacznych dowodów obciążających bądź wybielających artystkę.

– Środowisko artystyczne nie znosiło Ślesińskiej i wypominało jej, że mimo braku talentu jest kreowana na jedną z najwybitniejszych polskich rzeźbiarek, że wspiera ją władza i dlatego osiąga niezasłużone sukcesy. Tajemnicą poliszynela było to, że jej prace są dziełami innych rzeźbiarzy, a ona je tylko sygnuje. W latach 70., przy zmienionej koniunkturze politycznej, stała się niewidzialna. Odebrano jej pracownię, nie zapraszano do udziału w mainstreamowych wystawach. To pokazuje, że mogła być przez władzę instrumentalizowana i jako „najwybitniejsza polska rzeźbiarka” wysyłana do państw, z którymi Polska nawiązywała czy odnawiała stosunki dyplomatyczne. Jak było w rzeczywistości, tego niestety nigdy się nie dowiemy – mówi Ewa Toniak.

– Po likwidacji pracowni w 1971 r. i najprawdopodobniej zniszczeniu przez nią samą większości swoich rzeźb Ślesińska funkcjonowała na marginesie polskiego życia artystycznego. Często bez środków do życia. Zmagała się z chorobą psychiczną. Autoterapią miały być rysunki fantastycznej architektury, które niestety nie przypominały nowatorskich projektów z lat 60. Przed śmiercią w liście do Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku wyznała, że nie była autorką żadnego ze swoich dzieł. List zaginął – dodaje Toniak.

– Nie każdy twórca musi odebrać akademickie wykształcenie, to jeszcze o niczym nie przesądza. Nikt w latach 50. nie krytykował Aliny za jego brak. Natomiast to, że Ślesińskiej pomagał Tadeusz Sieklucki (miał być cichym współautorem rzeźb artystki – red.), nie jest niczym niezwykłym, pomagał też np. Wandzie Czełkowskiej. Niemal każdy rzeźbiarz korzysta z jakiejś formy pomocy innych. Czy jednak geniusz Aliny został w części wykreowany? To jest możliwe, nie wiem jednak, kto miałby za to odpowiadać. Historia listu, w którym Ślesińska rzekomo wypiera się autorstwa swoich prac, budzi poważne zastrzeżenia. Dlaczego go nie zachowano, skoro zawierał tak kluczowe wyznanie? – kontruje Gzowska.

– Skoro nie mama była autorką tych wszystkich prac, to kto był? Gdzie podziali się ludzie rzekomo stojący za sukcesem Aliny Ślesińskiej? – pyta z kolei mieszkająca od ponad pół wieku w Londynie córka artystki Barbara Ślesińska, która przyznaje, że jest zaskoczona obrazem swojej matki kreślonym przez dr Toniak, i dodaje, że według niej Alina Ślesińska nigdy nie wyparła się autorstwa swoich prac. – Nie wiem, o jakim liście mówi Ewa Toniak. Czy ktokolwiek go widział? Co stało się z tym listem? Na skutek niesłychanie trudnych psychologicznych warunków, które byłyby teraz oceniane jako zespół stresu pourazowego, mama pod koniec życia cierpiała na zaburzenia paranoidalne, ale jednak bardzo wątpię, by wyrzekła się autorstwa własnych prac – mówi Barbara Ślesińska.

W jej opowieści komunistyczna władza ze sprzymierzeńca rzeźbiarki staje się jej wrogiem. Barbara Ślesińska podkreśla to, że jej mama wyprzedzała epokę, i opowiada, że w latach 60. Jackie Kennedy miała zaproponować Alinie wyrzeźbienie pomnika zmarłego tragicznie prezydenta. Ślesińska jednak odmówiła, jej córka twierdzi, że z powodu niechęci wobec politycznego zaangażowania.

– Odmówiła również komunistycznej władzy, która chciała ją wykorzystać jako pośredniczkę do nawiązywania kontaktów z ważnymi osobistościami w zachodniej Europie. Z tego powodu postanowiono zniszczyć Alinę Ślesińską. Z wielkiej gwiazdy z dnia na dzień stała się persona non grata. Odwrócili się od niej również inni artyści, którzy zapewne obawiali się, że podobny los może spotkać także ich – wyjaśnia Barbara Ślesińska. – Mama bała się przede wszystkim o nas, o mnie i moją siostrę. Zgodziła się na likwidację swojej pracowni i zniszczenie jej rzeźb, ogłosiła nawet, że nie będzie już więcej tytułować się artystką. Zrobiła to wszystko po to, by, jak sądziła, uchronić nas przed prześladowaniem ze strony nieprzychylnej jej władzy.

Dla Alicji Gzowskiej, która mówi, że jest „skoncentrowana na wartościach artystycznych i wizjonerstwie prac Ślesińskiej”, to, czy w pomoc jej był zaangażowany komunistyczny aparat władzy, ma drugorzędne znaczenie. W rozmowie z nami Gzowska przyznaje, że dopiero otwarcie teczki Ślesińskiej w IPN mogłoby rozwiać wątpliwości. Niestety, dostęp do niej mają wyłącznie spadkobiercy artystki. Pytana przez nas o to Barbara Ślesińska przekonuje, że nie czuła nigdy potrzeby zaglądania do teczki mamy w IPN. – Przecież znałam ją doskonale, czego więc nowego miałabym się dowiedzieć z tych dokumentów? Być może podczas mojego następnego pobytu w Polsce zajrzę do tej teczki. Nie spodziewam się jednak żadnych rewelacji – mówi.

– Dla mnie kwestia współpracy z reżimem nie jest dyskredytująca dla artysty. Tadeusz Kantor przecież też poszedł na ustępstwa i podobnie wielu, wielu innych. Mniej mnie interesuje, czy Ślesińska kłamała, czy nie. Interesuje mnie to, co po niej pozostało, jest podpisane jej nazwiskiem i wniosło nową jakość do sztuki. Interesują mnie jej koncepcje architektoniczne. Nie zagłębiałam się w wątki biograficzne, ponieważ nie taki jest cel tej wystawy – przyznaje Alicja Gzowska. – Nie ma kryształowych postaci, nie stawiam też Ślesińskiej jako wzoru do naśladowania. Nie widzę jednak powodów, by rezygnować z pokazywania jej twórczości tylko dlatego, że w jej życiorysie są momenty, które budzą wątpliwości. ©Ⓟ