Globalne ocieplenie? Byłem niedawno w Łodzi, padał śnieg.
Ale poważnie mówiąc, klimat nie jest dziedziną moich naukowych zainteresowań. Konstytucja – już jak najbardziej. Ponad 20 lat temu znowelizowaliśmy preambułę francuskiej konstytucji – dodaliśmy odwołanie do Karty Środowiska Naturalnego – bo uznaliśmy, że pośród praw człowieka jest i prawo do zdrowego otoczenia, a stąd wynika obowiązek chronienia przyrody. To przekonanie zostało potem wzmocnione postanowieniami Rady Konstytucyjnej, naszego sądu konstytucyjnego. Zresztą niemiecki i włoski trybunał konstytucyjny czy Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości także idą w stronę prawno-konstytucyjnych zabezpieczeń ochrony przyrody jako jednego z fundamentów ładu prawnego.
Nie jestem politykiem. Nie muszę zwracać się do ludzi jak polityk, lecz jak profesor prawa. Ekstremizmy z prawej i z lewej strony naruszają demokratyczny porządek. Staram się im przeciwstawiać, bo uznaję je za zagrażające demokracji. A co do zmian klimatycznych – nie staniemy twarzą w twarz z końcem świata za miesiąc czy dwa, niemniej mamy prawo się domagać od polityków działań w dziedzinie ochrony środowiska. Podobnie jest z ochroną konstytucji. Politycy mają system prawny wzmacniać, a nie go osłabiać.
Głos jest słaby, dopóki jest samotny. Dwie osoby mogą przekonać kolejne dwie, te kolejne i już za chwilę mamy osiem...
I pewnie na tej liczbie się nie skończy... Trzymając się przykładu z klimatem – uchwalane regulacje zmieniają nasze zachowania. Jeżeli lot na krótki stosunkowo dystans wewnątrz Francji kosztuje mnie w obie strony 99 euro, a pociąg na tej samej trasie 250, to o wiele częściej wybiorę samolot, choć on bardziej zatruwa atmosferę. Inne prawne rozwiązania są jeszcze bardziej pośrednie. Jeżeli prawo ułatwia pracodawcom decyzje o podejmowaniu pracy zdalnej przez pracowników, mniej ludzi wsiada do aut, aby dojechać z przedmieść do miast. I tak dalej. Prawo jest ważne. Nie będzie spełniać roli regulatora, jeżeli politycy będą podchodzić do niego beztrosko.
Nic.
Konsekwencją ruchu żółtych kamizelek było tylko większe rozgoryczenie niż to, które napędziło protesty. Jeszcze raz mogliśmy zobaczyć, że same emocje nie kształtują polityki. Liderzy ruchu postawili na brak centralizmu i na rozproszenie postulatów, co było pewną nowością we Francji. Na ogół fala protestów czy strajków ma na czele związki zawodowe, silne i doświadczone m.in. w prowadzeniu rozmów, ewentualnie partie polityczne czy stowarzyszenia zawodowe. Kamizelki naciskały, ale właściwie nie rozmawiały, skoro nikt nie miał mandatu do podejmowania decyzji. Nie wyłoniły, z zasady, struktury protestu. Kilka miesięcy później Francja żyła już czymś innym – skandalem wokół Alexandre’a Benalli (szara eminencja Pałacu Elizejskiego, kupczył dostępem do prezydenta Macrona oraz wynosił państwowe dokumenty – red.). A w następnym roku przyszła pandemia. I o Żółtych Kamizelkach nikt już nie mówił.
To nie jest Donald Trump czy Viktor Orbán, ale ograniczenia konstytucyjne znosi podobnie źle. Źle traktuje też instytucje. Jest przekonany, że skoro został wybrany przez ludzi, to ma uprawnienia do własnej interpretacji przepisów. Proszę mnie dobrze zrozumieć, Macron chce działać w ramach prawa, niemniej uznaje, że to on najlepiej rozumie ducha prawa. A przecież fakt, że wybrała cię połowa narodu, nie daje ci nadzwyczajnych, niepisanych uprawnień. Problem polega na tym, że Macron żyje w cieniu wielkich prezydentur Charlesa de Gaulle’a i Françoisa Mitterranda. Jednak de Gaulle 60 lat temu w pierwszej turze zyskał 45 proc. poparcia, a Macron miał w 2017 r. raptem 24 proc. w pierwszej turze, a w roku 2022 – 28 proc.
Ambicje uczynienia prezydentury wielką wpływają jednak zasadniczo na sposób postrzegania mocy prezydenta, jakby miał on za sobą całą Francję. Mogę wszystko, ponieważ jestem wybrany przez naród, mam rację, ponieważ jestem wybrany.
Tylko dlaczego prezydent miałby być traktowany jako władza ponad parlamentem? Przecież deputowanych też wybiera naród. Nasza konstytucja jasno wskazuje, kto rządzi: rząd i parlament oraz prezydent. Nasz system władzy nie jest systemem amerykańskim. Wiem, że się go nieraz tak przedstawia, ale tak nie jest. Natomiast jest prawdą, że mamy we Francji potrzebę rządów wielkich osobowości. Taka jest nasza historia. Cenimy wielkich przywódców, nawet kochamy ich, a kiedy ich nie mamy, pojawia się poczucie braku. Macron chce tę potrzebę wykorzystać.
Niestety, nie. Po pierwsze, współcześnie od szefa wymaga się, by działał szybko. A uczciwie trzeba powiedzieć, że reformy, których potrzebuje Francja, są zmianami wymagającymi czasu. Nie dajemy go. Niby wiemy, że opracowanie dobrego prawa trwa, że jego przyjęcie też zajmuje czas, ale chcemy ustawy teraz – i jej pozytywnych skutków za chwilę. A tak działają dyktatury. Po drugie, prawdziwym sercem polityki jest parlament. Jeżeli skupiamy się na prezydencie, jego słowach, jego wezwaniach i decyzjach, zaniedbujemy nacisk na parlament. Czyli nie jesteśmy aktywni tam, gdzie najwięcej moglibyśmy uzyskać.
Oczywiście, że nie. Ale mam prawo oczekiwać, że kandydat na prezydenta będzie podkreślał, że sukces jego polityki może być tylko zespołowy. Że wiele zdziała tylko w porozumieniu z parlamentem, a mało bez tego porozumienia.
W parlamencie francuskim od dłuższego czasu mamy trudności w tworzeniu stabilnej większości. Od wyborów 2024 r. trzy największe bloki polityczne nie współpracują ze sobą. Macron od 2017 r. prowadzi politykę prezydencką, czyli ustawiania się jako najważniejszej instytucji w kraju. Doprowadził w ten sposób do osłabienia parlamentu. Krytykowana przez wielu decyzja o przedterminowych wyborach w zeszłym roku jest jedną z tych, które szkodziły parlamentaryzmowi. Uważam prezydenta za odpowiedzialnego za polityczny kryzys. Bo chociaż Macron nie jest szefem rządu, mówi tak, jakby nim był. I nie jest głową parlamentu, a zachowuje się, jakby był władzą ustawodawczą. Tworzy iluzję wielkich uprawnień prezydenta, a de facto nie są one duże. Można zapytać, czy prezydent, jeden ze strażników porządku demokratycznego, nie postrzega rzeczywistości w ten sposób: jak mam dużą władzę, to jest demokracja. A przecież prawda jest inna: prezydent nie ma większości w parlamencie, zatem...
Czyli ma pewne wpływy polityczne, ale nie ma władzy rozumianej jako władza nad rządem lub nad parlamentem. Musi działać poprzez rząd, poprzez parlament. Jest demokratycznie wybrany, co oznacza, że jest ważnym elementem systemu politycznego. Elementem, ale nie fundamentem. Przeżywamy próbę przekształcenia republiki parlamentarnej, jaką jest Francja, w republikę nawet nie tyle prezydencką, co pozbawioną jasnych ram konstytucyjnych.
Nie bardzo się zgodzę. Polski prezydent ma prawo inicjatywy ustawodawczej, a francuski nie. Obaj mają prawo do desygnowania premiera, obaj mogą wstrzymywać ustawy. Francuski ma prawo do przewodzenia Radzie Ministrów – podobne rozwiązanie macie w Polsce.
Niemniej największa różnica pomiędzy francuskim i polskim systemem nie wynika z konstytucji. Wynika z przekonania Francuzów, że polityką rządu ma kierować prezydent. To przekonanie rozbudza Macron. Lecz ani w Polsce, ani we Francji nie mamy demokracji prezydenckiej, ale parlamentarną. Prezydent naszego kraju jest jego pierwszym reprezentantem, a nie szefem. Co prawda, gdyby zapytać kandydatów na prezydenta, czy mają być reprezentantami kraju czy jego przywódcami, na pewno wskazaliby to drugie. Na tym złudnym, niekonstytucyjnym przekonaniu budują kampanie wyborcze.
Jest kilka państw w Europie, w których są prezydenckie wybory powszechne. Rumunia, Portugalia, Irlandia, Polska, Francja, Słowacja... Gdyby odliczyć, co oczywiste, europejskie monarchie, okaże się, że wybory powszechne są normą. W praktyce politycznej, a także i w zapisach konstytucji, różne kraje różnie kształtują model władzy prezydenta. Ale nigdzie konstytucja nie daje im „amerykańskiej” władzy. Czym innym jest natomiast potrzeba społeczna oparcia politycznych nadziei na szefie. Ta może się ujawniać. Uważam jednak, że zawsze źle się kończy, jeżeli zamiast prawa mamy prawo po swojemu interpretowane przez polityków. Instytucje, które ograniczają tę swobodę, są cenne. ©Ⓟ