Zawirowania związane z brexitem, pandemia i zdemolowanie łańcucha dostaw, ekonomiczne skutki wojny w Ukrainie, a w końcu endemiczne problemy strukturalne – to tylko część długiej listy problemów, które są wymieniane przez ekspertów jako powody stagnacji gospodarczej w Wielkiej Brytanii. Partia Pracy, po wieloletniej przerwie powracając do władzy nieco ponad rok temu, obiecywała cudowne recepty i szybki postęp. Jedną z kluczowych dźwigni – czego w trakcie kampanii nie ukrywał lider laburzystów Keir Starmer – miała być poprawa relacji politycznych z Chińską Republiką Ludową, skutkująca pomocną dłonią Pekinu w rozwiązywaniu problemów handlowych oraz infrastrukturalnych. Liczono m.in. na chińskie inwestycje bezpośrednie i na uprzywilejowany dostęp brytyjskich podmiotów do wielkiego rynku Państwa Środka. Po 15 miesiącach rządów niewiele z tych obietnic udało się zrealizować, wskaźniki ekonomiczne są generalnie pesymistyczne, wzrost znów hamuje, inflacja rośnie, natomiast krytycy Starmera coraz głośniej pytają, czy cena obłaskawiania Chińczyków, którą w dodatku Wielka Brytania płaci z góry, nie jest aby zbyt wysoka.
Wschodnie nadzieje Wielkiej Brytanii
ChRL jest obecnie piątym co do wielkości partnerem handlowym Zjednoczonego Królestwa i odpowiada za 5,5 proc. jego obrotów zewnętrznych. Brytyjski eksport do Chin spadł jednak o 12 proc. w ciągu roku, co stanowi drugi największy spadek wśród 20 głównych partnerów handlowych w okresie rządów Partii Pracy. W dodatku Chiny odpowiadały w tym czasie zaledwie za 0,2 proc. nowych inwestycji zagranicznych. Przychylni rządowi Starmera ekonomiści wskazują co prawda, że w obliczu utrzymującego się zagrożenia dla globalnych łańcuchów dostaw, głównie ze strony wciąż dynamicznie zmieniających się poziomów ceł, Wielka Brytania w swej strategii słusznie nadała priorytet rozwojowi usług w Chinach (sprzedaż produktów majątkowych i emerytalnych jest w tych warunkach mniej problematyczna niż sprzedaż maszyn czy produktów chemicznych). I rzeczywiście, roczny eksport usług wzrósł o 12 proc. – do niemal 18 mld dol. – ale nie jest to efekt, który odczuwa w swej kieszeni brytyjski wyborca.
Rząd Starmera wciąż liczy, że zdoła zarządzać relacjami z Pekinem, balansując pomiędzy sprzecznościami. Z jednej strony ma bowiem za plecami Stany Zjednoczone pod rządami Donalda Trumpa, jeszcze ważniejszego partnera handlowego i strategicznego sojusznika w dziedzinie bezpieczeństwa, który nie bez podstaw uznaje ChRL za swego głównego rywala globalnego, a od państw takich jak Wielka Brytania oczekuje bezwzględnej lojalności. Londyn ma zresztą własne interesy sprzeczne z chińskimi, dotyczące choćby Hongkongu, Tajwanu czy swobody żeglugi na Morzu Południowochińskim. Ponadto wciąż inwestuje w relacje z dawnymi koloniami – takimi jak Australia – które mają podstawy, by czuć się zagrożone chińską ekspansją. Wielka Brytania pozostaje więc aktywnym i ważnym uczestnikiem takich formatów jak AUKUS (platforma z udziałem USA i Australii, służąca głównie do wymiany i koordynacji zaawansowanych technologii militarnych) czy Five Eyes (sojusz szpiegowski obejmujący także USA i Australię oraz Kanadę i Nową Zelandię). Royal Navy jest obecna na Indo-Pacyfiku, podobnie jak brytyjskie służby wywiadowcze.
Otworzyć się na Chiny, lekko przymknąć na USA
Z drugiej strony Chiny wciąż kuszą większymi (wciąż jednak potencjalnymi) korzyściami ekonomicznymi – w zamian za luzowanie relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Te zaś robią się momentami coraz trudniejsze z uwagi na podejście Trumpa i jego ekipy do brytyjskiego sojusznika. Na pozór nie jest źle, w pewnym momencie wydawało się, że lewicowiec Starmer – choć ideowo i politycznie odległy od ruchu MAGA o lata świetlne – znalazł sposób na dogadanie się z amerykańskim prezydentem (nie bez znaczenia było tu wsparcie króla Karola, który pewnie bez entuzjazmu, ale całkiem zgrabnie odegrał swoją rolę w obłaskawianiu ekscentrycznego polityka zza Atlantyku). Ale to nic trwałego, bo po niezłej umowie handlowej z USA pojawiły się sygnały wsparcia Amerykanów dla opozycyjnej Partii Reform. Starmer chyba nie ma złudzeń, że Trump i jego ludzie są gotowi przy pierwszej okazji zrobić wiele, aby zamiast niego na Downing Street 10 wprowadził się Nigel Farage lub ktoś jeszcze bardziej radykalny.
W tej sytuacji wśród polityków i ekspertów samej Partii Pracy pojawiają się pomysły, by jeszcze bardziej otworzyć się na Chiny i wygaszając pola konfliktów, tworzyć sobie może jeszcze nie alternatywę dla relacji z USA, ale przynajmniej pewne zabezpieczenie przeciwko wrogim działaniom tradycyjnego partnera. I w tym kontekście warto rozpatrywać procesy i działania, które obserwujemy w brytyjskim establishmencie politycznym.
Cena za kontakty z Pekinem rośnie
Od czasu objęcia władzy przez laburzystów Chiny odwiedziło już pięciu ministrów (w tym szefowa resortu finansów Rachel Reeves, szef dyplomacji David Lammy i minister ds. biznesu Jonathan Reynolds), a na przyszły rok planowana jest wizyta samego premiera (ostatnia na tym szczeblu miała miejsce w roku 2018). W tle są konsekwentne zabiegi o większy zakres współpracy, i to nie tylko handlowej, lecz także technologicznej. Tak – choć to bywa upokarzające dla ludzi Zachodu, Brytyjczykom zależy na dostępie do nowoczesnych, chińskich technologii, bo sami pozostali w tym zakresie w tyle. Ale Chińczycy zwietrzyli krew i w zamian żądają coraz więcej. Jak się wydaje, już nie tylko słów i gestów, lecz także konkretów w zakresie bezpieczeństwa. W tym zaakceptowania ich obecności wywiadowczej na Wyspach. Oczywiście rząd Starmera oficjalnie odżegnuje się od tak daleko idących koncesji, ale presja na przymykanie oka ewidentnie rośnie, zaś władze zachowują się w niektórych sytuacjach niepokojąco niekonsekwentnie.
Pierwszy znaczący sygnał tego kursu mieliśmy już w zeszłym roku, gdy na szczycie G20 w Brazylii, tuż po spotkaniu z Xi Jinpingiem, Starmer ostentacyjnie odmówił potępienia represji wobec działaczy prodemokratycznych z Hongkongu (konserwatywni premierzy robili to seryjnie). Chińczycy powitali to oczywiście z zadowoleniem, wydając kilka komunikatów dyplomatycznych o „nadziei na bardziej racjonalne podejście nowego rządu brytyjskiego do głównych problemów we wzajemnych relacjach”. Potem nastąpiło ochłodzenie, gdy w grudniu pojawiły się informacje, że pewien chiński biznesmen i były bliski współpracownik młodszego brata króla Karola III księcia Andrzeja (określany w materiałach kryptonimem „H6”), zapraszany przezeń do królewskich pałaców i prawdopodobnie starający się uwikłać księcia w zależności polityczne i finansowe, był podejrzewany przez brytyjskie władze o szpiegostwo na rzecz Pekinu. Podejrzenia musiały być poważne, bo skończyło się na wydaleniu Chińczyka z Wysp i zakazie ponownego wjazdu do Wielkiej Brytanii „ze względów bezpieczeństwa narodowego”. Niemal równocześnie pojawiło się kilka pomniejszych afer związanych z chińskimi próbami infiltracji baz wojskowych oraz środowisk medialnych i naukowo-eksperckich.
Mimo to wiosną niespodziewanie pominięto Chiny na liście krajów objętych bardziej rygorystycznymi zasadami w ramach programu rejestracji wpływów zagranicznych. Skupiono się głównie na Rosji i Iranie. W czerwcu 2025 r. Londyn postanowił wykonać kolejny gest. Nowa Strategia Bezpieczeństwa Narodowego uwzględniła dane z sześciu przeglądów kluczowych obszarów bezpieczeństwa, które zostały przeprowadzone już po powstaniu rządu Starmera, w tym z długo oczekiwanego audytu stosunków z ChRL. Ku zaskoczeniu specjalistów i opinii publicznej treść tego akurat dokumentu nie została opublikowana, gdyż wedle komunikatu Downing Street „mogłoby to zaszkodzić interesom narodowym”. W samej strategii stwierdzono zaś ogólnikowo, że Wielka Brytania powinna nadal dążyć do zacieśniania więzi gospodarczych z Chinami, mimo że w ostatnich latach chińskie „szpiegostwo i ingerencja” stały się silniejsze. Przemawiając wówczas w parlamencie, minister Lammy przyznał, że Chiny stanowią „wyrafinowane i stałe zagrożenie”, ale natychmiast dodał, iż ważne jest nawiązanie lepszej współpracy z tym krajem, ponieważ „jego potęga jest niepodważalnym faktem”. A że w mediach już wcześniej pojawiły się przecieki, że członkowie rządu naciskają na merytorycznych autorów raportu, aby ograniczyć jego zakres i krytyczną wymowę, opozycja łatwo dodała dwa do dwóch.
Szpiegostwo, ale nie dla wroga?
Kolejna polityczna bomba wybuchła nad Tamizą w zeszłym tygodniu, gdy pod adresem gabinetu Starmera pojawiły się oskarżenia o storpedowanie dochodzenia przeciwko dwóm obywatelom brytyjskim podejrzewanym o szpiegostwo na rzecz Chin. Sprawa błyskawicznie znalazła się na czołówkach gazet i w telewizyjnym prime time’ie.
30-letni Christopher Cash i 33-letni Christopher Berry (naukowcy zajmujący się polityką wewnętrzną oraz Chinami, współpracujący z kilkoma członkami Izby Gmin) zostali aresztowani przez brytyjską policję w marcu 2023 r. Po roku śledztwa zostali oskarżeni o przestępstwo polegające na przekazywaniu informacji politycznie wrażliwych chińskiemu agentowi wywiadu znanemu jako Alex. Miały to być m.in. pogłębione analizy dotyczące pewnego polityka, który miał niebawem wejść w skład gabinetu, a także stanowisk rządu w takich kwestiach, jak sankcje wobec chińskich firm. Co prawda zatrzymani zaprzeczyli jakimkolwiek oskarżeniom, a Chiny stwierdziły, że „sprawa jest całkowicie sfabrykowana i stanowi złośliwe zniesławienie”, ale brytyjskie służby specjalne, policja i prokuratura zdawały się pewne swego i gotowe do udowodnienia swych racji przed sądem. Przynajmniej do 15 września – bo tego dnia brytyjska Prokuratura Koronna (CPS) niespodziewanie wycofała zarzuty, miesiąc przed planowanym rozpoczęciem procesu, stwierdzając, że sprawa „nie spełnia już wymogów dowodowych”.
Gdy dziennikarze i politycy opozycji zaczęli drążyć tę kwestię, prokuratorzy wreszcie przyznali, że przez wiele miesięcy zwracali się do rządu o przekazanie obiecanych wcześniej dowodów i dokumentów, które miały pozwolić domknąć akt oskarżenia, ale bezskutecznie. Rząd zdementował te oskarżenia, Starmer oświadczył, że decyzję o umorzeniu sprawy CPS podjęła niezależnie od niego, w ramach swych uprawnień, zaś on i jego ministrowie byli wręcz rozczarowani, że nie doszło do kontynuacji postępowania. Przez moment mieliśmy więc słowo przeciwko słowu. Po kilku dniach rzecz jest jednak nieco jaśniejsza.
Otóż – zgodnie z Ustawą o Tajemnicy Państwowej (OSA), prawem wprowadzonym w celu zwalczania niemieckiego szpiegostwa przed I wojną światową – przestępstwem jest przekazywanie dokumentów, które mogłyby być przydatne „wrogowi”. W momencie stawiania zarzutów obu mężczyznom ówczesny konserwatywny rząd Wielkiej Brytanii uznawał Chiny za „wyzwanie epokowe”, ale choć nie zdecydował się jeszcze na oficjalne nazwanie ich mocniejszymi słowami, wszystko zdawało się zmierzać w tym kierunku. Po drodze pojawił się zresztą pewien ważki precedens: oto w lipcu 2024 r., w odrębnej sprawie dotyczącej grupy Bułgarów, których później uznano za winnych szpiegostwa na rzecz Rosji, Sąd Apelacyjny w Londynie orzekł, że „wróg” w rozumieniu ustawy OSA oznacza państwo, które „stanowi aktualne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Wielkiej Brytanii”. I to właśnie po wydaniu tego orzeczenia CPS zwróciło się do rządu (już laburzystowskiego) o nowe dowody, ale dotyczące nie tyle samej działalności panów Casha i Berry’ego (bo ta była już wystarczająco udokumentowana), lecz właśnie roli Chin w środowisku bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii.
Chiny stwarzają możliwości
Przez kolejne dni na oczach nieco zdumionej opinii publicznej trwało przerzucanie się argumentami pomiędzy rządem a prokuraturą. Starmer i jego ludzie próbowali dowodzić, że żadne dodatkowe oświadczenia z ich strony nie były niezbędne. Krytycy wskazywali, że rząd po prostu boi się, że jego członkowie lub funkcjonariusze musieliby jasno oświadczyć przed sądem coś, co wywołałoby furię Pekinu i zrujnowało żmudnie tkane dyplomatyczne porozumienia, a w efekcie nadzieje na realny wzrost korzyści ze współpracy ekonomicznej. Pojawiły się też głosy idące dalej – np. oskarżające wpływowego doradcę premiera ds. bezpieczeństwa narodowego Jonathana Powella o jego rzekome zbyt bliskie powiązania z Chinami. W pewnym momencie Starmer, pod rosnącą presją, obiecał opublikowanie „czegoś nowego”, ale natychmiast pojawiły się spekulacje, że będą to oświadczenia lub dokumenty jedynie markujące dobrą wolę, lecz i tak niepozwalające sądowi na wykorzystanie ustawy OSA.
„Jesteśmy w pełni świadomi, że Chiny stwarzają wiele zagrożeń dla bezpieczeństwa narodowego Wielkiej Brytanii, ale musimy również zdawać sobie sprawę z faktu, że Chiny stwarzają nam możliwości” – powiedział w parlamencie minister bezpieczeństwa Dan Jarvis, ewidentnie próbując taktyki „Panu Bogu świeczkę, a Chinom ogarek”. Podobnie zachował się szef MI-5 Ken McCallum, oświadczając przy okazji prezentacji przed parlamentem swego dorocznego sprawozdania, że „rząd potrafi zachować równowagę między wykorzystywaniem okazji a zapewnieniem bezpieczeństwa”. Przyznał przy tym, że skala chińskiej ingerencji rośnie, wyraził nawet „frustrację” z powodu sprawy Casha i Berry’ego, ale kropki nad i nie postawił. Nawet niektórzy politycy Partii Pracy, oczywiście nieoficjalnie, wyrażali jednak wątpliwości, czy takie lawirowanie kogokolwiek przekona.
Tymczasem równolegle rozgrywa się inna drażliwa sprawa – zatwierdzenie chińskich planów budowy w Londynie największej ambasady w Europie. Czynniki rządowe sugerują, że jest już za późno na zablokowanie tego projektu – krytycy z opozycji (ale też z kręgu ekspertów ds. bezpieczeństwa) wskazują, że jego kontynuacja nie tylko pozwoli Chińczykom na prestiżowe podkreślenie ich roli, lecz przede wszystkim stworzy dogodną bazę dla intensyfikacji klasycznej działalności szpiegowskiej oraz rozbudowy siatek bardziej subtelnej agentury wpływu.
Eksperci podnoszą też inny, szerszy problem związany z polityką ustępstw wobec Chin. Otóż Pekin – w obliczu potencjalnych problemów Wielkiej Brytanii i innych państw Zachodu w relacjach z USA, a także zauważalnej niewydolności strategicznej i rozwojowej Unii Europejskiej – stara się występować w roli atrakcyjnej alternatywy. To jednak tylko pozory. Nawet jeśli kusi „marchewką”, to docelowo może się ona okazać zatruta, a przynajmniej bardzo gorzka. Tymczasem w roli dysponentów „kija” występują takie podmioty jak Rosja czy Iran – obficie zresztą wymieniane w kontekście zagrożeń w wystąpieniach brytyjskich polityków oraz wspomnianym raporcie McCalluma – które przecież działają na mniej czy bardziej bezpośrednie zlecenie Pekinu. Tworzonej pod auspicjami ChRL globalnej osi zła nie da się na dłuższą metę zwalczać po kawałku. Problem jednak w tym, że długa perspektywa rzadko interesuje polityków mających na głowie debatę budżetową za parę tygodni lub kampanię wyborczą za kilka miesięcy. ©Ⓟ