Jeśli Jarosław Kaczyński nadal będzie tak konsekwentnie irytował kobiety, może skończyć jak angielski polityk, którego dopadły rozwścieczone sufrażystki. Czarny protest być może okazałby się efemerydą, gdyby nie pomocna dłoń Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS z typową dla siebie zręcznością zaserwował państwu kolejny napoleoński plan.
Najpierw dopuścił do tego, że oderwany od rozumu projekt ustawy antyaborcyjnej, niemal żywcem wzięty z Ameryki Łacińskiej, autorstwa stowarzyszenia Ordo Iuris zaczął być na poważnie procedowany w Sejmie. Czym doprowadził do szału nie tylko feministki. Jednoczesne odrzucenie projektu liberalizującego przepisy aborcyjne potwierdzało przypuszczenia, iż to, co wysmażyło Ordo Iuris, szybko wejdzie w życie. A że Polacy nienawidzą, gdy ogranicza się im wolność, zapachniało buntem.
Wbrew pozorom wielki sukces strajku kobiet nie wynikł z tego, że obywatele obu płci są takimi miłośnikami aborcji. Po prostu buta władzy przekroczyła akceptowalne granice. W tym momencie pojawił się przebłysk rozsądku i prezes PiS nakazał w ekspresowym tempie ukręcić łeb projektowi. Kiedy mina wydawała się rozbrojona, Kaczyński w głośnym wywiadzie dla PAP zaczął dywagować, jak nakłaniać kobiety do donoszenia ciąży z uszkodzonym płodem po to, żeby móc go ochrzcić. Trudno o bardziej drastyczny pomysł, jeśli matka nie ma najmniejszej ochoty w nim uczestniczyć. Efektowna seria strzałów w stopy, jaką Jarosław Kaczyński wykonał, nie przyniosła mu jednak odzyskania poparcia środowisk pro-life. Za to dla lewicowo-liberalnych kobiet stał się on postacią demoniczną, zagrażającą ich wolności, zdrowiu, a nawet życiu.
Zapowiada się, że to wzburzenie dopiero nabiera siły. Wiele wskazuje na to, że reforma szkolnictwa wygeneruje trudny do ogarnięcia chaos, co na swej skórze boleśnie odczują nie tylko nauczycielki (stanowią 82 proc. kadry szkolnej), lecz także matki uczniów gimnazjów i liceów. Na to nałoży się chaos związany z reformą służby zdrowia, której opieki najbardziej potrzebują ludzie starsi (70 proc. osób po osiemdziesiątce to kobiety). Zanim nastąpi kumulacja społecznego fermentu, kierownictwo PiS powinno się zastanowić, co zrobi, jeśli doprowadzone do szewskiej pasji kobiety zaczną się zachowywać jak angielskie sufrażystki.
Zirytowane podatniczki
„Jakaś sufrażystka napadła na angielskiego ministra handlu Winstona Churchilla w Bristolu i uderzyła go kilka razy w twarz szpicrutą” – opisywała „Gazeta Toruńska” 16 listopada 1909 r. na pierwszej stronie. „Minister wyrwał jej szpicrutę i schował ją do kieszeni. Sufrażystkę aresztowano. Gdy minister odjeżdżał samochodem, rozwścieczone kobiety krzyczały za nim: »Masz, na coś zasłużył. Otrzymasz od kobiet angielskich jeszcze więcej!«” – donosiło pismo o konflikcie narastającym w Wielkiej Brytanii. Kilka miesięcy później Churchill został ministrem spraw wewnętrznych i z nawiązką odegrał się na sufrażystkach dążących do pozbawienia władzy Partii Liberalnej oraz pogrzebania karier jej politycznych liderów. Nawet za cenę własnego życia.
A przecież cały spór zaczynał się tak niewinnie. Przez dwie trzecie XIX w. Imperium Brytyjskim władała kobieta. Wprawdzie królowa Wiktoria musiała respektować decyzje parlamentu i rządu, ale zasiadając na tronie przez 64 lata, zdobyła sobie ogromny autorytet i jej zdanie znaczyło bardzo wiele. Jednak pomysł przyznania kobietom praw wyborczych nie miał wielu zwolenników. Ten obszar życia, podobnie jak wojna czy praca naukowa, pozostawał domeną mężczyzn. Dlatego sporym zaskoczeniem okazała się petycja, jaką w 1866 r. przekazał Izbie Gmin filozof John Stuart Mill. Tysiąc pięćset osób, które ją podpisało, chciało powszechnego prawa wyborczego dla mężczyzn i kobiet. Posłowie pismo wyrzucili do kosza.
Podobnie postąpili cztery lata później ze zbliżonymi postulatami przedstawionymi przez Richarda Pankhursta. Ów prawnik z Manchesteru marzył o wstrząśnięciu brytyjskim systemem politycznym i zdemokratyzowaniu go na wzór francuski. Ale odwrotnie niż na Starym Kontynencie, za kanałem La Manche zmiany zachodziły bardzo powoli. Dopiero w 1884 r. parlament przyjął ordynację wyborczą rozszerzającą prawa... mężczyzn. Na głosowanie pozwolono wszystkim przedstawicielom tej płci posiadającym jakąś nieruchomość. Było ich 5 mln na ogólną liczbę ok. 30 mln mieszkańców Zjednoczonego Królestwa. Nadal bez praw wyborczych pozostali ubodzy mężczyźni (głównie robotnicy) oraz kobiety. W tym drugim przypadku kwestia zamożności nie miała znaczenia. Tymczasem z powodu rewolucji przemysłowej brytyjskie społeczeństwo przechodziło szybką ewolucję. Kształcenie kobiet, jak też ich praca zawodowa, stało się normą. Co więcej, płaciły one podatki, a uiszczanie daniny państwu bez prawa głosu już bywało powodem wybuchu rewolucji, jak choćby w amerykańskich koloniach sto lat wcześniej. Ten fakt stał się w debacie publicznej ważkim argumentem, podnoszonym przez założoną w 1889 r. Ligę Emancypacji Kobiet. Jej liderzy Elizabeth Candy, Richard Pankhurst oraz jego młoda żona Emmeline Pankhurst domagali się wprowadzenia „suffrage”, co w językach angielskim i francuskim oznaczało głosowanie powszechne. Za sprawą prasy nazwą „sufrażystki” wkrótce zaczęto określać walczące o swoje prawa kobiety.
Przemoc jest dobra
Przed wyborami do Izby Gmin w 1892 r. Liga Emancypacji Kobiet usilnie lobbowała wśród kandydatów na posłów, by poparli jej postulaty. Jeden z najbardziej postępowych przedstawicieli Partii Liberalnej Richard Haldane obiecał zostać jej rzecznikiem w parlamencie. Ale gdy liberałowie wygrali i William Gladstone po raz czwarty w karierze został premierem, Haldane wycofał się z wcześniejszych zapewnień. Postępek cieszącego się powszechnym szacunkiem filozofa mocno zirytował sufrażystki. Czym posłowie partii rządzącej niespecjalnie się przejęli. Wybijający się działacz Partii Liberalnej Herbert Asquith stwierdził nawet, że większość Angielek: „przypatruje się walce o emancypację ich płci z senną, niewzruszoną obojętnością”. Wówczas jeszcze miał rację, lecz zwykle tak to bywa, że wielkie rewolucje inicjują małe grupki ludzi.
Rozczarowani liberałami państwo Pankhurst zaangażowali się w tworzenie Niezależnej Partii Pracy, na czele której stanął ich znajomy Keir Hardie. Zgodnie z socjalistycznym duchem jej podstawowym celem była obrona praw pokrzywdzonych grup społecznych. W Wielkiej Brytanii za takowe socjaliści uważali: robotników, Irlandczyków i kobiety. Wkrótce też mogli pochwalić się pierwszym sukcesem. Wspólna akcja Ligi Emancypacji Kobiet oraz Niezależnej Partii Pracy przyniosła w 1894 r. zgodę parlamentu na głosowanie kobiet w wyborach do samorządów lokalnych. Liberałowie uznali, że jest to wystarczająca gratyfikacja za płacenie podatków, i do wielkiej polityki ani myśleli je wpuścić. Zaś socjaliści wcale nie zamierzali się przy tym upierać. Zwłaszcza gdy w 1898 r. zmarł główny orędownik równouprawnienia Richard Pankhurst. Rozczarowana postawą jego partyjnych kolegów Emmeline uznała, iż kobiety muszą samodzielnie walczyć o swoje prawa.
W tym czasie organizacje kobiece zjednoczyły się pod sztandarem Federacji Stowarzyszeń Sufrażystek, której przewodziła Millicent Fawcett, wdowa po deputowanym Partii Liberalnej Henrym Fawcetcie. Opowiadała się ona za umiarkowanymi działaniami i pracą organiczną. Natomiast wdowa po Richardzie Pankhurstcie szybko się radykalizowała. „Różnicę jej ówczesnych poglądów i poglądów Millicent Fawcett podkreśla wybuch wojny burskiej. Przewodnicząca Federacji popiera oficjalne stanowisko rządu. Emmelina publicznie sprzeciwia się wysłaniu wojska przeciwko Burom” – opisuje George Bidwell w książce „Bunt długich spódnic”. Nasilenie sporu nastąpiło niedługo później, gdy większość stanów Australii oraz Nowa Zelandia nadały kobietom prawa wyborcze. Skoro możliwe było to w koloniach, wydawało się realne także w metropolii. Emmeline Pankhurst złapała wiatr w żagle. „Musimy wnieść żywiołową namiętność do naszego ruchu, taktykę wstrząsów. Będziemy terroryzować polityków, szokować opinię publiczną!” – oświadczyła w przemówieniu wygłoszonym do swoich zwolenniczek. Wkrótce nastąpił rozłam, bo Millicent Fawcett odrzucała takie metody, lecz Emmeline Pankhurst wygłaszała lepsze mowy i miała charyzmę prawdziwego przywódcy.
Droga do rebelii
Po raz kolejny kwestia praw kobiet została wniesiona pod obrady Izby Gmin 12 maja 1905 r. Ale i tym razem prawie żaden z polityków nie potraktował sprawy poważnie. Debatę nad wnioskiem umieszczono jako ostatni punkt programu, po dyskusji o ustawie nakazującej umieszczanie na pojazdach drogowych tylnych świateł. Tymczasem Emmeline Pankhurst zadbała, by na lożę dla widzów sprowadzić nie tylko sufrażystki, lecz także robotnice z fabryk tekstylnych oraz czterysta delegatek Kobiecego Związku Spółdzielczego. Z rosnącą wściekłością przysłuchiwały się one prześmiewczej dyskusji, zaś na koniec wniosków nawet nie poddano głosowaniu. Millicent Fawcett ze swoimi zwolenniczkami spokojnie opuściła parlament, za to pani Pankhurst ogłosiła blokadę wejścia. Policjanci jednak szybko poradzili sobie z pikietą, bo sufrażystkom brakowało doświadczenia w walkach ulicznych.
Założona przez Emmeline Pankhurst Unia Kobiet miała to zmienić. Po wakacjach tempa nabierała kampania przed nowymi wyborami parlamentarnymi, zaś aktywistki skupiły się przede wszystkim na psuciu humoru politykom Partii Liberalnej. Zaczęły od wiecu wyborczego w Manchesterze, na którym przemawiał Winston Churchill. Jego wystąpienie zagłuszyły gwizdami i miauczeniem, rozwijając też transparent „Głosu dla kobiet”. Doszło do pierwszej szarpaniny z działaczami partyjnymi, a dwie najbardziej krewkie panie aresztowano. O czym informowały następnego dnia gazety w całym kraju. „Żałować jedynie należy, że dyscyplina więzienna, której zaznają, będzie taka sama, z jaką traktuje się dojrzałe i rozsądne kobiety, a nie taka, jaka przypada w udziale dzieciakom w szkółce” – wyzłośliwiał się na pierwszej stronie dziennik „The Standard”, czyniąc aluzję do normalnego wówczas dyscyplinowania uczniów za sprawą kilku uderzeń rózgą w miejsce poniżej pleców. Aktywistki zapłaciły grzywnę i następnego dnia wyszły na wolność.
Niedługo później ich koleżanki znów stały się gwiazdami. Tym razem podczas szarpaniny Christabel Pankhurst, córka Emmeline, opluła policjanta, o czym szeroko rozpisywała się prasa. Gazety potępiały jej zachowanie, lecz rozgłos powodował, że z matką panny Pankhurst kontaktowały się wciąż nowe młode dziewczyny, chcące wstąpić do Unii Kobiet. Radykalizacja działań zaczynała przynosić efekty. Sufrażystki systematycznie zakłócały wiece rządzącej Partii Liberalnej, prowokując burdy. „Z jednego zebrania po drugim kobiety są wyrzucane siłą” – opisywał George Bidwell. „Mężczyźni biją je laskami; one bronią się parasolkami. Przemawiają na zaimprowizowanych mitingach na ulicy. Winston Churchill, kandydat na posła z Manchesteru, jest szczególnym celem ataków” – dodawał. Jednocześnie Unia Kobiet próbowała wprowadzić do Izby Gmin własnego posła, popierając kamieniarza Thorleya Smitha, kandydującego z okręgu w Lancashire. Do tamtejszych związków zawodowych należało ponad 260 tys. pań, liczono więc, iż przekonają mężów, by oddali głos na Smitha. Okazało się to złudzeniem. Za to niespodziewany sukces odniosła Partia Pracy, będąca odłamem Niezależnej Partii Pracy, wprowadzając do parlamentu 29 posłów. W laburzystach sufrażystki zaczęły upatrywać swoich sojuszników. Jednak wybory wygrali znów liberałowie.
Kopniaki w samoobronie
Sufrażystki miały pecha, ponieważ Partia Liberalna swymi działaniami pozyskiwała tę część społeczeństwa, na której wsparcie liczyły. Premier Henry Campbell-Bannerman w krótkim czasie przeprowadził w Izbie Gmin pakiet reform, jakich nie powstydziliby się socjaliści. Osobom starszym zaoferowano system emerytalny wzorowany na niemieckim. Jednocześnie wprowadzano powszechne ubezpieczenia wypadkowe i zdrowotne dla robotników, a także zasiłki dla bezrobotnych. Nic dziwnego, że uboższe warstwy społeczne wolały wspierać liberałów niż wyzwolone kobiety. Emmeline Pankhurst nie załamała jednak rąk, biorąc przykład z Irlandczyków, którzy walcząc o niepodległość, konsekwentnie starali się prowokować przemoc, a potem nagłaśniać, że są jej ofiarami.
W tym czasie największych sojusznikiem sufrażystek stały się zmiany zachodzące w.... modzie. „Spódnice są nadal długie, ale bez trenów, nie wloką się już po ziemi. Około roku 1906 odsłaniają nawet nogi aż po kostkę” – opisywał Bidwell, podkreślając, że spore znaczenia miało też to, iż: „mniej się nosi fałdzistych, licznych halek, a zamiast nich majteczki do kolan”. Angielki dzięki temu mogły nadal ubierać się modnie, jednocześnie w razie potrzeby wziąć udział w bijatyce. „Prostsze, praktyczniejsze ubranie uwalnia ramiona i nogi wojujących sufrażystek o tyle, iż mogą zadać cios pięścią lub dobrze wymierzony kopniak w samoobronie” – uzupełniał Bidwell. Z czego też nie omieszkały korzystać.
Choćby wtedy, gdy pod hasłem „Łamię prawo, ponieważ chcę prawo ustanowić” po raz pierwszy próbowały okupować gmach parlamentu. Policjanci wywlekali je stamtąd siłą, a potem kilku najbardziej krewkim aktywistkom sąd wlepił dwa miesiące więzienia. Wkrótce, 9 lutego 1907 r., gdy na otwarcie obrad Izby Gmin zapowiedział przybycie król Edward VII, panie znów usiłowały dostać się do parlamentu. Ponad 4 tys. sufrażystek przez trzy godziny usiłowało przerwać policyjny kordon. Wreszcie Emmeline Pankhurst wraz z dwiema córkami i około pięćdziesięcioma koleżankami przebiły się pod same drzwi. Tam je aresztowano. „Demonstrantki stawały kilka razy przed sądem i szły do więzienia, nie chcąc z zasady płacić grzywien, a opinia publiczna zaczęła się z konieczności zajmować tą sprawą. Wielu potępiło demonstracyje, ale potępiwszy sposób walki, zgodziło się na jej cel” – donosiła „Gazeta Toruńska” 7 kwietnia 1907 r.
Wedle jej opinii angielska prasa i niektórzy posłowie zaczynali przychylniej podchodzić do żądań kobiet. „Sufrażystki zyskują coraz więcej stronników, a przeciwnicy walczą argumentami, które nie wytrzymują krytyki” – pisano. Wniosek o poparciu postulatów sufrażystek wniesiono podczas zjazdu Partii Pracy, jednak po dyskusji odrzucono go większością aż dwóch trzecich głosów. Pani Pankhurst postanowiła więc walczyć jeszcze ostrzej, sięgając wzorem anarchistów po metody terrorystyczne, lecz część członkiń Unii Kobiet nie chciała przelewu krwi. Doszło do rozłamu. Umiarkowane aktywistki na czele z Charlotte Despard założyły Ligę Swobód Kobiecych. Uważały się za większe radykałki od organizującej pokojowe marsze Ligi Emancypacji Kobiet Millicent Fawcett, ale unikały eskalowania przemocy. Zamiast tego wysłały sterowiec, pilotowany przez pierwszą aeronautkę Muriel Matters, by zrzucił ulotki z programem Ligi nad Pałacem Buckingham.
Do ostatniej kropli krwi
„W naszej kampanii będziemy się bić o zwycięstwo w znaczeniu dosłownym każdą bronią, która nam będzie dostępna” – ogłosiła Emmeline Pankhurst swoim wiernym towarzyszkom zaraz po rozłamie. „Ofiarowałyście mi swoją lojalność. Żądam również odwagi do ostatniej kropli krwi” – mówiła. Słów wcale nie rzucała na wiatr. Kolejne demonstracje Unii Kobiet wymagały od uczestniczek coraz większego poświęcenia. Aktywistki zaczęły przykuwać się łańcuchami do ogrodzeń na Downing Street, pod domem premiera, zatruwając tak życie staremu Campbell-Bannermanowi. Starały się także uczestniczyć we wszelkich spotkaniach i wiecach Partii Liberalnej, żeby zniechęcać do niej wyborców. Gdy liberałowie w wyborach uzupełniających w okręgu Devon utracili mandat, „Manchester Guardian” donosił, iż: „Nie ulega wątpliwości, że sufrażystki zdecydowały o wyniku wyborów”.
Drobne sukcesy motywowały je do dalszej walki. W końcu premier Henry Campbell-Bannerman poważnie się rozchorował i w kierowaniu gabinetem zastąpił go Herbert Asquith. Początkowe nadzieje co do zmiany stanowiska rządu okazały się złudne. Asquith kontynuował reformy socjalne poprzednika, tworząc m.in. urzędy pracy i próbując opodatkować majątki wielkich posiadaczy ziemskich, ale o dopuszczeniu kobiet do polityki nie chciał słyszeć. Aby przeciw temu zaprotestować, pod wodzą Millicenty Fawcett 13 czerwca 1908 r. ulicami Londynu przeszło 15 tys. ludzi. Unia Kobiet protestowała osobno tydzień później, na masowym wiecu w Hyde Parku. Potem sufrażystki znów usiłowały wedrzeć się z petycją do parlamentu, tocząc bój z próbującą temu zapobiec policją. „Rzucali się na nas po dwóch, wykręcając nam ramiona do tyłu, z sadystycznym okrucieństwem szczypiąc nas i zgniatając przedramiona, a trzeci często popychał od tyłu, i tak wynosili nas na pewną odległość i ciskali brutalnie o ziemię” – wspominała jedna z uczestniczek wydarzeń Kitty Marion.
Gdy po śmierci króla Edwarda VII na tron wstąpił w maju 1910 r. jego syn Jerzy V, za sprawą młodego monarchy lord Lytton przygotował projekt ustawy nadającej prawo wyborcze właścicielkom nieruchomości oraz kobietom dzierżawiącym lokale na kwotę większą niż 10 funtów sterlingów rocznie. Kiedy dokument wszedł pod obrady Izby Gmin, przez Londyn przetoczyła się fala demonstracji poparcia. Ale w parlamencie Churchill, odgrywając się za bliski kontakt ze szpicrutą, wygłosił przewrotne przemówienie. „Jeśli wniosek stanie się prawem, to prostytutka, pod warunkiem że dzierżawi lokal powyżej dziesięciu funtów rocznie wartości amortyzacji, będzie miała prawo głosu. Ale gdy wróci na drogę cnoty i wyjdzie za mąż, zostanie głosu pozbawiona” – perorował. Po czym premier Asquith uznał, że ustawa jest źle napisana, i nakazał swej partii zablokować dalsze jej procedowanie.
W odpowiedzi sufrażystki zorganizowały nowy szturm na parlament. Nim się zaczął, od niedawna sprawujący funkcję ministra spraw wewnętrznych Winston Churchill wydał instrukcję nakazującą policjantom, by awanturujące się kobiety „popychali, odwlekając aresztowanie jak długo się da”. Dla funkcjonariuszy było jasne, że przed dostarczeniem na dołek muszą je porządnie sponiewierać. Od tego momentu bicie sufrażystek stało się normą. Nim się skończył rok 1910, pierwsze dwie zatłuczono na śmierć podczas aresztowania.
Kobiety odpowiedziały głodówkami w więzieniach i szukaniem poparcia za granicą. Emmeline Pankhurst objechała Stany Zjednoczone i Kanadę, zbierając fundusze oraz wygłaszając płomienne mowy. W Anglii otwarcie po ich stronie zaczęli się opowiadać sławni twórcy, m.in. George Meredith i George Bernard Shaw. Ale wybory w 1910 r. znów wygrała Partia Liberalna, choć tym razem wyprzedziła konserwatystów niewielką liczbą głosów.
Kolejna fala buntu kobiet nadeszła wiosną 1912 r. Na początku marca Emmeline Pankhurst ogłosiła akcję wybijania okien w budynkach rządowych i szyb wystawowych. Do walki z sufrażystkami rzucono 10 tys. policjantów. „Szanowne panie, gdybyśmy mieli moc nadać wam prawo głosu, miałybyście je jutro. Proszę nie rozbijać tych szyb – nie są ubezpieczone” – napisał na oknie wystawowym pewien jubiler, wyraźnie wątpiąc w skuteczność policji. Faktycznie szyb stłuczono mnóstwo, a ponad 200 kobiet aresztowano, w tym Emmeline Pankhurst.
Tym razem jednak opinia publiczna nie była po jej stronie, ponieważ panie naruszyły święte dla Brytyjczyków prawo własności. „Histeryczki, neurotyczki, próżniaczki, narkotyzują się podnieceniem – zawsze będą do dyspozycji tych, którzy ofiarują im możność zaspokojenia rządzącej nimi namiętności” – oświadczał w artykule wstępnym „The Times”. Po tej akcji parlament wznowił procedowanie projektu ustawy lorda Lyttona, po czym go odrzucił. To jedynie zmotywowało sufrażystki do nowych działań. W efekcie lądowały w więzieniach, gdzie zaczynały głodówki. Na polecenie Churchilla dokarmiano je za pomocą gumowej sondy, wpychanej przez usta, a jeśli stawiały opór, to przez nos do przełyku. Wyjątkowo oporną Charlotte Marsh karmiono tak 139 razy.
Pozostałe na wolności koleżanki próbowały brać odwet. Nauczycielka Mary Brown-Leigh zasłynęła tym, że we wrześniu 1909 r. obrzuciła dachówkami z dachu Bingley Hall w Birmingham wychodzącego premiera Asquitha. W dniu 18 lipca 1912 r. wybrała się do Theatre Royal w Dublinie, by znów zaczaić się na szefa rządu uzbrojona w kilka małych ładunków wybuchowych. Po spektaklu podpaliła zasłony i rzuciła bombą w stronę premiera. Nikomu nic się nie stało, lecz sąd nie wykazał się tolerancją i skazał nauczycielkę na 5 lat więzienia. Niedługo potem Emmeline Pankhurst zapakowała do walizki dwie bomby i pojechała na pole golfowe Walton Heath, przy którym kanclerz skarbu Lloyd George właśnie zbudował swój dom. Korzystając z tego, że nikt go nie pilnował, weteranka walki o prawa kobiet wysadziła budynek w powietrze. Po czym przyznała się do zamachu. Tak w lutym 1913 r. trafiła znów do więzienia. Tam od razu podjęła głodówkę, a przed lekarzami próbującymi przymusowo ją dokarmiać, broniła się metalowym nocnikiem.
Wedle wprowadzonego wówczas specjalnie na tę okoliczność prawa, gdy głodówka groziła śmiercią sufrażystki, wypuszczano ją na wolność, a kiedy nieco same się odżywiła, ponownie aresztowano. Tak też dręczono panią Pankhurst, która z racji swej determinacja stała się twarzą całego ruchu kobiet. W proteście przeciw brutalności władz 4 czerwca 1913 r. Emily Wilding Davison na derbach w Epsom rzuciła się pod kopyta konia króla Jerzego V. Zginęła bardzo widowiskowo, brocząc obficie krwią z nosa i ust. „Wszystkim, którzy nie wierzą, że kobiety wywalczą prawa wyborcze, chcę uświadomić, iż postawiłyśmy rząd Anglii przed następującym wyborem: albo przyzna nam prawa wyborcze, albo będzie musiał nas zabić” – oświadczyła Emmeline Pankhurst 13 listopada 1913 r. podczas swojej słynnej mowy w Hartford (stan Connecticut). Korzystając z przerwy w odbywaniu kary, znów objeżdżała Stany Zjednoczone. „Pytam każdego amerykańskiego mężczyznę, który mnie teraz słucha, co by zrobił, gdyby jego kraj stanął przed taką alternatywą: albo zabije kobiety, albo nada im prawa obywatelskie” – dodawała z niezachwianą pewnością zwycięstwa.
Trudno powiedzieć, kto w końcu by ustąpił, czy sufrażystki, czy równie zdeterminowany w swym uporze rząd liberałów, kierowany przez serdecznie nienawidzących szantażystek Asquitha i Churchilla. Szczęściem dla Wielkiej Brytanii w Sarajewie zastrzelono arcyksięcia Ferdynanda i wybuchła wojna światowa. Na przekór liberałom sufrażystki okazały się gorącymi patriotkami, które po apelu Emmeline Pankhurst masowo zgłaszały się do frontowych służb pomocniczych. Podczas bitew i w szpitalach polowych ocaliły życie setek tysięcy żołnierzy. W tym czasie brytyjskie panie musiały zastępować idących na front mężczyzn w fabrykach i urzędach. Gdy wojna dobiegała końca, stawało się jasne, że nawet Winston Churchill nie ośmieli się zablokować przyznania im praw wyborczych. W czerwcu 1917 r. Izba Gmin odkurzyła stary projekt lorda Lyttona i przyjęła pod nazwą The Representation of People Act. Wprawdzie głosować mogły tylko posiadaczki nieruchomości, lecz wszyscy wiedzieli, że wprowadzenie powszechnego prawa wyborczego dla obu płci jest już tylko kwestią czasu.