Miał szansę zostać narodowym bohaterem. Ale żaden naród nie weźmie do panteonu kogoś tak podle małostkowego.
Towarzysze, obywatele, ludu pracujący stolicy” – tak zaczął swoje słynne przemówienie na warszawskim placu Defilad 24 października 1956 r. Władysław Gomułka. Wcześniej półmilionowy lub nawet większy tłum odśpiewał mu „Sto lat”. A potem czekał na obietnicę zmian. Towarzysz „Wiesław” nie szafował nimi. „W ciągu ubiegłych lat nagromadziło się w życiu Polski wiele zła. Wiele nieprawości i bolesnych rozczarowań” – mówił, dodając jeszcze trochę o wypaczeniach oraz tym, że: „słowa nie znajdowały pokrycia w rzeczywistości”. Wiele czasu poświęcił kwestii nienaruszalności sojuszu ze Związkiem Radzieckim i krajami socjalistycznymi. Gdyby tak przemawiał ktoś inny, mający dość stalinowskiej rzeczywistości, ludzie byliby mocno rozczarowani. Ale na mównicy stał były więzień i człowiek, który potrafił powiedzieć „nie” Moskwie. To dawało ogromną nadzieję na lepsze czasy. „Tak niedawno, / Październik 56: / Kilka lat temu / Na rękach mogliby pana nieść” – pisał w wierszu „Do towarzysza Wiesława” Kazimierz Wierzyński, dodając: „Wydawało się, szedł pan pod włos, / Po naszemu / Prawie tak / (przepraszam za wyrażenie) / Jak Piłsudski”.
Zdrajca broniący niepodległości
Pierwsze pokolenie komunistów rządzących Polską Ludową przypominało klony wzorcowego aparatczyka ulepionego na Kremlu. Co nie powinno dziwić, bo mających własne zdanie i mających na względzie dobro ojczyzny z polecenia Stalina wybito jeszcze w latach 30. Na tym tle Gomułka odróżniał się szokująco. Być może brało się to stąd, że jego ojciec był lokalnym działaczem PPS, a i młody Władysław zaczynał w tej partii swoją karierę polityczną. Zaś dla socjalistów ze szkoły Piłsudskiego nie było wartości ważniejszej od niepodległej Polski. Choć, gdy w 1926 r. Gomułka związał się z komunistami, konsekwentnie działał na jej szkodę przez wiele lat. Za co w 1936 r. dostał wyrok 4,5 roku więzienia. Tak sanacyjny reżym ocalił mu życie, bo towarzyszy z Komunistycznej Partii Polski, którzy pozostali na wolności i wyjechali do ZSRR, rok później zlikwidowano. Inny paradoks stanowiło to, iż „Wiesław”, choć wcześniej przez ponad rok przechodził pranie mózgu jako słuchacz Międzynarodowej Akademii Leninowskiej w Moskwie, zachował zdolność niezależnego myślenia. Nikomu też nie udało się złamać jego charakteru, który cechowały ośli upór i niezachwiana pewność, iż to on zawsze ma rację.
Długo sprzyjało mu też szczęście. Głowę powinien stracić już w czerwcu 1944 r., gdy konspirując na terenie okupowanej Polski, zainicjował powołanie Krajowej Rady Narodowej. W Moskwie pod okiem Stalina do przejęcia władzy przygotowywano: Wandę Wasilewską, Bolesława Bieruta, Jakuba Bermana i Hilarego Minca. Gomułka do gry wyskoczył jak diabełek z pudełka. Przetrwał, bo Stalin uznał, że KRN, udająca polski parlament, jest inicjatywą uwiarygodniającą nową władzę w oczach obywateli. To przyniosło „Wiesławowi” utrzymanie fotela I sekretarza Polskiej Partii Robotniczej. Przez następne lata nieraz udowadniał, że potrafi odważnie wyrażać opinie, które w oczach Bieruta czy Bermana musiały uchodzić za szczyty głupoty. Krytykował terror, jaki oddziały NKWD uskuteczniały na polskim terytorium, wywózki ujętych akowców w głąb ZSRR, rosnącą rolę aparatu bezpieczeństwa. Słał listy do Stalina, domagając się wstrzymania masowego demontażu i wywożenia na Wschód zakładów przemysłowych. Proponując w zamian utworzenie komisji mieszanej, która wytypowałaby niektóre fabryki niemieckie do przekazania Związkowi Radzieckiemu. Wszystkie te postulaty Kreml ignorował, ale zbyt samodzielnego I Sekretarza KC pozostawiono na stanowisku, dopóki w Polsce społeczeństwo stawiało opór i reżym musiał walczyć ze zbrojnym podziemiem.
W tym akurat względzie „Wiesław” nie zawodził. „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” – oświadczył w czerwcu 1945 r. i robił wszystko, co konieczne, aby ta deklaracja została zrealizowana. Trudno powiedzieć, czy spodziewał się wówczas, że sam dołączy do ofiar. Rozkazy płynące z Kremla skrytykował o jeden raz za dużo: wiosną 1948 r., gdy przeciwstawił się programowi kolektywizacji polskiej wsi. Co Stalinowi obiecał Hilary Minc. Osamotnionego Gomułkę stopniowo pozbawiono wszystkich funkcji i zesłano na stanowisko wiceprezesa NIK. Wreszcie w sierpniu 1951 r. został wraz z żoną aresztowany. Zarzucano mu zdradę i szpiegostwo na rzecz krajów kapitalistycznych. Do niczego się jednak nie przyznał. Jego zachowanie zarówno w przedwojennym więzieniu, jak i komunistycznym potwierdzało odwagę i niezwykle mocny charakter. Co zapewne nie uchroniłoby go przed egzekucją, gdyby doszło do procesu. Z niejasnych do dziś przyczyn Bierut sprawę przeciągał, a po śmierci Stalina aktyw partyjny zaczął się domagać uwolnienia towarzysza „Wiesława”. Co nastąpiło pod koniec 1954 r. Wkrótce zaczął się jego triumfalny powrót na szczyty.
Polaków kupił sobie tym, jak przyjął delegację, która niespodziewanie, rankiem 19 października 1956 r., wylądowała na Okęciu. I sekretarz KC KPZR Nikita Chruszczow w dosadnych słowach zażądał wówczas odwołania decyzji VIII plenum KC i wprowadzenia do władz zaufanych ludzi Kremla, z marszałkiem ZSRR Konstantym Rokossowskim na czele. Jak zapisał w swoich wspomnieniach Gomułka, przywódca ZSRR: „podniesionym głosem zaczął krzyczeć na tow. Ochaba, że »etot nomier nie projdiot«, wygrażając mu palcem w sposób karczemny”. W tym samym czasie stacjonujące w Polsce jednostki Armii Radzieckiej opuściły koszary i pancerne kolumny ruszyły w stronę Warszawy. To samo uczyniły oddziały Wojska Polskiego z rozkazu Rokossowskiego, w których gros kadry stanowili rosyjscy oficerowie. Obronę stolicy przygotowywały samorzutnie tworzone bataliony robotnicze i spolonizowane jednostki KBW. Przez cały dzień Chruszczow i jego przyboczni usiłowali złamać Gomułkę oraz towarzyszących mu Edwarda Ochaba (formalnie nadal I Sekretarza KC) oraz Józefa Cyrankiewicza. „Jesteśmy zdecydowani na brutalną interwencję w wasze sprawy i nie dopuścimy do realizacji waszych zamiarów” – oświadczył im Chruszczow. Presja rosła. Konfrontacja militarna musiała się zakończyć szybkim zdobyciem Warszawy, ale też bardzo prawdopodobnym wybuchem antyrosyjskiego powstania w całym kraju. To, jak Kreml wcześniej pozbywał się zbyt niepokornych przywódców w krajach satelickich, wskazywało, iż ówczesne kierownictwo PZPR mogło nie pożyć już zbyt długo. „Wobec takiego dyktatu odpowiedziałem mu (Chruszczowowi – red.), że nie będziemy rozmawiać, jeśli nie zdejmie tego rewolweru ze stołu, to jest, nie cofnie swoich gróźb” – wspominał Gomułka. Wedle świadków negocjacji, które z Okęcia przeniosły się do Belwederu, wymiana kwestii nie następowała tak spokojnie. W pewnym momencie „Wiesław” zupełnie stracił panowanie nad sobą. Krzyczał do Chruszczowa po polsku, „jak w transie, w kącikach ust wystąpiła mu piana”. Niezależnie, co się miało stać, ustąpić nie zamierzał. Koniec końców to Chruszczow nakazał odwrót i przyjął do wiadomości zachodzące w Polsce zmiany. „Wtedy szedł pan na sztych, / Na warszawskie lotnisko, / Aresztant pod blask epoletów: / Co pan tam mówił, nie wiedział nikt. / Ale wierzyli panu / Ciągnął za panem tłum / Robotników / Studentów / Poetów” – zapamiętał Kazimierz Wierzyński.
Szalony asceta
Gdyby jesienią 1956 r. Gomułka zszedł z tego świata, zapewne trafiłby do panteonu narodowych bohaterów. Polacy zaś wybaczyliby mu wcześniejsze błędy, tak jak Węgrzy zapomnieli komunistyczną przeszłość Imre Nagyowi. Ze szkodą dla legend i nie tylko, towarzysz „Wiesław” rządził przez następne 14 lat. Na co dzień zupełnie nie było po nim widać oznak wielkości. Za to potrafił zatruć codzienność dosłownie każdemu. Choć przecież swoim skromnym stylem życia i unikaniem luksusu powinien ujmować zwykłych ludzi. Gdy 21 października 1956 r. został oficjalnie I Sekretarzem KC PZPR, odmówił przeprowadzki do rządowej willi na Mokotowie. Wraz z żoną nadal mieszkał w małym, skromnym mieszkaniu. Tanie papierosy, zwykle „Sporty”, palił przy użyciu lufki, żeby zostawał z nich tylko króciutki kiep. Często przełamywał jeden na dwa, dzięki czemu paczka starczała na dłużej. „Sprzeciwiał się kupowaniu dlań nowego krawata, a kiedy na prośbę pani Gomułkowej któryś z urzędników zakupił mu krawat, Gomułka zwracał pieniądze, pytając: »Czy nie było tańszego?«” – zanotował w pamiętniku ekonomista Czesław Bobrowski.
Ascetyczny styl życia „Wiesława” miał wszelkie znamiona patologicznego skąpstwa, a co gorsza chciał on go narzucić całemu społeczeństwu. Uznając, że Polakom się roi życie ponad stan. Oszczędzanie za wszelką cenę stało się więc widoczne na każdym kroku. Na żądanie I Sekretarza w budownictwie mieszkaniowym sukcesywnie obniżano metraż pomieszczeń. Kuchnie pozbawiono okien i zmniejszono do rozmiarów mikroskopijnych, bo przecież wychodziło taniej, gdy ludzie żywili się w stołówkach zakładowych. W lipcu 1959 r. wprowadzono „bezmięsne poniedziałki”. Na początek tygodnia fundowano więc obywatelom zamknięte na głucho sklepy mięsne i jarskie dania w restauracjach. „Teraz katolicy poszczą w piątki, a marksiści w poniedziałki” – podsumowywał w dzienniku Mieczysław F. Rakowski. Świeżo nominowanego na stanowisko redaktora naczelnego tygodnika „Polityka” działacza partyjnego niepokoiła zmiana zachowania I Sekretarza. „Znowu niedobrze zaczyna się dziać w naszym królestwie. Zadziwiające przemiany zachodzą wśród naszej ekipy rządzącej. Gomułka, ofiara ongiś brutalnej nietolerancji, zaczyna stawać się najbardziej nietolerancyjnym człowiekiem” – notował Rakowski pod koniec grudnia 1958 r.
Jak na prawdziwego ascetę przystało, „Wiesław” był niereformowalnym konserwatystą i skrajnym purytaninem. Nienawidził wszystkiego, co nowe, nowoczesne lub kojarzące się z seksem. Gdy obywatelom spodobał się pomysł taniego podróżowania po kraju „na stopa”, jemu to natychmiast źle się skojarzyło. „Autostopy! Bradiażenie (włóczęgostwo – red.), brud i zawszenie. Niech robią wycieczki piesze na przykład z Krakowa do Zakopanego, to zdrowo” – wybuchnął, gdy Rakowski próbował z nim porozmawiać o promowaniu w gazetach tej nowej formy turystyki. Do legendy przeszła fobia Gomułki na punkcie zbyt głębokiego dekoltu Kaliny Jędrusik. Nakazał, by seksownej aktorki nie wpuszczano na wizję tak długo, aż zacznie się skromniej ubierać. Podobną obsesję wykazywał na punkcie koni. Nie dość, że kojarzyły mu się z arystokracją i sanacyjnymi oficerami, to na dokładkę zjadały mnóstwo zboża. Co sam wyliczył. „Konie zjedzą Polskę” – mawiał, dążąc do maksymalnego ograniczenia rozmiarów ich hodowli. Jedynie argument o sprzedaży zwierząt za dewizy powstrzymał go przed decyzją o likwidacji stadnin państwowych. Apogeum zatruwania życia obywatelom stała się, wprowadzona z zaskoczenia, podwyżka cen towarów, głównie żywności, na 11 dni przed Bożym Narodzeniem w 1970 r. Skuteczniejszy sposób na wywołanie buntu społecznego trudno sobie wyobrazić. Wcześniej, w jednym ze swych wielogodzinnych wystąpień (którymi dręczył uczestników partyjnych spotkań i plenów), towarzysz „Wiesław” oznajmił narodowi: „Przed wojną Polska znajdowała się na skraju przepaści, lecz teraz zrobiliśmy wielki krok naprzód”.
Polityk mocarstwowy
„Nim jednak doszło do podwyżki cen 7 grudnia 1970 r., Gomułka odniósł swój życiowy sukces w polityce zagranicznej. Tego dnia podpisany został w Warszawie układ o podstawach wzajemnych stosunków między PRL a RFN, w którym Niemcy w praktyce uznali oficjalnie granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej” – pisze prof. Jerzy Eisler. Powszechnie wówczas sądzono, iż tym chciał osłodzić obywatelom gorycz podwyżki. Co tylko pokazywało, jak słabo rozumiano polityka. Jedną z największych obsesji Gomułki stanowił strach przed powtórzeniem się... paktu Ribbentrop-Mołotow. Trudno bowiem inaczej nazwać dogadanie się Niemców z Sowietami w sprawie nowego podziału ziem polskich.
Lęk ten miał swe uzasadnienie. Już Stalin wpadł na pomysł zaoferowania Republice Federalnej Niemiec oddanie NRD oraz polskich ziem zachodnich w zamian za ogłoszenie neutralności i zerwanie współpracy wojskowej z USA. Koncepcję tę rozważał także Nikita Chruszczow. Zakończyło się tylko na teoretyzowaniu, ponieważ kanclerz Konrad Adenauer konsekwentnie odrzucał takie oferty.
Gomułka nigdy nie ufał ludziom rządzącym na Kremlu, acz szczerze wierzył, że tylko opieka ZSRR uchroni Polskę przed niemieckimi roszczeniami wobec tzw. Ziem Odzyskanych. Stąd wzięła się całkiem zręczna strategia balansowania w dziedzinach rzutujących na politykę zagraniczną. Na początku sprawowania władzy błyskawicznie spolonizował polską armię, odsyłając do domu większość sowieckich oficerów wraz z marszałkiem Rokossowskim. Doprowadził też do anulowania umów węglowych, na mocy których PRL musiał odsprzedawać ZSRR każdego roku 13 mln ton węgla po cenie stanowiącej ok. 10 proc. jego rynkowej wartości. Jednocześnie na każdym kroku zapewniał o przyjaźni i nierozerwalnym sojuszu z Krajem Rad. Zupełnie samodzielną inicjatywą polskiej dyplomacji stało się ogłoszenie na początku października 1957 r. na sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ planu Rapackiego. Minister Spraw Zagranicznych PRL zaproponował stworzenie w centrum Starego Kontynentu strefy bezatomowej obejmującej: Polskę, Czechosłowację, NRD i RFN. Brak broni jądrowej w tym rejonie miał dawać Polakom większe szanse, że w razie wojny unikną ataku atomowego. Co ciekawe, w tym samym czasie w Sztabie Generalnym pod kierunkiem gen. Zygmunta Duszyńskiego opracowano plany stworzenia „frontu polskiego”. Po wybuchu kolejnej wojny światowej armie PRL miały pozostać pod dowództwem polskim i uformować jednolity front, przeprowadzając uderzenie przez tereny NRD na Republikę Federalną Niemiec i Danię. W drugiej fazie operacji, po sforsowaniu Łaby, cztery polskie armie opanowałyby nie tylko Danię, lecz także Dolną Saksonię, Holandię oraz wybrzeże Norwegii. Żeby błyskawicznie zdobyć Kopenhagę i Oslo, sformowano 6 Dywizję Powietrzno-Desantową, nazwaną z racji nakrycia głowy „czerwonymi beretami”, oraz 7 Dywizję Desantową („niebieskie berety”). Dla ich potrzeb Stocznia Marynarki Wojennej w Gdyni zbudowała 23 wielkie okręty desantowe.
Szykowanie się na wojnę nie przeszkadzało w planowaniu pokoju. Konrad Adenauer, a po nim kolejni chadeccy kanclerze byli trudnymi partnerami, ponieważ nie chcieli się wyrzec utraconych po II wojnie światowej ziem. Ale jesienią 1969 r. wybory wygrało SPD i jej lider Willy Brandt ogłosił swoją nową politykę wschodnią. Gomułka znakomicie wykorzystał koniunkturę. Rokowania ruszyły z kopyta, a ostatnią fazę nadzorował osobiście. Wreszcie kanclerz Brand przyjechał z przyjacielską wizytą do Warszawy, by podpisać układ stanowiący największe z politycznych marzeń I Sekretarza. „Stałem w świcie otaczającej podpisujących” – notował Rakowski. „Jeszcze nigdy nie widziałem Gomułki tak żywo rozprawiającego z dziennikarzami zachodnimi, również z naszymi nigdy tak nie rozmawiał. Widać było, że jest całkowicie odprężony. Uśmiech na twarzy od ucha do ucha. Święcił swój tryumf, na który czekał wiele lat. Tym przecież aktem wpisał się w historię Polski i Europy” – trafnie zauważał redaktor naczelny „Polityki”.
Wojujący ateista
Tak jak Polacy nie rozumieli towarzysza „Wiesława”, tak i on zupełnie nie rozumiał ludzi, którymi rządził. Najlepiej świadczyła o tym jego obsesyjna wojna z Kościołem katolickim. Koniec stalinowskiego terroru zdawał się zwiastować dla osób religijnych, czyli zdecydowanej większości mieszkańców PRL, nadejście lepszych czasów. Nowy I Sekretarz KC polecił zwolnić z internowania w Komańczy prymasa Stefana Wyszyńskiego. Nie oponował, kiedy Episkopat wymusił powrót do szkół krzyży oraz lekcji religii (tam, gdzie domagali się tego rodzice). Pod koniec 1957 r. jedynie 13 proc. szkół w PRL nie miało na swym terenie krzyży i zajęć z religii. Ale miesiąc miodowy nie trwał długo. Z początkiem 1958 r. Gomułka spotkał się z Wyszyńskim, ponieważ zamierzał bronić praw młodzieży ateistycznej (jak sam oświadczył). „Młodzież katolicka stanowi ponad 80 proc. ogółu, a ateiści 10 proc.” – odrzekł prymas i nie zgodził się na usunięcie krzyży oraz lekcji religii ze szkół. Tak zaczynała się wojna szefa komunistycznej partii z głową Kościoła katolickiego w Polsce. Miała ona różne odsłony, lecz zawsze w tle znajdowała się obsesyjna niechęć, jaką „Wiesław” darzył Wyszyńskiego, zresztą z wzajemnością. Próbujący nieustannie wynegocjować między nimi zawieszenie broni pisarz, a zarazem poseł i członek Rady Państwa Jerzy Zawieyski regularnie spotykał się z I Sekretarzem KC i wysłuchiwał jego żalów. „Gomułka w odpowiedzi rozwinął znany mi repertuar pretensji do ks. Kardynała, że to nie rząd prowadzi wojnę z Kościołem, ale Kościół z rządem. Trudno mi tu wyliczyć zarzuty, jakie stawiał Gomułka” – zanotował w październiku 1964 r. Zawieyski.
Wcześniej kraj przeżył akcję dekrucyfikacyjną oraz usuwania lekcji religii w szkołach, co przyniosło masowe protesty uczniów i rodziców. Od 1958 r. na polecenie Gomułki wierzący i praktykujący członek PZPR nie mógł zajmować jakichkolwiek kierowniczych stanowisk. Z tego powodu tysiące z nich, w tym funkcjonariusze milicji, a nawet SB, brali śluby, a potem chrzcili potajemnie dzieci w odległych od domu parafiach. Konsekwentne blokowanie wydawania pozwoleń na budowę nowych kościołów rozwścieczało zwykłych obywateli, wprowadzających się na nowo wybudowane osiedla. W założeniu ateistycznej Nowej Hucie mieszkańcy samowolnie postawili wielki, drewniany krzyż, którym oznaczono miejsce planowanej budowy kościoła. Towarzysz „Wiesław” przeciwko robotnikom, pragnącym mieć blisko na nabożeństwo, posłał 350 milicjantów i 15 opancerzonych samochodów. Walki uliczne w Nowej Hucie trwały kilka dni, przynosząc ofiary śmiertelne. Na koniec zjawił się tam osobiście I Sekretarz. Zebranych w lokalnej świetlicy, pod strażą ZOMO, mieszkańców zrugał, krzycząc: „To cały naród wypruwa sobie żyły, a wy organizujecie zamieszki, chcecie budować kościoły? Ten numer nie przejdzie!”. Ale konsekwentny opór ludzi sprawił, że przeszedł niespełna 10 lat później. Ukoronowaniem wojny religijnej I Sekretarza z Kardynałem stały się w 1966 r. obchody milenium chrztu Polski. Wyszyński parł jak taran do uczczenia rocznicy z wielką pompą, Gomułka zaś robił wszystko, żeby mu krzyżować plany. Reżym dbał, by w czasie koncelebrowanych mszy telewizja puszczała amerykańskie westerny kupowane za ciężkie dewizy lub mecze. Organizowano też świeckie obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego. Pojawiły się nawet plany ściągnięcia na koncerty zespołów The Beatles i Animals. Towarzysz „Wiesław” gotów był zdzierżyć rock and roll, byle tylko odciągnąć młodzież od Kościoła. Tym większa stawała się jego klęska, gdy religijność Polaków ani też szacunek, jakim darzyli Wyszyńskiego, nie słabły.
Okrutny ciemniak
„System ten gwałcił zasady demokratyczne i praworządność. Przy tym systemie łamano charaktery i sumienia ludzkie, deptano ludzi, opluwano ich cześć. Oszczerstwo, kłamstwo i fałsze, a nawet prowokacje służyły za narzędzia sprawowania władzy. Z tym systemem kończymy raz na zawsze” – obiecywał 20 października 1956 r. podczas obrad VIII Plenum KC Władysław Gomułka. Życie dość szybko zweryfikowało, na ile słowa dotrzymał. Tygodnik „Po prostu” drukował zbyt śmiałe artykuły, więc pod koniec 1957 r. został zlikwidowany. Nieznany, poza warszawskimi salonami, dowcipniś Janusz Szpotański napisał zbiór prześmiewczych wierszyków o rzeczywistości PRL, który nazwał operą „Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta”, za co odsiedział ponad dwa lata. Podobnie jak Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, piętnujący w liście otwartym do władz partii nasilające się nadużycia. Gdy z kolei zaniepokojeni zaostrzaniem się cenzury pisarze i uczeni wystosowali specjalny list w tej sprawie do premiera Cyrankiewicza, furia „Wiesława” nie miała granic. Odpowiedzialny za przekazanie Radiu Wolna Europa treści „Listu 34” sławny reporter Melchior Wańkowicz został skazany na trzy lata więzienia. Wówczas w jego obronie wystąpiła cała polska elita intelektualna oraz Kościół i w końcu Gomułka się ugiął. Dzięki dekretowi o amnestii karę Wańkowicza skrócono o połowę, po czym starca najzwyczajniej w świecie odesłano z aresztu do domu. Wobec autorów „Listu 34” Gomułka nie był już tak wyrozumiały.
Zresztą z upływem lat rządzenia wielkoduszności mu ubywało, za to coraz mocniej nie lubił twórców, a jednocześnie się ich bał. Kumulację tej niechęci przyniosła premiera „Dziadów” w reżyserii Dejmka w Teatrze Narodowym. Ale już wcześniej we wszystkim, co się potem działo, upatrywał spisku. Zaś o knucie przeciw niemu najmocniej podejrzewał Żydów. Choć przecież jego żona (przed ślubem nazywała się Liwa Szoken) była Żydówką. Zaraz po tym, jak Izrael pokonał kraje arabskie w wojnie sześciodniowej, I Sekretarz uznał, iż realnie mu zagrażają. „Nie chcemy, aby w naszym kraju powstała piąta kolumna” – oświadczył w połowie czerwca 1967 r. Wkrótce zaczęły się antysemickie czystki w aparacie partyjnym. Fala prześladowań narastała z każdym miesiącem, a afera z „Dziadami” i bunt studentów w obronie sztuki Mickiewicza jedynie ją wzmocniły. W kolejnych, trwających wiele godzin i zionących wściekłością przemówieniach Gomułka jednym tchem wymieniał nazwiska: Kuroń, Michnik, Blumsztajn, podkreślając ich rodowe korzenie. Państwowe media prowadziły antyinteligencką i antysemicką nagonkę, porównywalną jedynie z czasami stalinowskimi. Gdy podczas spotkania członków Związku Literatów Polskich popularny publicysta Stefan Kisielewski nazwał to, co się dzieje, „dyktaturą ciemniaków”, wkrótce został pobity przez nieznanych sprawców. „Wygłosili do mnie przemówienie ideologiczne, a potem powiedzieli: A teraz, skurwysynu, za to dostaniesz” – opowiadał Kisielewski. Bili go pałkami po całym ciele, lecz oszczędzali głowę, żeby nie zabić. Felietonista „Tygodnika Powszechnego” wylądował w szpitalu. Podobnie kończyli zbuntowani studenci. Z Polski wyemigrowało wówczas ok. 15 tys. nakłanianych do tego Żydów. Inteligencja i twórcy zamilkli zastraszeni. Wiedziano, że może być jeszcze gorzej. Przecież cztery lata wcześniej, by ukrócić nadużycia w dystrybucji mięsa, na polecenie Gomułki przeprowadzono pokazowy proces dyrektora w przedsiębiorstwie Miejski Handel Mięsny Stanisława Wawrzeckiego. Zapadł na nim wyrok śmierci, a egzekucję szybko wykonano.
Towarzysz „Wiesław”, gdy uznawał, że zachodzi taka konieczność, potrafił być bardzo okrutnym człowiekiem. To zgubiło go podczas buntu robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Bo wprawdzie wiele wskazuje na to, że padł ofiarą spisku zmontowanego przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego, to rzezi nawet nie usiłował zapobiec. Jak na ironię, do władzy wynieśli go zbuntowani robotnicy i ich bunt pomógł go obalić. Odchodził jako powszechnie znienawidzony przywódca, chyba nawet bardziej niż Bierut. „Ale może pan w końcu się dowie / Od swoich szpiclów po takiej obławie / Jak to naprawdę wygląda, / Jak ludzie klną, / Jak w rowie przydrożnym / Na zmiętej trawie / Rzeczpospolita pańska / Dziwka stargana / Przeklina to wszystko i pana, / Towarzyszu Wiesławie” – obserwował Kazimierz Wierzyński. I takim go zapamiętano, bo zbyt wielu ludzi zostało za sprawą I Sekretarza skrzywdzonych. Nie miało więc już znaczenia, że gdy w 1969 r. podczas spotkania na Kremlu Leonid Breżniew zwrócił się do Gomułki o przysłanie z Polski robotników do wyrębu syberyjskich lasów, ten odparł w swym oschłym stylu: „Nasi jeździli już tam rąbać drzewa przez sto lat i wystarczy”.
„Wiesław” był skrajnym purytaninem. Nienawidził wszystkiego, co nowe. Gdy Polacy odkryli autostop, jemu to natychmiast źle się skojarzyło. „Autostopy! Bradiażenie (włóczęgostwo), brud i zawszenie. Niech robią wycieczki piesze z Krakowa do Zakopanego, to zdrowo”

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej