Nie można budować państwa z pozycji jednej partii politycznej i na jednej klasie społecznej czy wręcz w oparciu o konflikt klasowy

Z Andrzejem Friszke rozmawia Estera Flieger
*Andrzej Friszke, profesor nauk humanistycznych, badacz dziejów najnowszej Polski, II RP i PRL, życia politycznego na emigracji oraz historii politycznej po 1944 r., pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN, do 2016 r. w Radzie IPN (zlikwidowanej nowelizacją ustawy o Instytucie), konsultant galerii „Wiktor” w Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku.
Zawsze się przypomina, że Józef Piłsudski socjalistą był za młodu. Za młodu, więc z pewnością błądził, lecz potem, rzecz jasna, politycznie dojrzał i ten nurt porzucił. W tych opowieściach socjalizm często traktowany jest jak obelga.
Piłsudski nie tylko był przez 20 lat przywódcą Polskiej Partii Socjalistycznej, ale przecież zaczynał jako twórca podziemnego pisma „Robotnik”, konspirator ścigany przez aparat carski i uwięziony w Cytadeli Warszawskiej, z której zresztą uciekł. W 1905 r. stanął na czele Organizacji Bojowej PPS, która dokonywała zamachów na poczty oraz carskich dygnitarzy. To właśnie z tego politycznego kręgu wywodzili się jego najbliżsi współpracownicy, którzy w II RP sprawowali wiele ważnych urzędów, a niektórzy – Walery Sławek czy Aleksander Prystor – zostawali nawet premierami.
Publicysta Tomasz Markiewka w książce „Gniew” pisze, że obecnie, nie tylko u nas, „wymazywanie lewicowych postulatów z historii jest powszechne”. Ja pamiętam taki przykład z naszego podwórka: telewizyjne „Wiadomości” w 2019 r. wśród przywódców powstania w Getcie Warszawskim nie wymieniły Marka Edelmana – wygumkowano właśnie socjalistę.
Cóż, PiS manipuluje historią najnowszą, dążąc do zniszczenia pamięci o polskiej tradycji lewicowej i zastąpienia jej neoendecką.

Ale z drugiej strony warto odnotować, że IPN wydał pracę pt. „O niepodległość i socjalizm. Studia i szkice z dziejów Polskiej Partii Socjalistycznej”. A z kolei Piotr Beniuszys, publicysta „Liberté!” napisał po obejrzeniu filmu Agnieszki Holland „Obywatel Jones”, że ukraiński Wielki Głód to „jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach socjalizmu”. Przymiotnik „socjalistyczny” jest dla środowisk liberalnych tożsamy z komunizmem.

Po 1989 r. dla młodych, często agresywnych liberałów, wszelka lewicowość była odpychająca. Nie chcieli zajmować się przeszłością, nie budowali tradycji. Trudno zarzucić im manipulację, raczej odwoływanie się do wąskiego katalogu wydarzeń i zapominanie o reszcie. To także skutek PRL – ludzie przestali odróżniać polskich socjaldemokratów od bolszewików czy Lenina od socjaldemokratów zachodnich. W efekcie stworzono poczucie obcości myśli lewicowej, utożsamiając ją z Rosją, bolszewizmem i Związkiem Radzieckim. To dziecinne oraz głęboko nieprawdziwe i niebezpieczne, bo uniemożliwia zrozumienie historii XX w. – politycznej, intelektualnej, społecznej.
Może to jeszcze większy problem: rozmawiamy o historii zawsze w kontekście współczesnej polityki.
Istnieje tendencja do odcinania pewnych idei i tradycji, często w nacechowanych emocjonalnie wypowiedziach. To charakterystyczne dla wielu kolejnych pokoleń – nie wszyscy chcą się zagłębiać w przeszłość, a jakoś trzeba uporządkować świat, stąd etykietowanie. A to prowadzi do prymitywizacji kultury i myśli politycznej oraz kompletnego nierozumienia tradycji. Do historyków i dziennikarzy należy zadanie zachęcenia innych do tego, by dowiedzieli się więcej.
O co więc toczył się spór, który jest zarazem tytułem pana książki: „Państwo czy rewolucja? Polscy komuniści a odbudowanie państwa polskiego 1892–1920”?
Jest XIX wiek. Nie ma państwa polskiego, są trzej zaborcy, którzy podzielili się jego ziemiami. Nic nie zapowiada zmiany sytuacji. W latach 90. marzyciele z kolejnego, młodego pokolenia – nieliczni – chcą wierzyć, że przyszłość będzie lepsza. Rozwija się to w dwóch kierunkach. Część ożywia hasło z okresu powstania styczniowego, a więc odbudowy niepodległej Polski. Zaś inni są zafascynowani myślą Karola Marksa, próbują zrozumieć współczesny im świat i klasowy układ społeczeństwa. Obie grupy zauważają istnienie przemysłu i klasy robotniczej i widzą przyszłość jako rewolucję. Oba nurty są częściowo opozycyjne, a częściowo zbieżne. Opozycyjne, bo marksiści uważają, że klasa robotnicza ma inne zadania: powinna dążyć do obalenia kapitalizmu i budowy nowego, ponadnarodowego porządku społecznego. Zbieżne, bo część niepodległościowców ma jednocześnie marksistowskie przekonania: stawia na niepodległość Polski, ale też nowoczesność, odwołując się właśnie do klasy robotniczej, widząc w niej tę, która nada ton w przyszłości. Dlatego chcą ją przekonać do idei niepodległościowej.
Powiedział pan, że obie grupy zauważyły istnienie klasy robotniczej. Jak wyglądało ówczesne społeczeństwo polskie?
Dominował układ postfeudalny. Do połowy XIX w. na ziemie Polski nie wszedł kapitalizm zachodni. Była szlachta, ale większość społeczeństwa stanowili chłopi, w niedużych miastach wyróżnić możemy drobniejszych lub większych rzemieślników i handlowców. W drugiej połowie XIX w. to zaczęło się zmieniać wraz z dynamicznym rozwojem przemysłu, głównie włókienniczego i metalowego, eksportującego na wielki rynek rosyjski. Głównymi ośrodkami przemysłowymi stały się Łódź i okręg łódzki, Warszawa oraz Zagłębie Dąbrowskie. Na początku XX w. – historycy różnią się w szacunkach – robotników było od 250 tys. do 400 tys. A mówimy – w zaborze rosyjskim, czyli Królestwie Polskim – o 12 mln ludności. Niewiele. Ale koncentracja w kilku punktach stanowiła o realnej sile tej grupy. Robotnicy w ogromnej większości pochodzili ze wsi, często nie umieli pisać i czytać. Ale są wśród nich także lepiej wyedukowani emigranci z Niemiec i Ślązacy, uczący obsługi maszyn. Pojawili się też – mała grupa, lecz miało to znaczenie – zbankrutowani szlachcice i rzemieślnicy, którzy nie wytrzymali konkurencji dużych zakładów. To złożona grupa pod względem socjalnym, psychologicznym i kulturalnym, z niej powoli wykształciła się klasa robotnicza. Ten proces zaczyna się na przełomie XIX i XX w., a trwa do początków I wojny światowej.
I o tę klasę walczą z jednej strony Róża Luksemburg, a z drugiej Józef Piłsudski.
Piłsudski pochodził ze zbankrutowanej rodziny szlacheckiej spod Wilna. Powiązany ze spiskiem na życie cara został zesłany na Syberię. W procesie skazano za to także jego brata i – niesamowita koincydencja – brata Lenina. Dla Bronisława skończyło się to zesłaniem: został na Syberii do końca życia, prowadził badania etnograficzne. Brat Lenina został powieszony. Z kolei Józef po pięciu latach na Syberii wrócił – już jako rewolucjonista, bo wielu ich tam poznał. Dołączył do PPS. Był energiczny, politycznie rozbudzony, szybko stał się głównym organizatorem tego ruchu, kolportażu bibuły – wokół niego gromadzili się inni. W ciągu roku stał się liderem – nie było to trudne, bo to był wówczas niewielki ruch, liczący ok. 30 osób. Piłsudski od początku łączył patriotyzm, tożsamość narodową, silne przekonanie o konieczności podjęcia walki o Polskę – to był pierwszy punkt programu PPS – z myśleniem o strukturze klasowej, odwołaniem się do interesu robotników, przekonywaniem ich do koniecznej rewolucji, z której ma się wyłonić niepodległe państwo. W książce omawiam artykuł Piłsudskiego z 1895 r. zatytułowany „Rosja” – to analiza struktury tamtejszego społeczeństwa, osadzona w myśli Marksa, ale jednocześnie pokazująca stałość w myśleniu Piłsudskiego o tym państwie: to dla niego immanentne zło. W jego ocenie Rosja zawsze będzie imperialistyczna, autorytarna, bo nie ma tam sił społecznych mogących powstrzymać absolutystyczne dążenia władz. Zadaniem Polski powinno być oderwanie się od Rosji, podobne dążenia powinny mieć Litwa, Łotwa i Ukraina, o której z czasem pojawi się w piśmiennictwie kręgu Piłsudskiego więcej. Inaczej: myśli Piłsudskiego skodyfikowane w postaci tekstu z 1895 r. będą bardzo ważne w 1920 r.
A Róża Luksemburg?
To myślenie bardziej zachodnioeuropejskie, wierniejsze doktrynie Marksa, tu nie ma miejsca na kwestie narodowe, bo najważniejsze są antagonizmy ekonomiczne. Róża Luksemburg uważała, że rewolucja jest nieuchronna, że przewrót obali władzę burżuazji, kapitału, a tym samym państwa na nich oparte, a z tego wyłoni się nowy świat klasy robotniczej, socjalizmu i ponadnarodowej solidarności. Jej zdaniem częścią tego procesu powinni być także polscy socjaliści, którzy winni przekonywać robotników do solidarności z robotnikami w Niemczech, Rosji i innych krajach, a nie obstawać przy próbie odbudowy państwa. Dążenia niepodległościowe Luksemburg postrzegała jako idące w poprzek rozwoju historycznego, dlatego ostro się temu sprzeciwiała, wyliczając w swoich pracach, że odłączenie się od carstwa rosyjskiego będzie niemożliwe, a gdyby nawet się udało, to spowodowałoby upadek gospodarki Królestwa Polskiego, dla którego Rosja była głównym rynkiem zbytu.
A jaki był stosunek komunistów do odbudowy państwa polskiego?
Negatywny, co wynikało z tradycji ich myślenia, że nie racje i wartości narodowe są nadrzędne, lecz klasowe. Odradzające się państwo musiałoby być przecież wynikiem kompromisu klasowego, a więc odciągałoby robotników od ich celu – zbudowania nowej, klasowej formacji społecznej. Rewolucja miała zaś wykreować nowe formy porządku społecznego i politycznego, zgodnego z klasowym interesem robotników. Kiedy w Rosji zwyciężyła rewolucja bolszewicka, komuniści uznali, że jest to początek ogólnej rewolucji europejskiej. Czekali na niemiecką – i jesienią 1918 r. wydawało się, że ich nadzieje się ziszczą. Budowanie w takim momencie demokratycznego, nierewolucyjnego państwa uznawali za burżuazyjną próbę zmącenia naturalnego procesu, skierowania naturalnych dążeń robotników do rewolucji w kierunku ubocznym, zbędnym. Stąd tworzących państwo socjalistów niepodległościowych uznawali za zdrajców klasy robotniczej, prowadzących ją do ugody z burżuazją, i do wystąpienia przeciw braciom robotnikom rosyjskim.
Jaką świadomość narodową miało ówczesne społeczeństwo, o którego poparcie walczyli Piłsudski i Luksemburg? Bo w szkołach wtłacza się obrazek odzyskiwania niepodległości przez świadomych swojej tożsamości Polaków. Czy w ogóle możemy wówczas mówić o narodzie?
Ostrożnie stawiam to pytanie w książce. Są trzy zabory. Skupmy się na rosyjskim, ograniczając do Królestwa Polskiego, bo o nim piszę. Jest tam układ wielonarodowy i wieloreligijny. Na tym terenie większość to Polacy, zwłaszcza na wsiach. Ale jedną trzecią w miastach stanowią Żydzi. Na zachodnich rubieżach obok Polaków jest też ludność niemieckojęzyczna, na wschodnich, oprócz Żydów i Polaków, są Ukraińcy. Osoby mówiące po polsku niewiele łączy poza językiem: podziały klasowe są bardzo wyraźnie zarysowane, to ludzie różnych warstw społecznych, o różnej świadomości, do tego ogromna część to analfabeci – zwłaszcza na wsiach, ale też w dzielnicach robotniczych miast. Nie istnieje wspólne wyobrażenie polskości. Dla jednych to pamięć o I RP, konstytucji 3 maja, insurekcji kościuszkowskiej, ale to tradycja szlachty wyniesiona z domu – i ona jest nosicielem rozumienia polskości dziś nam najbliższego. Natomiast warstwy niewykształcone i najbiedniejsze nie mają wiele więcej niż język i wyznanie. Dodajmy, że podróże nie były powszechne: w zasadzie ludzie nie przemieszczali się, nie nabywali doświadczeń dla nas oczywistych. Siedzieli całe życie w miejscu zamieszkania i, jeśli potrafili, to może czytali – ale cenzura nie przepuszczała tekstów o polskiej tradycji. W takich warunkach więc kształtował się ich ogląd rzeczywistości, żyli codziennością. Marzenie odbudowy państwa polskiego było im obce. Przełomem będzie dopiero rewolucja 1905 r., która przyniesie szersze myślenie także na poziomie narodu, państwa. A wstrząsem I wojna światowa – to nie tylko legiony, ale też w zetknięciu z niemieckim okupantem powstawanie związków zawodowych, stowarzyszeń, rozwój prasy – wciąż cenzurowanej, ale w innym stopniu niż przez carat. I ten okres ożywienia przed 1918 r. okazał się szalenie ważny. Państwo polskie w listopadzie 1918 r. tworzyła wąska grupa prowadzona twardo przez Piłsudskiego jako uznanego przywódcę – to ludzie lewicy, organizujący ośrodki władzy polskiej w Lublinie, Warszawie, Łodzi, Zagłębiu Dąbrowskim, Płocku, Pabianicach i Radomiu. W tych miastach powstaje państwo i wokół nich w kolejnych tygodniach będzie formować się administracja, policja, wojsko, poczucie wspólnego systemu prawnego i oczywiście Sejm, do którego wybory rozpisał Piłsudski i rząd Moraczewskiego.
Rewolucja 1905 r. rezonowała kilka tygodni przed naszą rozmową, kiedy upamiętniał ją Senat. Senator Stanisław Karczewski połączył pamięć o niej z neobolszewizmem, choć prezydent Lech Kaczyński stawiał ją obok innych powstań narodowowyzwoleńczych. Jakie znaczenie miało to wydarzenie?
Takie słowa o rewolucji 1905 r. to wyraz nieuctwa, totalnego zagubienia tradycji – również własnej, bo to było wydarzenie ważne też dla prawicy. A wystarczyłoby przeczytać choćby podręcznik do szkoły średniej. Rewolucja 1905 r. była pierwszym masowym poruszeniem społecznym. Umożliwiła stworzenie podstaw organizowania się różnych warstw i grup społecznych. Powstawały związki i stowarzyszenia zawodowe, rozwijało się kształcenie dorosłych, a więc rozmaite kursy, kwitła prasa. Dodajmy do tego strajk szkolny – młodzież zbuntowała się przeciw nauczaniu wyłącznie w języku rosyjskim. Powstawały szkoły prywatne z językiem polskim. Prawicy do myślenia dać powinna tolerancja religijna – Kościół nie będzie już tak zwalczany. Nie byłoby odrodzenia polskości, gdyby nie rewolucja 1905 r.
Ugrupowanie Romana Dmowskiego było po drugiej stronie.
Endecja wyrosła wówczas z partii o charakterze inteligencko-ludowym, spojrzała na rewolucję 1905 r. z przerażaniem: że oto „lud wchodzi do śródmieścia”. I to lud wielonarodowy, bo na Nowym Świecie w Warszawie pojawiają się Żydzi w chałatach. Widziała w rewolucji burzenie ustalonej hierarchii i porządku społecznego, wystąpiła więc przeciw niej jako partia porządku, wiążąc się z mieszczaństwem. Organizowała wielkie manifestacje, pochody, z akcentami religijnymi, próbując wiązać się z Kościołem, który również był przerażony. W Łodzi endecy tłumili rewolucję browningami: zaczęła się walka bratobójcza, mała wojna domowa, nad którą trudno było zapanować przez kilka miesięcy, przyniosła ofiary. Rewolucja 1905 r. stała się więc kryterium bardzo silnych politycznych podziałów w Polsce: na rewolucjonistów, socjalistów i na tych, którzy chcą budować jedność w oparciu na narodzie, religii, wrogości do Żydów, solidarności tylko mówiących po polsku. Te dwa obozy będą walczyć przez dziesięciolecia. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że na wydarzeniach z 1905 r. endecja jednak skorzystała. Po rewolucji rozpisano w Rosji po raz pierwszy wybory do parlamentu, do których stanęła i odtąd miała klub sejmowy w Petersburgu.
Dlaczego komunistom nie udało się porwać Polaków?
Pragnienie własnego państwa było mocniejsze, zaś nieufność do Rosji – białej czy czerwonej – bardzo silna. Więc robotnicy poszli za państwowotwórczą PPS. Na dodatek rodzące się w listopadzie 1918 r. państwo polskie od razu zapewniło ludowi prawa polityczne, w tym wyborcze, i podstawowe prawa socjalne, w tym ośmiogodzinny dzień pracy i podstawowe ubezpieczenia społeczne. Wyrwało to z rąk rewolucjonistów najważniejsze hasła, którymi chcieli porwać masy. Postępująca w 1919 r. odbudowa gospodarki i zmniejszanie się bezrobocia powodowały obniżenie fali radykalizmu i rozpaczy z powodu nędzy, co było wielkim problemem w 1918 r. Powstały instytucje państwowe jak wojsko czy Milicja Ludowa, które wchłonęły znaczną część bezrobotnych. Wyrosły kierowane przez socjalistów, choć z udziałem komunistów, związki zawodowe, które starały się porządkować sytuację w fabrykach, zaś walkę klasową organizować w legalnych, prawnych procedurach.
Czy słusznie skazujemy komunistów na zapomnienie?
Opowiadam o nich, ale się z nimi nie utożsamiam. Sądzę, że powinniśmy znać różne nurty polskiej polityki, aktywności społecznej, nawet jeśli błądziły. Postawy komunistów wynikały z realnych problemów społecznych, ekonomicznych, klasowych, które rodziły potencjał buntu. Został on skanalizowany w 1918 r. przez powstanie państwa, ale z kolei to państwo wielu tych realnych problemów nie rozwiązało, zaś jego polityka sprawiła, że doszły nowe powody radykalnego sprzeciwu. Nie należy więc zamykać oczu na tych, którzy wyrażali ten sprzeciw, ale zastanowić się nad ich motywacjami, nadziejami i – to też trzeba powiedzieć – gotowością uciekania w utopię. Choćby brzmiącą szlachetnie.
Z rywalizacji z komunistami zwycięsko wyszedł Piłsudski, który koniec końców porzucił jednak socjalizm.
Bo nie można budować państwa z pozycji jednej partii politycznej i na jednej klasie społecznej czy wręcz w oparciu o konflikt klasowy. Socjaliści musieli iść na kompromis, rozwodnić dążenia klasowe, szukać ugody z burżuazją, mieszczaństwem, kupcami. W 1918 r. rząd Piłsudskiego i Moraczewskiego wprowadził zmiany społeczne, które będą fundamentalne dla II RP, a które dziś nawet nie są powszechnie kojarzone z lewicą: ośmiogodzinny dzień pracy, powszechne wybory, prawa wyborcze kobiet, ubezpieczenia społeczne, ograniczenie i ochrona pracy dzieci i kobiet. Ta część programu socjalistów została wprowadzona, ale poza tym partia nie dążyła do jedynowładztwa, a przyciągnięcia innych grup społecznych do odbudowy państwa.
A w 1919 r. lewica przegrała wybory.
Tak, to głosowanie przyniosło socjalistom rozczarowanie. Zwyciężyła endecja, która wykorzystując koniunkturę po 1905 r. i możliwość rozwijana akcji propagandowej, organizowania się, zbudowała bardzo silne zaplecze w sojuszu z Kościołem, który przychylnie na nią patrzył jako na ruch antysocjalistyczny.