Nowa oferta programowa PiS sprowadza się do hasła: „bogaćcie się. dzięki nam”. Jest nastawiona na realizację rosnących aspiracji Polaków. Tych finansowych. Skoro nie jesteśmy przedsiębiorczy i innowacyjni, skoro nie jesteśmy w stanie wyjść z pułapki średniego rozwoju, to dosypiemy wam pieniędzy. Metody różne, ale efekt ten sam - będziecie mieli więcej.
Magazyn DGP z dnia 1 marca 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Sobota, 23 lutego, hala Expo na warszawskiej Woli. Kwadrans po jedenastej. Rozpoczyna się konwencja Prawa i Sprawiedliwości. Na ścianach wielkimi literami wypisane hasła: „Nowa Arena Programowa” i „Polska Sercem Europy”. Przybywa Jarosław Kaczyński, witany owacją na stojąco. Chwilę później wchodzi na scenę. I obiecuje. Jakby otworzył worek z prezentami, jakby ścigał się ze Świętym Mikołajem na to, kto będzie bardziej hojny.
Ten wyścig wygrałby w cuglach. 500+ na każdego dziecko, zwolnienie z PIT dla młodych do 26. roku życia, trzynasta emerytura w wysokości 1100 zł, już w maju. Obniżenie podstawowej stawki PIT z 18 do 17 proc., przywrócenie połączeń autobusowych do małych miejscowości.
Wszystko za 40 mld zł rocznie. Ja płacę, pan płaci, czyli budżet państwa płaci.
Nie wybrzmiało jeszcze ostatnie zdanie Kaczyńskiego, a już rozćwierkała się opozycja na Twitterze. Skandal! PiS kupuje wyborców! Zbankrutujemy, nie stać nas! Oni dla władzy są w stanie zrobić wszystko! Potem politycy opozycji dają głos w telewizorach, rozgłośniach radiowych i przez kilka dni prawie wszędzie słychać ten zdziwiony ton: jak tak można?
Można. Odstawmy na bok emocje, wyłączmy kliszę pro-PiS, anty-PiS i spójrzmy na sprawę na chłodno. Czy jest doświadczony polityk albo obserwator, który się takiego scenariusza nie spodziewał? Którego hojna oferta Jarosława Kaczyńskiego zadziwiła? Przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi, całe doświadczenie polityczne ostatnich 10 lat potwierdzają, że Kaczyński budżet i wyborców traktuje instrumentalnie. Sięga po narzędzia, które mogą przynieść mu sukces, a skrupuły i lament zostawia… no właśnie – opozycji.
Niby powinno być inaczej. Racjonalnie i merytorycznie. Budżet ma być zrównoważony, polityk odpowiedzialny, wyborca odporny na łatwe obietnice. Może i były czasy, gdy idee stanowiły sedno uprawiania polityki, jednak dziś są narzędziem do utrzymania władzy. Dwadzieścia lat temu Jarosław Kaczyński uważał ojca Rydzyka za jedno z największych zagrożeń dla Polski. Teraz za kamrata. Zmienił się Rydzyk? Nie, okoliczności.
To nie jest właściwość li tylko Jarosława Kaczyńskiego, to jest, cytując jego samego, oczywista oczywistość. Aby utrzymać władzę, sięgasz po wszelkie narzędzia, które masz do dyspozycji. Aby ją zdobyć – również.
Problem opozycji z PiS nie polega na tym, że Jarosław Kaczyński nie ma skrupułów, że jak może kupować wyborców, to kupuje. Problem jest o wiele poważniejszy. PiS jest daleko przed opozycją. A ta, zamiast gonić, lamentuje.
Można z konwencji PiS zapamiętać jedynie rozdawnictwo, ale Kaczyński uderzył w o wiele ważniejszą strunę. Cóż z tego, że 500+ na każde dziecko zagarnął z postulatów Platformy, wytrącając jej oręż (swoją drogą: czy wtedy to nie byłoby rozdawnictwo?), cóż, że uszczypnął Wiosnę Biedronia, sięgając po jej postulat przywrócenia połączeń autobusowych do mniejszych miejscowości. To tylko polityczna sztuczka.
Nową ofertą programową można sprowadzić się do hasła „Bogaćcie się. Dzięki nam”. Ona jest nastawiona na realizację rosnących aspiracji Polaków. Tych finansowych. Skoro nie jesteśmy tak przedsiębiorczy i innowacyjni, by wymyślić iPhone’y, skoro nie jesteśmy w stanie wyjść z pułapki średniego rozwoju i nie jesteśmy na tyle sprawni, by stworzyć wam warunki do rozwoju, to chociaż dosypiemy wam pieniędzy. Metody różne, ale efekt ten sam – będziecie mieli więcej.
To dlatego oferta PiS jest tak niebezpieczna dla opozycji. Wciska się w miejsca, które były zarezerwowane dla niej. To przecież Platforma przez lata powtarzała, że na gospodarce to ona się zna, że potrafi zarządzać, ma kadry, fachowców i w niej jedyna nadzieja na rozwój. Inaczej – bankructwo. Nie dość, że w trzy lata po 500+ bankructwa nie ma, to jeszcze znalazły się kolejne miliardy.
I co ma z tym począć opozycja?
Przyznajmy: te wywody nie są odkrywcze. Politycznie raczej dość oczywiste. Dlaczego więc Platforma – ona przede wszystkim – zachowuje się od soboty jak obrażone dziecko, powtarzając wyuczone formułki o rozdawnictwie i pazerności na władzę?
W tym miejscu zapomnijmy na chwilę o polityce i wyobraźmy sobie menedżera, takiego z korporacji, odpowiadającego za ważny dla firmy produkt. Sprzedaż, dystrybucja, marketing. Przez lata towar idzie jak ciepłe bułeczki, główny konkurent wciska się na rynek, stosuje agresywną promocję, ale wciąż robi w ogonach. I nagle zmiana. Klienci się od produktu odwracają. Sprzedaż siada, konkurencja wypycha firmę z rynku, wpływy maleją. Menedżer próbuje strategii jednej i drugiej, walczy zajadle, ale rynek jego wysiłków nie zauważa. Coś tam niby się sprzedaje, ale gdzie tam do czasów, gdy pieniądze płynęły rwącym strumieniem.
Gdyby to była korporacja, byłoby w miarę prosto: albo menedżer znajdzie sposób na wyjście z impasu, albo pojawi się inny, z nowymi pomysłami i większą determinacją. Ale to polityka. Dlatego Grzegorz Schetyna może spać spokojnie.
Aż dziw, dlaczego tylu obserwatorów traktuje lidera Platformy jak polityka specjalnej troski. A przecież wystarczy porozmawiać z szeregowymi członkami tej partii, by usłyszeć, w jakim oni sami mają go poważaniu. Nawet mają jakieś nadzieje, czują zmieniający się polityczny wiatr, są przekonani, że afera KNF i Dwie Wieże mogą pogrzebać PiS pod gruzami, ale i tak podczas rozmowy pada sakramentalne: „…ale ten Grzegorz”.
To z powodu politycznych błędów Schetyny opozycja jest tam, gdzie jest. To, że najpierw ogłasza, iż będzie partią konserwatywną mocno opartą na prawej nodze, by niedługo później wspominać o związkach partnerskich, można uznać za wpadkę. To, że kluczy w sprawie uchodźców – także. Problem w tym, że lider Platformy w najważniejszych momentach podejmował decyzje, które obróciły się przeciw partii.
Pierwszym błędem była ekspozycja sporu o wymiar sprawiedliwości. To, że racja jest po stronie opozycji, że sprawa jest fundamentalna z punktu widzenia żywotności demokracji, nijak się ma to efektu politycznego. Spór jest za trudny nawet dla wykształconych wyborców, trudno sprowadzić go do konkretów, poza tym PiS tak rozciągnął go w czasie, że skupienie uwagi wyborców na tak długo było niemożliwe. Choć idea słuszna, jako narzędzie polityczne – nieprzydatna.
Drugi błąd to rozwalenie z takim trudem skleconej Koalicji Obywatelskiej. Przejęcie posłów Nowoczesnej to polityczne kuriozum, bo korzyści nie dało żadnych, a podważyło zaufanie do partii, zarówno wyborców, jak i potencjalnych koalicjantów. Upodobanie Schetyny do klecenia i rozbijania koalicji można zresztą uznać za legendarne, bo ostatnie trzy lata na tym mu właśnie upłynęły, z mizernym zresztą skutkiem. Nowa, powołana na eurowybory Koalicja Europejska, podzieli pewnie los poprzedniczki, na co wskazuje jej nazwa. Czy potem będzie następna, na wybory parlamentarne? Schetyna pewnie by chciał.
W końcu błąd najcięższego kalibru, świadczący o zupełnym niezrozumieniu sytuacji i błędnej diagnozie. Brak własnej narracji. Jarosław Kaczyński, cokolwiek by o nim mówić, uzupełnia się ze swoimi wyborcami. Mówi, co chcą usłyszeć, rozumie ich, składa ofertę, na którą jest zapotrzebowanie. Lider Platformy nigdy nie miał do tego głowy. Bardziej zajmowały go kuluary i knucie niż kontakt w wyborcami. Jakby polityka i wyborcze zwycięstwo sprowadzały się tylko do odpowiedniego ułożenia klocków.
Może się zdarzyć, że sprzyjający układ gwiazd i postępującą arogancja PiS – cecha, na którą Polacy mają alergię – sprawi, iż Koalicja Europejska zwycięży w maju. Ale czy wystarczy jesienią na wybory do parlamentu? Bruksela, choć prestiżowa, to jednak miejsce dla zasłużonych, a nie polityka przez duże „P”, co przyznają półgębkiem politycy wszystkich ugrupowań. To w Sejmie jest władza i przyszłość kraju. Jednak tu do zwycięstwa potrzebna jest opowieść. Klocki też muszą się zgadzać, ale narracja ważniejsza.
Sądząc po reakcji opozycji na sobotnią konwencję, tej wciąż Platformie brak. PiS ma tę przewagę, że ma za sobą sukces 500+, przypominanie o bankructwie i rozdawnictwie trafia kulą w płot. Niezgodność słów z rzeczywistością jest aż nadto widoczna.
Platforma obraża się na takie stawianie sprawy. Przypomina w tym Unię Wolności, która też zawsze miała rację, cóż z tego, skoro elektorat tego nie rozumiał. Miała fachowców i specjalistów, była do bólu merytoryczna, profesjonalna i z tą merytorycznością i profesjonalizmem zeszła do grobu. Przy skutecznej pomocy Donalda Tuska, który na jej gruzach zbudował Platformę.
Tym razem na Donalda Tuska nie ma co liczyć. Zostaje Schetyna. Polityk specjalnej troski. Choć nieudolny, opozycja musi przy nim trwać, bo zmiana byłaby przyznaniem się do najcięższego politycznego błędu – nieudolności.