Ostatnie miesiące zapamiętamy nie tylko z powodu pandemii, lecz także masowych protestów, do których dochodzi na całym świecie. Pod koniec maja 2020 r. w Ameryce wybuchły zamieszki po zabiciu przez policję George’a Floyda. Na Białorusi trwają akcje wymierzone w reżim Alaksandra Łukaszenki, choć od sfałszowanych wyborów minęło już ponad pół roku. W Rosji zaczęły się demonstracje po kolejnym aresztowaniu i skazaniu Aleksieja Nawalnego. Zaś w Polsce od trzech miesięcy dochodzi do wystąpień organizowanych przez Ogólnopolski Strajk Kobiet. Czy taka forma aktywności obywatelskiej jest w ogóle skuteczna? A jeśli tak, to w jaki sposób?

Intuicyjnie czujemy, że demonstracje są czerwoną kartką, którą społeczeństwo pokazuje rządzącym. Ekonomista Daron Acemoğlu (Uniwersytet Harvarda), analizując protesty w Egipcie, do których dochodziło po 2010 r., dostarczył dowodów potwierdzających to przekonanie. Podczas arabskiej wiosny władzę w kraju utracił autokrata Hosni Mubarak, zaś rządy najpierw przejęła junta, a później Bractwo Muzułmańskie – z każdą władzą powiązane były różne spółki giełdowe. Nasilenie kolejnych protestów korelowało z niższą wyceną tych firm, które miały związek z aktualnym rządem. Dlaczego? Skoro inwestorzy kierują się potencjalnym zyskiem, spadek notowań świadczył o tym, że rosło ryzyko utraty władzy przez dany obóz – konkludują autorzy badania.
Z kolei Andreas Madestam (Uniwersytet Sztokholmski) opracował quasi-eksperymentalną metodę pozwalającą wyciągnąć wnioski o skutkach (nie tylko korelatach) protestów, wykorzystując opady atmosferyczne. Ponieważ natura nieczęsto angażuje się w politykę, deszcz można potraktować jak losowe przyporządkowanie obserwacji do grupy eksperymentalnej i grupy kontrolnej. Takie badanie naśladuje metodę badań klinicznych, które wykorzystuje się w celu oceny działania środków farmakologicznych.
Zespół Madestama wziął pod lupę kampanię amerykańskiej Tea Party (Partii Herbacianej) w 2009 r. W hrabstwach, w których podczas organizowanych przez nią wieców nie padało, liczba osób popierająca Tea Party była średnio o 45 proc. większa niż w „mokrych”. Przy czym warto podkreślić długoterminowy wpływ demonstracji na polityków i elektorat – zaczął się w kwietniu 2009 r. i trwał przynajmniej do końca 2010 r. Tak istotna zmiana preferencji wpłynęła na następne wybory. Jak obliczyli autorzy badania, jeden uczestnik demonstracji w danym hrabstwie przełożył się na 12 dodatkowych głosów dla amerykańskiej prawicy w 2010 r.
W jaki sposób doszło do tak dużej zmiany w preferencjach elektoratu? Dzięki wiecom Tea Party udało się zaktywizować różne grupy społeczne. To przełożyło się na zaangażowanie uczestników, którzy zaczęli agitować, skutecznie, wśród niezdecydowanych. Oprócz tego struktury Partii Herbacianej zyskały dodatkowe wsparcie finansowe – datki dla ruchu wzrosły dzięki większym protestom średnio o 16 proc.
Jaki obraz kreują przytoczone badania? Nawet gdy masowe demonstracje nie wywołują bezpośredniej reakcji decydentów, to mają potencjał silnego wpływu na preferencje wyborców. W rozwiniętych demokracjach taka zmiana powinna doprowadzić do odsunięcia niechcianych polityków od władzy w następnych wyborach. Pozostaje jednak pytanie, jak rozwinięta jest nasza demokracja? ©℗