Referendum. Referendum. Ha, myślę, że ile razy bym tego słowa jeszcze nie napisał, nie uznają go państwo za specjalnie niebezpieczne. Niesłusznie. W końcu siły domagające się zwiększenia częstotliwości używania tego narzędzia w polityce zajmują już ważne miejsce w polskim parlamencie. Słowo (państwo) klucz: Szwajcaria.

Ostatnio, po półtorarocznej akcji, udało się przeforsować w Szwajcarii głosowanie nad „pieniądzem suwerennym”. Inicjatorzy są przekonani, że obecny system monetarny ma źle położone fundamenty. Bank komercyjny, udzielając kredytu, kreuje pieniądz z powietrza i powiększa w ten sposób jego podaż. Sygnatariusze chcieliby, aby to państwo decydowało o podaży pieniądza w gospodarce, bo w przeciwieństwie do banków działa ono ku dobru wspólnemu, a nie własnemu. Jeśli jesteś zwolennikiem tego typu teorii, to świetnie. Idź, przekonuj ekspertów, akademików itp., aby poparli twoje idee. Ale referendum? Jeśli wejdziemy na stronę zwolenników referendum i klikniemy zakładkę „po angielsku”, przywita nas z miejsca tekst ubolewający, że tylko ułamek Szwajcarów wie, jak w gospodarce tworzony jest pieniądz. Myślą, że kreuje go państwo, i twierdzą, że to optymalna sytuacja. Inicjatorzy oczywiście uznają powszechność powyższego poglądu za argument, aby stworzyć system monetarny na wzór oczekiwanego przez społeczeństwo. Jednak to przerażająca wizja: ci sami ludzie, którzy nie bardzo rozumieją współczesną bankowość, mają iść do urn nakazywać bankowi centralnemu, jak kreować politykę pieniężną?
Powszechność referendów zostawmy Szwajcarom. Nie jest normalne, aby referendum decydowało o tym, czy bank centralny ma trzymać aktywa w złocie (takie głosowanie odbyło się w zeszłym roku) i czy państwo ma ustalać podaż pieniądza w gospodarce. Wymyśliliśmy demokrację przedstawicielską, bo uznajemy, że osoby wybrane poświęcą swój czas na zdobycie odpowiedniej wiedzy. Lenią się? To bardzo źle, ale czemu łudzić się, że my sami okażemy się bardziej pracowici i w wolnym czasie weźmiemy korepetycje z ekonomii?