Najlepiej, gdy dezinformujące konto jest wędkarzem, fanem kolei albo młodą mamą. Użytkownicy takich forów nie spodziewają się celowego przekłamywania ani propagandy

Po wkroczeniu wojsk rosyjskich do Ukrainy na niektórych stacjach benzynowych w Polsce trzeba było czekać nawet godzinę, aby móc zatankować, w niejednym bankomacie skończyły się pieniądze, a w sklepach ustawiły się kolejki. „Wkrótce zabraknie paliwa, gotówki i żywności. Szybko róbcie zapasy!” – takie komunikaty pojawiały się w serwisach społecznościowych. Zamieszanie zaaranżowały rosyjskie służby, których przekaz podsycały osoby udostępniające w sieci zdjęcia tworzących się kolejek. Zagrożenia dłuższymi niedoborami towarów, gotówki czy surowców nie było, ale akcja dezinformacyjna okazała się skuteczna.
Obce służby próbowały też wykorzystać chęć Polaków do niesienia pomocy Ukraińcom. Skrzynki e-mailowe rodzimych internautów zostały zalane korespondencją rzekomo od naszych wschodnich sąsiadów. Wiele wiadomości miało na celu przejęcie kont ich adresatów w mediach społecznościowych czy instytucjach płatniczych (tzw. phishing). Albo wyłudzenie środków finansowych, także w bitcoinie, bo – jak argumentowali oszuści – „lokalne banki mają kłopot z przetwarzaniem tradycyjnych walut”.
Na rynku pojawiła się oszukańcza kryptowaluta – Ukraine Support Token. W sieci nie zabrakło też szemranych zbiórek pieniędzy organizatorów podszywających się pod organizacje pozarządowe.
– Powinniśmy bardzo uważać na różnego rodzaju zbiórki czy anonimowe prośby. Nieśmy pomoc tylko osobom, które znamy, ufajmy swoim społecznościom lokalnym, ewentualnie wspierajmy zbiórki pieniężne dużych organizacji pozarządowych – radzi dr Karolina Małagocka, ekspertka ds. cyberbezpieczeństwa z Katedry Marketingu Akademia Leona Koźmińskiego.
Nie słuchaj młodej mamy
Prowadzona przez Federację Rosyjską cyberwojna nie ustaje. Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych (IBIMS) poinformował, że dotychczas zidentyfikował działanie przynajmniej trzech zorganizowanych grup roboczych szerzących dezinformację z 545 kont na Twitterze i 2 tys. kont na Facebooku. Ich posty dotarły łącznie do 2 mln odbiorców. Przekaz nastawiony był głównie na zdyskredytowanie sił ukraińskich, krytykę NATO, USA oraz Polski i poprawianie wizerunku Federacji Rosyjskiej. Instytut twierdzi, że pomimo wielokrotnych blokad kont tychże grup nakładanych przez serwisy społecznościowe wciąż tworzą one nowe profile i kontynuują działania. Aż 90 proc. analizowanych kont wcześniej udostępniało treści sceptyczne wobec szczepień i pandemii COVID-19. Wiele z nich oznaczało swoje zdjęcia polską flagą albo wykorzystywało hasztag #PL w nazwie użytkownika.
Dlaczego walka z nimi to syzyfowa praca? Bo stworzenie fałszywego profilu w mediach społecznościowych nie wymaga wysiłku – może to zrobić właściwie każdy. Aby nadać takiemu cyfrowemu tworowi „osobowość”, można stworzyć unikalną twarz za pomocą generatorów wspomaganych sztuczną inteligencją. – Tworzenie fejkowych kont do szerzenia dezinformacji to już standardowa praktyka. Rosjanie nie nauczyli się jej na potrzeby wojny, wykorzystywali ułomności algorytmów mediów społecznościowych do szerzenia nieprawdziwych informacji już wcześniej, np. w czasie wyborów czy pandemii koronawirusa – tłumaczy dr Karolina Małagocka.
Dziś armia rosyjskich trolli próbuje się przebić do świadomości użytkowników, dołączając do swoich wpisów najpopularniejsze w danym momencie hasztagi. Dlatego tak ważne jest to, by użytkownicy czerpali wiedzę bezpośrednio od renomowanych źródeł zamiast próbować wyciągać je z szumu informacyjnego w kanałach poświęconych np. trendującym na Twitterze frazom.
Obce służby prowadzą również bardzo celowane ataki dezinformacyjne. Przykładowo na forach dla młodych mam można znaleźć wpisy mające podsycać atmosferę strachu. „Wystarczą cztery minuty, żeby rakieta wystrzelona w obwodzie kaliningradzkim dotarła do Warszawy” – to tylko jeden z przykładów. – Fejkowe konta najskuteczniej infiltrują grupy, które nie spodziewają się ataku. Najlepiej, gdy dezinformujące konto jest wędkarzem, fanem kolei albo młodą mamą. Ich fałszywe narracje wywołują efekt szoku i rzadko kiedy są prostowane – wyjaśnia dr Małagocka.
Właśnie dlatego szczególnie szkodliwa jest dezinformacja prowadzona w niezwykle popularnym serwisie TikTok. W pierwszych dniach inwazji strona główna polskich użytkowników została zasypana transmisjami na żywo – rzekomo z terytorium Ukrainy. Ich twórcy chodzili po ciemnych piwnicach albo opustoszałych miastach, płakali i lamentowali. W tle było słychać syreny ostrzegające przed nalotem bombowym. Nie dało się jednak zweryfikować, kto dokładnie strumieniuje wideo i z jakiego miasta, a dźwięk był ewidentnie podłożony.
– TikTok ma olbrzymie zasięgi i trafia szczególnie do młodzieży, która niekoniecznie ma wiedzę na temat taktyk dezinformacyjnych. Dlatego takie przekazy są bardzo niebezpieczne – mówi dr Karolina Małagocka. Dodaje, że platforma jest zresztą idealna do prowadzenia takich działań. – Nieoczekiwanie wyskakujące, szokujące materiały wideo, których autentyczności nie da się łatwo zweryfikować, są idealnym przykładem skutecznej dezinformacji – mówi ekspertka.
Amerykański serwis Wired głosi podobne tezy. W artykule „TikTok was designed for war” (TikTok został stworzony dla wojny) czytamy, że charakterystyka i działania algorytmu chińskiego serwisu pomagają idealnie obrazować chaos konfliktu zbrojnego. I tak samo odczarowywać propagandę, oferując np. Rosjanom nieograniczony dostęp do nagrań wideo publikowanych przez Ukraińców, jak i wzmacniać fałszywy przekaz. Wired podał, że od 20 do 28 lutego materiały wideo oznaczone hasztagiem #ukraine zostały obejrzane 17,1 mld razy, a te z oznaczeniem w cyrylicy (#Украина) – 16,4 mld razy.
Destabilizacja społeczeństwa
Michał Marek z Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa oraz autor monografii „Operacja Ukraina” uważa, że w najbliższym czasie rosyjskie służby coraz chętniej będą rozgrywać kwestię uchodźców w Polsce. – Będą się starały kreować obraz, w którym Polacy nie chcą pomagać Ukraińcom, a w społeczeństwie powstaje ferment wobec przyjezdnych – wskazuje nasz rozmówca.
Pierwsze przykłady tego działania już są. 1 marca IBIMS poinformował, że liczba negatywnych interakcji (np. wpisów czy komentarzy) w sieci dotyczących sytuacji na granicy w ciągu 24 godzin wzrosła o ponad 11 tys. proc. Wpisy z oszukańczych kont dotyczą zmasowanej liczby nieukraińskich uchodźców (np. osób czarnoskórych).
Da się też zauważyć wiele treści sugerujących, że Polacy pomagający przy granicy potrafią żądać dużych kwot pieniężnych bądź usług seksualnych od przekraczających granicę Ukrainek. Próbując przeciwdziałać dezinformacji, podkarpacka policja poinformowała na Twitterze, że w Przemyślu i powiatach przygranicznych nie doszło do żadnych poważnych przestępstw kryminalnych, tj. włamań, napaści i zgwałceń.
Odpieranie ataku
Nie jest jednak tak, że rosyjskie służby sieją w polskim internecie zmyślone informacje, a wszyscy odbiorcy łykają je jak gęś kluskę. W pierwszych dniach od inwazji na Ukrainę media – w tym DGP – opublikowały teksty o taktykach dezinformacyjnych Rosjan. Część z największych portali informacyjnych postanowiły całkowicie wyłączyć możliwość komentowania tekstów o agresji Rosji na Ukrainę, aby nie dawać pola do popisu opłacanym trollom. Administracja publiczna zaczęła prostować fake newsy. Janusz Cieszyński, pełnomocnik rządu ds. cyberbezpieczeństwa, doprowadził zaś do zablokowania w Polsce stron internetowych oraz kanałów na YouTubie RT (dawniej Russia Today) oraz Sputnika.
W walkę z dezinformacją włączyli się twórcy gier komputerowych. Szczególnie warta zauważenia jest inicjatywa warszawskiego 11 bit studios. Producent ogłosił, że całkowity dochód z tygodnia sprzedaży jego antywojennej gry „This War of Mine” zostanie przekazany Ukraińskiemu Czerwonemu Krzyżowi. W kilka dni udało się w ten sposób zebrać ponad 3 mln zł, a ośmioletni tytuł trafił ponownie na listę globalnych bestsellerów. Nie to jest jednak najważniejsze. Według „The Washington Post” przedstawiająca konflikt zbrojny z perspektywy cywili gra może pomóc odczarowywać prowojenny przekaz. To zaś może wpłynąć na odbiorców, którzy na co dzień zupełnie nie zajmują się polityką międzynarodową.
Do walki ruszyli również pojedynczy internauci. Wymyślili chociażby akcję odczarowywania propagandy za pomocą komentarzy w miejscu na oceny popularnych rosyjskich restauracji w wyszukiwarce Yandex (tamtejszym odpowiedniku Google). Po to, aby przekaz miał szansę dotrzeć do tamtejszych obywateli. Karolina Małagocka pozytywnie ocenia takie „bitwy klawiaturowe”, choć podkreśla też, że brakuje im efektu skali i trudno je porównywać ze skoordynowanymi działaniami obcych służb, które doskonale znają mechanizmy działania algorytmów w internecie i potrafią docierać ze swoim przekazem do milionów internautów.
Na uwagę zasługują działania 19-letniego studenta informatyki Jacka Sweeneya, który zasłynął wcześniej ze stworzenia algorytmu śledzącego loty prywatnego odrzutowca Elona Muska. Uruchomił on na Twitterze podobne konto – tym razem obserwujące trasy samolotów należących do rosyjskich oligarchów. Chodzi o to, żeby weryfikować, czy przestrzegane są sankcje nałożone na wschodnich bogaczy. W chwili pisania artykułu konto „Russian Oligarch Jets” obserwowało 325 tys. użytkowników.
Ban od big techów
Front przeciwko agresorom postawiły też duże korporacje technologiczne. Spółki Alphabet (zarządzająca Google) oraz Meta Platforms (Facebook) zablokowały rosyjskim portalom informacyjnym np. RT czy Sputnikowi możliwość zarabiania na reklamach. Aplikacja RT została też usunięta ze sklepu Google Play. Na Facebooku i Twitterze kasowane są zaś posty dezinformacyjne.
W porozumieniu z ukraińskimi władzami Alphabet tymczasowo wyłączył na obszarze Ukrainy pewne narzędzia Google Maps dostarczające na żywo informacji o warunkach drogowych i lokalizacji – m.in. po to, aby nie mogły być one wykorzystane do namierzania większych skupisk ludzi przez siły inwazyjne.
Mastercard poinformował z kolei o blokadzie możliwości przeprowadzania transakcji „licznym instytucjom” w Rosji. Przez to zwykli obywatele nie mogą już więc zapłacić kartą płatniczą za zagraniczne usługi, np. za Spotify czy Netflixa. Visa też zapowiedziała, że przyłączy się do wdrażania sankcji.
Rosyjscy internauci zostali odcięci od możliwości zarabiania w serwisach Twitch oraz OnlyFans. Ten pierwszy służy głównie do streamowania na żywo gier komputerowych, drugi zaś przede wszystkim do udostępniania mniej lub bardziej erotycznych zdjęć i treści wideo. Jedna z twórczyń serwisu OF skrytykowała blokadę w twitterowym wpisie. Skarżyła się, że przez odcięcie jej od możliwości zarabiania nie ma pieniędzy na „podstawowe potrzeby”, np. zamawianie jedzenia. Komentujący nie pozostawili na niej suchej nitki, wskazując, że w dużo trudniejszej sytuacji są Ukraińcy. Wpis ostatecznie zniknął z sieci.
Pomocy Ukrainie udzielił również Elon Musk, szef Tesli. W odpowiedzi na twitterowy apel Mychaiło Fedorova, ukraińskiego ministra transformacji cyfrowej, uruchomił nad krajem satelity Starlink. Dały one Ukraińcom dostęp do szybkiego internetu, którego Rosja nie może zablokować.
Hakerzy na wojnie
Wojnę Federacji Rosyjskiej wypowiedziała także hakerska grupa Anonymous. Tożsamość jej członków jest nieznana. Eksperci mają wątpliwości, czy naprawdę stoją za nią zwykli entuzjaści łamania zabezpieczeń. Jej możliwości logistyczne i organizacyjne sugerują raczej, że jej członkami mogą być ludzie służb specjalnych.
Anonymous zaatakowali kanały rosyjskie i białoruskie programy informacyjne, zakłócili pracę tamtejszym dostawcom internetowym, blokowali również strony internetowe instytucji płatniczych, administracji publicznej czy dostawców surowców. Grupa twierdzi, że udało jej się też zhakować telewizje kablowe, dzięki czemu do odbiorców trafił proukraiński przekaz. Chwali się też kradzieżą danych z serwera białoruskiego producenta broni. Najwięcej emocji wzbudziło to, że wykradła ponoć listę rosyjskich agentów i szpiegów z Białorusi oraz Europy Zachodniej z ostatniego stulecia. Łącznie ponad 2,5 tys. nazwisk ma – jak twierdzą przedstawiciele Anonymous – zatrząść sytuacją w wielu państwach. Eksperci zalecają jednak wstrzemięźliwość przy lekturze tego typu danych, jako że niezwykle trudno może być zweryfikować ich autentyczność. – Nie wiemy, kto stoi za Anonymous, jaki ma cel i jakie działania chce podejmować w niedalekiej przyszłości. Nie mamy absolutnie żadnej możliwości wpływu na tę grupę – przestrzega dr Małagocka.
Działają również inne grupy hakerskie. Georgian Hackers Society zarzeka się, że prowadzi ataki na jeden z rosyjskich banków oraz instytut jądrowy. Planuje opublikować wykradzione bazy danych w sieci.
Z kolei gazeta internetowa Ukraińska Prawda udostępniła plik z danymi 120 tys. rosyjskich żołnierzy. Portal utrzymuje, że otrzymał dane od Ośrodka Strategii Obronnych – ten zaś ma je „z wiarygodnych źródeł”.
W dobrej wierze
Działania dużych firm technologicznych i udostępnianie przez polskich użytkowników proukraińskich treści wytrenowały algorytmy w mediach społecznościowych tak bardzo, iż niektórym może się wydawać, że prokremlowskiej propagandy już w sieci nie ma.
– To nie jest jednak tak, że Rosjanie przestali szerzyć dezinformację. To po prostu my okopaliśmy się w naszych antywojennych bańkach informacyjnych – wskazuje dr Małagocka. Dodaje, że z jednej strony to dobrze, ale z drugiej strony buduje to mylne przekonanie, iż mniej świadome w zakresie dezinformacji osoby (np. młodzież czy seniorzy) nie są narażone na putinowską propagandę. – Warto mieć to na uwadze i stale edukować swoich bliskich – podkreśla ekspertka.
Co ciekawe, bardziej świadomi internauci z Zachodu są dziś zasypywani głównie propagandą… ukraińską. Śmieszne filmy z TikToka przedstawiające dziewczyny uczące obsługi porzuconego rosyjskiego czołgu albo wesołe nagrania z „codziennego życia w bunkrze” to akurat nic złego. Ale jest też całe mnóstwo treści mających budować morale, lecz wzbudzających sporo wątpliwości. Przykładem niech będzie Duch Kijowa – ukraiński pilot MiGa-29, który rzekomo zestrzelił kilkadziesiąt rosyjskich samolotów. Materiały przedstawiające jego wizerunek to jednak przerobione stare zdjęcia, a filmy wideo ukazujące jego dokonania są fragmentami gry komputerowej.
Michał Marek przyznaje, że Ukraińcy też prowadzą swoje działania informacyjne w sieci i niektóre przekazy mogą nie oddawać rzeczywistości w pełni – dotyczy to np. trudnych do weryfikacji informacji na temat odzyskania kontroli nad miejscowościami. – Z drugiej strony użytkownicy udostępniają mnóstwo nagrań potwierdzających rzeczy, w które aż trudno uwierzyć. Przykładowo wideo, które potwierdzają narrację Ukraińców, np. ukazujące czołg, który spadł do wody z drewnianego mostu albo nagrania pokazujące ogromną liczbę ciał zabitych żołnierzy rosyjskich i zniszczonego rosyjskiego sprzętu – przyznaje rozmówca.
Zdaniem Michała Marka publikowanie nawet podkoloryzowanych informacji jest ważne z perspektywy budowy morale własnego społeczeństwa. Takie przekazy udostępniane w sieci przez polskich użytkowników mogą zaś wspierać na duchu Ukraińców, którzy przybywają do Polski – wszak to gest solidarności. – Jeśli jednak wydaje się nam, iż dany przekaz nie jest oparty na odpowiedniej liczbie dowodów, warto zawsze zaznaczyć, iż treść nie została jeszcze zweryfikowana i ciągle oczekujemy na ostateczne potwierdzenie – mówi Michał Marek.
Bardziej zachowawczy jest dziennikarz Maciej Okraszewski. W najnowszym odcinku swojego podcastu „Dział Zagraniczny” komentował on m.in. udostępnianie fake newsa głoszącego, że Rosjanie zostali odcięci od dostępu do treści popularnego serwisu pornograficznego Pornhub. – Niektórzy tłumaczą, że nawet jeśli ta informacja jest nieprawdziwa, to i tak podnosi na duchu. Sęk w tym, że każda fałszywa wiadomość przyczynia się do klimatu ogólnej dezinformacji – mówi Okraszewski. Wskazuje, że podawanie fake newsów, choćby nawet w dobrej wierze, pomaga realizować jeden z rosyjskich celów, jakim jest rozchwianie pewności, co jest prawdziwe, a co nie. – Nie dokładajmy się do chaosu informacyjnego. Skupmy się wyłącznie na tym, jak możemy pomóc naszym sąsiadom – apeluje Okraszewski.