Milicjanci gonią chłopaków, gonią, dopadają i, pach, od razu dają im w zęby. Obrazek z wystawy „Męczeństwo narodu polskiego w czasach komunizmu”... Obrazek w tym znaczeniu typowy, że lat temu 50 czy 70 niespecjalnie by dziwiło takie zachowanie stróżów porządku.

„Walnąć kogoś w mordę” albo „nauczyć rozumu” nie były traktowane lata temu jako wyrażenia, za przeproszeniem, komunistyczne, przywiezione gdzieś z czerwonego wschodu. I przed wojną, i po wojnie wiadomo było, że pan władza nie bardzo się certoli. Czy gdyby cudownym zrządzeniem losu przedwojenna sanacja wróciła z Londynu w 1945 r., to dajmy na to, przodownik Policji Państwowej Mamuła byłby grzeczniejszy niż Mamuła, kapral Milicji Obywatelskiej – i ręce trzymałby przy sobie? Pytanie o tyle pokrętne, że konia z rzędem temu, kto wejdzie w skórę sanacji hipotetycznie rządzącej w Polsce przemielonej ekstremalnym doświadczeniem lat okupacji.

Przecież jednak nie chodzi o to, by na pytanie odpowiedzieć, lecz by zastanowić się nad innym – ile w przemocy peerelowskiej było przemocy specyficznej dla ustroju, ile charakterystycznej dla epoki. To, co postępowało w demokratycznej Europie po 1945 r. – spadek uznania dla stosowania siły wobec społeczeństw i jednostek, krępowanie rąk państwowego aparatu przymusu, budowa innej kultury prawnej, odkrycie piękna kultury miękkiej relacji między jednostkami – mogło także wydarzyć się w Polsce. Ale zostaliśmy po wschodniej stronie żelaznej kurtyny, zatem proces krępowania władzy i zmiękczania relacji przechodziliśmy ułomnie i niespiesznie (a dopóki trwał stalinizm, to wcale). U nas też epoka się zmieniała, ale swoiście. Chciałoby się rzec, że europeizowaliśmy się po peerelowsku.

W rezultacie w 1989 r. byliśmy, niczym twór Frankensteina, zszyci z niezbyt dopasowanych części. Trochę tradycji dawnej Polski, troszkę postalinizmu, co nieco mitów na temat przedwojennej RP, sporo PRL-u, wcale niemało Zachodu i na dokładkę solidna porcja urojeń na temat tegoż Zachodu. Tacy ruszyliśmy w tany z transformacją. Nic dziwnego, że w pewnym momencie doszła do głosu konieczność uporządkowania na nowo narodowej aksjologii: kim, u diaska, jesteśmy? Czy wystarcza nam indywidualne zabieganie o nowy model grilla i (oby!) wakacje w Chorwacji, czy jednak potrzebujemy odpowiedzi na pytanie, kim, do diaska, jesteśmy?

Zjednoczona Prawica, trzeba jej oddać, umiała płynąć na tej fali. Szkoda, że w jej przekazie zadudniła tęsknota za nową żelazną kurtyną: tam gender, obłęd, zepsucie i Berlin, a tu wolna Polska ochrzczonych mężczyzn i kobiet, pałaszujących schabowe dawnym obyczajem. Propaganda pisowska, wzmocniona nieudolną, ale widowiskową próbą indoktrynacji szkolnictwa, postawiła na granicy polskiej wyobraźni bramkę graniczną, która brzęczała, kiedy ktoś niepowołany próbował się przemknąć, pochwalając queer. Albo queer, albo Polska. Z tym że minister zdrowia ostrzega: „Queer zabija!”.

PiS, nie wiedzieć czemu, w żadnej sprawie nie powstrzymuje się od nadmiarowości i fałszu. Jak papieża (tego papieża, ofkors) szanować, to kochać i bronić, jak opozycji nienawidzić, to z drgawkami, jak troszczyć się o rodzinę, to w Zbarażu, jak pamiętać o polskich dziejach, to na Jasnej Górze. W czasach polaryzacji PiS zrobił wiele, aby częsta w polskich domach sympatia patriotyczna okazała się niedostateczna, bliska szeroko rozumianemu obozowi zdrady narodowej, jak mówił posępny lider z Żoliborza. Jednym z rezultatów starań o partyjne zawłaszczenie patriotyzmu ogółu Polaków mogło być uznanie przez ten ogół, że rację mają wpływowe, chociaż niezbyt liczne środowiska nastawione do przeszłości z lękiem, czasem z obrzydzeniem. Ich minister zdrowia ostrzega: „Polska zabija!”.

No i proszę, nie ma cudów? Są. Bo mimo wielu wariactw ostatnich ośmiu lat opozycja, tak na ogół, uznała, że Polska została przez PiS porwana, a przez opozycję uwolniona. Zaś gros pisowców uważa, że Polska została porwana przez opozycję i trzeba ją znowu uwolnić. Czyli jednak Polska zginęła/nie zginęła, ale jest nasza. I kiedy słyszymy, MY słyszymy, że na jakimś komisariacie policjanci pobili aresztanta lub bezmyślnie zastosowali środki przymusu, to oburzamy się bez pytania o sympatie partyjne sprawców albo ofiar. I chcemy, a owszem, dalej Polskę europeizować. A niechby i po swojemu, ale ma być z grubsza tak jak na Zachodzie, a nie jak w Rosji. ©Ⓟ