Od momentu przemian wolnorynkowych polskie rządy zachęcały do zakładania firm, uznając, że to najlepszy sposób wsparcia rozwoju gospodarczego. Ale mało kto się zastanawiał, czy powstające mikroprzedsiębiorstwa są wystarczająco produktywne. Refleksje o zjawisku fikcyjnego samozatrudnienia pojawiały się sporadycznie, a o tym, czy nie tworzy się w ten sposób złotych klatek, które mogą być barierami rozwojowymi, prawie nikt nie wspominał. Efekt? Państwo oferuje bardzo dobre warunki startu, nie pozwalając jednak na rozwój biznesu. Autorem opinii jest Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego

Fikcja na życzenie

Sytuacja polskich mikroprzedsiębiorców przypomina zamknięcie w złotej klatce. Na dworze sułtanów było to luksusowe więzienie przeznaczone dla męskich potomków, którzy nie mieli dziedziczyć tronu. Choć żyli w luksusie, to nigdy nie mogli wyjść na zewnątrz ani z nikim się komunikować. Do czasu wymyślenia w XVII w. tej „innowacji”, w imperium osmańskim młodsi pretendenci do tronu byli najczęściej zabijani, więc był to postęp. Dla naszych mikrofirm, posługując się tą analogią, złotą klatką są atrakcyjne warunki płacenia podatków i składek jako jednoosobowe działalności gospodarcze (JDG), które jednak utrudniają wyjście poza podstawową formę działalności. Łatwiej jest w Polsce firmę założyć, niż ją rozwijać.
Najpopularniejszą formą dofinansowania założenia działalności gospodarczej są bezzwrotne dotacje z urzędu pracy w wysokości ponad 30 tys. zł. Trudno się dziwić, że w ostatnich latach powstawało dzięki nim prawie 50 tys. firm rocznie. Niezliczone rzesze absolwentów studiów i liceów rejestrowały się jako bezrobotni, by uzyskać to świadczenie.
Jeszcze do niedawna wśród krajów UE tylko w Polsce oraz na Węgrzech składki na ubezpieczenie zdrowotne i inne opłaty społeczne były naliczane jako określona kwota niezależna od zysku – taką samą składkę płacili ci, których dochód wynosił zarówno tysiąc, jak i milion złotych. Choć ten mechanizm nie będzie obowiązywał od początku 2022 r. – zastąpi go naliczanie składki proporcjonalnej od dochodu, wynoszącej 4,9 proc. dla podatników rozliczających się na podatku liniowym – to mocno przyczynił się do popularności samozatrudnienia. W Polsce obowiązuje 19-procentowy podatek liniowy dla JDG. To też nie jest powszechny sposób rozliczania się z fiskusem. W wielu krajach Europy i OECD nie ma różnic w sposobach opodatkowania i oskładkowania między osobą samozatrudnioną a taką, która ma umowę o pracę. Na dodatek przez pierwsze sześć miesięcy mikroprzedsiębiorca może skorzystać z ulgi na start i nie płacić składek na ubezpieczenie społeczne. Sporą zachętą dla osób zamierzających prowadzić własne przedsiębiorstwo jest możliwość opłacania preferencyjnego ZUS przez dwa lata (składki naliczane są od 30 proc. minimalnego wynagrodzenia). Dlatego mały przedsiębiorca w składkach płaci mniej niż 700 zł przez pierwsze dwa lata działalności. Jest wiele patologii związanych z tym zjawiskiem. Bywa, że JDG zakładane są przez kolejnych członków rodziny faktycznego przedsiębiorcy, po to by korzystać z ulgi jak najdłużej.
A do tego dochodzi jeszcze mały ZUS plus. To ulga polegająca na płaceniu niższych składek na ubezpieczenie społeczne przez 36 miesięcy. Od początku 2021 r. można zgłaszać się do małego ZUS, jeśli w 2020 r. nie przekroczyło się 120 tys. zł przychodu (ulga nie obejmuje składki zdrowotnej).
W efekcie ok. 160 tysięcy firm w Polsce to fikcyjne samozatrudnienie. Nie znamy jednak dokładnej skali tego zjawiska.

Kraj mikroprzedsiębiorców

Efektem takiej polityki jest to, że Polacy przodują w liczbie firm przypadających na mieszkańca i w odsetku osób, które są samozatrudnione, w odniesieniu do pracującej populacji. Licząc wszystkie rodzaje działalności (także rolnej, co zaburza dane, jednak umożliwia porównania międzynarodowe) 20 proc. pracujących w Polsce jest samozatrudnionych (około połowy stanowią rolnicy). To wysoki odsetek na tle państw OECD (16 proc.) oraz regionu: w Słowacji jest to 15 proc., w Czechach ok. 17 proc., a ogółem w Unii – 15 proc.
Polska ma podobny odsetek samozatrudnionych jak Mauritius (20 proc.), Czarnogóra (21 proc.), Macedonia (21 proc.), Irak (22,5 proc.) czy Włochy (23 proc.). Jeszcze wyższy odsetek jest w Rumunii – 24 proc. oraz Grecji – 32 proc. Najwięcej samozatrudnionych pracuje w Republice Centralnej Afryki – 95 proc., w Czadzie, Gwinei i Somalii – ponad 90 proc oraz w Afganistanie – 82 proc.
Dla porównania najmniej samozatrudnionych jest w Kuwejcie (2 proc.) i Arabii Saudyjskiej (4,6 proc.), ale też w Stanach Zjednoczonych – 6 proc. Ameryka, jawiąca się nam jako raj przedsiębiorców i start-upów, to tak naprawdę kraj pracowników na etatach. Niski odsetek samozatrudnionych jest w Hongkongu – 8 proc., Niemczech – 9,6 proc. i Szwecji – 9,8 proc. Węgry, do których często sami się porównujemy, mają ledwie 11 proc. samozatrudnionych.
Wniosek? Praca na własny rachunek to bardzo często nie przedsiębiorczość, a brak możliwości znalezienia pracy w ogóle. Z międzynarodowych zestawień wynika, że w krajach o niskim poziomie JDG stopa bezrobocia często jest niska. U nas, przy niskich poziomach bezrobocia, przewyższamy średnią OECD pod względem odsetka samozatrudnionych. W naszym kraju jest 2,6 mln aktywnych firm; dla porównania w Niemczech, które mają dwukrotnie większą populację, jest ich ledwie 2,1 mln. U nas jednoosobowe działalności gospodarcze – najprostsze formuły prawne, których nie da się sprzedać, a realizują cel właściciela – stanowią 80 proc. firm. W Niemczech tylko 60 proc.

Mała produktywność

Jedną z publikacji z 2018 r. Forum Obywatelskiego Rozwoju poświęciło omówieniu pułapki małej skali. Ten liberalny think tank zauważył fundamentalny problem z produktywnością mikroprzedsiębiorstw: „Krajowe i zagraniczne firmy zatrudniające 10 osób i więcej odpowiadały za co najmniej dwie trzecie wzrostu gospodarczego po 1995 r. (...) Obok nowoczesnych przedsiębiorstw konkurujących na międzynarodowych rynkach funkcjonuje znacznie więcej niż w państwach rozwiniętych małych podmiotów o bardzo niskiej produktywności”. Analitycy organizacji pisali też: „Według danych Eurostatu mikroprzedsiębiorstwa w Polsce zatrudniają 37 proc. osób pracujących w przedsiębiorstwach, podczas gdy w krajach starej UE, bez krajów Południa, udział ten wynosi średnio 25 proc. (w tym Niemcy: 19 proc., Szwecja 25 proc.)”. Co istotne, analitycy FOR widzą, że zjawisku towarzyszą znacznie większe różnice w produktywności – w Polsce wydajność mikroprzedsiębiorstw stanowi 42 proc. przeciętnej dla wszystkich firm. W krajach UE to 85 proc. Tak duże różnice wynikają zarówno z niższych inwestycji, jak i ukrywania części produkcji w szarej strefie.
Tej diagnozie wtóruje firma doradcza EY, która w raporcie z 2017 r. stwierdza, że „największy wkład w wytwarzaną wartość dodaną w polskim sektorze przedsiębiorstw mają duże podmioty. Ich udział w tworzeniu wartości dodanej całego sektora przedsiębiorstw niefinansowych w Polsce jest jednym z najwyższych w UE (mimo relatywnie niskiego udziału dużych firm w zatrudnieniu ogółem) i wyniósł 48,9 proc. w 2015 r.”.
Również udział średniej wielkości przedsiębiorstw w tworzeniu wartości dodanej w Polsce (22 proc.) przewyższa średnią dla UE (19 proc.). Bardzo niski jest natomiast wkład małych przedsiębiorstw (14 proc. w Polsce wobec 18 proc. w UE) oraz mikroprzedsiębiorstw do wartości dodanej (16 proc. w Polsce wobec 21 proc. w UE).
O ile w przypadku małych firm można to tłumaczyć ich bardzo niewielkim udziałem w zatrudnieniu na tle innych krajów UE, o tyle sytuacja wygląda zupełnie inaczej w odniesieniu do mikroprzedsiębiorstw. Mimo dużej liczby mikrofirm i ich udziału w zatrudnieniu w Polsce, ich udział w wartości dodanej sektora przedsiębiorstw niefinansowych jest najniższy w całej UE, z wyjątkiem Rumunii.
W 2021 r. Polski Instytut Ekonomiczny przygotował analizę produktywności mikrofirm w ramach raportu „Pułapka małej skali”. W latach 2013–2019 odsetek najmniejszych firm, podobnie jak ich udział w wytwarzaniu PKB, zwiększył się, a zmalał małych i średnich. W porównaniu do bardziej rozwiniętych państw w polskich mikrofirmach zatrudnionych jest więcej pracowników. Zarazem średnia wielkość przedsiębiorstwa systematycznie maleje. Luka produktywności polskich firm do średniej dla Grupy Wyszehradzkiej wynosi 10 pkt proc., a gdy porównany ze średnią państw OECD – aż 25 pkt proc.
Polskę cechuje wysoki wskaźnik kreacji i śmiertelności przedsiębiorstw, co wskazuje na trudności z przetrwaniem. Odsetek przeżywalności przedsiębiorstw jest poniżej średniej unijnej. Wzrost zatrudnienia wśród „młodych” firm w Polsce jest znacznie poniżej średniej dla państw regionu czy Unii Europejskiej. Zarazem zachodzi znacząca dysproporcja w przeżywalności między najmniejszymi przedsiębiorstwami a tymi zatrudniającymi na starcie powyżej dziewięciu pracowników.

Jak to zmienić

Od lat polskie państwo koncentruje się na tworzeniu sprzyjających warunków do rozwoju przedsiębiorczości, a cały czas brakuje rozwiązań wspierających rozwój i skalowanie działalności „młodych” i niewielkich firm. W raporcie PIE Łukasz Błoński sformułował wiele rekomendacji, jak to zmienić. Mogą one zwiększyć produktywność gospodarki, ale też zachęcić firmy do rozwoju, a czasem też do zawieszenia działalności i przejścia (często z fikcyjnego samozatrudnienia) na umowę o pracę.
Po pierwsze, konieczne jest rozszerzenie estońskiego CIT-u (ryczałt od dochodów spółek kapitałowych). Rozwiązanie wdrożone w tym roku cieszy się mniejszą od zakładanej popularnością wśród przedsiębiorstw ze względu na wiele wymogów, które muszą spełnić firmy. Konieczne jest m.in. obniżenie efektywnej stawki podatkowej dla mniejszych firm, poluzowanie wymogów w zakresie progu rocznych przychodów, osobowości prawnej wspólników, włączenia spółek komandytowych i komandytowo-akcyjnych czy zniesienia obowiązkowych pułapów inwestycji.
Rosnące przedsiębiorstwa winny wybierać bycie płatnikiem CIT, którego można jednak nie płacić, inwestując lub realizując prace badawcze. Dla najmniejszych samozatrudnionych powinien być dostępny system ryczałtu ewidencjonowanego, w którym podatek naliczany jest od przychodu, a rozliczenia są niezwykle proste, bo nie wymagają niczego więcej niż kalkulatora.
Po drugie, reforma klina podatkowego. Wysoki klin przy niskich wynagrodzeniach zniechęca do formalnego zatrudniania. Z badań PIE wynika, że 31 proc. pracowników mikrofirm otrzymuje wynagrodzenie pod stołem. Przy jednoczesnych preferencjach podatkowych dla samozatrudnionych skutkuje to dualizmem na rynku pracy. Obniżenie klina dla najmniej zarabiających pozwoli na zwiększenie formalnego zatrudnienia, aktywizację zawodową i lepsze wykorzystanie siły roboczej.
Po trzecie, ułatwienie konsolidacji firm W 2019 r. 30 proc. małych i średnich firm planowało przejęcia. Przy dużym rozdrobnieniu firm akwizycja to jedno z narzędzi skalowania działalności gospodarczej. Bodziec do tego procesu stanowiłaby ulga konsolidacyjna – w jej ramach przedsiębiorstwa mogłyby podwójnie zaliczać do kosztów uzyskania przychodów wydatki związane w przejęciem innej firmy.
Czy to wszystko sprawi, że złota klatka zniknie ? Nie. Możliwe, że powinniśmy się zastanowić, czy mechanizmy pozwalające na zakładanie firm w pierwszych fazach działalności nadal są potrzebne w obecnej formule. To wymaga szerszego przeglądu mechanizmów, bo sprzeciw przedsiębiorców zamkniętych w wygodnych złotych klatkach będzie ogromny. Boją się oni rozwoju, bo oznacza on wyjście ze strefy komfortu. W mniejszych krajach Europy Środkowej rozwój jest konieczny, bo rynki są zbyt małe, by zagwarantować przeżywalność samozatrudnionemu. W Polsce tego problemu nie ma, ale to też sprawia, że bardzo trudno wrzucić kolejny bieg rozwoju. Chcemy, by gospodarka była oparta na wiedzy, a zachowujemy mechanizmy, które sprawiają, że jest oparta na samozatrudnieniu. Myśląc o przemyśle 4.0 czy innowacjach, trzeba to zmienić. ©℗