Z wielkim zainteresowaniem zerkam w kierunku nowej książki „How China Escaped Shock Therapy?” (Jak Chiny uniknęły terapii szokowej?) Isabelli Weber, ekonomistki z Uniwersytetu Massachusetts w Amherst. No właśnie. Jak oni to zrobili? Dlaczego jest tak, że kraje takie jak Polska, Węgry czy Jugosławia (nie mówiąc już o biednej Rosji) musiały najpierw zaliczyć glebę i znieść wiele niepotrzebnych społecznych katuszy, zanim przestawiły się na gospodarkę rynkową i (jako tako) się w niej odnalazły? Chiny miały inaczej. Też skoczyły w kapitalizm. Ale na własnych prawach. I nie tylko się odnalazły, lecz wręcz przeskoczyły w krótkim czasie kilka poziomów kapitalistycznego wtajemniczenia, stając się z punktu widzenia wielu zachodnich gospodarek albo obiektem zazdrości (poziom wydatków na inwestycje i innowacje), albo obaw (rosnąca geopolityczna pozycja).

Dotąd sądziłem, że Chińczycy po prostu okazali się mądrzejsi od nas, wschodnich Europejczyków. Skąd się ta mądrość bierze? To już temat na osobne rozważania. Dość powiedzieć, że ta mądrość polegała na tym, że zamiast (jak my czy potem Rosjanie) rzucać się na rady zachodnich ekspertów w stylu Jeffreya Sachsa i robić pod ich dyktando terapię szokową, postawili na zmiany stopniowe. Isabella Weber uważa jednak, że była to nie tyle mądrość, co raczej łut szczęścia. Chiny swój kurs na reformy socjalizmu zaczęły przynajmniej dekadę później niż Polacy oraz dwie dekady po Węgrach i Jugosłowianach. Efekt był taki, że gdy w 1988 r. chińska delegacja pojechała do Belgradu i Budapesztu rozmawiać o reformatorskich doświadczeniach bratnich demoludów, to wróciła do Pekinu przerażona. W Europie Wschodniej Chińczycy zobaczyli bowiem wybuchową mieszkankę anemicznego wzrostu gospodarczego i wysokiej inflacji. I już wiedzieli, że tamtejsze systemy polityczne tego nie przetrwają.
W przychylnej książce Isabelli Weber recenzji ekonomista Branko Milanović tłumaczy, że w drugiej połowie lat 80. chińscy emisariusze byli świadkami regionalnego dramatu, który miał wkrótce doprowadzić do upadku realnego socjalizmu. Dramat ten składał się z dwóch elementów. Z jednej strony było słuszne pragnienie modernizacji socjalistycznych gospodarek i dania ludziom dobrobytu (u nas próbował robić to Gierek). Z drugiej – wyjątkowo niefortunny rozwój wypadków na Zachodzie, gdzie po kryzysie naftowym zaczął się triumf neoliberalizmu i dyktat wysokich stóp procentowych (historycznie wiąże się je z nazwiskiem szefa Fedu Paula Volckera). Zamknęło to kraje naszego regionu w pułapce zadłużeniowej.
Milanović przypomina, że każdy kraj bloku wschodniego próbował sobie poradzić z tym wyzwaniem w nieco inny sposób. W Polsce partyjni liberałowie (wśród nich – o czym się czasem zapomina – Leszek Balcerowicz) zdołali przekonać premiera Jaroszewicza (a potem Gierka) do schłodzenia gospodarki i oszczędności. Skończyło się to – jak pamiętamy – wybuchem społecznego niezadowolenia i Solidarnością. Dyktator Rumunii Nicolae Ceauşescu postawił na dużo ostrzejsze oszczędności i chciał jak najszybciej wyjść z zagranicznych kredytów. Efektem było jeszcze bardziej radykalne tąpnięcie społeczne. W Jugosławii Tito postanowił zagrać kartą geopolityczną i wystąpił jako pierwszy o pożyczki do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, oddając się już ostatecznie pod protektorat Zachodu. Kryzysu ekonomicznego też nie udało mu się jednak uniknąć, co dekadę później przyczyniło się do wojny domowej.
A Chiny? One się temu wszystkiemu przypatrywały. I już wiedziały, że muszą pójść swoją drogą – w pewnym sensie korzystając z naszych, niełatwych, doświadczeń. Mądry Chińczyk po szkodzie Polaka, Serba, Chorwata czy Rumuna. ©℗
Gdy w 1988 r. chińska delegacja pojechała do Belgradu i Budapesztu rozmawiać o reformatorskich doświadczeniach bratnich demoludów, to wróciła do Pekinu przerażona. W Europie Wschodniej Chińczycy zobaczyli bowiem wybuchową mieszankę anemicznego wzrostu gospodarczego i wysokiej inflacji. I już wiedzieli, że tamtejsze systemy polityczne tego nie przetrwają