W obliczu zagrożenia ze strony Rosji, i Polska, i Ukraina są w stanie działać rozważnie. Bez wyciągania naftalinowych pomysłów przedstawianych przez naftalinowych polityków.

Nie jest prawdziwa teza o tym, że przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy przed ukraińskim parlamentem było bez precedensu. W kwietniu 2015 r. na tej samej mównicy stał Bronisław Komorowski, a po jego lewicy zasiadał ówczesny prezydent Ukrainy Petro Poroszenko. Przemówienie Komorowskiego nie było złe. Zaczął po ukraińsku. Nawiązał do Mychajła Werbyckiego, pochowanego w powiecie jarosławskim kompozytora muzyki do ukraińskiego hymnu. Standardowo padły zapewnienia o „głębokich więzach” łączących oba narody. Były też nawiązania do Tarasa Szewczenki i jego wiersza „Do Polaków”, w którym pada słynne „podaj rękę Kozakowi”.
– Tu nie chodzi o przeszłość. Tu zdecydowanie chodzi o przyszłość relacji polsko-ukraińskich. Chociaż czujemy, że wizja przyszłości jest silnie zakorzeniona w doświadczeniu historycznym – mówił Komorowski. Jego wystąpienie przerywały oklaski. Witano go – podobnie jak Andrzeja Dudę – owacją na stojąco.
Wszystko zapowiadało się dobrze, gdyby nie pewien szczegół. Tuż po przemówieniu polskiego prezydenta Rada Najwyższa zaczęła pracować nad pakietem ustaw historycznych. Zostały one przygotowane w Ukraińskim Instytucie Pamięci Narodowej kierowanym wówczas przez – uznawanego za orędownika pamięci o UPA – Wołodymyra Wjatrowycza. Z czterech omawianych projektów dwa zgłoszono jako rządowe, jeden jako inicjatywę grupy parlamentarzystów z różnych frakcji i jeden jako projekt Jurija Szuchewycza, syna Romana Szuchewycza, dowódcy operacyjnego UPA i oficera bezpośrednio odpowiedzialnego za rzeź wołyńską. Wszystkie ustawy uchwalano bez dyskusji. W pierwszym i drugim czytaniu, znaczną większością głosów. Ci sami posłowie, którzy przed momentem oklaskiwali Komorowskiego, tuż po jego wyjściu z sali przyklepali prawo z niejasnymi zapisami penalizującymi „zaprzeczanie faktowi legalności walki o niezależność Ukrainy w XX wieku”. Akurat tę ustawę referował Szuchewycz.
Rozmawiałem wówczas z prof. Grzegorzem Motyką, który od lat bada rzeź wołyńską. Nie krył obawy, że regulacja może być wykorzystywana do karania w procesach cywilnych badaczy, którzy zajmują się ludobójstwem na Polakach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej.
Bliscy współpracownicy Bronisława Komorowskiego w rozmowie z DGP próbowali marginalizować ten przykry incydent. Prawda była jednak taka, że wizytę polskiego prezydenta tymi ustawami po prostu zdewaluowano. Relacji polsko-ukraińskich w czasach rządów PO-PSL, po Majdanie 2014 r., nigdy nie udało się napełnić treścią. Pozostały niesmak po wizycie Komorowskiego i wiele ambitnych projektów, które nie wychodziły z fazy „studium wykonalności”. Z kolei początki rządów PiS to seria niekonsekwencji w stosunkach z Kijowem i sporów, w których ustalenie celów było nad wyraz trudne. W tym sensie przyjęcie ustawy „o ustanowieniu prawnych i socjalnych gwarancji dla obywateli Rzeczypospolitej Polskiej znajdujących się na terytorium Ukrainy” ma znaczenie przełomowe. Po raz pierwszy od lat pojawiły się konkretne zapisy nadające Polakom wiele przywilejów, które dziś – w czasie wojny – wydają się abstrakcyjne, ale w czasie odbudowy kraju będą bezcenne. Nie wierzę, że wojna radykalnie odmieni ukraińskie podejście do robienia biznesu. Zatem wyłączenie Polaków z grona inwestorów zagranicznych i zrównanie ich de facto z inwestorami ukraińskimi daje szansę na ominięcie całej machiny regulacyjnej „dla zagranicznych frajerów”, która pozwala wymuszać rozmaite haracze. Ustawa o Polakach ma zatem bardzo praktyczny wymiar. Nie chodzi ani o edukację, ani o wypłaty socjalne. Raczej o równy status przedsiębiorstw polskich i ukraińskich.
Dziś nie ma specjalnie czasu, aby wnikać w obyczaje biznesowe na Ukrainie. Nie ma woli analizowania schematów klientelistycznych. Jest wojna. Ona się jednak kiedyś skończy, a otworzy się okno możliwości współpracy przy odbudowie. I temu ma służyć nowe prawo. Zminimalizowaniu tych wszystkich klientelistycznych ryzyk.
W poniedziałek, czyli w dniu złożenia przez Wołodymyra Zełenskiego ustawy do Rady Najwyższej, w Warszawie wspominano ofiary rzezi wołyńskiej. W tym sensie regulacja miała również znaczenie symboliczne. Spodziewano się też jednoznacznego gestu dotyczącego historii ze strony prezydenta Ukrainy. A w sieci prowokacji rosyjskich trolli. Mieli oni budować narrację o niewdzięczności Ukraińców albo o zbyt wysokich oczekiwaniach Polski. Ostatecznie trollem okazał się jedynie szef rosyjskiego wywiadu Siergiej Naryszkin, który do znudzenia powtarzał tezę o dążeniu przez Polskę do rozbioru Ukrainy. W zasadzie dopiero dziś widać, po co przed laty Władimir Putin namawiał Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego na wyznania o „przejęciu Lwowa”.
W sumie w okolicach rocznicy krwawej niedzieli nie było ani odniesień do historii ze strony Zełenskiego, ani znaczących prowokacji. Pod pomnikiem ofiar rzezi wołyńskiej był za to nowy ambasador Ukrainy w Polsce i zarazem jeden z najbardziej kompetentnych dyplomatów, jacy kiedykolwiek przyjechali z Kijowa do Warszawy – urodzony w Stryju Wasyl Zwarycz.
Mniej więcej w tym samym czasie w Berlinie walizki zaczął pakować inny ukraiński dyplomata – Andrij Melnyk, który przed kilkoma dniami w przedziwnym niemieckim programie „Jung & Naiv” mówił o rzezi wołyńskiej tak: „Powodem wrogości między Polską a Ukrainą było to, że Ukraińcy byli największą mniejszością narodową w Polsce. Ukraińcy byli uciskani w niewyobrażalny sposób i dlatego Ukraina zwróciła się przeciwko Polsce. Była dla nas jak nazistowskie Niemcy i Sowieci”. Jak wynika z informacji DGP, Melnyk trafi na inną placówkę. Niewykluczone, że do Pekinu. Jego dalsza kariera – daleko od spraw europejskich – miała zostać zaprogramowana nie bez udziału polskich dyplomatów.
Bilans przyspieszenia w stosunkach polsko-ukraińskich w najtrudniejszej dziedzinie polityki historycznej jest i dla Kijowa, i dla Warszawy grą o sumie dodatniej. Zełenski nie potępił jednoznacznie Wołynia, ale zaproponowana ustawa jest jednoznacznym gestem w stronę Warszawy, który warto docenić. Chyba po raz pierwszy Ukraińcy nie odwoływali się również do symetryzmu w ocenie historii. Po oficjalnym odcięciu się od Melnyka nie było standardowych deklaracji, które zrównywały Armię Krajową z UPA i skalę wzajemnych ran zadawanych sobie przez oba narody. Jedyną dziwaczną deklaracją były tym razem słowa… szefa polskiego rządu, który – nie wiedzieć czemu – porównał OUN-UPA do rosyjskiego świata (naprawdę chciałbym poznać tok rozumowania, który doprowadził pana premiera do tak kuriozalnej konkluzji).
Mniej jednoznaczna jest sprawa z Melnykiem, którego Niemcy usunęli z Berlina w zasadzie polskimi rękami. Ambasador był od miesięcy wyrzutem sumienia niemieckich elit, w które bez litości uderzał za opieszałość w dostawach broni dla Ukrainy i za kluczenie w polityce wobec Rosji. Doskonale zdający sobie sprawę z mechaniki historycznych atawizmów między Polską a Ukrainą Berlin zwyczajnie napuścił go na Polaków, wiedząc, że nie trzeba będzie długo czekać, by Warszawa upomniała się w Kijowie o swoje. Sama rozmowa niemieckich dziennikarzy z ambasadorem przypominała debatę zatroskanych publicystów w antyklerykalnym tygodniku „Fakty i Mity” nad kondycją Kościoła katolickiego.
Ani Melnyk, ani dziwne słowa Mateusza Morawieckiego nie podważają jednak zmiany, która zaszła w kwestiach historycznych. Po Majdanie 2014 r. wydawało się, że utracono setną szansę na przełom. Pojawiła się nawet teza o „wariancie kurylskim”, czyli uznaniu, że problemy historyczne są nierozwiązywalne. Dziś widać wyraźnie, że w obliczu zagrożenia ze strony Rosji zarówno Polska, jak i Ukraina są w stanie działać rozważnie. Bez wyciągania naftalinowych pomysłów przedstawianych przez naftalinowych polityków pokroju Szuchewycza. Tematem zajęli się dość cyniczni, ale skuteczni dyplomaci i urzędnicy: szef administracji Zełenskiego Andrij Jermak i jego zastępca Andrij Sybiha, prezydencki minister Jakub Kumoch, ambasador w Kijowie Bartosz Cichocki czy uchodzący za specjalistę od dostaw broni szef KPRM Michał Dworczyk. Nikt nikomu – jak pisał Szewczenko – nie „wyśpiewuje/ Głośno w obcym nam języku/ swoje Alleluje”. I dobrze. W końcu to gra o historię, a nie gra historią. ©℗
Nie wierzę, że wojna radykalnie odmieni ukraińskie podejście do robienia biznesu. Zatem wyłączenie Polaków z grona inwestorów zagranicznych i zrównanie ich de facto z inwestorami ukraińskimi daje szansę na ominięcie całej machiny regulacyjnej „dla zagranicznych frajerów”, która pozwala wymuszać rozmaite haracze