"Wiele osób wyrastających z bardzo różnych tradycji ideologicznych i politycznych widzi, że system już nie działa, ale jednocześnie nie jest w stanie znaleźć dla niego nowego kierunku" - mówi Costas Lapavitsas, profesor ekonomii w School of Oriental and African Studies na Uniwersytecie Londyńskim.

Z Costasem Lapavitsasem rozmawia Krzysztof Katkowski
Czym jest „państwo kapitalizmu”, które pojawia się w tytuł pańskiej nowej książki napisanej wspólnie z EReNSEP Writing Collective.

To pytanie długo nas nurtowało. Zdecydowaliśmy się wydać tę książkę, gdy wybuchła pandemia. Obserwowaliśmy wtedy niesamowitą działalność interwencyjną państw narodowych. I oczywiście temat ten stał się bardzo, bardzo ważny po pandemii. Uważamy, że globalny kapitalizm znajduje się w interregnum, które rozpoczęło się wraz z wielkim kryzysem finansowym z lat 2007–2009. Miał on charakter systemowy i głęboko wpłynął na światową gospodarkę. W ciągu 15 lat, które upłynęły od tamtego czasu, byliśmy świadkami nieustannego wirowania globalnego kapitalizmu, który próbował znaleźć dla siebie nową ścieżkę, ale mu się to nie udało. Dlatego sądzę, że opis Antonia Gramsciego dotyczący historycznego interregnum pasuje tu idealnie: stare nie może trwać, a nowe nie może się narodzić. W takiej sytuacji znalazł się kapitalizm i jest to bardzo niebezpieczne, ponieważ, jak wiemy z historii, takie okresy rodzą polityczne i społeczne potwory. Myślę, że to niebezpieczeństwo jest bardzo realne.

Interwencja państw w gospodarkę w czasie pandemii była niewłaściwa?

Państwa najpierw nałożyły blokady, które uniemożliwiły funkcjonowanie gospodarek, ale następnie podjęły bezprecedensowe działania w celu wznowienia działalności gospodarczej. Zniosły oszczędności i stworzyły olbrzymią płynność, skutecznie nacjonalizując rachunki zysków i strat ogromnej liczby przedsiębiorstw. Zapewniły także coś, co w praktyce było dochodem podstawowym dla milionów gospodarstw domowych. Z pewnością inflacja w 2022 r. nastąpiła przede wszystkim dlatego, że zagregowana podaż w gospodarce światowej jest zasadniczo słaba. Nie ma już jednak wątpliwości, że państwo jest osią współczesnego neoliberalnego kapitalizmu, a jego moc interweniowania w gospodarkę wynika przede wszystkim ze sprawowanej za pośrednictwem banku centralnego kontroli nad pieniądzem fiducjarnym (niemającym oparcia w dobrach materialnych – red.).

„State” z tytułu pańskiej książki ma też jednak drugie znaczenie, oznacza „kondycję”, „stan”. Co więc jest nie tak ze współczesnym kapitalizmem?

Przede wszystkim wiele osób, wyrastających z bardzo różnych tradycji ideologicznych i politycznych, widzi, że system już nie działa, ale jednocześnie nie jest w stanie znaleźć dla niego nowego kierunku. Z perspektywy marksistowskiej, jeśli chcesz powiedzieć coś sensownego o tym stanie rzeczy, musisz się przyjrzeć rodzajom kapitału, które dominują w gospodarce. Kiedy to zrobimy – a zrobiliśmy to w naszej książce – widzimy, że są dwie cechy charakterystyczne interregnum. Pierwszą jest dominacja światowego rynku przez umiędzynarodowiony kapitał produkcyjny. Kapitał jest oczywiście międzynarodowy od samego początku, ale ten produkcyjny staje się międzynarodowy z wielkim trudem, ponieważ produkcja przekraczająca granice państw nie jest łatwa. Umiędzynarodowiony kapitał produkcyjny działa poprzez globalne łańcuchy produkcyjne zdominowane przez duże firmy, ogromne przedsiębiorstwa wielonarodowe.

ikona lupy />
Costas Lapavitsas, profesor ekonomii w School of Oriental and African Studies na Uniwersytecie Londyńskim. Jest członkiem Europejskiej Sieci Badawczej Polityki Gospodarczej i Społecznej (EReNSEP) i byłym posłem do greckiego parlamentu. Jego nowa książka z EReNSEP Writing Collective to „The State of Capitalism”, która ukaże się nakładem wydawnictwa Verso w sierpniu 2023 r. / Getty Images / Fot. Kirsty O'Connor /PA Images via Getty Images

Dominujące firmy koordynują produkcję na całym świecie i pozwalają mniejszym przedsiębiorstwom na przyłączenie się. Te ostatnie mogą być formalnie niezależne, ale są zintegrowane z całymi łańcuchami produkcji kontrolowanymi przez dominujące firmy. W przeszłości znaliśmy kilka form umiędzynarodowienia produkcji, w ramach których dominująca firma tworzyła moce produkcyjne w innym kraju i była ich bezpośrednim właścicielem. Ale dziś można należeć do globalnego łańcucha produkcyjnego, który jest kontrolowany przez – powiedzmy – niemiecką firmę, i nadal być formalnie niezależnym kapitalistycznym producentem, np. w Polsce. Oczywiście podaję tylko przykład, dominująca firma może pochodzić z różnych miejsc, w tym oczywiście z USA.

A druga cecha?

Jest nią rozprzestrzenianie się umiędzynarodowionych finansów, co zasadniczo oznacza globalne banki komercyjne i parabanki – przy czym te ostatnie to np. fundusze inwestycyjne lub hedgingowe. Te ogromne jednostki kapitalistyczne, w tym kilka globalnych, w coraz większym stopniu działają jako dostawcy kredytów i wydobywcy zysków na różne sposoby. Angażują się w spekulacje i napędzają rynki finansowe zarówno w centrum, jak i na peryferiach światowej gospodarki.

Współczesny kapitalizm jest zdominowany przez te dwa rodzaje kapitału – umiędzynarodowiony kapitał produkcyjny i umiędzynarodowione finanse. Żaden z nich nie kontroluje drugiego. Są one symbiotyczne, a ich działania wzajemnie do siebie pasują. To bardzo agresywne połączenie kapitałów. Najagresywniejsza kombinacja, jaka kiedykolwiek wystąpiła, która ma na celu usidlenie i eksploatację całego globu. Taki stan rzeczy nie pozostawia żadnych niekapitalistycznych obszarów, tylko raczej nieustannie odtwarza rdzeń i peryferie światowej gospodarki na czysto kapitalistycznych zasadach. W ciągu ostatnich trzech dekad równowaga globalnej zdolności produkcyjnej uległa głębokiej zmianie. Znaczna część mocy produkcyjnych została przeniesiona do krajów rozwijających się, głównie do biedniejszych krajów Azji. W tym czasie w USA, Europie i Japonii rentowność pozostała słaba, a wzrost produktywności stał się historycznie niski. Strona zagregowanej podaży w gospodarce stała się krucha i straciła swoją dynamikę, rosnąc bardzo powoli. Według nas leży to u podstaw współczesnego kapitalizmu i jest głównym powodem pojawienia się okresu interregnum.

Czym są te społeczne i polityczne potwory, o których pan wspominał?

Jeśli kapitalizm nie rozwija się, a stopy wzrostu są słabe, to środowisko społeczne staje się bardzo niepewne. Najprościej można to ująć w ten sposób, że różnice w dochodach i majątku powiększają się, podczas gdy gospodarka zmierza donikąd. Ci, którzy kontrolują produkcję i finanse, wiedzą, że system jest w stagnacji, ale radzą sobie bardzo dobrze, więc nie chcą niczego zmieniać. Inaczej mówiąc, kiedy kapitalizm przestaje się rozwijać, dusi się. A kiedy taka sytuacja się pojawia, mamy do czynienia z dwoma bardzo złożonymi i trudnymi zjawiskami. Pierwszym jest pojawienie się ogromnych napięć. Ubóstwo i deprywacja mnożą się i prowadzą do głęboko chorych zjawisk społecznych i politycznych. Widzimy to bardzo wyraźnie w Europie i USA. Rozprzestrzenia się indywidualizm, nasila się podejrzliwość wobec obcokrajowców – zwłaszcza imigrantów – i brakuje wiary w zbiorową siłę i zdolność ludzi do zmiany sytuacji. Utrwalają się niezdrowe postawy wobec życia społecznego. To zaś są podstawy, na których kiedyś pojawił się faszyzm.

Drugim jest pojawienie się ogromnych napięć między państwami. To interregnum było świadkiem pierwszego od II wojny światowej bezpośredniego wyzwania dla hegemonicznej pozycji Stanów Zjednoczonych. Siła USA pierwotnie wynikała z ich fundamentów produkcyjnych oraz globalnej obecności ich przedsiębiorstw i instytucji finansowych. Od 1991 r. Stany Zjednoczone były jedynym supermocarstwem i nadzorowały internacjonalizację produkcji i finansów, która ostatecznie doprowadziła do bezkrólewia. Czyniąc to, Stany Zjednoczone podkopały swoją pozycję. Obserwowanie, jak globalny hegemon prowadzi politykę podważającą jego własną dominację, jest niezwykłym doświadczeniem historycznym. Gdy akumulacja kapitalistyczna została zrównoważona na całym świecie, pojawili się hegemoniczni przeciwnicy, ale nie z historycznego rdzenia kapitalizmu, czyli Europy Zachodniej i Japonii, które pozostały pod kontrolą USA. Wyzwania pochodzą z miejsc, które kiedyś uważano za peryferie. Największym z nich są oczywiście Chiny, ale istnieje również cała grupa innych państw, takich jak Rosja, Indie, Brazylia, RPA, a nawet Turcja. Oczywiście to gospodarki innego rzędu pod względem potęgi, ale podstawowa logika jest podobna. Wszystkie one chcą mieć silny wpływ na ustalanie zasad, w ramach których na całym świecie działają umiędzynarodowiona produkcja i finanse.

Jest to niezwykle niebezpieczny moment, ponieważ żaden hegemon w historii nie oddał swojej wszechwładzy bez walki. Imperialna rywalizacja między europejskimi mocarstwami w 1914 r. doprowadziła do I wojny światowej. Wojnę w Ukrainie możemy rozumieć w podobny sposób. Jest to rywalizacja między USA a Rosją i niestety Ukraina płaci za to straszliwą cenę. Zagrożenia dla świata są ekstremalne ze względu na ryzyko zaangażowania nuklearnego. Wojna, która wybuchła w 1914 r., była wystarczająco zła. Teraz byłby to koniec świata.

Czy są jakieś podstawy do optymizmu? Przypuszczam, że wybrałby pan socjalizm jako główną opcję.

Socjalizm i demokracja są rzeczywiście odpowiedzią na upadający kapitalizm, a lewica tradycyjnie do tego dążyła. Jest więc bardzo niefortunne, że w tych niebezpiecznych czasach znajduje się ona w historycznie najsłabszej pozycji. W rzeczywistości samo istnienie lewicy jest teraz wątpliwe. Pojawiła się ona w Europie mniej więcej w czasie rewolucji francuskiej. Była to ideologia i praktyka polityczna, której celem było wspieranie biednych, słabych i licznych przeciwko bogatym, potężnym i nielicznym. Miała silne poglądy i przekonania na temat ekonomicznej, politycznej i instytucjonalnej transformacji społeczeństwa. Potem przyszedł Karol Marks, który dał jej silne podstawy w ekonomii politycznej, i Lenin, który ukształtował jej organizację polityczną.

Lenin popadł w totalitaryzm…

Tak, ale to właśnie wpływ Lenina można łatwo wykryć w formie, jaką partie przybrały w XX wieku – biura polityczne, komitety centralne, konferencje i oddziały lokalne można znaleźć w wielu lewicowych partiach na całym świecie, co nie oznacza, że każda była totalitarna. Chodzi mi o samą organizację partii, o ogólną charakterystykę pewnych organów tych organizacji.

Lewica była główną siłą polityczną sprzeciwiającą się kapitalizmowi w XX wieku. Odegrała kluczową rolę w kształtowaniu ideologicznej i społecznej ścieżki Europy i świata. Jednak pod koniec stulecia nastąpił jej historyczny upadek. Pierwszym powodem jest klęska bloku wschodniego, porażka socjalistycznego eksperymentu w Związku Radzieckim. Upadek bloku odcisnął piętno na umysłach ludzi, sprawiając, że trudno uwierzyć, że może istnieć alternatywa dla kapitalizmu. Wy w Polsce wiecie o tym aż za dobrze. Drugim – równie ważnym – powodem jest to, że klasa robotnicza na Zachodzie nie była w stanie stawić czoła neoliberalnemu atakowi przypuszczonemu przez Thatcher i Reagana na przełomie lat 70. i 80. XX wieku.

Kilka dekad później lewica znalazła się w pełnym ideologicznym odwrocie. Nie wierzy, że może obalić kapitalizm i zmienić fundamentalną organizację społeczeństwa. Zamiast aktywnie proponować stworzenie innego systemu gospodarczego, ma nadzieję co najwyżej naprawić nieprawości kapitalizmu, uczynić go nieco lepszym. Im mniej mówi o ekonomicznych i społecznych podstawach kapitalizmu, tym bardziej podkreśla politykę tożsamości. Z pewnością polityka tożsamości jest bardzo ważna, ale bez transformacji społecznej nie ma racji bytu. Nie może być zdecydowanych praw seksualnych, rasowych i innych bez głębokiej transformacji praw ekonomicznych i społecznych, w tym praw własności i kontroli nad gospodarką.

Dlaczego obecne interregnum, jeśli istnieje, ma być o wiele gorsze niż poprzednie? Przecież nie jest to nowe zjawisko.

W latach 30. XX w., które były również rodzajem takiego interregnum, imperializm brytyjski chylił się ku upadkowi, niemiecki upadł, a hegemonia Stanów Zjednoczonych dopiero zaczynała się kształtować. Świat pogrążony był w gospodarczym chaosie i nie było jasne, w którą stronę to pójdzie. Następnie pojawił się John Maynard Keynes, zaproponował zestaw polityk, które stały się dominujące po II wojnie światowej. Pojawienie się keynesizmu byłoby niemożliwe bez obecności bloku wschodniego i potężnej lewicy politycznej w Europie i innych krajach. Dziś nic takiego nie istnieje.

Ale w Europie mamy silną, zorganizowaną lewicę. Nawet tę nazywaną radykalną, jak hiszpańska Unidas Podemos czy grecka Syriza, z ramienia której jakiś czas temu zasiadał pan w parlamencie.

Były to części lewicy, które stały się bardzo wpływowe i zyskały duże poparcie społeczne po wielkim kryzysie z lat 2007–2009. Stało się tak, ponieważ naprawdę wstrząsnął on społeczeństwem. Ludzie pracy szukali odpowiedzi, a Syriza i Podemos zdawały się ich udzielać, ale odpowiedzi te nie podważały porządku – ani instytucjonalnego Unii Europejskiej, ani klasowego europejskich gospodarek kapitalistycznych. Stanowisko obu tych ugrupowań było w najlepszym razie takie, że istnieją pewne problemy z Unią i jej gospodarkami, zwłaszcza z oszczędnościami, ale możemy je naprawić. Ani Syriza, ani Podemos nie były przygotowane do zakwestionowania kapitalistycznego porządku i hierarchicznej logiki UE. Nie opowiadały się za własnością publiczną i kolektywną organizacją pracy. Jeśli nie jesteś przygotowany na zakwestionowanie fundamentów systemu kapitalistycznego, on cię w końcu pochłonie. A jeśli mówisz o zmianach i ich nie wprowadzasz, jeśli udajesz, że jesteś wielkim rewolucjonistą, ale nic nie zmieniasz, zapłacisz za to cenę. To właśnie dzieje się teraz zarówno w Grecji, jak i w Hiszpanii, gdzie Syriza i Podemos upadają – i to zwłaszcza w miastach, w których znajdują się duże skupiska klasy robotniczej.

Prawdziwe niebezpieczeństwo interregnum polega na tym, że lewica straci nawet ostatnie resztki poparcia wśród ludzi pracy. Wtedy wygra prawica, a jej niektóre odłamy są już bardzo konserwatywne, a nawet faszystowskie. To oni właśnie używają starego języka lewicy, mówią o niesprawiedliwości i wyzysku przez bogatych, obiecują lepszą przyszłość dla wielu w walce z wielkim kapitałem. To wszystko kłamstwa. Ale jeśli lewica zapomniała, jak mówić w swoim tradycyjnym języku, zrobi to skrajna prawica i zyska poparcie biednych. Faszyzm naszych czasów nie musi naśladować Adolfa Hitlera, ale nadal będzie faszyzmem. Niebezpieczeństwo jest więc jeszcze przed nami. Widać je wyraźnie we Francji, gdzie partia Marine Le Pen stale zawłaszczała kwestie polityczne, które wcześniej należały do lewicy, w tym ochronę produkcji krajowej i zatrudnienia. Połączyła je z rasistowskimi poglądami antyimigranckimi i położyła nacisk na prawo i porządek, zyskując poparcie wśród ludzi pracy oraz klasy średniej. Oczywiście nie wszyscy w Rassemblement National są faszystami, ale u podstaw tego ugrupowania leży twarda ideologia faszystowska.

Widzimy to teraz także w Europie Wschodniej i Środkowej, np. w Słowacji, gdzie ruchy faszystowskie trafiły do parlamentu.

Sytuacja Europy Wschodniej jest pod tym względem szczególnie zła ze względu na doświadczenie systemu sowieckiego, który stworzył głębokie ideologiczne rozłamy w społeczeństwie. W niektórych krajach faszyści mogą nawet działać całkiem otwarcie, ponieważ twierdzą, że walczą z wyimaginowanym komunizmem.

Czy socjalizm – lub inna odmienna od kapitalizmu wizja przyszłości – jest możliwy w Unii Europejskiej?

Nie, nie jest. Unia Europejska została stworzona przez europejskie państwa narodowe, które w jakiś sposób zrzekły się części swojej suwerenności, aby ułatwić kapitalistyczną akumulację. Członkostwo w UE przenosi winę za podejmowanie trudnych decyzji z rządów krajowych na Brukselę. To bardzo dobra wymówka. Kiedy rządy chcą zrobić pewne rzeczy, ale nie chcą brać na siebie politycznej winy, zawsze mogą oskarżyć Europejski Bank Centralny lub Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Te dwa kluczowe organy UE, a także inne instytucje w Brukseli są głęboko niedemokratyczne. Nie podlegają powszechnej odpowiedzialności opartej na wyborach, a mimo to ustanawiają prawa, które wpływają na życie setek milionów ludzi. W ten sposób działają jako gwaranci neoliberalizmu w UE.

Neoliberalizm nie oznacza, że nie ma państwa, ale raczej, że państwo jest instrumentalnie wykorzystywane w celu ułatwienia funkcjonowania rynku. W tym kontekście Unia Europejska jest bardzo potężnym mechanizmem neoliberalnej polityki w całej Europie, w tym oszczędności, liberalizacji rynków pracy, wykorzystania płynności EBC do ratowania banków komercyjnych i nie tylko. Dziwne jest to, że te unijne mechanizmy nabrały w oczach wielu mylącej lewicowej patyny. Gdy zorganizowana klasa robotnicza wycofała się w latach 80., a następnie upadł blok wschodni, wiele osób na lewicy zaczęło postrzegać Unię Europejską jako substytut tego, co zostało utracone. Ludzie, którzy początkowo byli bardzo krytyczni wobec UE, często stawali się jej największymi zwolennikami, myśląc, że jej instytucje można wykorzystać do ochrony pracowników i biednych przed wielkim biznesem. To złudzenie zrodzone z desperacji. Każda lewicowa perspektywa w Europie musi się zaczynać od głębokiej krytyki Unii Europejskiej i gotowości do znalezienia innych sposobów organizacji działalności gospodarczej na kontynencie.

Więc uważa pan, że najlepszą opcją byłoby opuszczenie UE? To niemożliwe, zwłaszcza w Europie Środkowej czy też Wschodniej. Po pierwsze, jeśli nie zintegrujemy się z Europą Zachodnią, Rosjanie mogą nas zaatakować. Spójrzmy na wojnę w Ukrainie, ludzie tam walczą o to, by być we wspólnocie europejskiej.

Rozumiem trudną sytuację Europy Wschodniej. Wciąż boryka się ona z dobrze znaną historyczną zagadką balansowania między Niemcami a Rosją. Polska ma za sobą długą historię cierpień z tego powodu. Prawdziwa narodowa niepodległość i demokracja nie biorą się jednak z szukania ochrony jednego zewnętrznego mocarstwa i rozgrywania go przeciwko drugiemu. Wynikają one z wewnętrznej siły, ze sprawiedliwego społeczeństwa, które chroni biednych i słabych, z gospodarki, która tworzy dobrej jakości miejsca pracy i ułatwia produktywne działania gospodarcze. Co ciekawe, Europa Wschodnia jest podobna do Grecji, która w kluczowych aspektach kulturowych i historycznych jest również częścią Europy Wschodniej, nawet jeśli jej elita rządząca lubi udawać, że jest inaczej. Bezpieczeństwo i demokracja są również palącymi kwestiami w Grecji skonfrontowanej z rosnącą potęgą Turcji na zewnątrz i siłami autorytaryzmu wewnątrz kraju. Grecja błędnie szuka bezpieczeństwa, stając się dodatkiem do amerykańskiej potęgi na arenie międzynarodowej i myśląc, że chroni demokrację, stając się posłusznym członkiem UE.

Mówił pan z dezaprobatą o amerykańskiej hegemonii. Ale bez Stanów Zjednoczonych nie moglibyśmy stawić czoła Rosjanom.

Wydaje mi się to bardzo niebezpiecznym poglądem. Siła i niezależność wynikają z wewnętrznej struktury społecznej kraju, jego wewnętrznej spójności, a nie z sojuszu z USA. Polska nigdy nie będzie wielką europejską potęgą, wbrew temu, w co czasami wierzą przedstawiciele jej elit rządzących, ale z pewnością może być krajem odnoszącym sukcesy, z silną gospodarką, równością i postępowymi postawami społecznymi. Taki kraj może być potężny i mieć dobre stosunki ze wszystkimi sąsiadami. Błędem jest, gdy mniejsze kraje biorą udział w hegemonicznych rozgrywkach, otwarcie i w pełni opowiadając się po stronie jednego z rywali. Jak mówimy w Grecji, „kiedy bawoły walczą, żaby są deptane”. Uważam, że Polska nie ma nic do zyskania, stając się przyczółkiem amerykańskiej potęgi przeciwko Rosji. USA tak naprawdę nie zależy na Polsce. I znowu sytuacja jest dziwnie podobna do greckiej. Obecny prawicowy rząd tego kraju jest najbardziej proamerykańskim, jaki pamiętam, staje się również antyrosyjski i wyobraża sobie, że w ten sposób zapewnia nam bezpieczeństwo przed Turcją. To błąd o historycznym znaczeniu. Grecka klasa rządząca popełniła podobne błędy w przeszłości i kraj zapłacił za nie straszną cenę.

Czyli poparł pan brexit?

Myślę, że każdy kraj będzie musiał radzić sobie z UE tak, jak odpowiada to jego wewnętrznym warunkom społecznym i politycznym. Należy pamiętać, że możliwe jest utrzymywanie selektywnych stosunków z UE. Każdy kraj będzie postępował zgodnie z decyzjami i życzeniami swoich obywateli. Brytyjczycy zagłosowali za brexitem z powodów, które moim zdaniem były zasadniczo wewnętrzne. Nie wiedzieli zbyt wiele o Europie, tak jak tak naprawdę żaden Europejczyk nie wie zbyt wiele o tym, jak działa Unia. Jestem przekonany, że dotyczy to również Polaków. Za wyjściem głosowała przede wszystkim klasa robotnicza, biedniejsi ludzie. Był ku temu jeden zasadniczy powód: bogaci i wpływowi nieustannie wmawiali im, że muszą głosować za pozostaniem. Tak więc głosowanie za brexitem było sposobem na walkę z elitami. Był to przede wszystkim klasowy akt wewnętrznego sprzeciwu.

Byłem zwolennikiem lewicowego brexitu i otwarcie się za nim opowiadałem. Jeśli miał odnieść sukces i przynieść to, czego chcieli Brytyjczycy, musiał być lewicowy, czyli otworzyć drogę do innej strategii gospodarczej, która obejmowała falę inwestycji publicznych i fundamentalną zmianę równowagi sił na korzyść siły roboczej. Musiałby być dźwignią dla polityki gospodarczej, która odmłodziłaby brytyjską gospodarkę. Nie tego chciał rząd torysów. Ci, którzy sprawili, że brexit stał się rzeczywistością polityczną, czyli prawica Partii Konserwatywnej, tak naprawdę nie rozumieli, co dzieje się w brytyjskiej i światowej gospodarce. Wyobrażali sobie, że wyjście z UE oznacza, że mogą mieć świetne umowy handlowe, a Wielka Brytania ponownie trafi na Ocean Spokojny... Albo jeszcze większy nonsens: że kraj może stać się w pełni neoliberalnym rajem, czymś w rodzaju Singapuru nad Tamizą. Nic dziwnego, że szerokie kręgi ludzi uważają teraz brexit za nieudany.

Czy nie sądzi pan, że przyjmuje pan teraz taką samą postawę jak skrajna prawica?

Skrajna prawica mówi takie rzeczy, ponieważ przejęła sprawy klasy robotniczej, stawiając na pierwszym planie kwestie przetrwania gospodarczego, tożsamości narodowej i spójności społecznej, które dotyczą ogromnej większości ludzi. Nauczyła się mówić o demokracji i niezależności narodowej, jednocześnie zdając się sprzeciwiać międzynarodowemu kapitałowi. Niestety lewica w dużej mierze zapomniała o tym języku i odsunęła na bok te kluczowe kwestie. Suwerenność ludu, niepodległość narodowa, popieranie własności publicznej i demokratycznej kontroli gospodarczej nie są monopolem skrajnej prawicy. Wręcz przeciwnie, o tym powinien mówić socjalizm. To, co dziś wśród dużej części lewicy uchodzi za internacjonalizm, jest tak naprawdę fikcją, internacjonalizmem wielkiego biznesu. „Sprowadź ich, każ im pracować za darmo, czerp zyski”. W taki właśnie sposób w poprzednich dziesięcioleciach sprowadzano do Wielkiej Brytanii Europejczyków z Europy Wschodniej do pracy.

Lewica powinna na nowo odkryć swoje własne tradycje i nauczyć się przemawiać w imieniu ludzi pracy, stając się integralną częścią ubogich. To jest sposób na powstrzymanie skrajnej prawicy, która stale rośnie. Jest to również sposób na znalezienie wyjścia z interregnum, które obecnie dławi nasze społeczeństwa. ©Ⓟ

ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna / rys. Artur Denys