"Młodzież ostro skręca na lewo” – to jeden z wielu podobnych do siebie nagłówków, które królowały ostatnio w polskich mediach. Stało się tak głównie za sprawą raportu CBOS na temat poglądów politycznych młodych Polek i Polaków, z którego wynikało, że w grupie 18–24-latków po raz pierwszy od czasów transformacji ustrojowej lewicowe sympatie dominują nad centrowymi i prawicowymi.

O ile jeszcze w 2015 r. z lewą stroną sceny politycznej utożsamiało się ok. 10 proc. badanej młodzieży, o tyle pięć lat później było to już 30 proc. (największy skok nastąpił przede wszystkim po 2019 r.). Nie bez powodu w ubiegłym roku spektakularną karierę zrobiło słowo „Julka” na określenie dziewczyny o lewicowych poglądach, która głośno demonstruje swoje przekonania w mediach społecznościowych. Jego popularność wzrosła na fali rozpoczętych jesienią 2020 r. protestów przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Największą grupę ich uczestniczek stanowiły bowiem nastoletnie i dwudziestoparoletnie kobiety. Siła i intensywność tych protestów w połączeniu z raportem CBOS utwierdziły wielu publicystów w przekonaniu, że oto mamy do czynienia z radykalną zmianą kursu w młodym pokoleniu.
Zaledwie kilka lat wcześniej socjologowie diagnozowali zjawisko odwrotne. Profesor Barbara Fatyga mówiła w 2016 r. w wywiadzie dla „Newsweeka”, że od 30 lat zajmuje się badaniami młodzieży, lecz odkąd pamięta, nigdy ta grupa nie była tak konserwatywna. „W sferze światopoglądowej coś się gwałtownie wahnęło i teraz musi się «odwahnąć»” – mówiła prof. Fatyga. Marsze Niepodległości gromadziły coraz więcej uczestników, jak grzyby po deszczu powstawały grupy rekonstrukcji historycznej podkreślające konserwatywny szacunek dla tradycji. Prawica lansowała zaś hasło „zabierz wnuczkowi dowód” nawiązujące do sloganu rozpropagowanego przez zwolenników PO przed wyborami w 2007 r. Wyniki przeprowadzonej w 2018 r. ostatniej tury badania European Social Survey wskazywały, że dużo większa część Polek i Polaków w grupie wiekowej 18–24 lata plasuje się na politycznej skali zdecydowanie bardziej na prawo niż na lewo (46 proc. wobec 19 proc.). W centrum lokowało się ok. 35 proc. ankietowanych. Dla porównania – wśród młodych Niemców i Niemek proporcje te wyniosły odpowiednio 16 proc. do 55 proc., a wśród Holenderek i Holendrów – 38 proc. do 33 proc. Sytuacja w Europie była więc zróżnicowana.
Bliższa analiza danych CBOS pokazuje jednak, że od 2002 r. wzrasta również odsetek młodych ludzi deklarujących poglądy prawicowe. Kurczą się natomiast dwie inne grupy: osób, które nie mają wyrobionego zdania („trudno powiedzieć”) oraz centrystów. Dominacja politycznego środka utrzymywała się w grupie młodych w zasadzie nieprzerwanie od 1990 r., a swój szczyt osiągała za późnego SLD, w pierwszej kadencji PiS i przez większość rządów Platformy. Odsetek centrystów wśród 18–24-latków zaczął jednak spadać od 2013 r., by wreszcie ustąpić zarówno lewicy, jak i prawicy.
Stosunek młodych do liderów politycznych, którzy kreują się na centrystów, dobrze ilustrują memy publikowane na prześmiewczych profilach, takich jak Polska 2077 – Ruch Cybrona Punkowni na Facebooku. „Patrzcie, ile mam amuletów. To one przywołują bożka dialogu”; „Otwórz podświadomość, a dotrzemy jeszcze do pierwotnego dialogu”; „Cała władza w ręce dialogu” – to tylko przykłady drwiących formułek, które można tam znaleźć. Jak sugeruje nazwa profilu, jego celem jest Szymon Hołownia, który bodaj najsilniej spośród polityków opozycji (może poza Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem) akcentuje konieczność dialogu i kompromisu.
Płytka świadomość
Zarówno pogłoski o skręcie na lewo, jak i o konserwatywnym zakorzenieniu młodych Polek i Polaków są przesadzone. Zamiast tego obserwujemy wzmocnienie postawy konfrontacyjnej.
Można oczywiście argumentować, że młodzi zawsze byli radykalni – na co wskazuje choćby szczególnie wysokie poparcie w tej grupie dla Janusza Korwin-Mikkego. Ale zmiana wśród 18–24-latków jest jedynie odbiciem zmian zachodzących w polskim społeczeństwie. W ciągu ostatnich kilku lat w całej populacji zwiększył się zarówno obóz prawicowców (ogólnie dominujący), jak i lewicowców. Zmniejszył się natomiast odsetek centrystów i osób niemających wyrobionych poglądów. Można postawić tezę, że wśród Polaków rośnie świadomość polityczna, bez względu na wiek. Coraz mniejszy odsetek ludzi deklaruje brak zainteresowania polityką, a rośnie udział tych, którzy przynajmniej „dość uważnie” ją śledzą.
Jednym z czynników wpływających na tę zmianę z pewnością jest rewolucja social mediów. Według Eurostatu z mediów społecznościowych regularnie korzysta połowa Polaków (zwłaszcza z młodszych grup wiekowych), co oznacza, że codziennie miliony ludzi kłócą się o politykę, podczas gdy kilkanaście lat temu zdarzało się to przy okazjonalnych spędach rodzinnych. Z roku na rok rola mediów tradycyjnych w kształtowaniu wiedzy na tematy polityczne słabnie. Czytanie prasy papierowej wymaga czasu, skupienia i zaangażowania w lekturę. Z kolei telewizja i radio przedstawiają wiadomości w sposób przerywany, kilka razy na dobę (poza kanałami stricte informacyjnymi) i sekwencyjny, czyli zdarzenie po zdarzeniu, komentarz po komentarzu. Tymczasem w portalach internetowych i mediach społecznościowych informacje są dostępne bez przerwy (a więc w sposób synchroniczny, a nie sekwencyjny), na żądanie, a do tego ich uzyskanie nie wymaga wielkiego skupienia i wysiłku. Zresztą jeśli nawet nie poszukujemy wiadomości, to znajomi i zalajkowane profile na Facebooku i Twitterze nam je podsuną. Człowiek epoki social mediów jest więc z konieczności bardziej świadomy politycznie niż człowiek ery gazet czy nawet telewizji.
To była dobra wiadomość. Zła jest taka, że ta świadomość polityczna jest dziś w wielu przypadkach płytka. Często sprowadza się do łańcuchów emocjonalnych skojarzeń dotyczących kwestii drugorzędnych z punktu widzenia funkcjonowania państwa, ale budzących oburzenie i odruch szybkiego opowiedzenia się po którejś ze stron (jak choćby w sprawie środkowego palca posłanki Lichockiej czy awantury prezydenta Trzaskowskiego z didżejami). To jednak te obiektywnie nieważne incydenty najbardziej podgrzewają atmosferę i kreują wiernych kibiców ugrupowań politycznych.
Dochodzą do tego dwie kolejne istotne cechy mediów społecznościowych. Pierwsza to niefiltrowany strumień informacji. Na ten sam temat użytkownik social mediów otrzymuje z jednej strony treści stworzone przez profesjonalnych (przynajmniej z założenia) dziennikarzy, przechodzące przez filtr redakcji, z drugiej – treści zawarte w postach i komentarzach napisanych przez znajomych i nieznajomych. Druga cecha społecznościówek to interaktywność, czyli możliwość bezpośredniej reakcji (w komentarzu) na otrzymany przekaz, a także uzyskania szybkiej, spersonalizowanej odpowiedzi – czasem od autora artykułu, a czasem nawet od wysoko postawionego polityka lub od jego samozwańczych rzeczników. Takie interakcje w przypadku drukowanej gazety czy radia były bardzo trudne, a w przypadku telewizji graniczyły z niemożliwością. Internet, a zwłaszcza media społecznościowe, radykalne skrócił drogę od działania politycznego i związanego z nim przekazu do doznania emocjonalnego odbiorcy (zresztą będącego w tym przypadku również współtwórcą komunikatu). Najczęściej jest to doznanie nieprzyjemne, bo przekaz polityczny jednej strony prowokuje do reakcji głównie jej przeciwników.
Ale z ekranu smartfona płyną także pozytywne emocje i wzmocnienia – słowa wsparcia i otuchy od własnej bańki społecznej czy grupy tożsamościowej. A dziś młodzi ludzie takich sygnałów potrzebują szczególnie. Z badań ENRS i UKSW przeprowadzonych w 2018 r. wynika, że stopień atomizacji społecznej młodzieży w Europie Środkowo-Wschodniej jest niepokojący. Większość młodych ludzi uważa, że poza rodziną (i czasem przyjaciółmi) nie można liczyć na wsparcie sąsiadów, organizacji, wspólnot. To miejsce wypełniają internetowe bańki społecznościowe, często silnie nacechowane politycznie. Można przypuszczać, że pandemia, znacząco ograniczająca kontakt z innymi, jeszcze bardziej pogłębiła tę tendencję.
Słuszność kontra racja
Kształt współczesnych mediów i polityki stymuluje więc polaryzację. Kolejnym czynnikiem zmiany jest kryzys zaufania do jednej z założycielskich idei III RP, ale i fundamentalnej dla ładu społecznego XX w.: dialogu.
Kompromis, pluralizm, tolerancja – te kategorie dominowały w polskiej debacie publicznej po transformacji. Z jednej strony ks. Tischner upominał się o „Polski kształt dialogu”, z drugiej Michnik napisał książkę „Kościół, lewica, dialog”. Potem przyszło rozczarowanie. Co ciekawe, krytycyzm wobec idei dialogu jest dzisiaj obecny zarówno wśród zwolenników prawicowego światopoglądu, jak i lewicowego. Nie zawsze tak było. Prawica, zwłaszcza ta bardziej radykalna, zawsze była wobec niego bardziej sceptyczna. Konserwatywne przekonanie o istnieniu (i możliwości poznania) obiektywnej prawdy, natury rzeczy i człowieka oraz sprzeciw wobec relatywizmu nakładają na ideę dialogu znaczące ograniczenia. „Silne pragnienie dialogu jest przyczyną klęski niemal każdej dyskusji; to rola, jaką zwolennicy dialogu przypisują otwartości, jest tak wielka, że uniemożliwia niemal każdą konstruktywną rozmowę” – pisał Paweł Grad w „Christianitas”. Jego zdaniem zwolennicy dialogu uważają otwartość za wartość samą w sobie, nie zaś za narzędzie do rozpoznania prawdy. W konsekwencji nie wierzą w możliwość rozstrzygnięcia, kto ma rację, za pomocą argumentów i narzędzi logicznych: „Skoro każdy spór wynika z kwestii etycznych (a nie merytorycznych) i do nich zmierza, to nie ma ostatecznego merytorycznego kryterium dyskusji, a jedynie etyczne”. A zatem z tej perspektywy postawa dialogiczna będzie antyintelektualna i może oddalać od prawdy lub wręcz uniemożliwić jej poznanie. W dialogu ostatecznie „wygrywa” bowiem ten, kto jest po słusznej stronie, a nie ten, kto ma rację.
Lewicowa krytyka idei dialogu nie różni się aż tak bardzo od tej konserwatywnej. Podkreśla się bowiem, że kryją się za nią dominacja i twarda gra interesów. Dialog w takim znaczeniu służy legitymizacji interesów silniejszych aktorów pod pozorami angażowania wszystkich. Przykład takiego działania opisywał na łamach „Krytyki Politycznej” Adam Leszczyński, surowo oceniając III RP za nadmiernie koncyliacyjną postawę wobec Kościoła. „Jeden z aktorów tej gry – Kościół – konsekwentnie dbał o swoje interesy. Drugi, dawna inteligencja laicka, a potem centrum III RP, słabł, dzielił się i żył długo w naiwnym w przekonaniu, że porozumienie z Kościołem jest możliwe. Był też gotów na koncesje, które biskupi brali tylko po to, aby za moment zażądać nowych” – pisze Leszczyński. „Nie ma żadnego dialogu pomiędzy Kościołem i lewicą. Była tylko walka, i Kościół – na razie – wygrał” – konkluduje.
Do zwątpienia w ideę dialogu mogą młodych ludzi skłaniać ich własne doświadczenia ostatnich lat, jaskrawo różne od tych, które mają na swoim koncie ich rodzice i dziadkowie. – Należę do pokolenia, które widziało owoce dialogu w różnych dziedzinach – choćby w doświadczeniu „Solidarności”, w porozumieniach sierpniowych – mówi mi Wojciech Bonowicz, publicysta „Tygodnika Powszechnego”, biograf i znawca myśli jednego z największych polskich „specjalistów od dialogu” – wspomnianego już ks. Józefa Tischnera. – Ludzie z mojego pokolenia mogli się przekonać, że dialog to dobry sposób rozwiązywania konfliktów. Gdyby nie chęć porozumienia, szukania kompromisu, chaos i suma cierpień, na przykład podczas transformacji ustrojowej, byłyby jeszcze większe. A co widzą młodzi, którzy teraz wchodzą w dorosłe życie? Widzą manipulowanie pojęciem dialogu. Premier wezwał do rozmów dopiero w momencie, kiedy ludzie wyszli na ulicę. Wcześniej władza za nic miała zdanie innych, rozpalała emocje, dolewając jeszcze oliwy do ognia.
Z drugiej strony Jan Śpiewak prezentuje komentarze z „lewicowego” internetu dotyczące awantury o transfobiczne wypowiedzi asystentki posła Macieja Koniecznego i komentuje: „Jako osoba, która straciła w czasie wojny prawie całą rodzinę i część w obozach śmierci, jestem porażony, że młoda lewica używa języka – co tu dużo mówić – nazistowskiego. Totalna dehumanizacja przeciwników politycznych i otwarte wołania do ich fizycznej eliminacji”.
Polski ład po 1989 r. budowano z silnym imperatywem, by PRL się nie powtórzył. W dużym stopniu przyczyniła się do tego idea dialogu. Było to niedoskonałe narzędzie, ale przynajmniej łagodzące możliwe ostre starcia. Ostatnie lata jednak przyniosły dewaluację tej idei, a media i sposób doświadczania polityki zachęcają raczej do walki niż do kompromisu. A jednak warto zapytać: jeśli nie dialog, to co? ©℗