- Sojusznicy i konkurenci USA
- Struktura wymiany
- Kto więcej straci na cłach i zakazach?
- Import wzrósł, a potem wrócił do normy
- Jakie narzędzia ma UE
Większość czołowych polityków na świecie stara się utrzymywać rywali w stanie niepewności. Donald Trump postanowił siać chaos w szeregach konkurentów – a przy okazji sojuszników – poprzez zasypywanie ich mnóstwem sprzecznych i radykalnych komunikatów. Jego zapowiedzi zmieniają się niczym sondaże opinii publicznej, więc należy je analizować dokładnie tak samo, czyli skupiać się na dłuższych trendach. Analiza obecnego trendu strumienia myśli prezydenta USA wskazuje, że Waszyngton coraz bardziej przekonuje się do zaostrzenia napięć z Chinami oraz ich sojusznikami.
Wcześniej próbował rozbić nowy blok wschodni, próbując podlizać się Moskwie oraz zastraszyć Nowe Delhi. Żadna z tych strategii nie przyniosła oczekiwanego skutku, co od początku było oczywiste. Po szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy sprzed miesiąca przywódca Stanów Zjednoczonych zorientował się, że obie stolice zaczęły mu się wymykać.
„Wygląda na to, że straciliśmy Indie i Rosję na rzecz najczarniejszych, najmroczniejszych Chin” – napisał Trump w serwisie Truth Social. W połowie września opublikował też słynny już list do NATO, w którym zaapelował nie tylko o całkowitą rezygnację z zakupów rosyjskiej ropy, lecz także o wspólne nałożenie karnych ceł na jej nabywców, czyli głównie Chiny oraz Indie. Powtórzył to zdanie 18 września w wywiadzie udzielonym konserwatywnej stacji Fox News. „Chiny są zdecydowanie największym odbiorcą ropy naftowej od Rosji. Gdyby Europa zrobiła coś w sprawie Chin, myślę, że prawdopodobnie wymusiłyby zakończenie wojny” – przekonywał Trump.
Sojusznicy i konkurenci USA
W ten sposób Trump powiązał agresję Rosji na Ukrainie z rywalizacją Waszyngtonu z Pekinem. Dla nas to całkiem pozytywny sygnał – politycy i komentatorzy z Europy Środkowo–Wschodniej od początku przekonywali, że wojna nad Dnieprem to element szerszego konfliktu o prymat na świecie. Porażka Ukrainy byłaby więc ciosem dla statusu USA, co przełożyłoby się negatywnie na poziom odstraszania US Army również w basenie Pacyfiku. W takiej sytuacji Waszyngton nie może sobie odpuścić Kijowa ani ryzykować utraty kolejnych potencjalnych sojuszników. Poza Indiami, na które Trump nałożył 50-proc. cła (25 proc. standardowych i 25 proc. karnych za paliwa z Rosji), wymyka mu się również niepokorna Brazylia. Tymczasem w globalnej rywalizacji handlowej Unia Europejska byłaby dla Białego Domu znakomitym sojusznikiem.
Chociaż panuje coraz szersze przekonanie, że centrum świata przenosi się nad Pacyfik, a Stary Kontynent niedługo będzie taki, jak sama nazwa wskazuje, to Europa wciąż ma niezwykle silną pozycję handlową na świecie. Pod tym względem jest niewątpliwie potęgą.
Według Eurostatu wartość importu chińskich towarów do UE w 2024 r. wyniosła 519 mld euro, tymczasem Amerykanie zakupili produkty made in China za niespełna 400 mld euro licząc po aktualnym kursie wymiany (463 mld dol.). Eksporterzy z USA w 2024 r. sprzedali do Państwa Środka dobra za ok. 125 mld euro (144 mld dol). To niespełna 60 proc. wartości tego, co wyeksportowali do Chin Europejczycy (213 mld euro). Chiny są trzecim co do wielkości partnerem UE pod względem eksportu i pierwszym pod względem importu. Dla Amerykanów odpowiednio trzecim i drugim. Ważniejszymi partnerami handlowymi są dla nich państwa z byłego obszaru handlowego NAFTA (Kanada i Meksyk). Teoretycznie więc Unia Europejska może zaszkodzić swoją polityką handlową Chinom nawet bardziej niż Stany Zjednoczone.
Struktura wymiany
Tak głębokie relacje gospodarcze zarówno UE, jak i USA, z dalekowschodnim gigantem oznaczają jednak równie głęboką wzajemną zależność. Całkowite odcięcie w przewidywalnym terminie wydaje się niemożliwe. Dla USA oznaczałoby to konieczność znalezienia innego źródła dostaw 14 proc. (pod względem wartości) importowanych towarów. Dla UE – aż 22 proc., czyli ponad jednej piątej. Co więcej, Chiny nie eksportują już dóbr nieprzetworzonych lub nisko przetworzonych, które łatwo byłoby kupić gdzie indziej. W 2024 r. 97 proc. importu UE z Chin stanowiły towary przemysłowe – podał Eurostat. Za aż 55 proc. tej liczby odpowiadały maszyny i pojazdy. W imporcie z Państwa Środka dobra podstawowe (żywność, chemia domowa) stanowią już zaledwie 3 proc., tymczasem w unijnym eksporcie do Chin – 12 proc. Obecnie to Pekin kupuje od Europy relatywnie więcej dóbr nisko przetworzonych, sprzedając za to niemal wyłącznie wytwory przemysłu.
W 2024 r. UE zanotowała w relacjach handlowych z Chinami aż 306 mld euro deficytu. Unijna luka handlowa wynosi więc aż 60 proc. wartości chińskiego eksportu do UE. Według (kuriozalnej) metodologii przyjętej przez Trumpa podczas ogłaszania słynnych ceł Dnia Wyzwolenia, Bruksela powinna nałożyć na Pekin 30-proc. cła na wszystko.
Kto więcej straci na cłach i zakazach?
Być może najwyższy czas spróbować ograniczyć europejską zależność od importu z Chin. Unijni eksporterzy, w niemożliwym do spełnieniu scenariuszu całkowitego odcięcia, musieliby zastąpić nowymi kierunkami jedynie 8,5 proc. rocznej sprzedaży zagranicznej. Byliby więc w lepszej sytuacji niż ich chińscy odpowiednicy. Poza tym w wyniku nałożenia ceł w Unii Europejskiej pojawiłyby setki miliardów euro wcześniej wydawane na Dalekim Wschodzie. Kilka kawałków tego tortu niewątpliwie dostaliby producenci unijni.
Oczywiście przełożyłoby się to na wyraźny wzrost cen i być może kolejny kryzys inflacyjny w ciągu połowy dekady. Lepsze jednak to niż recesja wywołana utratą rynków zbytu, z czym musiałby się zmierzyć Pekin. Unia Europejska i USA odpowiadają przecież za około jednej trzeciej eksportu Chin. One też są głęboko uzależnione od USA i UE!
Zupełne odcięcie niewątpliwie byłoby niemożliwe. Nawet obłożona sankcjami Rosja wciąż handluje w niewielkim stopniu z Unią Europejską – chociażby sprzedając paliwa Słowacji i Węgrom. Wprowadzenie zaporowych ceł miałoby też nieprzewidywalne i daleko idące skutki dla wszystkich trzech gospodarek. Gdy Donald Trump tak się rozpędził w wyścigu z Xi Jinpingiem na wzajemne cła i doszedł do 125 proc. (co potem stopniowo obniżał), bank Goldman Sachs postanowił dokonać prognozy skutków tak wysokich taryf. Gdyby cła zostały utrzymane, chińskie PKB spadłoby o 2,6 proc., a 10–20 mln ludzi mogłoby stracić pracę. Oczywiście po stronie amerykańskiej dojmujące skutki odczuliby konsumenci.
Think tank Tax Foundation bada na bieżąco skutki ceł Trumpa na amerykańską gospodarkę. To prawdziwie syzyfowa praca, gdyż Donald Trump wprowadza coraz to inne cła na mocy własnych decyzji, dzięki uprawnieniom z ustawy IEEPA, które sam sobie nadał. Nie musi więc przepychać ich przez Kongres, tylko podpisuje je sobie spokojnie w gabinecie. Większości zapowiedzianych ceł nigdy nie wprowadził. Znaczną część zarządzeń IEEPA zmienił kolejnymi, więc trzeba je monitorować niemal w czasie rzeczywistym. Poza tym w listopadzie wydany zostanie prawdopodobnie wyrok Sądu Najwyższego w sprawie legalności tak wprowadzanych ceł. Jeśli zostaną utrzymane, to z uwzględnieniem dotychczas wprowadzonych retorsji ze strony innych państw PKB USA spadnie o 1 proc., a każde gospodarstwo domowe straci przeciętnie 1,3 tys. dol. w 2025 r. i 1,6 tys. w 2026 r. m.in. z powodu wyższych cen. Jak na razie retorsje obejmują jednak tylko eksport wart 223 mld dol. To trochę ponad jedną dziesiątą tego, co Amerykanie sprzedali za granicę w 2024 r. W ciągu 10 lat cła mają zaś przynieść do budżetu dodatkowe 2,3 bln dol. wpływów. Biały Dom szacował, że będzie to nawet trzy razy więcej, ale przy założeniu, że nowa, asertywna polityka Waszyngtonu nie wpłynie na strumienie towarów.
Import wzrósł, a potem wrócił do normy
Jak na razie faktycznie nie wpłynęła. Według danych U.S. Census Bureau w II połowie 2024 r. co miesiąc USA sprowadzały towary za 270–300 mld dol. Zapowiedzi prezydenta z kampanii wyborczej i zaraz po niej skutkowały skokowym wzrostem importu do USA wynikającym z chęci zgromadzenia zapasów nieobciążonych nowymi stawkami. W I kwartale 2025 r. import towarów do USA wynosił 330–350 mld dol. miesięcznie. Od kwietnia sytuacja jednak wróciła do poziomu sprzed inauguracji drugiej kadencji Trumpa – sięgała 260–280 mld co miesiąc, z najniższym wynikiem w sierpniu (262 mld dol. – ostatni wykazany wynik). Mając na uwadze gwałtowne gromadzenie zapasów z początku roku, spadek w kolejnych miesiącach nie jest zbyt spektakularny. Podobnie wygląda deficyt handlowy USA. Przed 2025 r. wynosił 70–100 mld dol. miesięcznie, ale na początku roku wystrzelił do 120–140 mld dol. W kolejnych miesiącach ustabilizował się na poziomie 60–80 mld dol.
Analiza danych po stronie Chin pokaże coś bardzo podobnego – wystrzał wskaźników w I kwartale 2025 r. i powrót do poziomów sprzed początku roku w kolejnych kwartałach.
Wynika to z tradycyjnego problemu, który napotyka protekcjonistyczna polityka handlowa – omijania ceł przy użyciu pośredników. Jak na razie odbywa się to za pośrednictwem krajów położonych najbliżej. Między innymi Wietnamu, na którego towary Amerykanie nałożyli efektywną stawkę celną wysokości 20 proc. – a więc o 10 pkt. proc. niższą od ceł obciążających produkty made in China. Eksport Wietnamu wzrósł z ponad 30 mld dol. w pierwszych dwóch miesiącach roku do 40–45 mld dol. miesięcznie od maja do sierpnia. W Tajlandii eksport w tym czasie wzrósł z ok. 25 mld dol. do niespełna 30 mld dol. w ujęciu miesięcznym. Z pośrednictwa państw Azji Południowo-Wschodniej Pekin może korzystać tylko na krótką metę, gdyż wszystkie państwa tego regionu zostały obciążone stawką 20 proc., nie licząc Myanmaru i Laosu, którym Trump dołożył taryfami sięgającymi aż 40 proc. Ale na Pacyfiku znajdują się państwa, których eksport do USA został obłożony tylko 10-proc. taryfą – to Australia i Papua-Nowa Gwinea, z których pośrednictwa Pekin będzie mógł skorzystać w niedalekiej przyszłości.
Nie widać też zbawiennych efektów reshoringu, czyli powrotu miejsc pracy w przemyśle nad Potomak. Według danych U.S. Bureau of Labor Statistics w sierpniu w amerykańskim wytwórstwie przemysłowym pracowało 12,72 mln osób, czyli nawet mniej niż rok wcześniej (12,8 mln). W drugiej kadencji Trumpa redukcja miejsc pracy w przemyśle jedynie zwolniła. Jedną z przyczyn braku skuteczności jest walka obecnej administracji z imigrantami, których w USA jest kilkanaście milionów i którzy stanowią tam istotny segment siły roboczej. Niekompatybilność polityki migracyjnej i handlowej najlepiej pokazał przypadek budowy wielkiej fabryki akumulatorów do silników elektrycznych koreańskiego konsorcjum Hyundaia i LG w stanie Georgia, gdzie kilkuset funkcjonariuszy służb migracyjnych zatrzymało prawie 0,5 tys. pracowników pod zarzutem nielegalnego przebywania w Stanach Zjednoczonych.
Jakie narzędzia ma UE
Unia Europejska sama ograniczyła już handel z Państwem Środka. W 2022 r. import towarów z Chin do UE osiągnął wartość 628 mld euro. Dwa lata później było to o 108 mld euro mniej. Bruksela stosuje 10-proc. cła podstawowe oraz dodatkowe taryfy na samochody elektryczne (maksymalnie 35 proc.). W ostatnich dniach pojawiła się informacja, że Komisja Europejska pracuje nad wprowadzeniem ceł rzędu 25–50 proc. na chińską stal. Według danych Światowej Organizacji Handlu, w 2024 r. Chiny były największym eksporterem stali, osiągając z tego 89 mld dol. przychodu. Druga na liście rekordzistów UE uzyskała mniej niż połowę tej kwoty, a kolejna Japonia – jedną trzecią.
Selektywne cła to chyba najlepsza droga do ograniczenia zależności od Chin przy jednoczesnym utrzymaniu poziomów zatrudnienia i wzrostu gospodarczego w Europie, a może też ich poprawie.
UE mogłaby więc nałożyć dodatkowe taryfy na towary, na których rynku konkuruje z Państwem Środka. Mowa przede wszystkim o turbinach wiatrowych i panelach fotowoltaicznych. Poza tym Chiny są drugim po UE największym eksporterem produktów motoryzacyjnych. Według WTO w 2024 r. Unia sprzedała ich za 295 mld dol., a Chiny – za 192 mld dol. USA znalazły się dopiero na piątym miejscu z wynikiem 149 mld dol. eksportu. Być może warto oclić nie tylko chińskie elektryki, lecz w ogóle całą motoryzację z Państwa Środka.
W rywalizacji gospodarczej z Chinami można by też skorzystać z ograniczeń nałożonych na własny eksport w celu zahamowania chińskiego rozwoju technologicznego. USA ograniczają np. sprzedaż najbardziej zaawansowanych układów scalonych. Obecna administracja zamierza też rozszerzyć czarną listę firm, z którymi nie można handlować, o tysiące przedsiębiorstw zależnych od chińskich gigantów. Europa mogłaby ograniczyć eksport do Chin i potencjalnych pośredników maszyn litograficznych potrzebnych do produkcji najszybszych mikroprocesorów. UE jest pod tym względem gigantem, chociaż dzięki zaledwie jednej firmie – holenderskiej ASML, która zaopatruje w narzędzia do produkcji największych gigantów branży półprzewodnikowej, takich jak TSMC, Nvidia czy Broadcom. Warto zacząć to wykorzystywać jako atut.
Możliwe odpowiedzi Chin
Trzeba być jednak gotowym na ewentualne retorsje, których Pekin ma na podorędziu co niemiara. Gdy Trump ścigał się z Xi na wysokość taryf, Pekin wprowadził zakaz eksportu kluczowych metali rzadkich, takich jak lit, którego Chiny mają ogromne złoża. W zamian za odblokowanie ich sprzedaży Trump ograniczył efektywną stawkę do 30 proc., czyli aż 20 pkt. proc. niższą od tej, która obowiązuje w odniesieniu do Indii i Brazylii. Chiny zamknęły też rynek krajowy na soję z USA, co wpędziło w tarapaty amerykańskich producentów rolnych. Od maja Państwo Środka przestało kupować soję znad Missisipi, stawiając na dostawy z Ameryki Południowej, szczególnie z Brazylii. To pokazuje, jak ważne znaczenie dla UE ma zbliżenie z krajami grupy Mercosur, które wciąż można przyciągnąć do Zachodu łatwiej niż Indie, gdyż są to państwa mocno zeuropeizowane. Czas jednak goni, a Pekin nie zamierza odpuścić, otwierając się na handel z państwami Mercosuru i lokując w nich fabryki – m.in. pojazdów elektrycznych (również w Brazylii). Pekin mógłby też zachwiać dolarem, wyzbywając się na dużą skalę amerykańskich obligacji, których jest największym dysponentem na świecie.
Skuteczna unijna polityka handlowa względem Pekinu powinna więc być starannie przemyślana, selektywna i skoordynowana z Waszyngtonem. Należy też nieustannie monitorować szlaki dostaw towarów, by wyłapać ewentualnych pośredników. Wymagałoby to bardzo bliskiej współpracy UE i USA, dzielenia się informacjami i uzgadniania kolejnych kroków. Pytanie tylko, czy obecna administracja Stanów Zjednoczonych jest mentalnie gotowa na prowadzenie takiej skoordynowanej polityki. Jeśli Trump nadal będzie się komunikował z sojusznikami za pośrednictwem własnego portalu społecznościowego Truth Social i nieustannie zaskakiwał ich swoimi woltami, to cała operacja jest skazana na porażkę.