- Kiedyś Wielka Brytania sama kradła na całym świecie. Po upadku imperium przerzuciła się na pomaganie ludziom, którzy to robią - uważa Oliver Bullough, brytyjski dziennikarz i pisarz.

ikona lupy />
Oliver Bullough, brytyjski dziennikarz i pisarz / Materiały prasowe
W książce „Moneyland” pisze pan o kleptokratach, a w prawdziwym życiu był pan przewodnikiem „kleptocracy tours” - wycieczek śladami kleptokracji. Na czym one polegały?
Były to wycieczki autokarowe po Londynie, tyle że nie śladami najpiękniejszych zabytków, lecz posiadłości należących do kleptokratów. Musieliśmy przerwać na czas pandemii, ale zamierzamy do nich wrócić. Organizatorem jest Borys Borysowicz, działacz społeczny walczący z korupcją.
Jakie były najciekawsze punkty programu?
Moje ulubione to posiadłość Dmytro Firtasza, oligarchy ukraińskiego, który pracował z Gazpromem. W 2014 r. kupił on od naszego Ministerstwa Obrony Narodowej dawną stację metra Brompton Road niedaleko Harrodsa, która przez lata należała do resortu. Zapłacił 53 mln funtów. Budynek nadal jest pokryty charakterystycznymi kafelkami. Drzwi obok znajduje się druga rezydencja. U Firtasza był zawsze najlepszy ubaw, bo kiedy się podchodziło podziwiać budynek, domownicy dzwonili na policję. Druga atrakcyjna posiadłość to dom Andrieja Jakunina, syna Władimira Jakunina, przyjaciela Putina i byłego dyrektora rosyjskich kolei. Dom kosztował 23 mln funtów i znajduje się w bardzo ekskluzywnej dzielnicy Saint John’s Wood. Jest jeszcze drugi największy dom mieszkalny Londynu po Pałacu Buckingham, czyli znajdująca się w Highgate w północnym Londynie gregoriańska rezydencja Witanhurst. Należy ona do Andrieja Guriewa, byłego senatora rosyjskiego, ma 65 pokoi i kosztowała 50 mln funtów.
Ile jest takich posiadłości w Londynie?
Masa. Na każdej wycieczce robiliśmy pięć, sześć, i moglibyśmy organizować nowe wycieczki w nieskończoność. Ale przecież nie tylko Rosjanie i oligarchowie z byłych republik radzieckich mają wielomilionowe posiadłości w Londynie, lecz także Nigeryjczycy czy Saudyjczycy. Do mówienia o nich angażowaliśmy dziennikarzy i ludzi z organizacji pozarządowych walczących z korupcją, takich jak Global Witness.
Dlaczego akurat w Londynie jest tak dużo podejrzanych milionerów?
Pytanie trzeba by zadać inaczej: gdzie indziej mogliby się podziać? Jeśli jest się bogatym – naprawdę bogatym – w zasadzie nie sposób wydać całych swoich pieniędzy, choćby nie wiadomo jak się próbowało. Majątek tylko wzrasta. Jeśli jesteś multimilionerem na Ukrainie, zanim się obejrzysz, cały Kijów należy do ciebie. A jaka w tym przyjemność? Żadna. Dlatego trzeba znaleźć miejsce, w którym można wydać pieniądze. To po pierwsze. A po drugie, musi to być miejsce, gdzie nie będzie się płacić podatków, bo przecież nikt nie chce tego robić, prawda? Jest parę takich punktów na świecie – Nowy Jork, Los Angeles, Miami, Sydney. I Londyn. Londyn ma wiele zalet. Jest świetnie położony – w Europie, ale na wylocie do USA. Londyńczycy uwielbiają narzekać na swoje miasto, ale tak naprawdę wcale nie jest ono złe w porównaniu z innymi. Wbrew stereotypowi nawet pogoda jest przyjemna. Mamy łagodny klimat, bez potwornych upałów, jak np. Dubaj, który walczy ostatnio o podobną klientelę. Dodajmy do tego doskonały transport i w ogóle świetną infrastrukturę.
I wspaniałe usługi.
Tak, bo sukces rodzi sukces. Kiedy raz zaczną przyjeżdżać tu multimilionerzy, tworzy się sfera usługowa dostosowana do ich potrzeb. Powstają restauracje z najwyższej półki, bankierzy obracający wielkimi sumami, fantastyczni prawnicy, potrafiący konstruować imperia finansowe tak, żeby omijać podatki. To bardzo trudne, wymaga lat doświadczenia. W Wielkiej Brytanii zdążyła się już wykształcić kasta prawników, którzy żyją z obsługiwania bogatych. Poza nimi są też księgowi, są ludzie, którzy zajmują się tworzeniem spółek, są firmy PR-owe, a także serwisy concierge, które zajmują się załatwianiem w ostatniej chwili biletów na premiery albo organizowaniem lunchu z księciem Karolem. Kolejna grupa zawodowa przydatna multimilionerom to firmy wywiadowcze, tzw. private intelligence. Obecność międzynarodowych złodziei przynosi pieniądze i pracę wszystkim tym ludziom w Londynie. Jesteśmy jak Floryda dla Al Capone.
A dlaczego Londyn przyciąga tych ludzi bardziej niż np. Paryż?
W Londynie mówi się po angielsku, który jest międzynarodowym językiem, to po pierwsze. Poza tym we Francji podatki są wyższe i rząd jest mniej przyjazny dla wielkich pieniędzy. Władze brytyjskie, niezależnie od tego, czy torysowskie, czy laburzystowskie, od jakichś 50–60 lat są niezmiennie usłużne wobec bogatych. Paryż, owszem, przyciąga bogaczy z byłych kolonii francuskich, m.in. z Afryki Zachodniej. Ale pod względem liczby kleptokratów podział jest taki sam, jak w czasach imperialnych. I Francja, i Wielka Brytania miały imperia, ale to drugie było bez porównania większe.
Korzenie przyjazności Wielkiej Brytanii dla kleptokracji tkwią w imperium?
Tak sądzę. Po upadku imperium mieliśmy wielki sektor finansowy, który nie miał co robić i musiał znaleźć sobie zajęcie. Kiedyś Wielka Brytania sama kradła na całym świecie. Po upadku imperium przerzuciła się na pomaganie ludziom, którzy to robią.
Jak to pogodzić z brytyjskim przywiązaniem do uczciwości?
Bardzo łatwo. Nikt nie chce nieuczciwego bankiera. Wszyscy ci ludzie muszą być krystalicznie uczciwi. Tak samo jest w Szwajcarii. Dostaniesz mandat za wyrzucenie papierka na ulicę. Ale ukradzione miliardy wpływają do banków.
Czy brexit jakoś na to wpłynie?
Nie sądzę. Kraje UE, np. Holandia, nie są wcale lepsze niż Wielka Brytania. Masa ukradzionych pieniędzy idzie też na Maltę, Cypr, do Hiszpanii, do państw bałtyckich. W skandale z praniem pieniędzy uwikłany był duński Danske Bank, jak również niemiecki Deutsche Bank. UE wcale nie ma lepszych regulacji niż Wielka Brytania. Po prostu Londyn ma większą skalę. Panuje tu atmosfera, że jeśli jesteś bogaty, to włos ci z głowy nie spadnie.
Czy ten klimat przyjazny dla dużych pieniędzy wpływa wprost na ustawodawstwo?
Tak. Londyńskie City buntuje się przeciw proponowanym regulacjom wprowadzającym restrykcje dla obracania pieniędzmi. Była sprawa 200 mld z Danske Bank, które w znacznej mierze były zapakowane w brytyjskie limited partnerships (forma prawna spółki w krajach anglosaskich, odpowiednik spółki komandytowej – red.) i które próbowano rozpakować, by dowiedzieć się, skąd są pieniądze. Reforma, która by to umożliwiła, została zablokowana przez menedżerów funduszy inwestycyjnych, ponieważ byłaby szkodliwa dla ich biznesów. Prawa, które obowiązują, nie są przestrzegane, ludzie robią sobie żarty, wpisują jako właściciela firmy Józefa Stalina. Londyńskie City nie ma interesu w bliskim przyglądaniu się, skąd pochodzą pieniądze – i nie chodzi nawet o te ukradzione, lecz w ogóle o pieniądze. Kleptokraci załapują się na prawa i podejście wygodne dla multimilionerów.
Ktoś próbuje temu przeciwdziałać?
Jest dużo dobrych przepisów. Problemem jest to, że się ich nie egzekwuje. Policja jest niedofinansowana i po prostu nie ma mocy przerobowych, żeby ścigać tych ludzi.
Kleptokratom pomaga też ustawodawstwo dotyczące ochrony dobrego imienia. Czy dotknęły kiedyś pana brytyjskie przepisy o zniesławieniu?
Tak. Zrobiłem film o ukraińskiej dziewczynce cierpiącej na hemofilię, która nie może się leczyć, bo jej kraju nie stać na lekarstwa, i matka musi je zdobywać prywatnie. Dla kontrapunktu dałem historię multimilionera ukraińskiego. Przed pokazem filmu dostaliśmy list od prawników biznesmena, że jeśli film zostanie pokazany, ich klient pójdzie do sądu. Dystrybutor się przestraszył i film został utopiony. Tutejsze prawo wymaga, aby wszystko udowodnić. A skoro ci ludzie nie są skazani, to jak ma udowodnić ich winę w sądzie dziennikarz? Efekt jest taki, że brytyjscy dziennikarze po paru latach pracy już wiedzą, co wolno pisać, a czego nie, i sami zaczynają się cenzurować. Dziennikarze amerykańscy zawsze się temu dziwią. W USA pierwsza poprawka do konstytucji zapewnia wolność słowa. W Wielkiej Brytanii tego nie ma i wydawcy po prostu nie mogą sobie pozwolić na procesy, nie stać ich. Nawet jeśli wygrają, to zanim do tego dojdzie, zrujnują się na adwokatów. Kiedy dostaję list od takiego prawnika, wiem, że za jego napisanie dostał zapewne więcej niż ja za cały materiał.
Oligarchom musi bardzo zależeć na dobrej reputacji.
Tak, i mają jeszcze inne sposoby. Lubią być filantropami. To oczywiście nie jest wymysł ostatniej generacji bogaczy. Zanim pojawił się miliarder pochodzenia ukraińskiego Leonard Blavatnik, na Oksfordzie istniało już Saïd Business School, ufundowane przez syryjsko-saudyjskiego biznesmena Wafica Saïda. Blavatnik ma nie tylko swoją Blavatnik School of Government na Oksfordzie, lecz także skrzydło w Tate Modern. Natomiast London School of Economics dostawała dużo pieniędzy od Kadafiego. Fyrtasz dał miliony funtów na Cambridge, żeby móc używać swojego statusu dobroczyńcy w Wielkiej Brytanii do pozywania dziennikarzy ukraińskich. Dodajmy, że dla tych ludzi 5 czy 10 mln funtów to są kwoty jak na waciki. A oczywiście dla uczelni to wielka pomoc. Więc kupują sobie dobrą reputację bardzo tanim kosztem. Poza sponsorowaniem sławnych uczelni dobry dla prania reputacji jest jeszcze np. sport. Roman Abramowicz kupił klub piłkarski Chelsea. Jewgienij Lebiediew wspiera fundacje charytatywne działające na rzecz bezdomnych i fotografuje się ze słoniami. Elena Baturina, żona byłego mera Moskwy (Jurija Łużkowa – red.), wspierała projekty charytatywne mera Londynu Sadiqa Khana na rzecz dzieci i młodzieży.
A kolejne pokolenie jest już wychowane w dobrej reputacji.
Tak, ważną częścią prania reputacji jest posyłanie dzieci do prestiżowych szkół prywatnych. Wielka Brytania ma wiele placówek o tradycji sięgającej stuleci, jak Eton, Saint Paul’s, Rugby, Winchester, Westminster. Wiem, że ostatnio wzięcie wśród bogatych obcokrajowców ma też szkoła Millfield. Większość uczniów w tych placówkach to nadal dzieci brytyjskie – i one muszą tego pilnować, bo przecież nie po to chiński czy rosyjski multimilioner posyła dzieci do szkoły w Wielkiej Brytanii, żeby miały za znajomych innych Chińczyków czy Rosjan. Poza tym, te szkoły oczywiście naprawdę dają wspaniałe wykształcenie. A potem łatwy wstęp na doskonałe uniwersytety.
To przerażający obraz. Jest na to jakaś rada?
Bardzo prosta. Egzekwowanie praw, które już mamy. Ale zawsze są powody, żeby tego nie robić. Kryzys finansowy, COVID-19 itd. ©℗
Oliver Bullough dziennikarz, autor książki „Moneyland. Why Thieves and Crooks Now Rule the World” („Moneyland. Dlaczego złodzieje i oszuści rządzą dziś światem”). Jego nowa książka „Butler To the World: How Britain Lost and Empire and Found a Role” („Lokaj świata. Jak Wielka Brytania straciła imperium i znalazła sobie rolę”) o brytyjskich pomocnikach kleptokratów ukaże się w marcu przyszłego roku