Wojna może wywołać wiele problemów psychicznych. Od ostrych reakcji na stres, które pojawiają się nagle i są spektakularne. Taka osoba zachowuje się radykalnie inaczej, jest pobudzona lub skrajnie apatyczna. Te objawy dość szybko ustępują, ale w warunkach wojennych mogą ujawniać się choroby psychiczne. Szczególnie kiedy ludzie są poddawani nie tylko permanentnemu stresowi, ale też niedoborom snu, jedzenia. Z Radosławem Tworusem rozmawia Paulina Nowosielska.

płk dr Radosław Tworus szef Kliniki Psychiatrii, Stresu Bojowego i Psychotraumatologii Wojskowego Instytutu Medycznego / Materiały prasowe
Czy można już dziś przewidzieć, jakie będą koszty psychiczne wojny ukraińsko-rosyjskiej, przede wszystkim dla walczących żołnierzy?
Nie, bo nie wiemy, ilu żołnierzy bierze udział w konflikcie oraz jakim fizycznym i psychicznym przygotowaniem dysponują. Nie wiemy, ilu jest żołnierzy jednostek specjalnych, a ilu z powszechnej mobilizacji albo takich, którzy zostali powołani pół roku czy rok przed wybuchem wojny. Bo doświadczenie bojowe też ma wpływ na pojawienie się ewentualnych problemów.
Podkreślił pan, że inaczej konsekwencje wojny będzie znosił wyszkolony żołnierz, a inaczej człowiek z powszechnej mobilizacji. Jak przygotowuje się tego pierwszego?
Podstawą wysokiej sprawności żołnierza jest wyszkolenie bojowe. Prawdziwe jest stare powiedzenie: im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w walce. Jeśli mówimy o dekompensacji stanu psychicznego, jakiejś formie załamania, to dużo większe prawdopodobieństwo jej wystąpienia jest wtedy, gdy człowiek styka się z sytuacją zaskakującą. Więc im więcej sposobów walki i technik działania przeciwnika przerobiliśmy w warunkach poligonowych, tym jesteśmy odporniejsi psychicznie. Bez wątpienia żołnierze jednostek specjalnych, którzy uczestniczyli w wielogodzinnych, różnorodnych rodzajach szkolenia, są zaprawieni i wśród nich najrzadziej występuje zjawisko dekompensacji.
Czyli najrzadziej są potencjalnymi pacjentami?
Tak, choć nie jest to regułą. Bo im mniej doświadczenia, tym większe ponosi się konsekwencje. Aktorowi występującemu na scenie po raz pierwszy mogą się łamać głos i drżeć ręce. Starsi stażem są w stanie zapanować nad tremą, bo wiedzą, czego się spodziewać.
A co, kiedy sceną są ulice miast? I gdy ktoś po raz pierwszy musi strzelać do drugiego człowieka?
Obcowanie ze śmiercią jest wyzwaniem ekstremalnym. Ale i w takiej sytuacji wielkie znaczenie mają doświadczenie oraz świadomość tego, co się robi. Przecież lista zawodów, które na co dzień mają do czynienia ze śmiercią, jest długa: ratownicy medyczni, pielęgniarki czy lekarze. A wracając do wojny: we współczesnym konflikcie kluczowy jest element nieprzewidywalności. Szczególnie jeśli chodzi o wojnę w mieście, o której się mówi, że jest najtrudniejszym elementem działań militarnych. Przenosząc to na ostatnie wydarzenia: armia Federacji Rosyjskiej będzie musiała zmierzyć się z wyzwaniem, gdy za każdym zaułkiem, ścianą budynku, w każdym oknie bloku czy sklepu może pojawić się ukraiński obrońca gotowy do strzału. I tu skala nagłych działań bojowych znacząco wzrasta. Wracamy więc do poziomu wyszkolenia żołnierzy oraz tego, jakich mają dowódców, czy cieszą się oni autorytetem. Pamiętam opowieści naszych żołnierzy z Afganistanu, które dobrze zobrazują sytuację. Pacjenci opowiadali, że działania przebiegały sprawnie, dopóki nie został zabity dowódca patrolu. I choć nie uważali go za najlepszego taktyka, nagle okazało się, że jego brak rujnuje dalsze działanie. Gdy nie było komu dowodzić, pojawiły się panika i dezorganizacja. Podoficer, który musiał ad hoc przejąć obowiązki, był sparaliżowany strachem. Żołnierze relacjonowali, że zapanował chaos, w wyniku którego ponieśli straty nieproporcjonalne do sił przeciwnika. To pokazuje, jak mądre zarządzanie redukuje poziom napięcia. Bardzo istotne jest także to, by walczący miał świadomość zabezpieczenia medycznego, nie tylko w miejscu walki. Ale też profesjonalnego zaplecza, dzięki któremu zostanie szybko ewakuowany. Ta świadomość jest szalenie istotna w budowaniu morale i psychiki.
Która ze stron jest lepiej wyszkolona?
Nie potrafię powiedzieć. Ukraina ogłosiła powszechną mobilizację w drugim dniu wojny, co może wskazywać na nagły tryb powołania mężczyzn do ciężkiej służby. Na filmikach publikowanych w sieci widać łzy nie tylko dzieci i kobiet, ale i mężczyzn, którzy idą walczyć za kraj. Należy się spodziewać, że nie każdy z nich ma w sobie lekkość naciskania na spust. I z pewnością tylko nieliczni byli wcześniej w sytuacji, kiedy ktoś do nich strzelał. Ci ludzie nie byli na komisji rekrutacyjnej, każdy z nich przyjmowany jest z dobrodziejstwem inwentarza, potem przechodzi kilkugodzinne przeszkolenie z obsługi broni i tyle. Nic nie wiemy na temat ich wytrzymałości psychicznej. Tego, ile są w stanie znieść. Prezydent Zełenski powiedział w pewnym momencie, że wydaje decyzję o uwolnieniu więźniów, którzy dostaną możliwość wykazania się i pełnienia służby. Ale osoby pozbawione wolności nie dostały wyroków za niewinność, to często ludzie z dysfunkcjami psychicznymi. Nie chorobami, ale zaburzeniami osobowości, które w warunkach pokoju dyskwalifikowałyby ich ze służby wojskowej. Bo, żeby było jasne, osobowość psychopatyczna do wojska kompletnie się nie nadaje. Ponieważ jedną z podstawowych cech psychopatii jest nieumiejętność współpracy w grupie i terminowego realizowania zadania. Dlatego nie tylko polskie wojsko, lecz także inne armie starają się w procesie rekrutacji, na etapie komisji lekarskich, eliminować psychopatów.
Co do pozostałych osób, czy pojawią się u nich dysfunkcje?
Gdyby ktoś spytał mnie, doświadczonego psychiatrę, oficera z przeszło 30-letnim stażem służby… Pewnie nie widziałem tego, co niektórzy dowódcy liniowi na misjach, a przecież też niemało doświadczyłem. Inaczej: usłyszałem od kogoś, że przy mojej wiedzy na temat zarządzania stresem, gdybym trafił w centrum działań wojennych, to na pewno bym się nie zdekompensował.
I co pan na to powiedział?
Że jednak nie ręczę za siebie. Bo mogę pęknąć wcześniej niż inni. Może się okazać, że sytuacja będzie tak ekstremalna, że cała moja wiedza wyparuje. Ale w zarządzaniu stresem istotne jest to, by wszyscy wiedzieli, że tak, jak każdy może zostać ranny i że trzeba mu pomóc, tak samo trzeba przygotować żołnierzy na zmieniający się stan psychiczny kolegów. I na to kładliśmy nacisk podczas szkoleń. Oprócz tego, że walczysz i patrzysz, czy nikt nie został ranny, musisz też obserwować reakcje innych, w tym dowódcy. Czy psychicznie dają radę? Ludzie, którzy byli po kilka razy na misji, doskonale potrafili wskazać najsłabsze ogniwo. Znam sytuacje, gdy jeden drugiemu mówił: „Nie jedź, zostań, w oczach masz lęk, i jeśli się cokolwiek wydarzy, będziemy musieli się jeszcze tobą zajmować”. Proszę wierzyć, że to żołnierze niejednokrotnie zmuszali kolegów, by zgłaszali się do mojej kliniki po pomoc.
Czy to są częste przypadki? Czy można ocenić procentowo, ilu żołnierzy po wojnie zmaga się z problemami psychicznymi, ilu wymaga leczenia?
Szacuje się, że typowe wojenne PTSD, czyli zespół stresu pourazowego, dotyka ok. 30 proc. żołnierzy biorących udział w walkach.
Czyli prawie jedną trzecią. Potężna liczba.
Amerykanie twierdzą, że po wojnie afgańskiej mieli ok. 50 proc. weteranów z PTSD. My mieliśmy na poziomie nieprzekraczającym 10 proc. żołnierzy, którzy byli na misjach w Iraku i Afganistanie. Oczywiście, niektórzy zwracają uwagę, że w USA aż tyle, a u nas tylko tyle. Czy to znaczy, że się nie rozpoznaje?
Proszę odpowiedzieć.
Rozpoznaje się. U nas tych przypadków jest mniej, bo polscy i amerykańscy żołnierze brali udział w zadaniach o innym obciążeniu. Nigdy w takiej skali jak USA nie uczestniczyliśmy w bezpośrednim boju. Dla porównania wojna w Wietnamie to czas, kiedy zaczęło się w ogóle rozpoznawać i diagnozować problem. Wcześniej nie istniał. Niemniej jednak po tej wojnie żołnierzy z PTSD było na poziomie do 30 proc.
Czy PTSD łatwo jest rozpoznać? Czy są w stanie to zrobić eksperci za naszą wschodnią granicą?
W mojej klinice w ostatnich latach przeszkoliliśmy ponad 200 psychologów ukraińskich w zakresie rozpoznawania i terapii tych zaburzeń. Organizowaliśmy staże dla psychiatrów z Ukrainy, którzy patrzyli, jak pracujemy z pacjentami. Szkolili ich też Amerykanie, specjaliści z Izraela, jednej z najlepiej zorganizowanej armii świata. Nie wszyscy dostali certyfikaty, bo nie zaliczyli szkoleń. Ale to tylko dowód na to, że nie były to zwykłe pogadanki. Teraz staramy się utrzymać współpracę ze Szpitalem Weteranów Wojennych niedaleko Równego w Ukrainie. Tam jeszcze nie ma bezpośredniej wojny, to raczej bojowe zaplecze, które próbujemy wspierać.
Jak?
Tego nie mogę powiedzieć.
Jak tylko zakończy się wojna, przyjmiecie żołnierzy ukraińskich na leczenie?
Czy to zrobimy, zależy od finansowania ich pobytu. Ale też nie możemy spowodować, że obłożymy klinikę żołnierzami z Ukrainy. Trzeba działać z głową. Leczenie rozwiniętego PTSD to proces czasochłonny i kosztowny.
No właśnie, jak to wygląda - trafia żołnierz, jak na internę, i jest leczony szeroko, wieloobjawowo?
Na początku niezbędna jest pogłębiona diagnoza. Bo nie jest tak, że każdy, kto ma problemy psychiczne, a był na wojnie, ma PTSD. To uproszczenie w stylu: zdarzył się wypadek w piekarni, to z pewnością poparzenie. Wojna może wywołać wiele problemów psychicznych. Od ostrych reakcji na stres, które pojawiają się nagle i są spektakularne. Taka osoba zachowuje się radykalnie inaczej, jest pobudzona lub skrajnie apatyczna. Te objawy, na szczęście, choć intensywne, dość szybko ustępują. Ale w warunkach wojennych mogą ujawniać się choroby psychiczne. Szczególnie kiedy ludzie są poddawani nie tylko permanentnemu stresowi, ale też niedoborom snu, jedzenia.
Wojna staje się katalizatorem.
Tak, szczególnie u młodych osób, w granicach 20‒30 lat. Może uwolnić u nich pierwszy rzut schizofrenii paranoidalnej. A także reakcje depresyjne, związane z widokiem śmierci, które nie mają nic wspólnego z PTSD, tylko wymagają typowo antydepresyjnego leczenia. Jestem przekonany, że wypłyną problemy związane z uzależnieniami. Nie oszukujmy się, nic tak dobrze nie redukuje lęku, napięcia, nie poprawia snu, jak alkohol. W warunkach wojennych, w bloku wschodnim, nie mam wątpliwości, że ludzie będą pić. Bo efekt pierwszej dawki daje rewelacyjne rezultaty, ale problem pojawia się, kiedy to remedium stosuje się stale. Oczywiście pojawią się też żołnierze z zespołem stresu pourazowego, ale nie od razu po ustaniu działań wojennych. Niezależnie od tego, jakie będzie zakończenie.
Po jakim czasie?
Mniej więcej po miesiącu od ustania działań pojawiają się pierwsze objawy. Czyli, choć nie ma wojny, ona ciągle się komuś śni. Człowiek boi się wychodzić z domu, jest wrażliwy na hałas, nadpobudliwy, agresywny, zaczepny, konfliktowy. Takie syndromy mogą się ujawniać nawet pół roku po zakończeniu wojny. Ale będą i tacy, którzy nie zgłoszą się po pomoc, próbując latami radzić sobie z problemem sami.
Czy to jest leczenie na całe życie?
Psychika człowieka ma zdolności samonaprawcze. I wiele z tych objawów będzie ustępować. Ale nie zapominajmy o cywilach, którzy są w o wiele trudniejszej sytuacji. Często nie mają dostępu do broni.
To ma znaczenie?
Tak, bo posiadanie broni daje w warunkach bojowych człowiekowi minimalne poczucie sprawstwa. Jak jej nie ma, pozostaje ucieczka, bo przed pociskami nie sposób bronić się gołymi rękami. Leczenie więc będzie zindywidualizowane. Ludzie tracą bliskich, dorobek całego życia. Żołnierze idą walczyć, zostawiając rodziny. Skutki tych skrajnych emocji Ukraina, ale też Rosja, choć ta druga pewnie mniej oficjalnie, będzie odczuwała latami. A poza kalekami fizycznymi będą i te emocjonalne.